2006 r.: dzięki biurokracji niemal 16 mld euro dołożymy do unijnych dotacji.
2011 r.: W tym roku Polska dołoży do interesu aż 45,5 mld zł.
http://www.dlugpubliczny.org.pl/pl - Licznik...
http://www.noesen.pl/?p=p_26&sName=DLUG-POLSK - Licznik...
DOPŁATY. M.IN. DO GÓRNIKÓW, ROLNIKÓW I PARLAMENTARZYSTÓW. O UNII EUROPEJSKIEJ
http://www.wolnyswiat.pl/7h3.html
Nowe hasło PO: "Więcej z Unii"...
Nowe hasło PO: "Więcej z Unii"...
Ostatnio zmieniony ndz wrz 18, 2011 3:03 pm przez admin, łącznie zmieniany 2 razy.
www.o2.pl | Niedziela [07.06.2009, 11:48] 2 źródła
ILE NAS KOSZTUJĄ EUROWYBORY?
Przy ich organizacji pracują setki tysięcy ludzi.
By Polacy mogli wybrać 50 przedstawicieli w europarlamencie, musimy wydać w sumie 83 miliony złotych. Taki jest koszt utrzymania lokali wyborczych i zatrudnienia komisji - wylicza serwis money.pl.
Przy obsłudze tegorocznych eurowyborów, w 25 tys. 601 komisjach, pracuje na całym świecie prawie 210 tysięcy osób. Wchodzą w to także zakłady karne, szpitale i statki.
Przykładowo w Brazylii Polacy mogli głosować w trzech miastach - Brasilii, Kurytybie i Sao Paulo. W każdym z lokali przy obsłudze wyborów pracowało około 10 osób. Tam głosowania już się zakończyły.
Jak donosi money.pl, w tym roku do udziału w komisjach poszczególne komitety wyborcze zgłosiły mniej osób niż jest to wymagane.
Dlatego dodatkowi członkowie zostali powołani przez samorządy. Każda komisja musi bowiem liczyć od 7 do 11 członków - pisze money.pl.
W eurowyborach startuje w 13 okręgach 1301 kandydatów. Do głosowania uprawnionych jest ponad 30,7 mln Polaków. | BW
„WPROST” nr 20(1120), 2004 r.
UNIA ŚWIĘTYCH KRÓW
34 TYSIĄCE URZĘDNIKÓW UE STWORZYŁO SOBIE RAJ W BRUKSELI
Brytyjscy urzędnicy po paru latach spędzonych w Brukseli odmawiają powrotu do ojczyzny, argumentując, że nie potrafią już żyć przy małych zarobkach, jakie zapewnia praca w brytyjskiej administracji" - poinformował 20 kwietnia "The Times". "Po pracy w Urzędzie Komitetu Integracji Europejskiej i Brukseli praca w firmach prywatnych już mnie nie pociąga" - deklarowała pod koniec marca na łamach "Rzeczpospolitej" Polka zatrudniona jako prawnik w Radzie Unii Europejskiej. Nic dziwnego. Urzędnicy unii stworzyli sobie prawdziwy raj na ziemi. Każdy z kilkudziesięciu najwyższych rangą funkcjonariuszy UE (w tym 25 komisarzy) zarabia rocznie około 1,2 mln zł. To o jedną piątą więcej, niż dostaje Tony Blair, najlepiej opłacany premier w Europie! Do tego dochodzi jeszcze wiele przywilejów dostępnych także urzędnikom niższej klasy (jest ich już 34 tys.), takich jak kupowanie bez podatku VAT (czyli o 22 proc. taniej) mieszkań, samochodów, sprzętu AGD, dodatki za pracę poza ojczyzną (16 proc. pensji), opłacanie szkół dzieciom, niskie podatki (średnio około 15 proc.). - Zarabiamy dobrze i nie wstydzimy się tego - komentuje w rozmowie z "Wprost" Eric Mamer, rzecznik Komisji Europejskiej. Na pytanie dziennikarki "Wprost", jaki podatek płacą komisarze, rzecznik KE odpowiedział, że system jest tak skomplikowany, że "nie wiadomo, ile płacą".
Ostatnio wyszło na jaw, że urzędnicy Unii Europejskiej mają także dożywotni immunitet sądowy (podobny do tego, z którego korzystają posłowie w czasie sprawowania mandatu). Eurokraci są więc niczym partyjni funkcjonariusze dawnego Związku Radzieckiego. Oderwani od rzeczywistości, którą tworzą, mogą bez oporów lansować na przykład politykę wysokich podatków, bo przecież sami nie ponoszą konsekwencji takich decyzji.
EUROSTAT KORUPCJI
Głównym argumentem przemawiającym za wysokimi pensjami i przywilejami dla eurokratów ma być konieczność zapewnienia im wysokiego standardu życia, by nie byli podatni na korupcję. Między innymi dlatego w dwunastu "europejskich szkołach" (cztery z nich znajdują się w Brukseli i Luksemburgu) w całej unii za darmo uczy się 10 tys. dzieci urzędników (europejskich podatników kosztuje to co roku około 100 mln euro). Eurokraci odkładają też zaledwie 9,25 proc. swojej pensji na emeryturę, a pozostałe dwie trzecie składki dopłacają im europejscy podatnicy, czyli po 1 maja także Polacy.
Obsypywanie urzędników pieniędzmi i przywilejami przyniosło skutki odwrotne do zamierzonych. Na początku 2004 r. po opublikowaniu przez Paula Casacę, portugalskiego deputowanego do europarlamentu, raportu z wykonania budżetu unii (w 2003 r. było to 70 mld euro) wybuchł skandal. Okazało się, że z budżetu najzwyczajniej w świecie zniknęły pieniądze. Urzędnicy pracujący w biurze statystycznym UE (Eurostacie) założyli tajne konta bankowe, na które przelewali pieniądze wpływające do urzędu (na prywatne konta trafiło na przykład 55 proc. przychodów ze sprzedaży danych statystycznych przez Internet). Przedsiębiorczy eurokraci przeprowadzali także przetargi, które wygrywały firmy przez nich kierowane. W sumie z Eurostatu zniknęło około 5 mln euro. Casaca napisał w raporcie, że szef Eurostatu, Francuz Yves Franchet, musiał sobie zdawać sprawę z tego, co robią jego podwładni. Franchet nie poczuwa się jednak do winy i mimo utraty stanowiska nadal pobiera pensję w wysokości miliona złotych rocznie (około 213 tys. euro), korzystając ze wszystkich przywilejów eurokratów.
NIETYKALNI
Bezkarność eurokraci zagwarantowali sobie prawnie. 8 kwietnia 1965 r. w "Protokole o przywilejach i immunitetach wspólnoty europejskiej" zapisano, że europejscy urzędnicy (z wyjątkiem komisarzy) nie mogą być postawieni przed sądem za działania podejmowane w ramach pełnionych funkcji nawet wtedy, gdy zakończą pracę w organach unii (sic!). Parlamentarzyści mają immunitet tylko na czas sprawowania funkcji, tymczasem eurobiurokraci korzystają z niego przez całe życie. Formalnie Komisja Europejska argumentuje, że immunitet ma chronić urzędnika Unii Europejskiej przed działaniami narodowych władz, jeśli podejmie on decyzję na niekorzyść kraju, z którego pochodzi. Wypadków "narodowej zemsty" jeszcze nie było, za to immunitet może służyć uniknięciu odpowiedzialności za zwyczajne oszustwa. Eurokraci dobrze się zabezpieczyli przed odebraniem im tego przywileju. Jest on zapisany (nie wiadomo z czyjej incjatywy!) jako aneks do traktatu o powołaniu do życia wspólnoty europejskiej. Aby go zmienić, 25 krajów UE musiałoby powtórnie ratyfikować traktat!
W JĘZYKU EURO
Wysokie pensje i przywileje eurokratów sprawiły, że między państwami rozgorzała prawdziwa wojna o to, kto umieści najwięcej swoich ludzi przy brukselskim "korycie". Jednym ze sposobów na wyeliminowanie konkurencji jest ustalenie specyficznych zasad promocji pracowników. Według ostatnio uchwalonych reguł, aby dostać awans, trzeba znać co najmniej trzy europejskie języki. Jest to zasada zupełnie niepraktyczna, ponieważ po przyjęciu dziesięciu nowych krajów faktycznie językiem urzędowym UE jest angielski. Jak zauważył "The Times", przy zastosowaniu brukselskich kryteriów językowych żaden członek brytyjskiego rządu nie miałby szans na awans w urzędniczych strukturach unii. Ofiarą międzypaństwowych walk o pieniądze dla swoich urzędników padli także Polacy. Urzędnicy z nowych państw unii będą zarabiali średnio o 500 euro mniej (na przykład zamiast 4100 euro - 3600 euro, czyli o blisko 17 tys. zł mniej) niż ich koledzy z krajów starej unii. - Nie umrą z głodu - skwitował obniżkę płac Eric Mamer. Ma rację, a przy okazji zostanie więcej pieniędzy dla urzędników starych członków.
Okopy eurokratów
AGENCJE I FUNDACJE UNII EUROPEJSKIEJ
Europejska Agencja ds. Bezpieczeństwa i Higieny Pracy - Bilbao
Europejska Agencja Ochrony Środowiska - Kopenhaga
Europejska Agencja ds. Bezpieczeństwa Żywności - Bruksela
Europejskie Centrum Monitoringu Rasizmu i Ksenofobii - Wiedeń
Europejska Agencja Odbudowy - Saloniki
Europejska Fundacja ds. Poprawy Warunków Życia i Pracy - Dublin
Europejskie Centrum Rozwoju Zawodowego - Saloniki
Europejska Agencja Bezpieczeństwa Morskiego - Bruksela
Europejska Fundacja Kształcenia - Turyn
Europejskie Centrum ds. Narkotyków - Lizbona
Europejska Agencja ds. Leków - Londyn
Biuro Rejestracji Znaków Towarowych - Alicante
Centrum Tłumaczeń Unii Europejskiej - Luksemburg
Europejska Agencja ds. Bezpieczeństwa Ruchu Lotniczego - Bruksela
Biuro ds. Genetycznie Modyfikowanych Roślin - Angers
Współpraca: Jan Piński, Inga Rosińska
"WPROST" Numer: 9/2009 (1364)
EUROPA I RESZTA - EUROGADAMENT
– Posłowanie w Parlamencie Europejskim to ciężka praca – zażartował europoseł Dariusz Rosati. To chyba pierwszy deputowany do PE, który uważa, że posłowanie w Brukseli jest pracą. Wystarczy obejrzeć plenarne posiedzenia europarlamentu, żeby zauważyć, iż sala świeci pustkami.
Szybkimi krokami nadchodzi sezon na Parlament Europejski. Media spekulują, która partia wystawi swoich kandydatów na posłów tego najbardziej wirtualnego z parlamentów. I którzy mają szansę na upolowanie wysokich diet i słodkiego nieróbstwa. Kusi 7400 euro na posła plus dodatki za udział w pracach komisji oraz zwrot kosztów podróży. Do Brukseli i do Strasburga. Dla jednych polityków posłowanie w PE jest trampoliną do dalszej kariery, dla innych zasłużoną polityczną emeryturą. Jeszcze inni są zsyłani do Brukseli za karę. Są kiepskimi ministrami albo niewygodnymi i krnąbrnymi działaczami partyjnymi.
Jak można było przewidzieć, liczba polskich polityków chętnych do objęcia funkcji europosła wzrosła wraz ze wzrostem wysokości wynagrodzenia. Dotychczas polski europoseł dostawał tyle, ile poseł do Sejmu, zaś od czerwca wszyscy dostaną po równo: i ci z bogatego Zachodu, i ich koledzy z biednego Wschodu. Dla Polaków, Czechów czy Węgrów to kupa pieniędzy. Mniej więcej – to zależy od kursu złotówki – jakieś 40 tys. zł. A jeszcze można dorobić na kosztach podróży, tyle że Bruksela nie chce już regulować ich ryczałtem, ale zwracać za realnie wykorzystane środki komunikacji. W ten sposób nie będzie już można jeździć do Brukseli rowerem, a pobierać za samolot albo InterCity. Do legendy przeszły apanaże za nieuczestniczenie w komisjach parlamentarnych. Poseł podpisuje się na liście i wybywa albo na liście podpisuje się jego asystent, co znaczy, że poseł w ogóle nie pojawia się w parlamencie. Europoseł Zwiefka z PO podpadł niemieckiej telewizji RTL, kiedy zwiewał z siedziby parlamentu po podpisaniu listy. Trzeba powiedzieć, że to nie fair, bo niemiecka telewizja mogła z powodzeniem pokazać swoich deputowanych, którzy nie są lepsi. Ale jak mówi niemieckie porzekadło: „wszystko na małych". To porzekadło pasuje także do atmosfery panującej wśród deputowanych. A jest to atmosfera przypominająca Front Jedności Narodu z czasów PRL. Niemające żadnych prerogatyw ustawodawczych gremium europejskie może tylko zawetować unijny budżet, zaproponować poprawki, ale budżetu nie układa. Robi to europejska biurokracja, jak zresztą wszystko inne.
Co bardziej pomysłowi i energiczni posłowie uchwalają rezolucje i deklaracje ostrzegające oraz nawołujące. Nawołują one do przestrzegania zasad poprawności politycznej i praw człowieka. Prawa człowieka są traktowane wybiórczo i dotyczą mniejszości homoseksualnych albo walki z ociepleniem klimatu. Owszem, są eurodeputowani, w tym z Polski, którzy zajmują się sprawami poważnymi i ważnymi dla Europy oraz jej wschodnich sąsiadów. I są w stanie wymusić na „dużych" reakcję na napaść Rosji na Gruzję czy zabójstwo Anny Politkowskiej. Ale to jest rzadkość w tej oazie gnuśności i politycznego dyletantyzmu.
Parlament Europejski jest instytucją bardzo kosztowną. Ma dwie siedziby – jedną w Brukseli, drugą w Strasburgu. Wszelkie wysiłki zmierzające do rezygnacji ze Strasburga, który kosztuje europejskich podatników 200 mln euro rocznie, nie licząc kosztów przejazdów i hoteli, spełzają na niczym. Próżność Francji musi zostać zaspokojona. I nie przemawia do Paryża ani kryzys, ani żaden inny rozsądny argument.
A ilu tłumaczy trzeba zatrudnić, żeby deputowani mogli zrozumieć, o czym mówią ich koledzy? I dlaczego liczni posłowie nie znają przynajmniej języka angielskiego? Czy musimy wybierać lingwistycznych analfabetów? Niech mówią po angielsku choćby tak jak przewodniczący Barroso, ale niech mówią.
Znana z mediów prof. Jadwiga Staniszkis napisała w „Fakcie", że to unijna biurokracja powinna być strażnikiem całości UE. Prezydent Czech Vaclav Klaus twierdzi, że biurokracja unijna jest zagrożeniem dla demokracji. I jest wyrazicielem opinii większości obywateli UE. I wrogiem numer 1 Parlamentu Europejskiego. Ciekawe, czy pogląd pani profesor spodobałby się eurodeputowanym?
Autor: Krystyna Grzybowska
"WPROST" nr 12/2009 (1367)
EUDORADO
Kłopoty w domu, problemy z alkoholem, prostytutkami – taka może być cena przygody, na jaką decydują się kandydaci do europarlamentu. W zamian dostają spore pieniądze i poczucie prestiżu. – Prawda jest taka, że na świecie szaleje kryzys, wszyscy zaciskają pasa, a eurodeputowanych czekają ogromne podwyżki – mówi europoseł SLD Andrzej Szejna.
Polscy deputowani do PE mimo kryzysu będą zarabiać kilkakrotnie więcej niż dotychczas. Około 150 tys. zł miesięcznie (patrz ramka) – ta suma jest najkrótszą i najcelniejszą odpowiedzią na pytanie, dlaczego polscy politycy tak przebierają nogami, by się dostać do Parlamentu Europejskiego. O determinacji najlepiej świadczy zachowanie jednego z europosłów, który w czerwcu 2009 r. będzie się starał o reelekcję. Na drodze do mandatu stoją jednak dwie przeszkody. Pierwsza to nie najmocniejsza lista, z której ma kandydować. Drugą jest konkurent z tego samego okręgu – ma podobny profil polityczny, ale lepsze nazwisko, większą wyrazistość i bardziej rozpoznawalną twarz. Nasz kandydat wyszedł ze słusznego założenia, że przeszkoda numer jeden jest nie do przeskoczenia (na zmianę partyjnych barw jest za późno), postanowił więc zneutralizować rywala. Od kilku miesięcy proponuje mu dziesięć tysięcy euro za zmianę okręgu wyborczego. Jak łatwo się domyślić, oferta jest konsekwentnie odrzucana. W końcu dziesięć tysięcy euro to jedynie półtorej gołej pensji w nowej kadencji. A za tyle europosłom „nie opłaca się nawet wychodzić z domu", jak mawia były trener reprezentacji Polski i eksposeł Samoobrony Janusz Wójcik.
Europoseł Bogdan Golik, który do PE dostał się z list Samoobrony (to w jego sprawie Andrzej Lepper chichotał: „Czy można zgwałcić prostytutkę?"), stara się teraz o start z rekomendacji SLD. Stosuje przy tym bardzo wymyślne metody. Od kilku miesięcy na stanowisku doradcy zatrudnia szefa łódzkich struktur sojuszu, a dla partyjnego aparatu organizuje autokarowe wycieczki do Parlamentu Europejskiego. Ostatnio, po umorzeniu śledztwa w sprawie gwałtu na prostytutce, zapisał się nawet do SLD.
Jan Masiel (kiedyś również z Samoobrony) zasłynął dwukrotnie. Po raz pierwszy, kiedy „Dziennik" oskarżył go o wyłudzanie pieniędzy z Brukseli. Ponownie, gdy znalazł się w Bombaju, gdzie akurat doszło do zamachów bombowych. Z informacji „Wprost" wynika, że Masiel marzy o starcie z list Prawa i Sprawiedliwości. Jego szanse są jednak nikłe. Jarosław Kaczyński ma ponoć problem nawet z zapamiętaniem jego nazwiska. „Kto to jest ten cały Masiuk? Wszyscy mi ostatnio o nim mówią” – miał prezes dopytywać polityków PiS.
Najważniejsze, by się do europarlamentu dostać. Później już idzie łatwiej. Pięć lat niezbyt ciężkiej pracy (może cztery i pół, bo ostatnie sześć miesięcy trzeba zarezerwować na kolejną kampanię) w luksusowych warunkach, o jakich posłowie z Wiejskiej mogą tylko marzyć. Wygodne biura, doradcy, atrakcyjne asystentki, no i atmo- sfera – bez żółci, którą wypełniona jest polityka w kraju. W Brukseli jest przyjemnie i ekskluzywnie. Na obiad jada się nerkę wołową w sosie musztardowym lub duszoną gicz cielęcą. Do tego dobre francuskie wino. Nie to co w Sejmie: obrus z ceraty, mielony z ziemniakami i truskawkowy kompot do popicia. – Różnica między Wiejską a Brukselą tkwi w pozorach. I tu, i tam poseł nic nie znaczy, jest wyłącznie maszynką do głosowania. W Sejmie to się czuje, jest ogólny marazm i frustracja. W PE ludziom przynajmniej się wydaje, że są ważni. Mają ładne garnitury, piją dobrego merlota i jeżdżą po świecie – mówi „Wprost" jeden z europosłów PO.
Żeby się przekonać, ile można zwiedzić, wystarczy zajrzeć na stronę internetową Ryszarda Czarneckiego, którą autor reklamuje nawet w gazetach: „Ryszarda Czarneckiego reportaże ze świata przeczytasz na www.ryszardczarnecki.pl". Rzeczywiście, relacji jest bez liku. Można się z nich dowiedzieć, że nasz europoseł był obserwatorem wyborów w Timorze Wschodnim, został honorowym obywatelem pustynnego miasteczka Chinguetti w Mauretanii i zamawiał piwo w Burundi.
W podróżowaniu na koszt PE nie ma nic złego. Wszak zwiedzanie to zazwyczaj tylko dodatek do misji obserwacyjnych i nudnych spotkań z przedstawicielami egzotycznych parlamentów. O wiele gorsze i powszechniejsze są kombinacje finansowe. Najprostszy sposób to oszczędzanie na biletach lotniczych. Mimo że większości deputowanych udaje się na ryczałcie zarobić, to byli i tacy, którzy musieli dołożyć. Przydarzyło się to Bronisławowi Geremkowi, który był przekonany, że europosłom i ich asystentom przysługują loty w klasie biznes. Przy rozliczeniu musiał za ten luksus dopłacić z własnej kieszeni. Są jednak i tacy, którzy wolą jeździć samochodem i rozliczać się z PE z przejechanych kilometrów. Ta metoda jest szczególnie opłacalna w podróży do Strasburga, do którego nie ma tak tanich połączeń lotniczych jak do Brukseli. Stosują ją głównie deputowani z zachodniej Polski. Marcin Libicki z PiS chwalił się nawet swoim kolegom, że korzysta przy tym z najbardziej ekonomicznego sposobu jazdy: stara się cały czas utrzymywać prędkość 90 km/h, bo wtedy samochód najmniej spala.
Poważniejszą sprawą jest wyprowadzanie pieniędzy przeznaczonych na biura poselskie w kraju. Na ten cel deputowany dostaje ponad 4 tys. euro miesięcznie. Najprościej jest podpisać ze znajomym zawyżoną umowę na wynajem lokalu i dzielić się z nim pieniędzmi otrzymywanymi z PE. Robi tak wielu posłów, chociaż o dowody trudno. Popularne jest też dorabianie na asystentach. Działa tu podobny mechanizm: zatrudnia się znajomego, ustala wysoką pensję i dzieli pieniądze wypłacane z europejskiej kasy. Ryzyko wpadki jest minimalne. Chyba że popełnia się banalne błędy – jak wspomniany Jan Masiel, którego nakryto na zatrudnianiu własnej partnerki i wystawianiu faktur na firmę córki Anny Kalaty, koleżanki z Samoobrony i byłej minister pracy.
Jeszcze łatwiej wydaje się pieniądze przeznaczone na działalność polityczną. Teoretycznie dysponują nimi frakcje, ale w praktyce na każdego europosła przypada 32-33 tys. euro rocznie. Pośliznął się na nich Wojciech Wierzejski z LPR, któremu „Gazeta Wyborcza" zarzuciła m.in. wystawianie zleceń na Młodzież Wszechpolską. Na ten cel miało pójść prawie 50 tys. euro z kasy PE.
Parlament Europejski w polskim wydaniu to także specyficzny folklor. Jego nieodłącznym elementem są deputowani związani z Radiem Maryja, m.in. była dziennikarka toruńskiej stacji Urszula Krupa i Witold Tomczak, na którym ciąży oskarżenie o znieważenie policjantów (miał ich zwymyślać od „palantów"). Oboje są znani z żarliwości poglądów. Tomczak ma w PE markę twardego gracza. Zasłynął ostrym wystąpieniem podczas debaty na temat homofobii: zawyrokował wówczas, że homoseksualizm jest wbrew naturze, a jego ofiarom należy się leczenie. Krupa jest z kolei znana z tego, że demonstracyjnie odwraca głowę na widok polityków lewicy. Jedyną rysą na twardym wizerunku tej dwójki jest przynależność do frakcji Niepodległość i Demokracja. Poza osobami takimi jak Krupa i Tomczak są w niej bowiem parlamentarzyści, których głównym zajęciem jest walka o równouprawnienie gejów, lesbijek i transseksualistów. Jedna z frakcyjnych koleżanek Krupy, Szwedka HélŹne Goudin, wzięła kilka miesięcy temu udział w akcji „Różne rodziny, jedna miłość". W korytarzach PE zawisły promujące tę kampanię plakaty, na których przytulało się dwóch mężczyzn. Dla zachowania politycznej poprawności jeden z nich był biały, a drugi czarny. – Nasza frakcja rzeczywiście jest zróżnicowana, bo oprócz nas są w niej chociażby komuniści. Tym, co nas spaja, jest sprzeciw wobec europejskiej konstytucji i poszanowanie dla narodowych odrębności – tłumaczy niezrażona europosłanka Krupa.
Jednym z elementów polskiego folkloru w Parlamencie Europejskim są spory o nieformalny prymat. Do roli lidera od początku kadencji pretenduje Jacek Saryusz-Wolski z PO. Jest obyty, zna kilka języków, umie się poruszać po dyplomatycznych salonach. Mimo to (a może właśnie dlatego) jest przez większość polskich europosłów nielubiany. W każdym razie ma opinię zarozumialca. Nasi rozmówcy wspominają, że za życia Bronisława Geremka Saryusz-Wolski po cichu rywalizował z profesorem. Głównym forum ich konfrontacji był tzw. klub polski: miejsce, w którym deputowani znad Wisły prowadzą nieoficjalne konsultacje. Ulubionym sposobem Saryusza-Wolskiego na podkreślanie swojej pozycji było spóźnianie się. Godzina 20.00, zaczyna się spotkanie prezydium klubu: europoseł PO jak zwykle ma piętnaście minut spóźnienia. Zniecierpliwiony Geremek wygląda przez okno i widzi, jak Saryusz-Wolski spokojnym krokiem zmierza w kierunku miejsca posiedzenia. Po chwili otwierają się drzwi, staje w nich zdyszany Saryusz-Wolski i mówi: „Panowie, strasznie przepraszam za spóźnienie. Byłem punktualnie, ale od kwadransa szukałem sali".
Rytm życia Parlamentu Europejskiego dla niektórych okazuje się zgubny. Głównym zagrożeniem jest alkoholizm, w który łatwo wpaść ze względu na wszechobecne wino. Ofiarą tej choroby padł jeden z najaktywniejszych polskich europosłów. – Przykro na to patrzeć. Superfacet, a tak się stoczył. Kiedyś widziałem go pijącego w hotelowym barze już o ósmej rano. Gdy wracałem wieczorem, cały czas siedział przy tym samym stoliku – opowiada jeden z naszych rozmówców. Ten sam superfacet innym razem przez kilka miesięcy paradował po PE z ręką w gipsie po tym, jak wpadł rowerem do rowu.
Drugi efekt uboczny pracy w Brukseli to problemy w domu. – Trudno utrzymać związek na odległość – mówi jeden z europosłów. Były polityk PSL Zbigniew Kuźmiuk już kilka dni po wyborach w 2004 r. żalił się dziennikarzom, że żona jest na niego wściekła za to, że wywalczył mandat europosła. Także i dziś gęsto jest od plotek o romansach, a żona jednej z „lokomotyw" lewicowych list podobno postawiła już swojemu mężowi ultimatum: „Albo jedziemy do Brukseli razem, albo nigdzie nie kandydujesz".
TAK DORABIA EUROPOSEŁ
10 tys. zł brutto – tyle dotychczas wynosiło wynagrodzenie polskiego europosła. Pensje teoretycznie są wypłacane w złotówkach, ale do tego dochodzą rozmaite dodatki w euro:
300 euro – dieta za każdy dzień pobytu w Parlamencie Europejskim
17 540 euro miesięcznie – na zatrudnienie asystentów
4202 euro miesięcznie – na utrzymanie biur poselskich
1300-1600 euro – zryczałtowany zwrot za każdą podróż z Polski do Brukseli lub Strasburga. Za bilet w dwie strony na linii Warszawa – Bruksela w tanich liniach Wizzair (a to nimi lata większość europosłów) płaci się około tysiąca złotych, czyli 220 euro. Przyjmując, że każdy deputowany zalicza jeden taki kurs
w tygodniu, tylko na podróżach miesięcznie może zarobić co najmniej 20 tys. zł.
7665 euro brutto (około 35 tys. zł) – tyle będzie wynosić pensja każdego eurodeputowanego od następnej kadencji. Znikną ryczałty na podróże lotnicze, ale parlament będzie zwracał realne koszty biletów. Dzięki temu posłowie nareszcie przestaną się gnieździć w samolotach tanich linii i przesiądą się do klasy biznes. Reszta przywilejów – diety, dodatki na biura, asystentów, na działalność polityczną i zagraniczne podróże – zostaje utrzymana.
Razem wychodzi około 150 tys. zł miesięcznie.
Autor: Michał Krzymowski
"WPROST" Numer: 19/2009 (1374)
EUROSPRYCIARZE
Sześć tysięcy złotych dożywotniej emerytury za pięć lat pracy. Mają do tego prawo wszyscy europosłowie. W tym także z Polski, tacy jak Paweł Piskorski, Jerzy Buzek, Ryszard Czarnecki, Dariusz Ro- Rosati, Jacek Saryusz-Wolski czy Marek Siwiec. Co prawda fundusz, który obracał m.in. ich składkami, stracił na spekulacyjnych inwestycjach 120 mln euro, jednak zgodnie z unijnym prawem, stratę tę pokryją podatnicy. – To skandal. Kiedy zwykli obywatele tracą pieniądze, nikt im ich nie zwraca – komentował Martin Schulz, przewodniczący Grupy Socjalistycznej w Parlamencie Europejskim.
W rozmowach z „Wprost" unijni parlamentarzyści podkreślają, że na swoją emeryturę sami odkładają. Nie dodają jednak, że z ich pieniędzy pochodzi tylko jedna trzecia składki – 1200 euro miesięcznie. Pozostałe 2400 euro dokładają im podatnicy. Co więcej, te 1200 euro, które rzekomo sami odkładają, nie pochodzi z ich pensji, tylko z tzw. budżetu biura (o ce expense allowance). Teoretycznie powinni je później zwrócić, ale nikt nie sprawdza, czy to robią. Europejski Trybunał Audytorów, organ badający finanse UE, wielokrotnie zwracał uwagę, by wprowadzić mechanizm kontroli. Bez efektu.
REKLAMA
To nie jedyny aspekt emerytur unijnych posłów, który daje do myślenia. Program wprowadzono w 1989 r., chociaż prawie we wszystkich 15 krajach (z wyjątkiem Francji i Hiszpanii), które wówczas należały do UE, parlamentarzyści i tak mieli zagwarantowane krajowe emerytury. Eurosceptycy argumentowali wówczas, że to sposób na przekupienie polityków z krajów członkowskich, by popierali integrację (im większa integracja, tym więcej lukratyw- nych stanowisk na szczeblu unijnym, które mogliby obsadzić). Co więcej, fundusz emerytalny europosłów został zarejestrowany w Luksemburgu, kraju zaliczanym przez OECD do rajów podatkowych (część pieniędzy funduszu była także inwestowana w innych rajach podatkowych, takich jak Wyspy Bahama czy Kajmany), chociaż unijni politycy należą do największych krytyków unikania płacenia podatków.
Fundusz emerytalny europosłów otacza aura tajemniczości od czasu powstania. Mimo wielokrotnych próśb dziennikarze do dzisiaj nie otrzymali listy osób zapisanych do tego funduszu. Europosłowie za każdym razem odrzucają taki wniosek w głosowaniu, tłumacząc to ochroną swojej prywatności. Z takim rozumowaniem nie zgadza się unijny rzecznik praw obywatelskich, który argumentuje, że podatnicy mają prawo wiedzieć, kto dostaje ich pieniądze. Bez efektu. Część nazwisk (485 z 1140 zapisanych) poznaliśmy tylko dzięki niemieckiemu dziennikarzowi śledczemu Hansowi-Martinowi Tillackowi (ujawnił je w magazynie „Stern" z 24 lutego 2009 r.). Okazało się, że biorąc pod uwagę odsetek krajowych europarlamentarzystów korzystających z funduszu, najlepiej wypadają polscy (aż 81 proc.). Jest to o tyle dziwne, że muszą oni zdawać sobie sprawę z kontrowersji, jakie wywołuje fundusz.
– Zapisałem się do dodatkowego funduszu emerytalnego, ale za bardzo nie wiem, na jakiej zasadzie on działa – stwierdził w rozmowie z „Wprost" Dariusz Rosati, członek Grupy Socjalistycznej w Parlamencie Europejskim. Tymczasem legalność funduszu była wielokrotnie kwestionowana przez Europejski Trybunał Audytorów (w 2003 r. ówczesny szef Parlamentu Europejskiego Pat Cox oświadczył nawet, że szef funduszu Richard Balfe próbował go zmusić, aby wpłynął na sędziów tak, by przestali go krytykować). W 1997 r. holenderski parlament wydał oświadczenie, w którym napisał, że fundusz pozwala europosłom na wzbogacenie się poprzez „dojenie” europodatników, a jego istnienie jest „moralnie wątpliwe”. Zaapelowano też do holenderskich posłów o niekorzystanie z tej możliwości (stąd niski odsetek korzystających z funduszu wśród deputowanych z tego kraju – tylko 11 proc.).
Największy skandal wybuchł 16 kwietnia 2009 r., kiedy brytyjski dziennik „The Daily Mail" podał, że pieniądze zostały zainwestowane w fundusze powiązane z amerykańskim oszustem Bernardem Madoffem, a podatnicy będą zmuszeni pokryć straty. Europosłowie zdają sobie sprawę, w jak złym świetle, szczególnie w przededniu wyborów do Parlamentu Europejskiego, stawia ich ta sprawa. Dlatego 23 kwietnia 2009 r. uchwalili (stosunkiem głosów 419 do 106), iż „parlament w żadnych okolicznościach nie wyasygnuje pieniędzy na pokrycie strat z inwestycji funduszu emerytalnego unijnych posłów". Zlikwidowano także możliwość przechodzenia na wcześniejszą emeryturę w wieku 50 lat oraz wypłacania jednej czwartej zgromadzonych pieniędzy w gotówce.
Niemiecki dziennik „Süddeutsche Zeitung" w komentarzu redakcyjnym zauważył, że w ten sposób unijni posłowie próbują oszukać wyborców, ponieważ ich uchwała nie ma mocy prawnej. Do tego, aby wycofać się z gwarancji dla funduszu, potrzeba byłoby zgody wszystkich 27 członków UE wyrażonej w głosowaniu w Radzie Europejskiej. A nic nie wskazuje, by takie głosowanie miało się odbyć. Zresztą szef funduszu Richard Balfe ostrzegł Parlament Europejski, że jakiekolwiek próby „wykręcenia się" od obowiązku pokrycia strat funduszu czy ograniczenia przywilejów emerytalnych osób, które już są zapisane do funduszu, będą niezgodne z prawem, ponieważ będą naruszały prawa nabyte.
O hipokryzji unijnych parlamentarzystów świadczy także fakt, że zignorowali nawoływania Rebeki Harms, szefowej Europejskiej Partii Zielonych, do powołania komisji śledczej w sprawie funduszu (z pewnością wpływ na to miał fakt, że większość Oglądaj Poranek z członków Parlamentu Europejskiego jest do niego zapisana). Wszystko wskazuje więc na to, że po wyborach do Parlamentu Europejskiego (mają się odbyć 7 czerwca) unijni posłowie wystawią podatnikom rachunek do zapłacenia, licząc na to, że ci do następnego głosowania o nim zapomną.
Autor: Aleksander Piński
Współpraca: Dominika Ćosić
http://www.rp.pl/artykul/103657.html | 08-03-2008
WYGODNE ŻYCIE ZA EUROPEJSKIM BIURKIEM
Wysokie pensje, darmowe kluby fitness, łóżka w gabinetach i emerytura w wieku 50 lat
Unijny urzędnik pracuje 37,5 godziny tygodniowo. Może liczyć na co najmniej 24 dni urlopu rocznie i ma szansę zarobić do 16 tysięcy euro miesięcznie. Po 37 latach pracy osiąga wiek emerytalny. Ale już po ukończeniu 50. roku życia może skorzystać z wcześniejszej emerytury w wysokości 70 procent pensji. W 2007 roku Komisja wydała na emerytury unijnych urzędników ponad miliard euro z kieszeni europejskich podatników.
Według „Statutów unijnych regulujących warunki pracy europejskich biurokratów” z 2004 roku najniższa pensja w unijnej administracji wynosi 2325 euro. Tyle zarabia kurier roznoszący pocztę w budynku Komisji Europejskiej, dozorca lub asystent. Na najwyższą pensję – 16 tys. 94 euro – może liczyć kierownik jednej z dyrekcji generalnych Komisji.Podstawowa pensja nowo zatrudnionego w KE urzędnika z wyższym wykształceniem wynosi 3,6 tys. euro.
Poza tym wszyscy mający dzieci dostaną na każde z nich 220 euro „dopłaty wychowawczej”. Ze względu na to, że „nie każdy chętnie opuszcza swą ojczyznę”, urzędnicy spoza Brukseli otrzymują dodatek w wysokości 16 procent pensji podstawowej, zwrot kosztów zakupu mebli, a także pieniądze na utrzymanie mieszkania – 170 euro miesięcznie.
20 mln euro kosztowały podatników kolejowe podróże europejskich urzędników, którzy za darmo mogą jeździć pierwszą klasą
Sekretarka ze średnim wykształceniem, dwojgiem dzieci oraz dziesięcioletnim stażem zarabia ponad 6 tys. euro. Jej pensja (i pensja każdego unijnego urzędnika) rośnie co dwa lata automatycznie, aż do chwili przejścia na emeryturę.
Po wliczeniu dodatków europejscy biurokraci zarabiają często więcej niż wysokiej rangi politycy w krajach członkowskich, nawet ponad 21 tys. euro miesięcznie.
Mimo iż nadgodziny są dozwolone „tylko w sytuacjach wyjątkowych”, w każdym gabinecie wysokiego rangą urzędnika stoi łóżko. W gmachu Komisji nie brakuje restauracji, barów i klubów fitness, z których urzędnicy korzystają za darmo.
Za darmo do domu
Mogą rocznie korzystać z dwóch darmowych podróży do domu. Najchętniej jadą pociągiem. Dlaczego? Bo przysługują im bilety pierwszej klasy. Według oficjalnych statystyk Komisji Europejskiej np. greccy urzędnicy w 2005 roku aż 2238 razy jeździli odwiedzić rodzinę w Atenach. W 95 proc. przypadków podróżowali pociągiem.
Kolejowe wojaże ponad 30 tys. eurourzędników kosztują podatników ponad 20 mln euro rocznie.
Największym przywilejem jest jednak immunitet prawny. Artykuł 11 protokołu regulującego odpowiedzialność karną urzędników zwalnia „urzędników Unii Europejskiej” od odpowiedzialności karnej za czyny i słowa „podczas służby”. Immunitet obowiązuje też po przejściu na emeryturę oraz w krajach, do których urzędnik został oddelegowany przez administrację europejską.
Teoretycznie urzędnik może się wprawdzie stać obiektem śledztwa belgijskich organów ścigania, wtedy jednak prokuratura musi wnieść wniosek do Komisji Europejskiej o zniesienie immunitetu. KE może odmówić bez podania powodów.
Wydaje się to tym bardziej szokujące, że wiadomo od chwili wykrycia afery związanej z unijną komisarz ds. nauki Edith Cresson w 1999 roku, iż unijni urzędnicy nie zawsze są uczciwi. Cresson przez wiele lat zatrudniała swojego dentystę jako doradcę. Po gruntownej kontroli wszystkich komisarzy odkryto, że to raczej reguła niż wyjątek.
Choć wprowadzono ostrzejsze kontrole, wciąż się zdarza, że wysokiej rangi urzędnicy są zamieszani w afery korupcyjne. Dwóch urzędników Komisji zostało niedawno aresztowanych przez belgijską policję za to, że dorabiali sobie do pensji, prowadząc w Brukseli dom publiczny. Pobierali wysokie opłaty od lokalnych prostytutek. „Zastraszali kobiety i mieszkańców dzielnicy, powołując się na swą pozycję w instytucjach europejskich” – pisze belgijska gazeta „De Morgen”.
Dodatkowe dochody są wprawdzie dozwolone, lecz „sposób ich zdobywania” musi być zgodny z „kodeksem etycznym urzędników europejskich” z 2001 roku oraz konwencji praw człowieka. Dlatego niedawno jeden z urzędników Komisji został skazany w Brukseli na rok więzienia za to, że wynajmował 58 nielegalnym imigrantom mieszkania bez okien i łazienek.
„Europejskie CBA”
Moralności urzędników strzeże biuro antykorupcyjne OLAF. Jednak jego 300 pracownikom trudno szczegółowo prześwietlać ponad 30 tys. urzędników.
Nic dziwnego więc, że Europejski Trybunał Obrachunkowy ciągle ma zastrzeżenia do sensowności i efektywności urzędniczych wydatków. Już od 12 lat co roku odmawia potwierdzenia unijnego budżetu. Może bowiem zagwarantować „słuszność” zaledwie 9 proc. wydanych pieniędzy.
Aleksandra Rybińska
masz pytanie, wyślij e-mail do autorki a.rybinska@rp.pl
Źródło : Rzeczpospolita
www.o2.pl | Czwartek [28.05.2009, 13:50] 1 źródło
ILE BĘDZIE ZARABIAŁ EUROPOSEŁ
Deputowani ze wszystkich krajów UE będą mieli jednakowe wynagrodzenia.
I to nie małe. Bo od lipca, czyli inauguracyjnej sesji wybranego w czerwcu Parlamentu Europejskiego, eurodeputowani będą pobierać miesięczne wynagrodzenie w wysokości 7665,31 euro (ok. 34,3 tys. zł), pisze "Puls Biznesu". Tak przewiduje nowy statut europosła.
Deputowani będą też pobierać dietę w wysokości 298 euro za każdy dzień posiedzenia plenarnego lub komisji PE czy frakcji partyjnej (ok. 4,2 tys euro miesięcznie) - informuje "PB".
W myśl nowego statutu, to europosłowie sami zdecydują, czy wolą płacić podatki do budżetu UE, czy do budżetu krajowego - wtedy będą one znacznie większe.
Obecnie europarlamentarzyści mają takie same wynagrodzenia jak posłowie w krajach z których pochodzą. | JK
www.o2.pl / www.hotmoney.pl | Niedziela, 12.12.2010 18:51 21 komentarzy
EUROURZĘDNICY ZNOWU DOSTALI PODWYŻKI
Dlaczego oni nie muszą oszczędzać?
Oszczędności i cięcia wydatków związane z kryzysem dotknęły wielu obywateli różnych krajów Unii. Wyrzeczeń nie zdołali uniknąć również pracownicy sektora publicznego – urzędnicy z niektórych krajów musieli pogodzić się z obniżeniem wynagrodzeń, albo nawet utratą pracy.
Takich problemów nie mają jednak urzędnicy unijni. Mimo że zarabiają średnio po 4 tys. euro miesięcznie bez żadnych obciążeń podatkowych i otrzymują dodatek rozłąkowy w wysokości 0,6-1 tys. euro miesięcznie, wkrótce i tak dostaną podwyżki. Taką decyzję podjął właśnie Trybunał Europejski – donosi rp.pl.
Na jej podstawie armia 44 tys. eurourzędników uzyska 4-proc. podwyżkę zarobków.
Trybunał, do którego zwrócili się przedstawiciele eurourzędników uznał, że taki wzrost płac jest zasadny. Orzekł, że zmniejszenie podwyżki do 1,85 proc. (tego chcieli szefowie państw i rządów UE) jest niezgodne z prawem.
Jak do tego doszedł? Wzięto pod uwagę koszty utrzymania w Brukseli, a także zarobki urzędników w państwach członkowskich. Problem w tym, że wyliczeń dokonano na podstawie porównania wynagrodzeń urzędników tylko z ośmiu państw, a dane pochodziły z 2008 roku – czytamy na rp.pl.
Źródło: rp.pl
Dominika Reszke
dominika.reszke@hotmoney.pl
"WPROST" nr 11/2009 (1366): PŁATNA MIŁOŚĆ DO UNII Unia Europejska tylko w 2008 r. przeznaczyła na kampanie promujące ją samą aż 2,4 mld euro.
...absurdy wspólnej polityki rolnej, recesja w wielu państwach członkowskich – wszystko to skumulowało się ostatnio i jeszcze mocniej podważyło zaufanie do unii, a nawet do euro. Dlatego unia rusza z ofensywą wizerunkową.
Według Open Europe, organizacji zajmującej się monitorowaniem działalności władz UE, dokładne ustalenie, ile unia wydaje na public relations jest niemożliwe.
Bruksela sięga po wszelkie możliwe nośniki informacji. Od czerwca 2007 r. ma nawet własny internetowy kanał telewizyjny EUTube (można obejrzeć tam takie „hity", jak „Większe prawa dla tymczasowych pracowników" albo „Kontrola użycia chemikaliów w UE”). Płaci także za telewizyjny kanał newsowy Euronews oraz EuroparlTV, który zajmuje się tylko emisją obrad Parlamentu Europejskiego.
Skoro fakty nie wystarczą, trzeba się uciec do propagandy. Aby była ona skuteczna, należy wykorzystać pomoc tych, do których obywatele unii mają zaufanie. Na liście płac Unii Europejskiej znajdują się setki pozarządowych organizacji i fundacji, które często ukrywają fakt otrzymywania unijnych pieniędzy. W 2008 r., w czasie debaty w brytyjskim parlamencie na temat traktatu lizbońskiego, minister spraw zagranicznych David Miliband oświadczył, że nie tylko rząd Jej Królewskiej Mości jest zwolennikiem tego traktatu, ale także wiele organizacji obywatelskich. Wymienił wśród nich NSPCC, One World Action, ActionAid i Oxfam. Jak się później okazało, wszystkie otrzymują pieniądze z UE (w 2007 r. dostały w sumie 43 mln euro).
W oficjalnych publikacjach i podczas wykładów wykazują pełny euroentuzjazm – mówi „Wprost” politolog dr Marek Migalski z Uniwersytetu Śląskiego. Zamykanie naukowcom ust odbywa się za pomocą unijnych grantów na badania. Nikt otwarcie nie uzależni przyznania grantu czy stypendium od prezentowania właściwych, prounijnych poglądów, ale akademicy swoje wiedzą. Nie będą przecież formułowali tez niewygodnych dla tych, którzy im płacą.
Coraz więcej Polaków nie widzi różnicy między zwykłym informowaniem o Unii Europejskiej a propagandą integracji.
Unijny przekaz propagandowy jest wzmacniany badaniami opinii publicznej. Komisja Europejska ma do dyspozycji biuro sondażowe Eurobarometr. W jaki sposób je wykorzystuje? Po odrzuceniu w 2007 r. traktatu lizbońskiego przez Irlandczyków KE zleciła badanie na ten temat. Nastąpił przeciek rzekomych wyników tego sondażu do wybranych gazet. Artykuły informowały, że 40 proc. tych Irlandczyków, którzy głosowali przeciw, zrobiło to, ponieważ nie zrozumieli traktatu. Tydzień później KE opublikowała oficjalne rezultaty badania i okazało się, że tylko 22 proc. osób wskazało, że odrzuciło traktat z powodu braku wiedzy o nim. Przeszło to już bez większego echa. Komisja Europejska osiągnęła swój cel, sugerując, że to słaba polityka informacyjna była przyczyną porażki, a nie niezgoda wyspiarzy na dalszą integrację unii.
Wcześniej, na początku 2006 r., Komisja Europejska ogłosiła, że „Europejczycy są za tym, by decyzje odnośnie polityki energetycznej zapadały nie na narodowym, ale unijnym szczeblu". Rzeczywiście, w zakończonym 15 listopada 2005 ?r. badaniu 47 proc. ankietowanych tak stwierdziło. Jednak parę miesięcy później przeprowadzono ankietę, z której wynikało, że poparcie dla przekazania Brukseli kompetencji w zakresie polityki energetycznej spadło do 39 proc. 22 listopada 2006 r., czyli pół roku później, magazyn „EU Observer" ujawnił wyniki tego drugiego sondażu i zapytał, dlaczego są one ukrywane przed opinią publiczną. Wyniki korzystnego dla KE badania z pompą zaprezentowano na konferencji prasowej. Te mniej korzystne bez rozgłosu i z dużym opóźnieniem umieszczono na stronie internetowej.
– Nie chcemy, by za pieniądze z naszych podatków nasi politycy prowadzili agitację. Nie pozwalajmy na to samo politykom unijnym – mówi Andrzej Sadowski, wiceprezydent Centrum im. Adama Smitha.
Autor: Aleksander Piński
Współpraca: Sebastian Stodolak
www.o2.pl | Piątek [08.05.2009, 10:19] 1 źródło
MINISTERSTWA NIE KWAPIĄ SIE DO WZIĘCIA 21 MILIARDÓW
Fundusze giną w mozolnych procedurach.
Według minister rozwoju regionalnego Elżbiety Bieńkowskiej podpisane umowy na dotacje z nowego budżetu Unii opiewają na sumę 21 mld zł. Jest to ok. 7,5 proc. wszystkich pieniędzy unijnych na lata 2007-2013. Niestety ministerstwa nie potrafią tych pieniędzy należycie spożytkować - donosi "Gazeta Wyborcza", która dostarła do rządowych wyliczeń dotyczących wykorzystania unijnych dotacji.
Gazeta przypomina, że na 2009 r. rząd zaplanował, iż w programach krajowych wydamy i wyślemy do rozliczenia do Brukseli 10,1 mld zł. Jednak taki scenariusz jest mało prawdopodobny. Dlaczego?
W programach podlegających Ministerstwu Gospodarki faktyczne wydatki przeznaczone do certyfikacji w Komisji osiągnęły zaledwie 4 proc. planu, a w funduszach podległych MSWiA - 1 proc.
W programach podlegających resortom kultury, zdrowia i środowiska realizacja planu nawet nie ruszyła z miejsca. | AB
www.o2.pl | Poniedziałek [04.05.2009, 17:53] 1 źródło
UNIA WYDAJE MILIARDY NA BZDURNE PROJEKTY
Unijni urzędnicy są bardzo beztroscy przy wydawaniu pochodzących z naszych podatków pieniędzy. Taki wniosek można wysnuć z raportu przygotowanego przez brytyjską organizację TaxPayers’ Alliance, która zajmuje się śledzeniem tego, co dzieje się z podatkami Brytyjczyków.
137 tys. funtów wydano na zorganizowanie "karnawału", który miał na celu przybliżenie Europejczykom historii i kreatywności osób z afrykańskim pochodzeniem.
103 tys. funtów otrzymał związek zawodowy aktorów na badanie stopnia dyskryminacji aktorek w podeszłym wieku.
Projekt "Wyjaśnianie religii", przygotowany przez uniwersytet oxfordzki otrzymał od UE wsparcie w wysokości 1,4 mln funtów.
96 tys. funtów Unia zapłaciła 15 artystom z 9 krajów europejskich, którzy na trzy tygodnie przyjechali do Liverpoolu, by pracować w tamtejszych organizacjach kulturalnych.
68 tysięcy funtów unijni urzędnicy wydali na długopisy, naklejki, bryloczki i inne gadżety, które posłużyły do promocji UE w szkołach.
460 tys. funtów kosztowało Unię "szkolenie medialne dla wysokiego rangą personelu Komisji Europejskiej" zorganizowane w 2007 roku przez londyńską firmę Consilia.
Pieniądze podatników nie powinny być przeznaczane na promowanie Unii lub tak dziwaczne projekty jak poszukiwanie "definicji Boga" - stwierdził w rozmowie z "Daily Mail" dr Lee Rotherham, analityk TaxPayers' Alliance. - Potrzebujemy większej jasności informacji o tym, na co te sumy są wydawane. | WB
www.o2.pl / www. sfora.pl | Czwartek [11.11.2010, 11:06]
OTO NAJWIĘKSZE ABSURDY UNII EUROPEJSKIEJ. ZA TO PŁACIMY
Psia gimnastyka i nauka języka na basenie to nie wszystko.
W czasie kryzysu na absurdalne pomysły Unia Europejska wydaje miliony euro. Podatnicy płacą za hydroterapię dla psów czy limuzyny i nocne kluby urzędników - alarmuje "The Daily Express".
Raport z przykładami irracjonalnych projektów dofinansowanych przez UE opublikował instytut Open Europe. To m.in. baseny dla węgierskich czworonogów, które popadły w depresję za setki tys. euro, nauka języków obcych na basenie czy promocja Tyrolu wśród jego mieszkańców "w celu zwiększenia emocjonalnej więzi rolników z otoczeniem".
Do tego dochodzą ponad 10-milionowe wydatki na dojazdy urzędników w Strasburgu czy degustacje win eurokratów z Luksemburga - wylicza Mats Persson z Open Europe.
Dodaje, że Unia marnotrawi masę pieniędzy na projekty, które nijak nie mogą pomóc europejskiej gospodarce powrócić na właściwe tory. Zarzuca nawet urzędnikom niegospodarność.
Członkowie Parlamentu i Komisji Europejskiej powinni jak najszybciej obudzić się i rozejrzeć w rzeczywistości gospodarczej wokół siebie - twierdzi Persson. | AJ
www.interia.pl | Piątek, 14 listopada (07:37)
6 MLD EURO WYDANE W NIEWŁAŚCIWY SPOSÓB
Tylko w 2007 r. w sposób niewłaściwy zostało wydanych ze wspólnotowych funduszy aż 6 mld euro, wynika z cytowanego przez "Nasz Dziennik" raportu Europejskiego Trybunału Obrachunkowego (ECA).
Autorzy raportu alarmują, iż organa Unii Europejskiej nie wypracowały skutecznego systemu egzekwowania zwrotu pieniędzy wydanych w sposób niecelowy. Nie wiadomo zatem, czy kwotę tę uda się odzyskać.
Ponieważ zwroty kosztów nienależnie wypłaconych podlegają egzekucji od państw członkowskich, często prowadzi to do takiej sytuacji, że za te nieprawidłowości w naliczaniu należności dla odbiorców indywidualnych płacą podatnicy, powiedział gazecie Jacek Uczkiewicz z ECA.
Zdaniem Marty Andreassen, byłej głównej księgowej Komisji Europejskiej, obecnie zaś skarbnika UK Independence Party, wszystko wskazuje na to, że Komisji Europejskiej wcale nie zależy na doprowadzeniu do poprawy sytuacji. Przy czym pytanie "dlaczego?" pozostaje otwarte. Może należałoby je zadać przy okazji kolejnych wyborów do Parlamentu Europejskiego, radzi "Nasz Dziennik".
źródło informacji: PAP/Nasz Dziennik
www.o2.pl | Wtorek [26.05.2009, 10:42] 2 źródła
NIE UMIEMY WYDAWAĆ UNIJNYCH PIENIĘDZY
Samorządy się nie sprawdziły.
"Rzeczpospolita" ostro punktuje polskie samorządy. Okazuje się bowiem, że tylko cztery województwa mogą w pełni wykorzystać zaplanowane na pierwsze półrocze fundusze. Wszystkiemu winna jest nadmierna biurokracja.
To efekt problemów z prawem ochrony środowiska. Kiedy okazało się, że nasze regulacje są sprzeczne z unijnymi, nie chcieliśmy ryzykować konieczności zwrotu dotacji i anulowaliśmy wszystkie konkursy- mówi gazecie Marcin Szmyt, dyrektor wydziału zarządzania programem regionalnym województwa zachodniopomorskiego, które najgorzej radzi sobie z wykorzystaniem pomocy z Brukseli.
Taka sytuacja ewidentnie szkodzi przedsiębiorcom, którzy liczyli na to, że dotacje pomogą im w rozwoju firmy mimo panującego kryzysu.
Procedury trwały tak długo, że bankowe obietnice udzielenia kredytu na wkład własny są już nieważne. A z powodu kryzysu firmy nie mają szans na pożyczkę i rezygnują z dotacji - powiedział "Rzeczpospolitej" Henryk Galwas, wiceprezes Opolskiej Izby Gospodarczej. | KK
www.o2.pl | Sobota [27.06.2009, 07:40] 1 źródło
NIE POTRAFIMY WYDAĆ MILIONÓW EURO?
Mamy poważne problemy z wykorzystaniem unijnych funduszy.
„Do końca września użyjemy lwią część z 16,8 mld zł unijnych funduszy planowanych na ten rok - obiecał rząd. W marcu. Do dziś wydano mniej niż 4 mld” - czytamy w "Gazecie Wyborczej”.
W rzeczywistości jednak, jak dowodzi gazeta, pieniędzy wydaliśmy jeszcze mniej. Jeśli pominąć środki własne, to okaże się, że z kasy UE wydaliśmy zaledwie 3,2 mld zł.
Wiceminister rozwoju regionalnego Krzysztof Hetman deklarował niedawno w rozmowie z "GW", że do końca trzeciego kwartału Polska wyda 16 mld złotych z funduszy unijnych. To oznacza, że do końca września powinniśmy wydać... prawie 13 mld złotych.
„Będzie trudno” - zgodnie ostrzegają przepytywani przez "GW" eksperci. | WB
http://www.eioba.pl/a88330/ciemne_stron ... ropejskiej
CIEMNE STRONY UNII EUROPEJSKIEJ
Jakie są zalety UE?
Wydaje nam się, że wiemy doskonale, ale sprawdźmy jak to jest w rzeczywistości.
Wymieńmy najpierw główne plusy Unii Europejskiej o jakich jest informowane społeczeństwo:
1. Możemy pracować za granicą bez zbędnych utrudnień,
2. Możemy przemieszczać się między krajami UE nie martwiąc sie o kolejki na granicach,
3. Unia dopłaca nam do budżetu, więcej niż my wpłacamy do UE,
4. Dzięki UE rosną zarobki w Polsce,
5. Gospodarka rozwija się coraz szybciej, dzięki czemu gonimy kraje zachodu,
6. Rozwija się wieś, a dzięki polityce rolnej Unii Europejskiej rolnicy zarabiają więcej niż przed wejściem do UE.
Słyszymy to codziennie w telewizji, czytamy w gazetach i internecie, natomiast niewielu ludzi wie, że wszystkie wymieniane zalety, albo w ogóle nie wynikają z naszego członkostwa, albo są zmanipulowanymi kłamstwami. Pierwsze dwie zalety Unii Europejskiej są wynikiem Traktatu z Schengen i Europejskiego Obszaru Gospodarczego.
Czym jest Traktat z Schengen? Traktat ten znosi kontrolę ludności przekraczającej granice państw objętych tym traktatem. W zamian za to wzmacnia współpracę obu państw w zakresie bezpieczeństwa i polityki azylowej. Dotyczy również współpracy przygranicznej. Początki układu sięgają 1984 roku. RFN i Francja podpisały porozumienie w Saarbrücken w celu ułatwienia obywatelom tych państw przekraczanie granicy. Umowa ta dotyczyła jedynie kontroli na przejściach granicznych. Rok później rozszerzono tą umowę poprzez podpisanie Traktatu w Schengen. Podpisały go kraje Beneluxu, RFN i Francji, a cały traktat był zawarty poza całym porządkiem prawnym Wspólnoty Europejskiej. Do traktatu należy obecnie 26 krajów w tym kilka krajów nie zrzeszonych z UE. Co więcej do układu nie należy Wielka Brytania i Irlandia, a są to członkowie UE od wielu lat; nie należą także Bułgaria i Rumunia, ale one planują wejście w 2011 roku.
http://www.eioba.pl/files/user7118/grafika_schengen.gif
Europejski Obszar Gospodarczy obejmuje kraje Unii Europejskiej i Europejskiego Stowarzyszenia Wolnego Handlu i tak jak w poprzednim wypadku również nie jest to twór Unii Europejskiej! Porozumienie to podpisano w Porto w 1992 roku, ale ostatecznie weszła ona w życie w 1 stycznia 1994 z powodu odrzucenia członkostwa przez obywateli Szwajcarii w krajowym referendum. Do EOG należą wszystkie kraje UE, a także Norwegia i Islandia.
http://www.eioba.pl/files/user7118/m3113026.jpg
Powyższa ilustracja pokazuje nam jaką liczbę pracowników polskich przyjęły poszczególne kraje. Jak widać Norwegii nie przeszkadza, pomimo nie należenia do UE, przyjmowanie polskich pracowników, a także Polakom najwyraźniej nie przeszkadza to, że Norwegia do UE nie należy. Mogą tam pracować równie legalnie jak w Polsce, czy w innych krajach członkowskich. Trzeba także zaznaczyć, że zanim Polska przystąpiła do unii Polacy równie chętnie wyjeżdżali za granicę co teraz. Przykładem może być początek lat 90 i emigracja naszych obywateli do Niemiec. Również nie była to przeszkoda, że Polska nie należała do żadnego z wymienionych wcześniej układów.
W przypadku dopłat unijnych sprawa jest już troszkę bardziej skomplikowana. Wszystkie tzw. dopłaty są realizowane z polskiego budżetu(!) i kosztują nas 24 000 000 000 zł rocznie. Łącznie do interesu dopłacamy 20 000 000 000 zł rocznie. Propaganda trąbiła że będziemy więcej dostawać z budżetu Unii niż wpłacać co jest półprawdą (z budżetu dostajemy 4 000 000 000). Żeby realizować cele, które zażyczy sobie Unia wydajemy wyżej wspomniane 24 000 000 000 zł rocznie (więcej: http://www.mf.gov.pl/_files_/budzet_pan ... e_2007.xls ).
W 2006 roku wydawaliśmy nie całe 31,5% budżetu Polski na wydatki o charakterze socjalnym, 31,3% na podstawowe zadania państwa (siły zbrojne, policja itp.) w tym obsługa długu publicznego, 20,9% na naukę i edukację oraz ochronę zdrowia, kulturę i ochronę dziedzictwa narodowego, 5,6% na infrastrukturę, środowisko, polityka mieszkaniowa i rolnictwo, a 7,6% na zadania związane z członkostwem Polski w UE. Natomiast dochody przedstawiają się następujaco: dochody podatkowe to 89% budżetu, 1% to wpłaty do budżetu z UE, 0,05% dochody zagraniczne, a reszta to dochody niepodatkowe (dywidendy, wpłaty z zysków NBP, cło, dochody jednostek budżetowych i wpłaty samorządów terytorialnych). Jak widzimy członkostwo w UE kosztuje nas 6,6% naszego budżetu.
Jeśli chodzi o unijne półprawdy to jest nią także wzrost zarobków w Polsce. Niemalże codziennie ostatnimi czasy mówiono o szybko rosnących zarobkach. Głośno o podwyżkach rzędu 20-30% wśród sprzedawców, budowlańców itp. W badaniach GUSu z października 2006 roku wynika zupełnie co innego. Przeciętne wynagrodzenie wyniosło wtedy 2654 zł brutto. Co więcej w zestawieniu z rokiem 2004, 75% ludzi zarabia mniej! Co czwarty pracownik zarabiał wtedy 1469 zł. Powtarzam 1469 zł brutto(!). Z kolei mediana (czyli granica, przy której połowa pracowników zarabia więcej i połowa mniej) wyniosła 2100 zł. Oczywiście brutto. Natomiast wśród grup najlepiej zarabiających średnia podwyżka wyniosła 1800 zł w ciągu dwóch lat! Warto także zaznaczyć, że w tym czasie powodem spadku bezrobocia był wyjazd 400 tyś. obywateli do pracy za granicę. Byli to głównie pracownicy z grup najmniej zarabiających (lub bezrobotni), a 400 tyś. ludzi stanowi prawie 4% ludności zawodowo aktywnej w Polsce, to jest powód spadku bezrobocia. Nie można także ukryć faktu, że zarobki tych osób są wliczane do średniej krajowej, ponieważ odprowadzają oni podatki w Polsce.
W Polsce w roku 2007 aż 60% ludności żyło poniżej minimum socjalnego, a 15% poniżej granicy skrajnego ubóstwa (ciekawostka: w USA poniżej tej granicy żyje aż 17% społeczeństwa). Widzimy teraz jaka jest rzeczywistość w porównaniu do propagandy medialnej najwyraźniej mającej na celu wyniesienie UE na piedestały.
Inflacja jest kolejną półprawdą! W roku 2007 inflacja wynosiła zaledwie 3%, ale gdy przedstawimy dane z badań GUSu rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej. Przede wszystkim największe były wzrosty cen żywności. Wzrost ceny pszenicy wahał się w okolicy 49% do nawet 58%. Inne zboża zdrożały powyżej 20%, ziemniaki o ok. 31%,
rzepak i rzepik o ok. 29%, buraki cukrowe o ok. 5,0% oraz warzywa gruntowe o ok. 13,0%. Jedynie mięsa utrzymały w miarę poziom, bo ceny wzrosły o ok. 5-8 %. Produkty mleczne o ok. 15%. Dodając jeszcze wzrost cen energii i mieszkań sytuacja dla wyżej wymienionych 60% ludności jest wręcz tragiczna, a po za grupami najwięcej zarabiającymi wszyscy zbiednieliśmy. Trzeba także zaznaczyć, że jakość żywności po wstąpieniu do UE zmalała(!) i pamiętać, że są to grupy produktów, które muszą być kupowane, a osoby, które żyją poniżej minimum socjalnego nie stać na kupno taniejących produktów, które de facto wpłynęły na ogólną wysokość inflacji.
Kolejną propagandową medialnoeuropejską półprawdą jest rozwój gospodarczy naszego kraju. W latach dziewięćdziesiątych Polska była nazywana tygrysem Europy ze wzrostem gospodarczym blisko 7%. W czasie przystosowywania gospodarki do gospodarek zachodnich wzrost PKB zmalał do około 1%. Po wstąpieniu do unii gospodarka wystrzeliła do 6,8% i nie była to zasługa UE, ale zakończenia transformacji gospodarczej. W tej chwli zaczyna zwalniać. Wiele krajów UE nie radzi sobie z wymogami im stawianymi i wzrost gospodarczy tych krajów jest znacznie słabszy niż Polski. Lata przebywania w silnie nakazowo-zakazowym systemie spowodował recesję wśród wielu krajów Europy.
Często także słyszymy o pomocy dla małych i średnich przedsiębiorstw oraz o rozwoju wsi.
Polityka rolna Unii Europejskiej miała na celu wzrost zarobków rolników. W mediach mówiono nam, że zostają wprowadzone ograniczenia w produkcji, bo trzeba podnieść ceny produktów rolnych, gdyż rolnicy za mało zarabiają. Po niedługim czasie unia chce nas wyratować przed przerażającym wzrostem cen żywności i wprowadza przemysłową produkcję rolną, która jest nie zdrowa i ma za zadanie szybko, tanio i dużo produkować. Jaki to ma sens skoro i tak są nam narzucone ograniczenia w produkcji? Dodatkowo wmawia się nam, że dopłaty dla rolników są również po to by obniżyć ceny żywności. Rolnicy posiadający określoną liczbę zwierząt hodowlanych, czy określoną ilość ziemi otrzymuje dopłaty. Przykładowo mamy rolnika posiadającego 90 kur, nie mieści się on w narzuconej odgórnie minimalnej ilości 100 kur, by otrzymać dopłatę. Natomiast rolnik posiadający 105 kur otrzyma dopłatę. Tym sposobem mniejszy przedsiębiorca, który z reguły sprzedaje taniej, aby przetrwać jest wykluczany z rynku. To się nazywa ochrona małych i średnich przedsiębiorstw?
Kto nami rządzi?
Jak oceniacie normę UE ograniczającą maksymalnie dopuszczalny hałas w miejscach pracy do 85 decybeli bez nauszników ochronnych i do 87 decybeli przy wykorzystaniu nauszników?
Jakimi zasadami kierują się elity rządzące Unią Europejską?
Jednym z kluczowych elementów europeizmu, który jest w pełni akceptowany zarówno przez prawą, jak i lewą stronę europejskiej sceny politycznej, jest model tzw. państwa socjalnego (opiekuńczego). Zatem UE to zbiór socjalistycznych krajów połączonych w jedną całość. Czy nie przypomina Wam to czegoś? Rozwinę nazwę - Unia Socjalistycznych Republik Europejskich, drugie ZSRR? W pewnym okresie istnienia ZSRR elity państw socjalistycznych często rozmawiały o stworzeniu nowego socjalistycznego, a co najważniejsze europejskiego imperium. Na przestrzeni ostatnich pięćdziesięciu lat toczyła się dyskusja między obrońcami liberalnej koncepcji integracji europejskiej, a zwolennikami modelu unifikacyjnego. Pierwsze stanowisko zakładało usuwanie wszystkich niepotrzebnych barier istniejących na granicach między państwami takich jak cła, kontrole paszportowe, etc. Po drugiej stronie stali zwolennicy modelu unifikacyjnego, który opiera się na odgórnej homogenizacji wszystkich przejawów życia społecznego, gospodarczego i politycznego, koordynowanej przez unijne instytucje i prowadzącej do powstania ponadnarodowej wspólnoty, kontrolującej wszystkie obszary aktywności swoich członków za pomocą ponadnarodowych organów.
Pierwszy z wymienionych modeli bazował na założeniu, że likwidacja barier między państwami pobudzi uczciwe współzawodnictwo, a także przyczyni się do stopniowej liberalizacji wewnątrz tych państw.
Drugi z nich ma natomiast na celu coś zupełnie przeciwnego. Zasadniczo nie dąży on do usunięcia jak największej liczby regulacji prawnych rządzących życiem państw, lecz pragnie wprowadzać ich jeszcze więcej (choć są one innego typu, to ich wprowadzanie w najmniejszym stopniu nie przyczyni się do liberalizacji na żadnym polu ludzkiej aktywności).
W początkowym okresie integracji europejskiej, w przybliżeniu do początku ery Jacquesa Delorsa, czyli do połowy lat osiemdziesiątych dwudziestego wieku, dominował pierwszy wyżej opisany model integracji, chociaż już Jean Monet próbował forsować drugi model integracji od samego początku tego procesu. Obecnie, i co do tego nie ma żadnych wątpliwości, ten drugi model jest dominujący i w pełni utożsamił się z europeizmem.
Twierdzenie Misesa i von Hayeka, że świat jest wynikiem "ludzkiego działania", a nie "ludzkiego planowania", jest dokładnym przeciwieństwem Unii Europejskiej.
Jean Manuel Barroso w jednym zdaniu ukazał nam jakie aspiracje mają Ci ludzie - "Czasem lubię porównywać organizację Unii Europejskiej do imperium... IMPERIUM". Wygląda na to, że chcą stworzyć socjalistyczne imperium na miarę Związku Radzieckiego. Podobieństw do upadłego systemu jest bardzo wiele, choćby zaczynając od propagandy jaką media czynią, przez nazwę, a nawet sposoby rządzenia. Unia będzie rządzona przez 25 ludzi, a Związek Radziecki był rządzony przez 15 ludzi. W obu przypadkach Ci ludzie przed nikim nie odpowiadają za swoje decyzje. Oba systemy są centralnie planowane, a także są systemami nakazowo-zakazowymi. ZSRR dodatkowo osłabiał suwerenność państw członkowskich, co również i unia czyni poprzez próbę wprowadzenia Traktatu Lizbońskiego. W art. 1 tego traktatu mamy postanowienie - "Unia zastępuję Wspólnotę Europejską i jest jej następcą prawnym", co oznacza, że Unia Europejska staję się państwem, a Polska i inne kraje Europy stają się czymś w rodzaju województw lub stanów w USA. W art.3a czytamy - "Zgodnie z zasadą lojalnej współpracy Unia i Państwa Członkowskie wzajemnie się szanują i udzielają sobie wzajemnego wsparcia w wykonywaniu zadań wynikających z Traktatów. Państwa członkowskie podejmują wszelkie środki ogólne lub szczególne właściwe dla zapewnienia wykonania zobowiązań wynikających z Traktatów lub aktów instytucji Unii. Państwa członkowskie ułatwiają wypełnianie jej zadań i powstrzymują się od wykonywania wszelkich środków, które mogły zagrażać urzeczywistnieniu celów Unii." - oznacza to, że naszym władzom nie wolno sprzeciwiać się poleceniom Unii. Musimy działać tak jak Unia rozkaże. W rezultacie każde prawo sprzeczne z prawem unijnym przestaje obowiązywać, łącznie z naszą Konstytucją(!).
Podsumowując żadne z wymienianych głównych zalet unii nie są jej zasługą, a większość informacji nam podawanych jest manipulacją lub kłamstwem. Aspiracje polityków, jak i doktryna polityczno-ekonomiczna jest (można powiedzieć) wyciągnięta bezpośrednio z bloku wschodniego z niewielkimi zmianami. Dodając, że UE miała być gospodarczym zjednoczeniem, a tworzona jest wspólna policja i wojsko, o czym wcześniej nie wspomniano w ogóle. Oczywiście my niestety w zdecydowanej większości nie jesteśmy tego świadomi, bo z telewizji nie dowiemy się tego, a co gorsza narastające problemy nie pozwalają nam na szukanie odpowiedzi.
Czy pozwolimy im na to!?
Bibliografia:
http://www.stat.gov.pl/cps/rde/xbcr/gus ... 0_2006.pdf - wynagrodzenia w Polsce w 2006 r.
http://www.stat.gov.pl/cps/rde/xbcr/gus ... j_2007.pdf - poziom inflacji poszczególnych produktów rolnych
http://www.mf.gov.pl/dokument.php?const ... 5&id=69969 - sprawozdania z wykonania budżetu
http://pl.wikipedia.org/wiki/Uk%C5%82ad_z_Schengen - czym jest Schengen?
http://pl.wikipedia.org/wiki/Europejski ... ospodarczy - czym jest EOG?
http://www.eioba.pl/a83541/podstawowe_zasady_europeizmu - poglądy polityczne przewodniczących UE
Przygotował: logiczny
Przekopiowano stąd: http://nowy-horyzont.info/blog.php?u=168&b=2
ILE NAS KOSZTUJĄ EUROWYBORY?
Przy ich organizacji pracują setki tysięcy ludzi.
By Polacy mogli wybrać 50 przedstawicieli w europarlamencie, musimy wydać w sumie 83 miliony złotych. Taki jest koszt utrzymania lokali wyborczych i zatrudnienia komisji - wylicza serwis money.pl.
Przy obsłudze tegorocznych eurowyborów, w 25 tys. 601 komisjach, pracuje na całym świecie prawie 210 tysięcy osób. Wchodzą w to także zakłady karne, szpitale i statki.
Przykładowo w Brazylii Polacy mogli głosować w trzech miastach - Brasilii, Kurytybie i Sao Paulo. W każdym z lokali przy obsłudze wyborów pracowało około 10 osób. Tam głosowania już się zakończyły.
Jak donosi money.pl, w tym roku do udziału w komisjach poszczególne komitety wyborcze zgłosiły mniej osób niż jest to wymagane.
Dlatego dodatkowi członkowie zostali powołani przez samorządy. Każda komisja musi bowiem liczyć od 7 do 11 członków - pisze money.pl.
W eurowyborach startuje w 13 okręgach 1301 kandydatów. Do głosowania uprawnionych jest ponad 30,7 mln Polaków. | BW
„WPROST” nr 20(1120), 2004 r.
UNIA ŚWIĘTYCH KRÓW
34 TYSIĄCE URZĘDNIKÓW UE STWORZYŁO SOBIE RAJ W BRUKSELI
Brytyjscy urzędnicy po paru latach spędzonych w Brukseli odmawiają powrotu do ojczyzny, argumentując, że nie potrafią już żyć przy małych zarobkach, jakie zapewnia praca w brytyjskiej administracji" - poinformował 20 kwietnia "The Times". "Po pracy w Urzędzie Komitetu Integracji Europejskiej i Brukseli praca w firmach prywatnych już mnie nie pociąga" - deklarowała pod koniec marca na łamach "Rzeczpospolitej" Polka zatrudniona jako prawnik w Radzie Unii Europejskiej. Nic dziwnego. Urzędnicy unii stworzyli sobie prawdziwy raj na ziemi. Każdy z kilkudziesięciu najwyższych rangą funkcjonariuszy UE (w tym 25 komisarzy) zarabia rocznie około 1,2 mln zł. To o jedną piątą więcej, niż dostaje Tony Blair, najlepiej opłacany premier w Europie! Do tego dochodzi jeszcze wiele przywilejów dostępnych także urzędnikom niższej klasy (jest ich już 34 tys.), takich jak kupowanie bez podatku VAT (czyli o 22 proc. taniej) mieszkań, samochodów, sprzętu AGD, dodatki za pracę poza ojczyzną (16 proc. pensji), opłacanie szkół dzieciom, niskie podatki (średnio około 15 proc.). - Zarabiamy dobrze i nie wstydzimy się tego - komentuje w rozmowie z "Wprost" Eric Mamer, rzecznik Komisji Europejskiej. Na pytanie dziennikarki "Wprost", jaki podatek płacą komisarze, rzecznik KE odpowiedział, że system jest tak skomplikowany, że "nie wiadomo, ile płacą".
Ostatnio wyszło na jaw, że urzędnicy Unii Europejskiej mają także dożywotni immunitet sądowy (podobny do tego, z którego korzystają posłowie w czasie sprawowania mandatu). Eurokraci są więc niczym partyjni funkcjonariusze dawnego Związku Radzieckiego. Oderwani od rzeczywistości, którą tworzą, mogą bez oporów lansować na przykład politykę wysokich podatków, bo przecież sami nie ponoszą konsekwencji takich decyzji.
EUROSTAT KORUPCJI
Głównym argumentem przemawiającym za wysokimi pensjami i przywilejami dla eurokratów ma być konieczność zapewnienia im wysokiego standardu życia, by nie byli podatni na korupcję. Między innymi dlatego w dwunastu "europejskich szkołach" (cztery z nich znajdują się w Brukseli i Luksemburgu) w całej unii za darmo uczy się 10 tys. dzieci urzędników (europejskich podatników kosztuje to co roku około 100 mln euro). Eurokraci odkładają też zaledwie 9,25 proc. swojej pensji na emeryturę, a pozostałe dwie trzecie składki dopłacają im europejscy podatnicy, czyli po 1 maja także Polacy.
Obsypywanie urzędników pieniędzmi i przywilejami przyniosło skutki odwrotne do zamierzonych. Na początku 2004 r. po opublikowaniu przez Paula Casacę, portugalskiego deputowanego do europarlamentu, raportu z wykonania budżetu unii (w 2003 r. było to 70 mld euro) wybuchł skandal. Okazało się, że z budżetu najzwyczajniej w świecie zniknęły pieniądze. Urzędnicy pracujący w biurze statystycznym UE (Eurostacie) założyli tajne konta bankowe, na które przelewali pieniądze wpływające do urzędu (na prywatne konta trafiło na przykład 55 proc. przychodów ze sprzedaży danych statystycznych przez Internet). Przedsiębiorczy eurokraci przeprowadzali także przetargi, które wygrywały firmy przez nich kierowane. W sumie z Eurostatu zniknęło około 5 mln euro. Casaca napisał w raporcie, że szef Eurostatu, Francuz Yves Franchet, musiał sobie zdawać sprawę z tego, co robią jego podwładni. Franchet nie poczuwa się jednak do winy i mimo utraty stanowiska nadal pobiera pensję w wysokości miliona złotych rocznie (około 213 tys. euro), korzystając ze wszystkich przywilejów eurokratów.
NIETYKALNI
Bezkarność eurokraci zagwarantowali sobie prawnie. 8 kwietnia 1965 r. w "Protokole o przywilejach i immunitetach wspólnoty europejskiej" zapisano, że europejscy urzędnicy (z wyjątkiem komisarzy) nie mogą być postawieni przed sądem za działania podejmowane w ramach pełnionych funkcji nawet wtedy, gdy zakończą pracę w organach unii (sic!). Parlamentarzyści mają immunitet tylko na czas sprawowania funkcji, tymczasem eurobiurokraci korzystają z niego przez całe życie. Formalnie Komisja Europejska argumentuje, że immunitet ma chronić urzędnika Unii Europejskiej przed działaniami narodowych władz, jeśli podejmie on decyzję na niekorzyść kraju, z którego pochodzi. Wypadków "narodowej zemsty" jeszcze nie było, za to immunitet może służyć uniknięciu odpowiedzialności za zwyczajne oszustwa. Eurokraci dobrze się zabezpieczyli przed odebraniem im tego przywileju. Jest on zapisany (nie wiadomo z czyjej incjatywy!) jako aneks do traktatu o powołaniu do życia wspólnoty europejskiej. Aby go zmienić, 25 krajów UE musiałoby powtórnie ratyfikować traktat!
W JĘZYKU EURO
Wysokie pensje i przywileje eurokratów sprawiły, że między państwami rozgorzała prawdziwa wojna o to, kto umieści najwięcej swoich ludzi przy brukselskim "korycie". Jednym ze sposobów na wyeliminowanie konkurencji jest ustalenie specyficznych zasad promocji pracowników. Według ostatnio uchwalonych reguł, aby dostać awans, trzeba znać co najmniej trzy europejskie języki. Jest to zasada zupełnie niepraktyczna, ponieważ po przyjęciu dziesięciu nowych krajów faktycznie językiem urzędowym UE jest angielski. Jak zauważył "The Times", przy zastosowaniu brukselskich kryteriów językowych żaden członek brytyjskiego rządu nie miałby szans na awans w urzędniczych strukturach unii. Ofiarą międzypaństwowych walk o pieniądze dla swoich urzędników padli także Polacy. Urzędnicy z nowych państw unii będą zarabiali średnio o 500 euro mniej (na przykład zamiast 4100 euro - 3600 euro, czyli o blisko 17 tys. zł mniej) niż ich koledzy z krajów starej unii. - Nie umrą z głodu - skwitował obniżkę płac Eric Mamer. Ma rację, a przy okazji zostanie więcej pieniędzy dla urzędników starych członków.
Okopy eurokratów
AGENCJE I FUNDACJE UNII EUROPEJSKIEJ
Europejska Agencja ds. Bezpieczeństwa i Higieny Pracy - Bilbao
Europejska Agencja Ochrony Środowiska - Kopenhaga
Europejska Agencja ds. Bezpieczeństwa Żywności - Bruksela
Europejskie Centrum Monitoringu Rasizmu i Ksenofobii - Wiedeń
Europejska Agencja Odbudowy - Saloniki
Europejska Fundacja ds. Poprawy Warunków Życia i Pracy - Dublin
Europejskie Centrum Rozwoju Zawodowego - Saloniki
Europejska Agencja Bezpieczeństwa Morskiego - Bruksela
Europejska Fundacja Kształcenia - Turyn
Europejskie Centrum ds. Narkotyków - Lizbona
Europejska Agencja ds. Leków - Londyn
Biuro Rejestracji Znaków Towarowych - Alicante
Centrum Tłumaczeń Unii Europejskiej - Luksemburg
Europejska Agencja ds. Bezpieczeństwa Ruchu Lotniczego - Bruksela
Biuro ds. Genetycznie Modyfikowanych Roślin - Angers
Współpraca: Jan Piński, Inga Rosińska
"WPROST" Numer: 9/2009 (1364)
EUROPA I RESZTA - EUROGADAMENT
– Posłowanie w Parlamencie Europejskim to ciężka praca – zażartował europoseł Dariusz Rosati. To chyba pierwszy deputowany do PE, który uważa, że posłowanie w Brukseli jest pracą. Wystarczy obejrzeć plenarne posiedzenia europarlamentu, żeby zauważyć, iż sala świeci pustkami.
Szybkimi krokami nadchodzi sezon na Parlament Europejski. Media spekulują, która partia wystawi swoich kandydatów na posłów tego najbardziej wirtualnego z parlamentów. I którzy mają szansę na upolowanie wysokich diet i słodkiego nieróbstwa. Kusi 7400 euro na posła plus dodatki za udział w pracach komisji oraz zwrot kosztów podróży. Do Brukseli i do Strasburga. Dla jednych polityków posłowanie w PE jest trampoliną do dalszej kariery, dla innych zasłużoną polityczną emeryturą. Jeszcze inni są zsyłani do Brukseli za karę. Są kiepskimi ministrami albo niewygodnymi i krnąbrnymi działaczami partyjnymi.
Jak można było przewidzieć, liczba polskich polityków chętnych do objęcia funkcji europosła wzrosła wraz ze wzrostem wysokości wynagrodzenia. Dotychczas polski europoseł dostawał tyle, ile poseł do Sejmu, zaś od czerwca wszyscy dostaną po równo: i ci z bogatego Zachodu, i ich koledzy z biednego Wschodu. Dla Polaków, Czechów czy Węgrów to kupa pieniędzy. Mniej więcej – to zależy od kursu złotówki – jakieś 40 tys. zł. A jeszcze można dorobić na kosztach podróży, tyle że Bruksela nie chce już regulować ich ryczałtem, ale zwracać za realnie wykorzystane środki komunikacji. W ten sposób nie będzie już można jeździć do Brukseli rowerem, a pobierać za samolot albo InterCity. Do legendy przeszły apanaże za nieuczestniczenie w komisjach parlamentarnych. Poseł podpisuje się na liście i wybywa albo na liście podpisuje się jego asystent, co znaczy, że poseł w ogóle nie pojawia się w parlamencie. Europoseł Zwiefka z PO podpadł niemieckiej telewizji RTL, kiedy zwiewał z siedziby parlamentu po podpisaniu listy. Trzeba powiedzieć, że to nie fair, bo niemiecka telewizja mogła z powodzeniem pokazać swoich deputowanych, którzy nie są lepsi. Ale jak mówi niemieckie porzekadło: „wszystko na małych". To porzekadło pasuje także do atmosfery panującej wśród deputowanych. A jest to atmosfera przypominająca Front Jedności Narodu z czasów PRL. Niemające żadnych prerogatyw ustawodawczych gremium europejskie może tylko zawetować unijny budżet, zaproponować poprawki, ale budżetu nie układa. Robi to europejska biurokracja, jak zresztą wszystko inne.
Co bardziej pomysłowi i energiczni posłowie uchwalają rezolucje i deklaracje ostrzegające oraz nawołujące. Nawołują one do przestrzegania zasad poprawności politycznej i praw człowieka. Prawa człowieka są traktowane wybiórczo i dotyczą mniejszości homoseksualnych albo walki z ociepleniem klimatu. Owszem, są eurodeputowani, w tym z Polski, którzy zajmują się sprawami poważnymi i ważnymi dla Europy oraz jej wschodnich sąsiadów. I są w stanie wymusić na „dużych" reakcję na napaść Rosji na Gruzję czy zabójstwo Anny Politkowskiej. Ale to jest rzadkość w tej oazie gnuśności i politycznego dyletantyzmu.
Parlament Europejski jest instytucją bardzo kosztowną. Ma dwie siedziby – jedną w Brukseli, drugą w Strasburgu. Wszelkie wysiłki zmierzające do rezygnacji ze Strasburga, który kosztuje europejskich podatników 200 mln euro rocznie, nie licząc kosztów przejazdów i hoteli, spełzają na niczym. Próżność Francji musi zostać zaspokojona. I nie przemawia do Paryża ani kryzys, ani żaden inny rozsądny argument.
A ilu tłumaczy trzeba zatrudnić, żeby deputowani mogli zrozumieć, o czym mówią ich koledzy? I dlaczego liczni posłowie nie znają przynajmniej języka angielskiego? Czy musimy wybierać lingwistycznych analfabetów? Niech mówią po angielsku choćby tak jak przewodniczący Barroso, ale niech mówią.
Znana z mediów prof. Jadwiga Staniszkis napisała w „Fakcie", że to unijna biurokracja powinna być strażnikiem całości UE. Prezydent Czech Vaclav Klaus twierdzi, że biurokracja unijna jest zagrożeniem dla demokracji. I jest wyrazicielem opinii większości obywateli UE. I wrogiem numer 1 Parlamentu Europejskiego. Ciekawe, czy pogląd pani profesor spodobałby się eurodeputowanym?
Autor: Krystyna Grzybowska
"WPROST" nr 12/2009 (1367)
EUDORADO
Kłopoty w domu, problemy z alkoholem, prostytutkami – taka może być cena przygody, na jaką decydują się kandydaci do europarlamentu. W zamian dostają spore pieniądze i poczucie prestiżu. – Prawda jest taka, że na świecie szaleje kryzys, wszyscy zaciskają pasa, a eurodeputowanych czekają ogromne podwyżki – mówi europoseł SLD Andrzej Szejna.
Polscy deputowani do PE mimo kryzysu będą zarabiać kilkakrotnie więcej niż dotychczas. Około 150 tys. zł miesięcznie (patrz ramka) – ta suma jest najkrótszą i najcelniejszą odpowiedzią na pytanie, dlaczego polscy politycy tak przebierają nogami, by się dostać do Parlamentu Europejskiego. O determinacji najlepiej świadczy zachowanie jednego z europosłów, który w czerwcu 2009 r. będzie się starał o reelekcję. Na drodze do mandatu stoją jednak dwie przeszkody. Pierwsza to nie najmocniejsza lista, z której ma kandydować. Drugą jest konkurent z tego samego okręgu – ma podobny profil polityczny, ale lepsze nazwisko, większą wyrazistość i bardziej rozpoznawalną twarz. Nasz kandydat wyszedł ze słusznego założenia, że przeszkoda numer jeden jest nie do przeskoczenia (na zmianę partyjnych barw jest za późno), postanowił więc zneutralizować rywala. Od kilku miesięcy proponuje mu dziesięć tysięcy euro za zmianę okręgu wyborczego. Jak łatwo się domyślić, oferta jest konsekwentnie odrzucana. W końcu dziesięć tysięcy euro to jedynie półtorej gołej pensji w nowej kadencji. A za tyle europosłom „nie opłaca się nawet wychodzić z domu", jak mawia były trener reprezentacji Polski i eksposeł Samoobrony Janusz Wójcik.
Europoseł Bogdan Golik, który do PE dostał się z list Samoobrony (to w jego sprawie Andrzej Lepper chichotał: „Czy można zgwałcić prostytutkę?"), stara się teraz o start z rekomendacji SLD. Stosuje przy tym bardzo wymyślne metody. Od kilku miesięcy na stanowisku doradcy zatrudnia szefa łódzkich struktur sojuszu, a dla partyjnego aparatu organizuje autokarowe wycieczki do Parlamentu Europejskiego. Ostatnio, po umorzeniu śledztwa w sprawie gwałtu na prostytutce, zapisał się nawet do SLD.
Jan Masiel (kiedyś również z Samoobrony) zasłynął dwukrotnie. Po raz pierwszy, kiedy „Dziennik" oskarżył go o wyłudzanie pieniędzy z Brukseli. Ponownie, gdy znalazł się w Bombaju, gdzie akurat doszło do zamachów bombowych. Z informacji „Wprost" wynika, że Masiel marzy o starcie z list Prawa i Sprawiedliwości. Jego szanse są jednak nikłe. Jarosław Kaczyński ma ponoć problem nawet z zapamiętaniem jego nazwiska. „Kto to jest ten cały Masiuk? Wszyscy mi ostatnio o nim mówią” – miał prezes dopytywać polityków PiS.
Najważniejsze, by się do europarlamentu dostać. Później już idzie łatwiej. Pięć lat niezbyt ciężkiej pracy (może cztery i pół, bo ostatnie sześć miesięcy trzeba zarezerwować na kolejną kampanię) w luksusowych warunkach, o jakich posłowie z Wiejskiej mogą tylko marzyć. Wygodne biura, doradcy, atrakcyjne asystentki, no i atmo- sfera – bez żółci, którą wypełniona jest polityka w kraju. W Brukseli jest przyjemnie i ekskluzywnie. Na obiad jada się nerkę wołową w sosie musztardowym lub duszoną gicz cielęcą. Do tego dobre francuskie wino. Nie to co w Sejmie: obrus z ceraty, mielony z ziemniakami i truskawkowy kompot do popicia. – Różnica między Wiejską a Brukselą tkwi w pozorach. I tu, i tam poseł nic nie znaczy, jest wyłącznie maszynką do głosowania. W Sejmie to się czuje, jest ogólny marazm i frustracja. W PE ludziom przynajmniej się wydaje, że są ważni. Mają ładne garnitury, piją dobrego merlota i jeżdżą po świecie – mówi „Wprost" jeden z europosłów PO.
Żeby się przekonać, ile można zwiedzić, wystarczy zajrzeć na stronę internetową Ryszarda Czarneckiego, którą autor reklamuje nawet w gazetach: „Ryszarda Czarneckiego reportaże ze świata przeczytasz na www.ryszardczarnecki.pl". Rzeczywiście, relacji jest bez liku. Można się z nich dowiedzieć, że nasz europoseł był obserwatorem wyborów w Timorze Wschodnim, został honorowym obywatelem pustynnego miasteczka Chinguetti w Mauretanii i zamawiał piwo w Burundi.
W podróżowaniu na koszt PE nie ma nic złego. Wszak zwiedzanie to zazwyczaj tylko dodatek do misji obserwacyjnych i nudnych spotkań z przedstawicielami egzotycznych parlamentów. O wiele gorsze i powszechniejsze są kombinacje finansowe. Najprostszy sposób to oszczędzanie na biletach lotniczych. Mimo że większości deputowanych udaje się na ryczałcie zarobić, to byli i tacy, którzy musieli dołożyć. Przydarzyło się to Bronisławowi Geremkowi, który był przekonany, że europosłom i ich asystentom przysługują loty w klasie biznes. Przy rozliczeniu musiał za ten luksus dopłacić z własnej kieszeni. Są jednak i tacy, którzy wolą jeździć samochodem i rozliczać się z PE z przejechanych kilometrów. Ta metoda jest szczególnie opłacalna w podróży do Strasburga, do którego nie ma tak tanich połączeń lotniczych jak do Brukseli. Stosują ją głównie deputowani z zachodniej Polski. Marcin Libicki z PiS chwalił się nawet swoim kolegom, że korzysta przy tym z najbardziej ekonomicznego sposobu jazdy: stara się cały czas utrzymywać prędkość 90 km/h, bo wtedy samochód najmniej spala.
Poważniejszą sprawą jest wyprowadzanie pieniędzy przeznaczonych na biura poselskie w kraju. Na ten cel deputowany dostaje ponad 4 tys. euro miesięcznie. Najprościej jest podpisać ze znajomym zawyżoną umowę na wynajem lokalu i dzielić się z nim pieniędzmi otrzymywanymi z PE. Robi tak wielu posłów, chociaż o dowody trudno. Popularne jest też dorabianie na asystentach. Działa tu podobny mechanizm: zatrudnia się znajomego, ustala wysoką pensję i dzieli pieniądze wypłacane z europejskiej kasy. Ryzyko wpadki jest minimalne. Chyba że popełnia się banalne błędy – jak wspomniany Jan Masiel, którego nakryto na zatrudnianiu własnej partnerki i wystawianiu faktur na firmę córki Anny Kalaty, koleżanki z Samoobrony i byłej minister pracy.
Jeszcze łatwiej wydaje się pieniądze przeznaczone na działalność polityczną. Teoretycznie dysponują nimi frakcje, ale w praktyce na każdego europosła przypada 32-33 tys. euro rocznie. Pośliznął się na nich Wojciech Wierzejski z LPR, któremu „Gazeta Wyborcza" zarzuciła m.in. wystawianie zleceń na Młodzież Wszechpolską. Na ten cel miało pójść prawie 50 tys. euro z kasy PE.
Parlament Europejski w polskim wydaniu to także specyficzny folklor. Jego nieodłącznym elementem są deputowani związani z Radiem Maryja, m.in. była dziennikarka toruńskiej stacji Urszula Krupa i Witold Tomczak, na którym ciąży oskarżenie o znieważenie policjantów (miał ich zwymyślać od „palantów"). Oboje są znani z żarliwości poglądów. Tomczak ma w PE markę twardego gracza. Zasłynął ostrym wystąpieniem podczas debaty na temat homofobii: zawyrokował wówczas, że homoseksualizm jest wbrew naturze, a jego ofiarom należy się leczenie. Krupa jest z kolei znana z tego, że demonstracyjnie odwraca głowę na widok polityków lewicy. Jedyną rysą na twardym wizerunku tej dwójki jest przynależność do frakcji Niepodległość i Demokracja. Poza osobami takimi jak Krupa i Tomczak są w niej bowiem parlamentarzyści, których głównym zajęciem jest walka o równouprawnienie gejów, lesbijek i transseksualistów. Jedna z frakcyjnych koleżanek Krupy, Szwedka HélŹne Goudin, wzięła kilka miesięcy temu udział w akcji „Różne rodziny, jedna miłość". W korytarzach PE zawisły promujące tę kampanię plakaty, na których przytulało się dwóch mężczyzn. Dla zachowania politycznej poprawności jeden z nich był biały, a drugi czarny. – Nasza frakcja rzeczywiście jest zróżnicowana, bo oprócz nas są w niej chociażby komuniści. Tym, co nas spaja, jest sprzeciw wobec europejskiej konstytucji i poszanowanie dla narodowych odrębności – tłumaczy niezrażona europosłanka Krupa.
Jednym z elementów polskiego folkloru w Parlamencie Europejskim są spory o nieformalny prymat. Do roli lidera od początku kadencji pretenduje Jacek Saryusz-Wolski z PO. Jest obyty, zna kilka języków, umie się poruszać po dyplomatycznych salonach. Mimo to (a może właśnie dlatego) jest przez większość polskich europosłów nielubiany. W każdym razie ma opinię zarozumialca. Nasi rozmówcy wspominają, że za życia Bronisława Geremka Saryusz-Wolski po cichu rywalizował z profesorem. Głównym forum ich konfrontacji był tzw. klub polski: miejsce, w którym deputowani znad Wisły prowadzą nieoficjalne konsultacje. Ulubionym sposobem Saryusza-Wolskiego na podkreślanie swojej pozycji było spóźnianie się. Godzina 20.00, zaczyna się spotkanie prezydium klubu: europoseł PO jak zwykle ma piętnaście minut spóźnienia. Zniecierpliwiony Geremek wygląda przez okno i widzi, jak Saryusz-Wolski spokojnym krokiem zmierza w kierunku miejsca posiedzenia. Po chwili otwierają się drzwi, staje w nich zdyszany Saryusz-Wolski i mówi: „Panowie, strasznie przepraszam za spóźnienie. Byłem punktualnie, ale od kwadransa szukałem sali".
Rytm życia Parlamentu Europejskiego dla niektórych okazuje się zgubny. Głównym zagrożeniem jest alkoholizm, w który łatwo wpaść ze względu na wszechobecne wino. Ofiarą tej choroby padł jeden z najaktywniejszych polskich europosłów. – Przykro na to patrzeć. Superfacet, a tak się stoczył. Kiedyś widziałem go pijącego w hotelowym barze już o ósmej rano. Gdy wracałem wieczorem, cały czas siedział przy tym samym stoliku – opowiada jeden z naszych rozmówców. Ten sam superfacet innym razem przez kilka miesięcy paradował po PE z ręką w gipsie po tym, jak wpadł rowerem do rowu.
Drugi efekt uboczny pracy w Brukseli to problemy w domu. – Trudno utrzymać związek na odległość – mówi jeden z europosłów. Były polityk PSL Zbigniew Kuźmiuk już kilka dni po wyborach w 2004 r. żalił się dziennikarzom, że żona jest na niego wściekła za to, że wywalczył mandat europosła. Także i dziś gęsto jest od plotek o romansach, a żona jednej z „lokomotyw" lewicowych list podobno postawiła już swojemu mężowi ultimatum: „Albo jedziemy do Brukseli razem, albo nigdzie nie kandydujesz".
TAK DORABIA EUROPOSEŁ
10 tys. zł brutto – tyle dotychczas wynosiło wynagrodzenie polskiego europosła. Pensje teoretycznie są wypłacane w złotówkach, ale do tego dochodzą rozmaite dodatki w euro:
300 euro – dieta za każdy dzień pobytu w Parlamencie Europejskim
17 540 euro miesięcznie – na zatrudnienie asystentów
4202 euro miesięcznie – na utrzymanie biur poselskich
1300-1600 euro – zryczałtowany zwrot za każdą podróż z Polski do Brukseli lub Strasburga. Za bilet w dwie strony na linii Warszawa – Bruksela w tanich liniach Wizzair (a to nimi lata większość europosłów) płaci się około tysiąca złotych, czyli 220 euro. Przyjmując, że każdy deputowany zalicza jeden taki kurs
w tygodniu, tylko na podróżach miesięcznie może zarobić co najmniej 20 tys. zł.
7665 euro brutto (około 35 tys. zł) – tyle będzie wynosić pensja każdego eurodeputowanego od następnej kadencji. Znikną ryczałty na podróże lotnicze, ale parlament będzie zwracał realne koszty biletów. Dzięki temu posłowie nareszcie przestaną się gnieździć w samolotach tanich linii i przesiądą się do klasy biznes. Reszta przywilejów – diety, dodatki na biura, asystentów, na działalność polityczną i zagraniczne podróże – zostaje utrzymana.
Razem wychodzi około 150 tys. zł miesięcznie.
Autor: Michał Krzymowski
"WPROST" Numer: 19/2009 (1374)
EUROSPRYCIARZE
Sześć tysięcy złotych dożywotniej emerytury za pięć lat pracy. Mają do tego prawo wszyscy europosłowie. W tym także z Polski, tacy jak Paweł Piskorski, Jerzy Buzek, Ryszard Czarnecki, Dariusz Ro- Rosati, Jacek Saryusz-Wolski czy Marek Siwiec. Co prawda fundusz, który obracał m.in. ich składkami, stracił na spekulacyjnych inwestycjach 120 mln euro, jednak zgodnie z unijnym prawem, stratę tę pokryją podatnicy. – To skandal. Kiedy zwykli obywatele tracą pieniądze, nikt im ich nie zwraca – komentował Martin Schulz, przewodniczący Grupy Socjalistycznej w Parlamencie Europejskim.
W rozmowach z „Wprost" unijni parlamentarzyści podkreślają, że na swoją emeryturę sami odkładają. Nie dodają jednak, że z ich pieniędzy pochodzi tylko jedna trzecia składki – 1200 euro miesięcznie. Pozostałe 2400 euro dokładają im podatnicy. Co więcej, te 1200 euro, które rzekomo sami odkładają, nie pochodzi z ich pensji, tylko z tzw. budżetu biura (o ce expense allowance). Teoretycznie powinni je później zwrócić, ale nikt nie sprawdza, czy to robią. Europejski Trybunał Audytorów, organ badający finanse UE, wielokrotnie zwracał uwagę, by wprowadzić mechanizm kontroli. Bez efektu.
REKLAMA
To nie jedyny aspekt emerytur unijnych posłów, który daje do myślenia. Program wprowadzono w 1989 r., chociaż prawie we wszystkich 15 krajach (z wyjątkiem Francji i Hiszpanii), które wówczas należały do UE, parlamentarzyści i tak mieli zagwarantowane krajowe emerytury. Eurosceptycy argumentowali wówczas, że to sposób na przekupienie polityków z krajów członkowskich, by popierali integrację (im większa integracja, tym więcej lukratyw- nych stanowisk na szczeblu unijnym, które mogliby obsadzić). Co więcej, fundusz emerytalny europosłów został zarejestrowany w Luksemburgu, kraju zaliczanym przez OECD do rajów podatkowych (część pieniędzy funduszu była także inwestowana w innych rajach podatkowych, takich jak Wyspy Bahama czy Kajmany), chociaż unijni politycy należą do największych krytyków unikania płacenia podatków.
Fundusz emerytalny europosłów otacza aura tajemniczości od czasu powstania. Mimo wielokrotnych próśb dziennikarze do dzisiaj nie otrzymali listy osób zapisanych do tego funduszu. Europosłowie za każdym razem odrzucają taki wniosek w głosowaniu, tłumacząc to ochroną swojej prywatności. Z takim rozumowaniem nie zgadza się unijny rzecznik praw obywatelskich, który argumentuje, że podatnicy mają prawo wiedzieć, kto dostaje ich pieniądze. Bez efektu. Część nazwisk (485 z 1140 zapisanych) poznaliśmy tylko dzięki niemieckiemu dziennikarzowi śledczemu Hansowi-Martinowi Tillackowi (ujawnił je w magazynie „Stern" z 24 lutego 2009 r.). Okazało się, że biorąc pod uwagę odsetek krajowych europarlamentarzystów korzystających z funduszu, najlepiej wypadają polscy (aż 81 proc.). Jest to o tyle dziwne, że muszą oni zdawać sobie sprawę z kontrowersji, jakie wywołuje fundusz.
– Zapisałem się do dodatkowego funduszu emerytalnego, ale za bardzo nie wiem, na jakiej zasadzie on działa – stwierdził w rozmowie z „Wprost" Dariusz Rosati, członek Grupy Socjalistycznej w Parlamencie Europejskim. Tymczasem legalność funduszu była wielokrotnie kwestionowana przez Europejski Trybunał Audytorów (w 2003 r. ówczesny szef Parlamentu Europejskiego Pat Cox oświadczył nawet, że szef funduszu Richard Balfe próbował go zmusić, aby wpłynął na sędziów tak, by przestali go krytykować). W 1997 r. holenderski parlament wydał oświadczenie, w którym napisał, że fundusz pozwala europosłom na wzbogacenie się poprzez „dojenie” europodatników, a jego istnienie jest „moralnie wątpliwe”. Zaapelowano też do holenderskich posłów o niekorzystanie z tej możliwości (stąd niski odsetek korzystających z funduszu wśród deputowanych z tego kraju – tylko 11 proc.).
Największy skandal wybuchł 16 kwietnia 2009 r., kiedy brytyjski dziennik „The Daily Mail" podał, że pieniądze zostały zainwestowane w fundusze powiązane z amerykańskim oszustem Bernardem Madoffem, a podatnicy będą zmuszeni pokryć straty. Europosłowie zdają sobie sprawę, w jak złym świetle, szczególnie w przededniu wyborów do Parlamentu Europejskiego, stawia ich ta sprawa. Dlatego 23 kwietnia 2009 r. uchwalili (stosunkiem głosów 419 do 106), iż „parlament w żadnych okolicznościach nie wyasygnuje pieniędzy na pokrycie strat z inwestycji funduszu emerytalnego unijnych posłów". Zlikwidowano także możliwość przechodzenia na wcześniejszą emeryturę w wieku 50 lat oraz wypłacania jednej czwartej zgromadzonych pieniędzy w gotówce.
Niemiecki dziennik „Süddeutsche Zeitung" w komentarzu redakcyjnym zauważył, że w ten sposób unijni posłowie próbują oszukać wyborców, ponieważ ich uchwała nie ma mocy prawnej. Do tego, aby wycofać się z gwarancji dla funduszu, potrzeba byłoby zgody wszystkich 27 członków UE wyrażonej w głosowaniu w Radzie Europejskiej. A nic nie wskazuje, by takie głosowanie miało się odbyć. Zresztą szef funduszu Richard Balfe ostrzegł Parlament Europejski, że jakiekolwiek próby „wykręcenia się" od obowiązku pokrycia strat funduszu czy ograniczenia przywilejów emerytalnych osób, które już są zapisane do funduszu, będą niezgodne z prawem, ponieważ będą naruszały prawa nabyte.
O hipokryzji unijnych parlamentarzystów świadczy także fakt, że zignorowali nawoływania Rebeki Harms, szefowej Europejskiej Partii Zielonych, do powołania komisji śledczej w sprawie funduszu (z pewnością wpływ na to miał fakt, że większość Oglądaj Poranek z członków Parlamentu Europejskiego jest do niego zapisana). Wszystko wskazuje więc na to, że po wyborach do Parlamentu Europejskiego (mają się odbyć 7 czerwca) unijni posłowie wystawią podatnikom rachunek do zapłacenia, licząc na to, że ci do następnego głosowania o nim zapomną.
Autor: Aleksander Piński
Współpraca: Dominika Ćosić
http://www.rp.pl/artykul/103657.html | 08-03-2008
WYGODNE ŻYCIE ZA EUROPEJSKIM BIURKIEM
Wysokie pensje, darmowe kluby fitness, łóżka w gabinetach i emerytura w wieku 50 lat
Unijny urzędnik pracuje 37,5 godziny tygodniowo. Może liczyć na co najmniej 24 dni urlopu rocznie i ma szansę zarobić do 16 tysięcy euro miesięcznie. Po 37 latach pracy osiąga wiek emerytalny. Ale już po ukończeniu 50. roku życia może skorzystać z wcześniejszej emerytury w wysokości 70 procent pensji. W 2007 roku Komisja wydała na emerytury unijnych urzędników ponad miliard euro z kieszeni europejskich podatników.
Według „Statutów unijnych regulujących warunki pracy europejskich biurokratów” z 2004 roku najniższa pensja w unijnej administracji wynosi 2325 euro. Tyle zarabia kurier roznoszący pocztę w budynku Komisji Europejskiej, dozorca lub asystent. Na najwyższą pensję – 16 tys. 94 euro – może liczyć kierownik jednej z dyrekcji generalnych Komisji.Podstawowa pensja nowo zatrudnionego w KE urzędnika z wyższym wykształceniem wynosi 3,6 tys. euro.
Poza tym wszyscy mający dzieci dostaną na każde z nich 220 euro „dopłaty wychowawczej”. Ze względu na to, że „nie każdy chętnie opuszcza swą ojczyznę”, urzędnicy spoza Brukseli otrzymują dodatek w wysokości 16 procent pensji podstawowej, zwrot kosztów zakupu mebli, a także pieniądze na utrzymanie mieszkania – 170 euro miesięcznie.
20 mln euro kosztowały podatników kolejowe podróże europejskich urzędników, którzy za darmo mogą jeździć pierwszą klasą
Sekretarka ze średnim wykształceniem, dwojgiem dzieci oraz dziesięcioletnim stażem zarabia ponad 6 tys. euro. Jej pensja (i pensja każdego unijnego urzędnika) rośnie co dwa lata automatycznie, aż do chwili przejścia na emeryturę.
Po wliczeniu dodatków europejscy biurokraci zarabiają często więcej niż wysokiej rangi politycy w krajach członkowskich, nawet ponad 21 tys. euro miesięcznie.
Mimo iż nadgodziny są dozwolone „tylko w sytuacjach wyjątkowych”, w każdym gabinecie wysokiego rangą urzędnika stoi łóżko. W gmachu Komisji nie brakuje restauracji, barów i klubów fitness, z których urzędnicy korzystają za darmo.
Za darmo do domu
Mogą rocznie korzystać z dwóch darmowych podróży do domu. Najchętniej jadą pociągiem. Dlaczego? Bo przysługują im bilety pierwszej klasy. Według oficjalnych statystyk Komisji Europejskiej np. greccy urzędnicy w 2005 roku aż 2238 razy jeździli odwiedzić rodzinę w Atenach. W 95 proc. przypadków podróżowali pociągiem.
Kolejowe wojaże ponad 30 tys. eurourzędników kosztują podatników ponad 20 mln euro rocznie.
Największym przywilejem jest jednak immunitet prawny. Artykuł 11 protokołu regulującego odpowiedzialność karną urzędników zwalnia „urzędników Unii Europejskiej” od odpowiedzialności karnej za czyny i słowa „podczas służby”. Immunitet obowiązuje też po przejściu na emeryturę oraz w krajach, do których urzędnik został oddelegowany przez administrację europejską.
Teoretycznie urzędnik może się wprawdzie stać obiektem śledztwa belgijskich organów ścigania, wtedy jednak prokuratura musi wnieść wniosek do Komisji Europejskiej o zniesienie immunitetu. KE może odmówić bez podania powodów.
Wydaje się to tym bardziej szokujące, że wiadomo od chwili wykrycia afery związanej z unijną komisarz ds. nauki Edith Cresson w 1999 roku, iż unijni urzędnicy nie zawsze są uczciwi. Cresson przez wiele lat zatrudniała swojego dentystę jako doradcę. Po gruntownej kontroli wszystkich komisarzy odkryto, że to raczej reguła niż wyjątek.
Choć wprowadzono ostrzejsze kontrole, wciąż się zdarza, że wysokiej rangi urzędnicy są zamieszani w afery korupcyjne. Dwóch urzędników Komisji zostało niedawno aresztowanych przez belgijską policję za to, że dorabiali sobie do pensji, prowadząc w Brukseli dom publiczny. Pobierali wysokie opłaty od lokalnych prostytutek. „Zastraszali kobiety i mieszkańców dzielnicy, powołując się na swą pozycję w instytucjach europejskich” – pisze belgijska gazeta „De Morgen”.
Dodatkowe dochody są wprawdzie dozwolone, lecz „sposób ich zdobywania” musi być zgodny z „kodeksem etycznym urzędników europejskich” z 2001 roku oraz konwencji praw człowieka. Dlatego niedawno jeden z urzędników Komisji został skazany w Brukseli na rok więzienia za to, że wynajmował 58 nielegalnym imigrantom mieszkania bez okien i łazienek.
„Europejskie CBA”
Moralności urzędników strzeże biuro antykorupcyjne OLAF. Jednak jego 300 pracownikom trudno szczegółowo prześwietlać ponad 30 tys. urzędników.
Nic dziwnego więc, że Europejski Trybunał Obrachunkowy ciągle ma zastrzeżenia do sensowności i efektywności urzędniczych wydatków. Już od 12 lat co roku odmawia potwierdzenia unijnego budżetu. Może bowiem zagwarantować „słuszność” zaledwie 9 proc. wydanych pieniędzy.
Aleksandra Rybińska
masz pytanie, wyślij e-mail do autorki a.rybinska@rp.pl
Źródło : Rzeczpospolita
www.o2.pl | Czwartek [28.05.2009, 13:50] 1 źródło
ILE BĘDZIE ZARABIAŁ EUROPOSEŁ
Deputowani ze wszystkich krajów UE będą mieli jednakowe wynagrodzenia.
I to nie małe. Bo od lipca, czyli inauguracyjnej sesji wybranego w czerwcu Parlamentu Europejskiego, eurodeputowani będą pobierać miesięczne wynagrodzenie w wysokości 7665,31 euro (ok. 34,3 tys. zł), pisze "Puls Biznesu". Tak przewiduje nowy statut europosła.
Deputowani będą też pobierać dietę w wysokości 298 euro za każdy dzień posiedzenia plenarnego lub komisji PE czy frakcji partyjnej (ok. 4,2 tys euro miesięcznie) - informuje "PB".
W myśl nowego statutu, to europosłowie sami zdecydują, czy wolą płacić podatki do budżetu UE, czy do budżetu krajowego - wtedy będą one znacznie większe.
Obecnie europarlamentarzyści mają takie same wynagrodzenia jak posłowie w krajach z których pochodzą. | JK
www.o2.pl / www.hotmoney.pl | Niedziela, 12.12.2010 18:51 21 komentarzy
EUROURZĘDNICY ZNOWU DOSTALI PODWYŻKI
Dlaczego oni nie muszą oszczędzać?
Oszczędności i cięcia wydatków związane z kryzysem dotknęły wielu obywateli różnych krajów Unii. Wyrzeczeń nie zdołali uniknąć również pracownicy sektora publicznego – urzędnicy z niektórych krajów musieli pogodzić się z obniżeniem wynagrodzeń, albo nawet utratą pracy.
Takich problemów nie mają jednak urzędnicy unijni. Mimo że zarabiają średnio po 4 tys. euro miesięcznie bez żadnych obciążeń podatkowych i otrzymują dodatek rozłąkowy w wysokości 0,6-1 tys. euro miesięcznie, wkrótce i tak dostaną podwyżki. Taką decyzję podjął właśnie Trybunał Europejski – donosi rp.pl.
Na jej podstawie armia 44 tys. eurourzędników uzyska 4-proc. podwyżkę zarobków.
Trybunał, do którego zwrócili się przedstawiciele eurourzędników uznał, że taki wzrost płac jest zasadny. Orzekł, że zmniejszenie podwyżki do 1,85 proc. (tego chcieli szefowie państw i rządów UE) jest niezgodne z prawem.
Jak do tego doszedł? Wzięto pod uwagę koszty utrzymania w Brukseli, a także zarobki urzędników w państwach członkowskich. Problem w tym, że wyliczeń dokonano na podstawie porównania wynagrodzeń urzędników tylko z ośmiu państw, a dane pochodziły z 2008 roku – czytamy na rp.pl.
Źródło: rp.pl
Dominika Reszke
dominika.reszke@hotmoney.pl
"WPROST" nr 11/2009 (1366): PŁATNA MIŁOŚĆ DO UNII Unia Europejska tylko w 2008 r. przeznaczyła na kampanie promujące ją samą aż 2,4 mld euro.
...absurdy wspólnej polityki rolnej, recesja w wielu państwach członkowskich – wszystko to skumulowało się ostatnio i jeszcze mocniej podważyło zaufanie do unii, a nawet do euro. Dlatego unia rusza z ofensywą wizerunkową.
Według Open Europe, organizacji zajmującej się monitorowaniem działalności władz UE, dokładne ustalenie, ile unia wydaje na public relations jest niemożliwe.
Bruksela sięga po wszelkie możliwe nośniki informacji. Od czerwca 2007 r. ma nawet własny internetowy kanał telewizyjny EUTube (można obejrzeć tam takie „hity", jak „Większe prawa dla tymczasowych pracowników" albo „Kontrola użycia chemikaliów w UE”). Płaci także za telewizyjny kanał newsowy Euronews oraz EuroparlTV, który zajmuje się tylko emisją obrad Parlamentu Europejskiego.
Skoro fakty nie wystarczą, trzeba się uciec do propagandy. Aby była ona skuteczna, należy wykorzystać pomoc tych, do których obywatele unii mają zaufanie. Na liście płac Unii Europejskiej znajdują się setki pozarządowych organizacji i fundacji, które często ukrywają fakt otrzymywania unijnych pieniędzy. W 2008 r., w czasie debaty w brytyjskim parlamencie na temat traktatu lizbońskiego, minister spraw zagranicznych David Miliband oświadczył, że nie tylko rząd Jej Królewskiej Mości jest zwolennikiem tego traktatu, ale także wiele organizacji obywatelskich. Wymienił wśród nich NSPCC, One World Action, ActionAid i Oxfam. Jak się później okazało, wszystkie otrzymują pieniądze z UE (w 2007 r. dostały w sumie 43 mln euro).
W oficjalnych publikacjach i podczas wykładów wykazują pełny euroentuzjazm – mówi „Wprost” politolog dr Marek Migalski z Uniwersytetu Śląskiego. Zamykanie naukowcom ust odbywa się za pomocą unijnych grantów na badania. Nikt otwarcie nie uzależni przyznania grantu czy stypendium od prezentowania właściwych, prounijnych poglądów, ale akademicy swoje wiedzą. Nie będą przecież formułowali tez niewygodnych dla tych, którzy im płacą.
Coraz więcej Polaków nie widzi różnicy między zwykłym informowaniem o Unii Europejskiej a propagandą integracji.
Unijny przekaz propagandowy jest wzmacniany badaniami opinii publicznej. Komisja Europejska ma do dyspozycji biuro sondażowe Eurobarometr. W jaki sposób je wykorzystuje? Po odrzuceniu w 2007 r. traktatu lizbońskiego przez Irlandczyków KE zleciła badanie na ten temat. Nastąpił przeciek rzekomych wyników tego sondażu do wybranych gazet. Artykuły informowały, że 40 proc. tych Irlandczyków, którzy głosowali przeciw, zrobiło to, ponieważ nie zrozumieli traktatu. Tydzień później KE opublikowała oficjalne rezultaty badania i okazało się, że tylko 22 proc. osób wskazało, że odrzuciło traktat z powodu braku wiedzy o nim. Przeszło to już bez większego echa. Komisja Europejska osiągnęła swój cel, sugerując, że to słaba polityka informacyjna była przyczyną porażki, a nie niezgoda wyspiarzy na dalszą integrację unii.
Wcześniej, na początku 2006 r., Komisja Europejska ogłosiła, że „Europejczycy są za tym, by decyzje odnośnie polityki energetycznej zapadały nie na narodowym, ale unijnym szczeblu". Rzeczywiście, w zakończonym 15 listopada 2005 ?r. badaniu 47 proc. ankietowanych tak stwierdziło. Jednak parę miesięcy później przeprowadzono ankietę, z której wynikało, że poparcie dla przekazania Brukseli kompetencji w zakresie polityki energetycznej spadło do 39 proc. 22 listopada 2006 r., czyli pół roku później, magazyn „EU Observer" ujawnił wyniki tego drugiego sondażu i zapytał, dlaczego są one ukrywane przed opinią publiczną. Wyniki korzystnego dla KE badania z pompą zaprezentowano na konferencji prasowej. Te mniej korzystne bez rozgłosu i z dużym opóźnieniem umieszczono na stronie internetowej.
– Nie chcemy, by za pieniądze z naszych podatków nasi politycy prowadzili agitację. Nie pozwalajmy na to samo politykom unijnym – mówi Andrzej Sadowski, wiceprezydent Centrum im. Adama Smitha.
Autor: Aleksander Piński
Współpraca: Sebastian Stodolak
www.o2.pl | Piątek [08.05.2009, 10:19] 1 źródło
MINISTERSTWA NIE KWAPIĄ SIE DO WZIĘCIA 21 MILIARDÓW
Fundusze giną w mozolnych procedurach.
Według minister rozwoju regionalnego Elżbiety Bieńkowskiej podpisane umowy na dotacje z nowego budżetu Unii opiewają na sumę 21 mld zł. Jest to ok. 7,5 proc. wszystkich pieniędzy unijnych na lata 2007-2013. Niestety ministerstwa nie potrafią tych pieniędzy należycie spożytkować - donosi "Gazeta Wyborcza", która dostarła do rządowych wyliczeń dotyczących wykorzystania unijnych dotacji.
Gazeta przypomina, że na 2009 r. rząd zaplanował, iż w programach krajowych wydamy i wyślemy do rozliczenia do Brukseli 10,1 mld zł. Jednak taki scenariusz jest mało prawdopodobny. Dlaczego?
W programach podlegających Ministerstwu Gospodarki faktyczne wydatki przeznaczone do certyfikacji w Komisji osiągnęły zaledwie 4 proc. planu, a w funduszach podległych MSWiA - 1 proc.
W programach podlegających resortom kultury, zdrowia i środowiska realizacja planu nawet nie ruszyła z miejsca. | AB
www.o2.pl | Poniedziałek [04.05.2009, 17:53] 1 źródło
UNIA WYDAJE MILIARDY NA BZDURNE PROJEKTY
Unijni urzędnicy są bardzo beztroscy przy wydawaniu pochodzących z naszych podatków pieniędzy. Taki wniosek można wysnuć z raportu przygotowanego przez brytyjską organizację TaxPayers’ Alliance, która zajmuje się śledzeniem tego, co dzieje się z podatkami Brytyjczyków.
137 tys. funtów wydano na zorganizowanie "karnawału", który miał na celu przybliżenie Europejczykom historii i kreatywności osób z afrykańskim pochodzeniem.
103 tys. funtów otrzymał związek zawodowy aktorów na badanie stopnia dyskryminacji aktorek w podeszłym wieku.
Projekt "Wyjaśnianie religii", przygotowany przez uniwersytet oxfordzki otrzymał od UE wsparcie w wysokości 1,4 mln funtów.
96 tys. funtów Unia zapłaciła 15 artystom z 9 krajów europejskich, którzy na trzy tygodnie przyjechali do Liverpoolu, by pracować w tamtejszych organizacjach kulturalnych.
68 tysięcy funtów unijni urzędnicy wydali na długopisy, naklejki, bryloczki i inne gadżety, które posłużyły do promocji UE w szkołach.
460 tys. funtów kosztowało Unię "szkolenie medialne dla wysokiego rangą personelu Komisji Europejskiej" zorganizowane w 2007 roku przez londyńską firmę Consilia.
Pieniądze podatników nie powinny być przeznaczane na promowanie Unii lub tak dziwaczne projekty jak poszukiwanie "definicji Boga" - stwierdził w rozmowie z "Daily Mail" dr Lee Rotherham, analityk TaxPayers' Alliance. - Potrzebujemy większej jasności informacji o tym, na co te sumy są wydawane. | WB
www.o2.pl / www. sfora.pl | Czwartek [11.11.2010, 11:06]
OTO NAJWIĘKSZE ABSURDY UNII EUROPEJSKIEJ. ZA TO PŁACIMY
Psia gimnastyka i nauka języka na basenie to nie wszystko.
W czasie kryzysu na absurdalne pomysły Unia Europejska wydaje miliony euro. Podatnicy płacą za hydroterapię dla psów czy limuzyny i nocne kluby urzędników - alarmuje "The Daily Express".
Raport z przykładami irracjonalnych projektów dofinansowanych przez UE opublikował instytut Open Europe. To m.in. baseny dla węgierskich czworonogów, które popadły w depresję za setki tys. euro, nauka języków obcych na basenie czy promocja Tyrolu wśród jego mieszkańców "w celu zwiększenia emocjonalnej więzi rolników z otoczeniem".
Do tego dochodzą ponad 10-milionowe wydatki na dojazdy urzędników w Strasburgu czy degustacje win eurokratów z Luksemburga - wylicza Mats Persson z Open Europe.
Dodaje, że Unia marnotrawi masę pieniędzy na projekty, które nijak nie mogą pomóc europejskiej gospodarce powrócić na właściwe tory. Zarzuca nawet urzędnikom niegospodarność.
Członkowie Parlamentu i Komisji Europejskiej powinni jak najszybciej obudzić się i rozejrzeć w rzeczywistości gospodarczej wokół siebie - twierdzi Persson. | AJ
www.interia.pl | Piątek, 14 listopada (07:37)
6 MLD EURO WYDANE W NIEWŁAŚCIWY SPOSÓB
Tylko w 2007 r. w sposób niewłaściwy zostało wydanych ze wspólnotowych funduszy aż 6 mld euro, wynika z cytowanego przez "Nasz Dziennik" raportu Europejskiego Trybunału Obrachunkowego (ECA).
Autorzy raportu alarmują, iż organa Unii Europejskiej nie wypracowały skutecznego systemu egzekwowania zwrotu pieniędzy wydanych w sposób niecelowy. Nie wiadomo zatem, czy kwotę tę uda się odzyskać.
Ponieważ zwroty kosztów nienależnie wypłaconych podlegają egzekucji od państw członkowskich, często prowadzi to do takiej sytuacji, że za te nieprawidłowości w naliczaniu należności dla odbiorców indywidualnych płacą podatnicy, powiedział gazecie Jacek Uczkiewicz z ECA.
Zdaniem Marty Andreassen, byłej głównej księgowej Komisji Europejskiej, obecnie zaś skarbnika UK Independence Party, wszystko wskazuje na to, że Komisji Europejskiej wcale nie zależy na doprowadzeniu do poprawy sytuacji. Przy czym pytanie "dlaczego?" pozostaje otwarte. Może należałoby je zadać przy okazji kolejnych wyborów do Parlamentu Europejskiego, radzi "Nasz Dziennik".
źródło informacji: PAP/Nasz Dziennik
www.o2.pl | Wtorek [26.05.2009, 10:42] 2 źródła
NIE UMIEMY WYDAWAĆ UNIJNYCH PIENIĘDZY
Samorządy się nie sprawdziły.
"Rzeczpospolita" ostro punktuje polskie samorządy. Okazuje się bowiem, że tylko cztery województwa mogą w pełni wykorzystać zaplanowane na pierwsze półrocze fundusze. Wszystkiemu winna jest nadmierna biurokracja.
To efekt problemów z prawem ochrony środowiska. Kiedy okazało się, że nasze regulacje są sprzeczne z unijnymi, nie chcieliśmy ryzykować konieczności zwrotu dotacji i anulowaliśmy wszystkie konkursy- mówi gazecie Marcin Szmyt, dyrektor wydziału zarządzania programem regionalnym województwa zachodniopomorskiego, które najgorzej radzi sobie z wykorzystaniem pomocy z Brukseli.
Taka sytuacja ewidentnie szkodzi przedsiębiorcom, którzy liczyli na to, że dotacje pomogą im w rozwoju firmy mimo panującego kryzysu.
Procedury trwały tak długo, że bankowe obietnice udzielenia kredytu na wkład własny są już nieważne. A z powodu kryzysu firmy nie mają szans na pożyczkę i rezygnują z dotacji - powiedział "Rzeczpospolitej" Henryk Galwas, wiceprezes Opolskiej Izby Gospodarczej. | KK
www.o2.pl | Sobota [27.06.2009, 07:40] 1 źródło
NIE POTRAFIMY WYDAĆ MILIONÓW EURO?
Mamy poważne problemy z wykorzystaniem unijnych funduszy.
„Do końca września użyjemy lwią część z 16,8 mld zł unijnych funduszy planowanych na ten rok - obiecał rząd. W marcu. Do dziś wydano mniej niż 4 mld” - czytamy w "Gazecie Wyborczej”.
W rzeczywistości jednak, jak dowodzi gazeta, pieniędzy wydaliśmy jeszcze mniej. Jeśli pominąć środki własne, to okaże się, że z kasy UE wydaliśmy zaledwie 3,2 mld zł.
Wiceminister rozwoju regionalnego Krzysztof Hetman deklarował niedawno w rozmowie z "GW", że do końca trzeciego kwartału Polska wyda 16 mld złotych z funduszy unijnych. To oznacza, że do końca września powinniśmy wydać... prawie 13 mld złotych.
„Będzie trudno” - zgodnie ostrzegają przepytywani przez "GW" eksperci. | WB
http://www.eioba.pl/a88330/ciemne_stron ... ropejskiej
CIEMNE STRONY UNII EUROPEJSKIEJ
Jakie są zalety UE?
Wydaje nam się, że wiemy doskonale, ale sprawdźmy jak to jest w rzeczywistości.
Wymieńmy najpierw główne plusy Unii Europejskiej o jakich jest informowane społeczeństwo:
1. Możemy pracować za granicą bez zbędnych utrudnień,
2. Możemy przemieszczać się między krajami UE nie martwiąc sie o kolejki na granicach,
3. Unia dopłaca nam do budżetu, więcej niż my wpłacamy do UE,
4. Dzięki UE rosną zarobki w Polsce,
5. Gospodarka rozwija się coraz szybciej, dzięki czemu gonimy kraje zachodu,
6. Rozwija się wieś, a dzięki polityce rolnej Unii Europejskiej rolnicy zarabiają więcej niż przed wejściem do UE.
Słyszymy to codziennie w telewizji, czytamy w gazetach i internecie, natomiast niewielu ludzi wie, że wszystkie wymieniane zalety, albo w ogóle nie wynikają z naszego członkostwa, albo są zmanipulowanymi kłamstwami. Pierwsze dwie zalety Unii Europejskiej są wynikiem Traktatu z Schengen i Europejskiego Obszaru Gospodarczego.
Czym jest Traktat z Schengen? Traktat ten znosi kontrolę ludności przekraczającej granice państw objętych tym traktatem. W zamian za to wzmacnia współpracę obu państw w zakresie bezpieczeństwa i polityki azylowej. Dotyczy również współpracy przygranicznej. Początki układu sięgają 1984 roku. RFN i Francja podpisały porozumienie w Saarbrücken w celu ułatwienia obywatelom tych państw przekraczanie granicy. Umowa ta dotyczyła jedynie kontroli na przejściach granicznych. Rok później rozszerzono tą umowę poprzez podpisanie Traktatu w Schengen. Podpisały go kraje Beneluxu, RFN i Francji, a cały traktat był zawarty poza całym porządkiem prawnym Wspólnoty Europejskiej. Do traktatu należy obecnie 26 krajów w tym kilka krajów nie zrzeszonych z UE. Co więcej do układu nie należy Wielka Brytania i Irlandia, a są to członkowie UE od wielu lat; nie należą także Bułgaria i Rumunia, ale one planują wejście w 2011 roku.
http://www.eioba.pl/files/user7118/grafika_schengen.gif
Europejski Obszar Gospodarczy obejmuje kraje Unii Europejskiej i Europejskiego Stowarzyszenia Wolnego Handlu i tak jak w poprzednim wypadku również nie jest to twór Unii Europejskiej! Porozumienie to podpisano w Porto w 1992 roku, ale ostatecznie weszła ona w życie w 1 stycznia 1994 z powodu odrzucenia członkostwa przez obywateli Szwajcarii w krajowym referendum. Do EOG należą wszystkie kraje UE, a także Norwegia i Islandia.
http://www.eioba.pl/files/user7118/m3113026.jpg
Powyższa ilustracja pokazuje nam jaką liczbę pracowników polskich przyjęły poszczególne kraje. Jak widać Norwegii nie przeszkadza, pomimo nie należenia do UE, przyjmowanie polskich pracowników, a także Polakom najwyraźniej nie przeszkadza to, że Norwegia do UE nie należy. Mogą tam pracować równie legalnie jak w Polsce, czy w innych krajach członkowskich. Trzeba także zaznaczyć, że zanim Polska przystąpiła do unii Polacy równie chętnie wyjeżdżali za granicę co teraz. Przykładem może być początek lat 90 i emigracja naszych obywateli do Niemiec. Również nie była to przeszkoda, że Polska nie należała do żadnego z wymienionych wcześniej układów.
W przypadku dopłat unijnych sprawa jest już troszkę bardziej skomplikowana. Wszystkie tzw. dopłaty są realizowane z polskiego budżetu(!) i kosztują nas 24 000 000 000 zł rocznie. Łącznie do interesu dopłacamy 20 000 000 000 zł rocznie. Propaganda trąbiła że będziemy więcej dostawać z budżetu Unii niż wpłacać co jest półprawdą (z budżetu dostajemy 4 000 000 000). Żeby realizować cele, które zażyczy sobie Unia wydajemy wyżej wspomniane 24 000 000 000 zł rocznie (więcej: http://www.mf.gov.pl/_files_/budzet_pan ... e_2007.xls ).
W 2006 roku wydawaliśmy nie całe 31,5% budżetu Polski na wydatki o charakterze socjalnym, 31,3% na podstawowe zadania państwa (siły zbrojne, policja itp.) w tym obsługa długu publicznego, 20,9% na naukę i edukację oraz ochronę zdrowia, kulturę i ochronę dziedzictwa narodowego, 5,6% na infrastrukturę, środowisko, polityka mieszkaniowa i rolnictwo, a 7,6% na zadania związane z członkostwem Polski w UE. Natomiast dochody przedstawiają się następujaco: dochody podatkowe to 89% budżetu, 1% to wpłaty do budżetu z UE, 0,05% dochody zagraniczne, a reszta to dochody niepodatkowe (dywidendy, wpłaty z zysków NBP, cło, dochody jednostek budżetowych i wpłaty samorządów terytorialnych). Jak widzimy członkostwo w UE kosztuje nas 6,6% naszego budżetu.
Jeśli chodzi o unijne półprawdy to jest nią także wzrost zarobków w Polsce. Niemalże codziennie ostatnimi czasy mówiono o szybko rosnących zarobkach. Głośno o podwyżkach rzędu 20-30% wśród sprzedawców, budowlańców itp. W badaniach GUSu z października 2006 roku wynika zupełnie co innego. Przeciętne wynagrodzenie wyniosło wtedy 2654 zł brutto. Co więcej w zestawieniu z rokiem 2004, 75% ludzi zarabia mniej! Co czwarty pracownik zarabiał wtedy 1469 zł. Powtarzam 1469 zł brutto(!). Z kolei mediana (czyli granica, przy której połowa pracowników zarabia więcej i połowa mniej) wyniosła 2100 zł. Oczywiście brutto. Natomiast wśród grup najlepiej zarabiających średnia podwyżka wyniosła 1800 zł w ciągu dwóch lat! Warto także zaznaczyć, że w tym czasie powodem spadku bezrobocia był wyjazd 400 tyś. obywateli do pracy za granicę. Byli to głównie pracownicy z grup najmniej zarabiających (lub bezrobotni), a 400 tyś. ludzi stanowi prawie 4% ludności zawodowo aktywnej w Polsce, to jest powód spadku bezrobocia. Nie można także ukryć faktu, że zarobki tych osób są wliczane do średniej krajowej, ponieważ odprowadzają oni podatki w Polsce.
W Polsce w roku 2007 aż 60% ludności żyło poniżej minimum socjalnego, a 15% poniżej granicy skrajnego ubóstwa (ciekawostka: w USA poniżej tej granicy żyje aż 17% społeczeństwa). Widzimy teraz jaka jest rzeczywistość w porównaniu do propagandy medialnej najwyraźniej mającej na celu wyniesienie UE na piedestały.
Inflacja jest kolejną półprawdą! W roku 2007 inflacja wynosiła zaledwie 3%, ale gdy przedstawimy dane z badań GUSu rzeczywistość wygląda zupełnie inaczej. Przede wszystkim największe były wzrosty cen żywności. Wzrost ceny pszenicy wahał się w okolicy 49% do nawet 58%. Inne zboża zdrożały powyżej 20%, ziemniaki o ok. 31%,
rzepak i rzepik o ok. 29%, buraki cukrowe o ok. 5,0% oraz warzywa gruntowe o ok. 13,0%. Jedynie mięsa utrzymały w miarę poziom, bo ceny wzrosły o ok. 5-8 %. Produkty mleczne o ok. 15%. Dodając jeszcze wzrost cen energii i mieszkań sytuacja dla wyżej wymienionych 60% ludności jest wręcz tragiczna, a po za grupami najwięcej zarabiającymi wszyscy zbiednieliśmy. Trzeba także zaznaczyć, że jakość żywności po wstąpieniu do UE zmalała(!) i pamiętać, że są to grupy produktów, które muszą być kupowane, a osoby, które żyją poniżej minimum socjalnego nie stać na kupno taniejących produktów, które de facto wpłynęły na ogólną wysokość inflacji.
Kolejną propagandową medialnoeuropejską półprawdą jest rozwój gospodarczy naszego kraju. W latach dziewięćdziesiątych Polska była nazywana tygrysem Europy ze wzrostem gospodarczym blisko 7%. W czasie przystosowywania gospodarki do gospodarek zachodnich wzrost PKB zmalał do około 1%. Po wstąpieniu do unii gospodarka wystrzeliła do 6,8% i nie była to zasługa UE, ale zakończenia transformacji gospodarczej. W tej chwli zaczyna zwalniać. Wiele krajów UE nie radzi sobie z wymogami im stawianymi i wzrost gospodarczy tych krajów jest znacznie słabszy niż Polski. Lata przebywania w silnie nakazowo-zakazowym systemie spowodował recesję wśród wielu krajów Europy.
Często także słyszymy o pomocy dla małych i średnich przedsiębiorstw oraz o rozwoju wsi.
Polityka rolna Unii Europejskiej miała na celu wzrost zarobków rolników. W mediach mówiono nam, że zostają wprowadzone ograniczenia w produkcji, bo trzeba podnieść ceny produktów rolnych, gdyż rolnicy za mało zarabiają. Po niedługim czasie unia chce nas wyratować przed przerażającym wzrostem cen żywności i wprowadza przemysłową produkcję rolną, która jest nie zdrowa i ma za zadanie szybko, tanio i dużo produkować. Jaki to ma sens skoro i tak są nam narzucone ograniczenia w produkcji? Dodatkowo wmawia się nam, że dopłaty dla rolników są również po to by obniżyć ceny żywności. Rolnicy posiadający określoną liczbę zwierząt hodowlanych, czy określoną ilość ziemi otrzymuje dopłaty. Przykładowo mamy rolnika posiadającego 90 kur, nie mieści się on w narzuconej odgórnie minimalnej ilości 100 kur, by otrzymać dopłatę. Natomiast rolnik posiadający 105 kur otrzyma dopłatę. Tym sposobem mniejszy przedsiębiorca, który z reguły sprzedaje taniej, aby przetrwać jest wykluczany z rynku. To się nazywa ochrona małych i średnich przedsiębiorstw?
Kto nami rządzi?
Jak oceniacie normę UE ograniczającą maksymalnie dopuszczalny hałas w miejscach pracy do 85 decybeli bez nauszników ochronnych i do 87 decybeli przy wykorzystaniu nauszników?
Jakimi zasadami kierują się elity rządzące Unią Europejską?
Jednym z kluczowych elementów europeizmu, który jest w pełni akceptowany zarówno przez prawą, jak i lewą stronę europejskiej sceny politycznej, jest model tzw. państwa socjalnego (opiekuńczego). Zatem UE to zbiór socjalistycznych krajów połączonych w jedną całość. Czy nie przypomina Wam to czegoś? Rozwinę nazwę - Unia Socjalistycznych Republik Europejskich, drugie ZSRR? W pewnym okresie istnienia ZSRR elity państw socjalistycznych często rozmawiały o stworzeniu nowego socjalistycznego, a co najważniejsze europejskiego imperium. Na przestrzeni ostatnich pięćdziesięciu lat toczyła się dyskusja między obrońcami liberalnej koncepcji integracji europejskiej, a zwolennikami modelu unifikacyjnego. Pierwsze stanowisko zakładało usuwanie wszystkich niepotrzebnych barier istniejących na granicach między państwami takich jak cła, kontrole paszportowe, etc. Po drugiej stronie stali zwolennicy modelu unifikacyjnego, który opiera się na odgórnej homogenizacji wszystkich przejawów życia społecznego, gospodarczego i politycznego, koordynowanej przez unijne instytucje i prowadzącej do powstania ponadnarodowej wspólnoty, kontrolującej wszystkie obszary aktywności swoich członków za pomocą ponadnarodowych organów.
Pierwszy z wymienionych modeli bazował na założeniu, że likwidacja barier między państwami pobudzi uczciwe współzawodnictwo, a także przyczyni się do stopniowej liberalizacji wewnątrz tych państw.
Drugi z nich ma natomiast na celu coś zupełnie przeciwnego. Zasadniczo nie dąży on do usunięcia jak największej liczby regulacji prawnych rządzących życiem państw, lecz pragnie wprowadzać ich jeszcze więcej (choć są one innego typu, to ich wprowadzanie w najmniejszym stopniu nie przyczyni się do liberalizacji na żadnym polu ludzkiej aktywności).
W początkowym okresie integracji europejskiej, w przybliżeniu do początku ery Jacquesa Delorsa, czyli do połowy lat osiemdziesiątych dwudziestego wieku, dominował pierwszy wyżej opisany model integracji, chociaż już Jean Monet próbował forsować drugi model integracji od samego początku tego procesu. Obecnie, i co do tego nie ma żadnych wątpliwości, ten drugi model jest dominujący i w pełni utożsamił się z europeizmem.
Twierdzenie Misesa i von Hayeka, że świat jest wynikiem "ludzkiego działania", a nie "ludzkiego planowania", jest dokładnym przeciwieństwem Unii Europejskiej.
Jean Manuel Barroso w jednym zdaniu ukazał nam jakie aspiracje mają Ci ludzie - "Czasem lubię porównywać organizację Unii Europejskiej do imperium... IMPERIUM". Wygląda na to, że chcą stworzyć socjalistyczne imperium na miarę Związku Radzieckiego. Podobieństw do upadłego systemu jest bardzo wiele, choćby zaczynając od propagandy jaką media czynią, przez nazwę, a nawet sposoby rządzenia. Unia będzie rządzona przez 25 ludzi, a Związek Radziecki był rządzony przez 15 ludzi. W obu przypadkach Ci ludzie przed nikim nie odpowiadają za swoje decyzje. Oba systemy są centralnie planowane, a także są systemami nakazowo-zakazowymi. ZSRR dodatkowo osłabiał suwerenność państw członkowskich, co również i unia czyni poprzez próbę wprowadzenia Traktatu Lizbońskiego. W art. 1 tego traktatu mamy postanowienie - "Unia zastępuję Wspólnotę Europejską i jest jej następcą prawnym", co oznacza, że Unia Europejska staję się państwem, a Polska i inne kraje Europy stają się czymś w rodzaju województw lub stanów w USA. W art.3a czytamy - "Zgodnie z zasadą lojalnej współpracy Unia i Państwa Członkowskie wzajemnie się szanują i udzielają sobie wzajemnego wsparcia w wykonywaniu zadań wynikających z Traktatów. Państwa członkowskie podejmują wszelkie środki ogólne lub szczególne właściwe dla zapewnienia wykonania zobowiązań wynikających z Traktatów lub aktów instytucji Unii. Państwa członkowskie ułatwiają wypełnianie jej zadań i powstrzymują się od wykonywania wszelkich środków, które mogły zagrażać urzeczywistnieniu celów Unii." - oznacza to, że naszym władzom nie wolno sprzeciwiać się poleceniom Unii. Musimy działać tak jak Unia rozkaże. W rezultacie każde prawo sprzeczne z prawem unijnym przestaje obowiązywać, łącznie z naszą Konstytucją(!).
Podsumowując żadne z wymienianych głównych zalet unii nie są jej zasługą, a większość informacji nam podawanych jest manipulacją lub kłamstwem. Aspiracje polityków, jak i doktryna polityczno-ekonomiczna jest (można powiedzieć) wyciągnięta bezpośrednio z bloku wschodniego z niewielkimi zmianami. Dodając, że UE miała być gospodarczym zjednoczeniem, a tworzona jest wspólna policja i wojsko, o czym wcześniej nie wspomniano w ogóle. Oczywiście my niestety w zdecydowanej większości nie jesteśmy tego świadomi, bo z telewizji nie dowiemy się tego, a co gorsza narastające problemy nie pozwalają nam na szukanie odpowiedzi.
Czy pozwolimy im na to!?
Bibliografia:
http://www.stat.gov.pl/cps/rde/xbcr/gus ... 0_2006.pdf - wynagrodzenia w Polsce w 2006 r.
http://www.stat.gov.pl/cps/rde/xbcr/gus ... j_2007.pdf - poziom inflacji poszczególnych produktów rolnych
http://www.mf.gov.pl/dokument.php?const ... 5&id=69969 - sprawozdania z wykonania budżetu
http://pl.wikipedia.org/wiki/Uk%C5%82ad_z_Schengen - czym jest Schengen?
http://pl.wikipedia.org/wiki/Europejski ... ospodarczy - czym jest EOG?
http://www.eioba.pl/a83541/podstawowe_zasady_europeizmu - poglądy polityczne przewodniczących UE
Przygotował: logiczny
Przekopiowano stąd: http://nowy-horyzont.info/blog.php?u=168&b=2
http://janpinski.nowyekran.pl/post/44720,frajerzy-placa | 18.12.2011 00:12
Polska klasa polityczna została skorumpowana. Naszym politykom (zresztą nie tylko naszym) zaoferowano ogromne wynagrodzenia, dożywotnie emerytury (jak donosi prasa, "europejska" emerytura Jerzego Buzka, który przez 2,5 roku był szefem parlamentu to 25 tys. zł miesięcznie do końca życia), nasi politycy za taką kasę są "gotowi" zrobić wszystko. A nawet więcej.
http://www.google.pl/search?q=emerytura ... =firefox-a
Polska klasa polityczna została skorumpowana. Naszym politykom (zresztą nie tylko naszym) zaoferowano ogromne wynagrodzenia, dożywotnie emerytury (jak donosi prasa, "europejska" emerytura Jerzego Buzka, który przez 2,5 roku był szefem parlamentu to 25 tys. zł miesięcznie do końca życia), nasi politycy za taką kasę są "gotowi" zrobić wszystko. A nawet więcej.
http://www.google.pl/search?q=emerytura ... =firefox-a
Wróć do „POLITYKA/PRAWO/GOSPODARKA”
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: admin i 5 gości