TO TYLKO... REALIZACJA UTOPII (plik uniwers.)(cz. 1 i 2)
"WPROST" nr 13/2006 (1216)
PLAGA RZYMU
Hałas, zanieczyszczenie wody i powietrza, nadmiar śmieci i przeludnienie nękały wszystkie starożytne metropolie
W dzień słońce było zasłonięte smogiem, w nocy nie można było spać z powodu ulicznego hałasu. W domach nie było bieżącej wody, kanalizacji ani kominów. Do gotowania i ogrzewania używano metalowych piecyków, a zagrożenie pożarem było tak wielkie, że mieszkania na najwyższych piętrach kamienic miały najniższą cenę. To nie jest opis slumsów w Nowym Delhi czy Rio de Janeiro. Tak wyglądało życie w Rzymie przed dwoma tysiącami lat.
Według Platona, idealna metropolia powinna liczyć 8 tys. obywateli płci męskiej, a co najmniej drugie tyle ludności mogły stanowić kobiety, dzieci i niewolnicy. W starożytności rzadko udawało się zrealizować ten ideał. Już około 60 r. p.n.e. Aleksandria, uważana wtedy za największe miasto świata, liczyła 300 tys. wolnych obywateli, a całkowita liczba jej mieszkańców, włączając niewolników i cudzoziemców, musiała sięgać miliona. Rekordy w połowie II wieku n.e. bił Rzym, gdzie mieszkało ponad 1,2 mln ludzi.
Cloaca Maxima
Wieczne Miasto zajmowało stosunkowo niewielki obszar około 18 km2, więc większość jego mieszkańców żyła w zatłoczonych, śmierdzących dzielnicach - tak jak to pokazuje emitowany przez HBO serial "Rzym". Jedynie najzamożniejszych było stać na wille. Cycero i poeta Marcjalis ubolewali, że rzymskie ulice były wąskie, błotniste i nie oświetlone, zasiedlone w równych proporcjach przez ludzi, kozy i gęsi. "Hałas, zanieczyszczenie wody i powietrza, nagromadzenie śmieci oraz choroby i przeludnienie nękały wszystkie starożytne metropolie" - pisze J. Donald Hughes w książce "Pan's Travail. Environmental Problems of the Ancient Greeks and Romans".
Typowy grecki lub rzymski dom w podręcznikach historii to obszerna, wygodna budowla, z licznymi pomieszczeniami i zacienionym patio w środkowej części. W rzeczywistości na takie wille mogli sobie pozwolić jedynie najbogatsi. Większość mieszkańców miast tłoczyła się w kamienicach, których wysokość dochodziła do siedmiu pięter. Cesarz August na początku naszej ery zabronił budowy kamienic wyższych niż 20 m, bo takie budynki wznoszone na słabych fundamentach często się zapadały. Tylko główne ulice były wybrukowane, ale mimo to ruch uliczny stwarzał zagrożenie dla pieszych, a przejście na drugą stronę wymagało odwagi i szczęścia.
Juliusz Cezar zakazał ruchu kołowego w obrębie murów miejskich od wschodu słońca do dwóch godzin przed zachodem. Skutek był taki, że hałas uliczny zakłócał sen mieszkańcom, bo ściany domów były cienkie, a okna prawie zawsze otwarte. Cezar wydał też zarządzenie, na mocy którego właściciel każdego domu musiał utrzymywać w czystości przylegający do budynku kawałek ulicy, bo wielu mieszkańców wyrzucało nieczystości przez okna. W mieście istniał nowoczesny kolektor ścieków, Cloaca Maxima, ale wszystkie nieczystości spłukiwano do Tybru. Kiedy poziom wody w rzece podnosił się, woda i fekalia z kanałów zalewały niżej położne części miasta.
Efekt kozy
Poeci Horacy, Marcjalis i Juwenal często opisywali uroki sielskiej wsi, ale zniszczenie środowiska w starożytności nie ograniczało się do miast. Wraz z rozwojem metropolii szybko wyczerpywały się zasoby wód gruntowych, trzeba było budować ujęcia wody z odległych rejonów. Długie na dziesiątki kilometrów architektoniczne cuda, jakimi były rzymskie akwedukty, doprowadzały do pustynnienia rozległych terenów. Ilość wody, która codziennie przepływała przez wszystkie wodociągi sprowadzające ją dla miasta Rzymu, przewyższała co najmniej o jedną trzecią masy wody w Tybrze.
Wiele szkód powodowało rolnictwo. Wszędzie tam, gdzie ludzie zaczęli uprawiać ziemię lub hodować zwierzęta, postępowały zmiany w środowisku. Hordy wszystkożernych kóz zniszczyły roślinność Bliskiego Wschodu i znacznej części Grecji. Kanały nawadniające pola Mezopotamii, którymi płynęła woda z Tygrysu i Eufratu, po kilkuset latach spowodowały zasolenie ziemi uprawnej i klęskę ekologiczną. Badacze uznali te zjawiska za jedną z przyczyn upadku cywilizacji Sumerów.
Lasy Europy i Chin w znacznym stopniu wytrzebiono jeszcze przed naszą erą. Wzniecane przez ludzi pożary lasów i prerii spowodowały uwolnienie do atmosfery metanu, drugiego po dwutlenku węgla najbardziej aktywnego gazu cieplarnianego. Wykazały to badania naukowców z National Institute of Water and Atmospheric Research w Nowej Zelandii, którzy analizowali skład uwięzionych głęboko w lodach Antarktydy pęcherzyków powietrza, przez 2 tys. lat nie mających kontaktu z otoczeniem. Na początku naszej ery także w obu Amerykach wypalano wielkie połacie lasów, prerii i pampasów pod uprawę, aby uzyskać nowe tereny do zasiedlenia lub zagonić łowną zwierzynę w sidła myśliwych.
Człowiek zmieniał środowisko naturalne wszędzie, gdzie się pojawił. Gdy 50 tys. lat temu zasiedlił Australię, zaczęły wymierać wielkie ssaki, ptaki i gady. Podobnie stało się 12 tys. lat temu w Ameryce Północnej, gdy przedostali się tam łowcy z Syberii. Ross MacPhee z amerykańskiego Muzeum Historii Naturalnej w Nowym Jorku twierdzi, że przybyli do Ameryki ludzie i towarzyszące im zwierzęta, takie jak psy, szczury oraz pasożyty, zaraziły amerykańską faunę śmiertelnymi patogenami. Dziś podobnie są roznoszone wirus HIV, ptasia grypa i inne zakażenia. Tyle że dzięki nowym technologiom epidemie postępują znacznie szybciej niż przed wiekami.
Marta Landau
"NEWSWEEK" nr 11, 19.03.2006 r.
WODA W CENIE ROPY
Europejczyk zużywa dziennie 150 litrów wody. Somalijczykowi musi wystarczyć 10 litrów. To będzie powód nowej wędrówki ludów, która ruszy w XXI w. z Afryki na północ.
Wysychające pola uprawne, plaga szarańczy, pożary wypalające całe połacie lasów, kolejki do cystern z wodą i wszędobylski kurz. To nie opis klęski żywiołowej w Afryce, lecz nasza, europejska rzeczywistość. Sahara już przekroczyła Gibraltar. W ciągu najbliższych 50 lat jedna trzecia Hiszpanii może się zamienić w pustynię - alarmuje Europejska Agencja Środowiska. Za pustynnienie południowych połaci Europy i zmiany klimatu w innych częściach świata większość naukowców wini efekt cieplarniany.
- W ciągu najbliższych 30 lat musimy być przygotowani na pojawienie się konfliktów, których zarzewiem będzie brak wody - ostrzegał dwa tygodnie temu w Londynie John Reid, brytyjski minister obrony. Właśnie niedostatek wody, obok terroryzmu, wymienił jako największe zagrożenia dla bezpieczeństwa.
Oprócz ekologów i hydrologów problemem zaczęli się wreszcie interesować politycy. To ich zgromadzi rozpoczynające się w tym tygodniu w Meksyku czwarte Światowe Forum Wody: 11,5 tys. ekspertów z całego świata będzie dyskutować o prawdziwym oceanie problemów - od pustynnienia Europy po nowoczesne metody nawadniania w Indiach.
Słodkiej wody na kuli ziemskiej nie przybywa, a z roku na rok zwiększa się liczba spragnionych i zgłodniałych, szczególnie w biednych krajach Afryki czy Azji. Według danych Organizacji Narodów Zjednoczonych, w ciągu kolejnych dwóch dekad zasoby słodkiej wody zdatnej do picia przypadające na jednego mieszkańca Ziemi skurczą się o jedną trzecią. To pociągnie za sobą wzrost cen żywności (rolnictwo pochłania 75 proc. zużywanej na świecie słodkiej wody) i zaostrzenie konkurencji o dostęp do życiodajnego płynu. Dlatego coraz więcej ekspertów uważa, że tak jak XX w. był stuleciem rywalizacji o ropę, tak w najbliższych dziesięcioleciach świat pogrąży się w konfliktach o wodę.
Takie swary nie są czymś niezwykłym w dziejach ludzkości - pojawiły się, gdy tylko ludzie osiedlili się i zaczęli uprawiać ziemię. Przypomina o tym nawet etymologia. Słowo "rywal" pochodzi od łacińskiego "rivalis", które oznacza kogoś, kto korzysta z tego samego źródła wody. Ale w czasach rzymskich o wodę konkurowało ok. 150 mln ludzi. Dziś jest nas 6,5 mld, a za 15 lat będzie już 8 mld. W dodatku zwiększa się nie tylko liczba ludności, ale też liczba państw (np. poprzez rozpad ZSRR czy Jugosławii), które muszą zapewniać sobie na własną rękę dostęp do wody. Dziś na świecie są 263 systemy rzeczne, położone w co najmniej dwóch państwach (w 1978 r. było ich tylko 214). W dorzeczu Dunaju jest aż 17 państw, a w dorzeczu najdłuższej rzeki świata, Nilu, dziesięć. - Konflikty stają się więc coraz bardziej prawdopodobne i musimy czym prędzej nauczyć się je dyplomatycznie rozwiązywać - mówi Peter Gleick z Instytutu Pacyfiku w Oakland w Kalifornii.
W 2004 r. na granicy między Etiopią a Somalią w walkach o dostęp do ujęć wody zginęło 50 osób. Rząd Egiptu już na początku lat 90. zapowiedział, że swoich interesów nad Nilem "będzie bronił zbrojnie, jeśli zajdzie taka potrzeba".
- W Afryce brak wody oznacza głód, bo inaczej niż w Europie, gdzie polegamy głównie na deszczach, wszelkie uprawy trzeba tam sztucznie nawadniać - mówi profesor Jan Lundqvist, znany szwedzki ekspert w kwestiach zarządzania zasobami wody.
O tym, że hydrologiczne spory trzeba traktować poważnie, najdobitniej świadczy przykład Bliskiego Wschodu, gdzie z zasobów rzeki Jordan chce korzystać zarówno Izrael, Jordania, jak i Palestyńczycy. Naukowcy z Oregon State University wyliczyli, że w ciągu ostatnich 50 lat w tym regionie spór o wodę wywołał co najmniej 30 konfliktów. Co prawda w 1994 roku Izrael i Jordania podpisały umowę regulującą wykorzystanie zasobów spornej rzeki, ale co jakiś czas po obu stronach Jordanu padają oskarżenia o nielegalne podkradanie życiodajnej wody. Alvin i Heidi Tofflerowie, najbardziej znani na świecie futurolodzy, nie mają złudzeń: - Następna wojna na Bliskim Wschodzie wybuchnie z powodu wody - twierdzą.
Także w Europie pojawiły się wodne swary, choć nie dotyczyły jeszcze braku wody pitnej. Najsłynniejszy był konflikt między Słowacją a Węgrami. W latach 70., jeszcze za czasów "bratniej wspólnoty socjalistycznej", władze Czechosłowacji i Węgier postanowiły wybudować system tam na Dunaju. Jednak Węgrzy pod wpływem protestów ekologów wycofali się z inwestycji pod koniec lat 80. i domagali się, żeby Bratysława też zaprzestała prac budowlanych. Mimo to Słowacy dokończyli stawianie swojej tamy w miejscowości Gabczikovo, kierując w nowe koryto większość wody Dunaju. Węgrzy oskarżyli ich wręcz o kradzież rzeki, bo na tym odcinku granica słowacko-węgierska biegła starym korytem Dunaju, w którym poziom wody gwałtownie się obniżył. Przez całe lata 90. oba kraje odwoływały się do międzynarodowych arbitraży, a sprawa rzeki psuła stosunki polityczne.
- Schodząc z poziomu międzynarodowego na lokalny, znajdziemy jeszcze więcej sporów dotyczących wody - mówi profesor Lundqvist. Wewnątrz państw toczą się małe, ale liczne wojny między rolnikami, zwolennikami wielkich tam, ekologami i deweloperami. W 2000 r. chłopi z chińskiej prowincji Shandong starli się z policją, bo protestowali przeciwko planom rządu, który chciał wodę przeznaczoną do nawadniania pól skierować do miast i fabryk.
W zeszłym roku gorąco było w Hiszpanii - dosłownie i w przenośni. Susza była tak dotkliwa, że władze prowincji Kastylia-La Mancha wstrzymały dostawy wody ze "swojej" rzeki Tag dla sąsiedniej prowincji - Murcji. Konflikt udało się zażegnać dopiero po interwencji centralnych władz w Madrycie.
Hiszpania jest w wyjątkowo trudnej sytuacji, ale nie znaczy to, że narody z północy kontynentu mogą spać spokojnie. Polska, mimo umiarkowanego klimatu i dość częstych opadów, obok Belgii i Malty ma najmniejsze zasoby wodne w Europie. Na jednego Polaka przypada niecałe 1,6 tys. metrów sześciennych słodkiej wody, podczas gdy na statystycznego Europejczyka - 4,5 tys. metrów sześciennych.
Im jesteśmy bogatsi, tym więcej wody zużywamy i tym rozrzutniej nią gospodarujemy - potrzebujemy wody do napełniania basenów, mycia samochodów czy utrzymywania soczyście zielonych trawników i pól golfowych. Przeciętny Brytyjczyk zużywa dziennie 200 litrów wody, Amerykanin - 500, a Somalijczykowi musi wystarczyć niespełna 10 litrów. Wielu Europejczyków uważa, że niewiele mogą w tej sprawie zrobić, bo tak już świat został urządzony. Zapominają jednak, że wygnany przez suszę z ojczyzny Somalijczyk może zapukać do ich drzwi z prośbą o jałmużnę. - Z powodu zmian klimatycznych w ciągu najbliższych 50 lat w drogę ruszy 150 milionów ludzi - uważa prof. Norman Myers z Oksfordu. Najbardziej zagrożona zalewem tych klimatycznych uchodźców jest właśnie centralna Europa.
Jak więc radzić sobie z problemem niedoboru wody? Chiny stawiają na gigantyczne inwestycje, budując sieć kanałów i wielkie zapory, takie jak Tama Trzech Przełomów za 75 mld dol. na rzece Jangcy. Ale pieniądze to nie jedyne koszty. Do 2009 r. pod wodą znajdzie się 100 miast, ponad 300 tys. gospodarstw rolnych i ponad tysiąc obiektów archeologicznych. Z terenów przyszłego jeziora trzeba było wysiedlić 2 miliony ludzi.
Wielu ekologów i naukowców ostrzega, że Chińczycy bawią się w Pana Boga. A to może skończyć się równie tragicznie, jak w przypadku sowieckich manipulacji przy Morzu Aralskim. W latach 30. Stalin nakazał, by wodę z zasilających morze rzek, Amu-darii i Syr-darii, wykorzystać do nawadniania pól bawełny na pustyni. W efekcie Morze Aralskie w ciągu ostatnich 40 lat trzykrotnie zmniejszyło swoją powierzchnię - z 66 do 22 tys. km kwadratowych. Linia brzegowa cofnęła się nawet o 120 km, odsłaniając pokłady rozwiewanej przez wiatr soli. Morskie statki leżące na piasku to widok tyleż surrealistyczny, co groźny.
- Ten przykład pokazuje, że lepszym rozwiązaniem jest efektywniejsze wykorzystanie wody w rolnictwie - mówi profesor Jan Lundqvist. Powinniśmy raczej modernizować infrastrukturę irygacyjną, budować zbiorniki na wodę deszczową i poszukiwać roślin bardziej odpornych na suszę.
Z pewnością rozwijać też odsalanie. Ale to technologia dość droga i energochłonna, nie bardzo też wiadomo, co robić ze szkodliwą solanką, pozostałą po procesie oczyszczania wody.
- W Europie, oprócz poprawy zarządzania zasobami wodnymi w rolnictwie, stawiałbym na oszczędności w gospodarstwach domowych - dodaje Lundqvist. Czasami nie wymaga to żadnych wyrzeczeń, a tylko trochę dobrej woli. Wystarczy zakręcić kurek w czasie mycia zębów (około 9 l oszczędności na minutę), naprawić kapiący kran (około 90 l tygodniowo) albo zamiast pławić się w wannie, zadowolić się prysznicem. Podczas ubiegłorocznych rekordowych upałów na południu Europy zakazano mycia samochodów i podlewania trawników, a burmistrz Londynu zachęcał mieszkańców, do rzadszego spłukiwania toalet.
Europejczycy muszą nauczyć się oszczędzać, bo za kilkadziesiąt lat z kranów w ich domach może przestać płynąć woda. A wtedy pozostanie im to, co niedługo zamierzają rozpocząć Izraelczycy, czyli import wody. Słodka woda z tureckiej rzeki Manavgat będzie wożona tankowcami albo popłynie rurociągiem. Zupełnie jak ropa naftowa. I jak tu nie zgodzić się ze stwierdzeniem, że woda staje się najcenniejszym surowcem XXI wieku?
Joanna Kowalska-Iszkowska
Współpraca Marcin Marczak
www.o2.pl | Sobota [20.06.2009, 11:26] 6 źródeł
KLĘSKA SUSZY W KALIFORNII. LUDZIE UMIERAJĄ Z PRAGNIENIA
Nie mogą pracować i wyżywić swoich rodzin.
Susza w Kalifornii sieje coraz większe spustoszenie. Gubernator Arnold Schwarzenegger zwrócił się już do Baracka Obamy o ogłoszenie stanu klęski żywiołowej.
Sytuacja jest poważna. Brak wody oznacza brak pracy - powiedział Schwarzenegger.
W środkowej Kalifornii zagrożonych jest ok. 70 tys. miejsc pracy, a wskaźnik bezrobocia w niektórych rejonach wynosi blisko 20 proc. Najgorzej jest w rolniczym okręgu Fresno, który jest największym producentem owoców i warzyw w tym stanie.
Wiosna i lato 2008 r. były w Kalifornii najbardziej suche od czasu rozpoczęcia obserwacji meteorologicznych. W tym roku sytuacja wygląda podobnie. | TM
"NEWSWEEK" nr 18, 04.05.2008 r.
KLĄTWA MALTHUSA
Globalny niedobór żywności to już nie tylko czarne scenariusze futurologów, ale realne wyzwanie dla naukowców i polityków.
Na początku czerwca nad stanem Kerala w południowo-zachodnich Indiach zbierają się zwykle chmury burzowe. Deszcz zrasza pola ryżowe, zapewniając rolnikom obfite plony. Później letni monsun sunie na północ i podlewa uprawy w regionie nazywanym spichlerzem Indii. Jeśli w tym roku opady będą skromne, zbiory mogą zmniejszyć się nawet o 20 proc. To zaś oznaczałoby, że Hindusom zabraknie 30 mln ton żywności.
Władze w Delhi ze szczególną uwagą śledzą prognozy pogody. Głodny tłum obalił już rząd na Haiti. W Burkina Faso podpalił budynek parlamentu. W Tajlandii sytuacja jest tak napięta, że upraw ryżu pilnują uzbrojeni żołnierze. Z powodu rosnących cen żywności zamieszki wybuchły już w ponad 20 państwach świata. I to wcale nie wygląda na koniec kłopotów. "Krach żywnościowy może doprowadzić do wojen" - straszy Dominique Strauss-Kahn, szef Międzynarodowego Funduszu Walutowego.
W zeszłym roku pszenica zdrożała o 130 proc., ceny ryżu od stycznia tego roku poszybowały o 141 proc. Jak wynika z raportu Organizacji Narodów Zjednoczonych ds. Wyżywienia i Rolnictwa (FAO) oraz Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju, ceny rosną, bo na globalnym rynku jest mniej jedzenia niż zwykle. Gdyby rolnicy przestali dziś produkować żywność, starczyłoby jej na niespełna dwa miesiące - jeszcze w 2000 r. świat dysponował czteromiesięcznymi rezerwami.
Słabe zbiory w Europie w 2005 r. i długotrwała susza w Australii spowodowały radykalne zmniejszenie światowych zapasów żywności. Rosnące ceny ropy sprawiają, że za transport i produkcję żywności trzeba zapłacić więcej niż kilka miesięcy temu. Ponadto rolnicy zamiast zboża wolą uprawiać rośliny przeznaczone do produkcji biopaliw, bo dostają spore dopłaty rządowe. Zatem znaczna część zbiorów trafia do cystern rafinerii.
Z roku na rok zmniejsza się również areał ziemi uprawnej. W Chinach i Indiach pola ryżowe zamieniają się w place budowy. W latach 70. XX w. średnia wielkość gospodarstwa rolnego w Chinach wynosiła 1,5 ha, dzisiaj zaledwie 0,5 ha. Ludzie masowo uciekają do miast, gdzie łatwiej o pracę. Trudno się dziwić, bo rolnicy z biednych krajów nie mają szans konkurować z farmerami z UE czy USA. Ze statystyk OECD wynika, że państwa zamożne dopłacają rolnikom co roku ok. 280 mld dol. To sprawia, że w najuboższych regionach nie opłaca się produkować żywności, bo importowana z zagranicy jest tańsza.
Konsumpcję napędzają też dwaj bogacący się potentaci azjatyccy: Chiny i Indie. Chińczycy jedzą dwa razy więcej mięsa niż 20 lat temu. Chętniej sięgają też po smakołyki, do niedawna im obce, na przykład po czekoladę z orzechami, co wywindowało ceny kakao, mleka i orzechów.
Wzrost cen żywności najbardziej odczuwają kraje najuboższe. Mieszkańcy Konga czy Sudanu wydają na jedzenie 80 proc. dochodów, dla porównania w przypadku amerykańskich czy europejskich rodzin współczynnik ten wynosi ok. 15 proc. - Rosnące ceny zmuszają wiele osób do zaciśnięcia pasa - mówi ekolog Lester Brown, założyciel i prezes Earth Policy Institute w Waszyngtonie. Ale to zaciskanie pasa nie dla wszystkich jest jednakowe. - Dla klasy średniej oznacza rezygnację z opieki medycznej. Osoby, które żyją za 2 dol. dziennie, muszą zrezygnować z mięsa i nie posyłać dzieci do szkoły. Ci, którzy muszą przeżyć za dolara, jedzą tylko kaszę. Katastrofa czeka tych żyjących za pół dolara dziennie - mówi Josette Sheeran, szefowa Światowego Programu Żywnościowego.
Protesty na Haiti pokazały już, że z głodnym tłumem nie ma dyskusji. W Egipcie subsydiowanie żywności kosztuje budżet 3,5 mld dol. rocznie. Mimo to rząd nie ma zamiaru znosić dopłat. Co więcej, listę osób uprawnionych do tańszego chleba, ryżu i cukru powiększono o 15 mln nazwisk. Prezydent kraju wysłał żołnierzy do ugniatania ciasta, żeby dotowanego chleba starczyło dla jak największej liczby osób.
Nawet w silnie kontrolowanej Arabii Saudyjskiej władza boi się wybuchu niezadowolenia społecznego. Mułłowie ostrzegają przed kradzieżami. Przez lata inflacja w królestwie utrzymywała się na zerowym poziomie. Dzisiaj wskaźniki mówią o 7-proc. wzroście cen. Kraj żyje głównie ze sprzedaży ropy. Chociaż jej cena wciąż idzie w górę, to rząd nadwyżkami z eksportu musi pokryć rosnący deficyt żywności, którą w dużej mierze importuje z zagranicy.
Widmo niedoborów żywności zawisło już nawet nad mieszkańcami krajów zamożnych. Japończycy przeżyli szok, gdy okazało się, że w sklepach brakuje masła i trzeba zastąpić je tańszą margaryną. Wzrost cen makaronu wywołał ostre protesty we Włoszech. Podwyżki cen mięsa, nabiału czy zbóż nie ominęły również Polski. Galopada cenowa skłoniła Brukselę do myślenia. - Francja coraz głośniej mówi o żywnościowej suwerenności Europy, czyli zwiększeniu produkcji rolnej. Niemcy z kolei postulują włączenie pod uprawę areałów, które zostały przeznaczone na nieużytki rolne - mówi Paweł Świeboda, prezes instytutu DemosEuropa.
Unia boi się również, że drożejąca żywność jeszcze bardziej spotęguje napływ nielegalnych imigrantów z krajów zagrożonych głodem. FAO ostrzega, że jeśli Światowy Program Żywnościowy nie otrzyma dodatkowych funduszy, będzie musiał zmniejszyć pomoc dla 73 mln ludzi. Część z nich z pewnością nie będzie chciała czekać na jałmużnę. Już dzisiaj rybacy z Senegalu z powodu ocieplenia klimatu i rabunkowych połowów nie mają czego szukać u swoich wybrzeży, dlatego znaleźli inne zajęcie: przewożą na kutrach nielegalnych imigrantów na sąsiednie Wyspy Kanaryjskie.
Zdaniem ekspertów problem z podażą żywności nie byłby tak poważny, gdyby państwa ją eksportujące nie wstrzymywały dostaw na zagraniczne rynki. Do tego dochodzą spekulanci, którzy skupują żywność w nadziei na wzrost cen. Windują je przestraszeni konsumenci, którzy na lokalnych bazarach kupują dziesięć worków pszenicy czy ryżu zamiast jednego.
Richard Barichello, ekonomista z kanadyjskiego Uniwersytetu Kolumbii Brytyjskiej, przekonuje, że kraje, które wprowadziły nowe mechanizmy kontroli eksportu - w tym Indie i Wietnam - zniechęcają rolników do zwiększania produkcji i nakręcają czarny rynek.
Ekonomiści są przekonani, że era taniej żywności skończyła się bezpowrotnie. Teraz będzie już tylko drożej. Powód to zmiany klimatyczne i rosnące zapotrzebowanie na żywność w szybko rozwijających się krajach, takich jak Chiny i Indie. Czyżby więc wizja Thomasa Malthusa, XIX-wiecznego demografa, miała się wkrótce spełnić? Twierdził on, że Ziemia nigdy nie będzie w stanie wyżywić rosnącej liczby ludzi, dlatego co pewien czas będą następować klęski głodu i niedostatku. Do tej pory po każdej klęsce pojawiał się pomysł na zwiększenie produkcji żywności: mechanizacja rolnictwa, nawadnianie upraw, sztuczne nawozy oraz wyhodowanie wysokoplennych zbóż. Obecny kryzys sprawił, że rozwój rolnictwa powrócił na listę najważniejszych problemów globalnych. - Mamy do nadrobienia 15 lat zaniedbań w badaniach naukowych, rozwoju technologii i infrastruktury rolnej - mówi biolog Robert Zeigler, szef Międzynarodowego Instytutu Badań nad Ryżem z siedzibą na Filipinach.
Jeśli więc naukowcy i politycy nie zainicjują nowej zielonej rewolucji, wkrótce może się okazać, że świeża bułka z masłem to luksus dla nielicznych.
W tekście wykorzystano fragmenty tekstu George'a Wehrfritza i Jasona Overdorfa z europejskiego wydania "Newsweeka"
Monika Rębała
"PRZEGLĄD" nr 47(361), 26.11.2006 r. EKOLOGIA
TRUJĄCE DOMOWE KOMINY
"Kochasz swoje dzieci? Nie pal śmieci!" - to hasło kampanii informującej o szkodliwości palenia śmieci w domowych piecach, prowadzonej przez ekologiczną Fundację Arka. Szczególnie szkodliwe jest palenie plastikowych opakowań, w wyniku spalania polichlorku winylu (PCV) bowiem powstaje chlorowodór, który w połączeniu z wodą tworzy kwas solny. W czasie procesu spalania powstają też groźne dla płuc tlenki azotu, dwutlenek siarki i dwutlenek węgla. Niebezpieczne jest też palenie starych mebli i papieru bielonego nieorganicznymi związkami chloru z kolorowym nadrukiem, gdyż jego skutkiem jest przenikanie do powietrza rakotwórczych związków, zwanych dioksynami i furanami. Stężenie dioksyn i furanów w dymie wydobywającym się z domowych kominów może wynosić 100 nanogramów/m3, podczas gdy ich dopuszczalne stężenie wynosi 0,1 nanograma/m3. Z raportu Komisji Europejskiej wynika, że na choroby wywołane zanieczyszczeniem powietrza umiera co roku 28 tys. Polaków.
Paulina Nowosielska, Krzysztof Kęciek i Joanna Wielgat
www.o2.pl | Piątek [16.01.2009, 07:59] 1 źródło
POLACY PALĄ ŚMIECI W PIECU
Po co? Bo oszczędzają na wywózce odpadów.
Eksperci biją na alarm, bo trujący dym z kominów zawiera chlorowodory, fluorowodory, tlenki azotu oraz siarki. Substancje te są szkodliwe i mogą być przyczyną powstawania nowotworów.
Śmieci w domowych warunkach palone są w niskich temperaturach. To powoduje, że wydziela się mnóstwo zanieczyszczeń - tłumaczy w "Metrze'"Dariusz Paczkowski z Fundacji Ekologicznej "Arka".
Jak rozpoznać, że sąsiad pali w piecu czym popadnie? Najprościej po kolorze dymu i jego zapachu. Biały lub czarny oznacza, że pali się drewno lub węgiel. Jeśli z kominów leci pomarańczowy, czerwony lub inny kolor, to właśnie płoną plastiki, puszki, stare ubrania lub inne odpady.
Sytuacja najgorzej wygląda na osiedlach domków jednorodzinnych. Tam co komin, to inny kolor dymu.
Palenie śmieci jest wykroczeniem, za które można zostać ukaranym grzywną nawet do 5 tys. złotych - informuje "Metro". | AH
"ANGORA" nr 11, 12.03.2006 r.
TE MIASTA TRZEBA PRZENIEŚĆ GDZIE INDZIEJ
Niemcy „FRANFFURIER ALLGEMEINE” 13.02.2006 r.
Dwudziesty wiek będzie się jawił
przyszłym pokoleniom jako okres ciszy
przed burzą. Nie ma bowiem wątpliwości,
że wzrasta liczba katastrof naturalnych. (...)
Kilka dni temu działająca pod egidą
ONZ grupa „Międzynarodowa Strategia
Redukcji Zagrożenia” opublikowała dane,
według których liczba katastrof wywołanych
przez siły przyrody wzrosła od
1975 roku czterokrotnie, osiągając liczbę 400.
Z częstotliwością, która pozwala
mówić o katastrofalnej klęsce, wzrasta
też liczba ofiar. W roku 2005 zginęło
w katastrofach żywiołowych około 92
tysięcy osób - wyjątkowo dużo w przekroju
ostatnich lat, z wyliczeniem roku
2004, w którym samo tsunami pochłonęło
245 tysięcy ofiar .śmiertelnych.
Jeszcze bardziej widoczny jest wzrost
strat materialnych: 150 miliardów dolarów
w roku 2005 to druga w historii kwota
pod względem wielkości. (...) W roku 1970 odnotowano na
świecie 30 wielkich powodzi, teraz zdarza
się ich rocznie 130. Podobnie jest
z gwałtownymi burzami i huraganami.
Klęski hydrometeorologiczne,
do których należy zaliczyć też osunięcia ziemi
i susze, to dzisiaj ponad trzy czwarte
wszystkich katastrof naturalnych.
Potwierdzają te obserwacje amerykańskie
służby meteorologiczne, które
w 2005 roku zarejestrowały 27 burz tropikalnych
nad Atlantykiem, co jest liczbą
rekordową w historii. Ponad połowa
z nich otrzymała ze względu na swoją siłę
miano huraganów, a Wilma, która
w październiku spustoszyła meksykański półwysep Jukatan,
była najpotężniejszym ze zmierzonych kiedykolwiek wichrów.
Katrina zajmuje w tej klasyfikacji
szóste miejsce.
Rok 2005 był rekordowy w historii huraganów,
także pod względem wyrządzonych
przez nie szkód materialnych. Po
huraganach na wybrzeżach Ameryki Północnej
i środkowej firmy ubezpieczeniowe
wypłaciły rekordową w historii kwotę
75 miliardów dolarów. (...)
Przyczyną tych atmosferycznych zawirowań
jest globalne ocieplenie klimatu.
Ze względu na wyższą temperaturę
powietrze może wchłonąć więcej pary
wodnej, co zwiększa niebezpieczeństwo
ulewnych deszczów, powodzi i obsunięć ziemi.
Do tego dochodzi topnienie
lodu w okolicach polarnych oraz
w lodowcach wysokogórskich. Do ocieplenia
klimatu przyczynia się człowiek,
który pompuje do atmosfery coraz więcej dwutlenku węgla.
Nie tylko jednak efekt cieplarniany pogarsza sytuację
następuje także szybka urbanizacja,
co również jest przyczyną pogwałcenia
przyrody przez cywilizację. Najbardziej
dostrzegalne jest to w wielkich metropoliach
i ich najbliższych okolicach: wąwozy
ulic mogą potęgować siółę wiejących
wiatrów, wody opadowe nie mogą wsiąkać
w zabetonowany grunt i tworzą rwące strumienie.
Temperatura powietrza
w miastach jest także o kilka stopni wyższa niż
w otaczających je okolicach, co
szczególnie podczas upalnych miesięcy
letnich przejawia się w zwiększonej liczbie
zgonów, wywoływanych zakłóceniami
układu krążenia. Rok 2003, w którym
na skutek upałów zmarto 35 tysięcy
osób, stanowi zdaniem naukowców
jedną z największych katastrof w Europie
w ostatnich kilku wiekach. Tylko
w samym Paryżu 12 sierpnia 2003 roku
zmarło na skutek upałów kilkaset osób.
Około 80% ludności świata mieszka
w aglomeracjach na obrzeżach kontynentów.
Tam jest najwięcej surowców,
a dostęp do morza jest wiele wart ze
względów ekonomicznych i militarnych,
ale jednocześnie są to obszary szczególnie
zagrożone. W społeczeństwie nie ma
jednak świadomości tego zagrożenia.
Klęski żywiołowe nie są brane pod uwagę
przy lokalizacji wielkich miast, bowiem
w skali ludzkiego życia zdarzają się
one rzadko. Kto na przykaz pamięta dzisiaj
o wielkim trzęsieniu ziemi, które doszczętnie
zniszczyło Lizbonę w roku 1755?
Albo tsunami, które zmyło wioskę
Messynę w roku 1908, gdy w ciągu minuty
zginęło 100 tysięcy osób?
Przy rozbudowie miast panuje mentalność
„Titanica”: technika jest po to,
by ujarzmiać przyrodę, a nie schodzić jej
z drogi. Czym grozi takie podejście,
można się było przekonać w Nowym
Orleanie, gdzie największe zniszczenie
spowodowało przerwanie stworzonych
przez człowieka wałów wokół jeziora
Pontchartrain. Niepojęte jest w tej sytuacji
na przykład stanowisko polityków
i architektów z leżącego w strefie aktywnej
sejsmicznie i zagrożonego tajfunami
Tajwanu, którzy zafundowali sobie
508-metrowy, najwyższy na świecie drapacz
chmur. Takie fałszywe poczucie
bezpieczeństwa panuje szczególnie w krajach
wysoko rozwiniętych.
Są w świecie wielkie miasta, które
w opinii ekspertów są skazane w niedługim
czasie na zagładę. Trzęsienie ziemi
jest nieuniknione w Tokio i San Francisco.
Niepokój na .wiecie - poza samym
Neapolem - wywołuje też niepokojąca
cisza Wezuwiusza. Także innym kwitnącym obecnie miastom
- jak na przykład Las Vegas - grozi z różnych powodów
zagłada. Dramatycznie przedstawił sytuację
były prezydent Bill Clinton na niedawnym
forum gospodarczym w Davos:
„Zmiany klimatu to czynnik, który
może zniszczyć nasza cywilizację.
Wszystko inne jest w porównaniu z tym
nieważne”. (wf)
Jonas Siehoff
FAZ, 2006
Tokio. Największa koncentracja bogactwa
i najbardziej zagrożone trzęsieniami
ziemi miasto na naszej planecie.
Nowy Orlean. Mieszkańcom położonych
na wybrzeżu miast w strefie tropikalnej
i subtropikalnej najbardziej utrudniają życie
potężne sztormy i huragany.
Las Vegas. Susza. Za dużo ludzi
w niewłaściwym miejscu. Miasto leży na
pustyni Mojave, w najbardziej ubogim
w opady regionie Stanów Zjednoczonych.
Caracas. Po trwających kilka tygodni
opadach w 1999 roku obsunęły się zbocza
pobliskich gór El Avila, pokrywając
lawiną błota i mułu całe osiedla. Podobna
katastrofa w samym Caracas jest tylko
kwestią czasu.
Jakuck. Leży na obszarze wiecznej
zmarzliny, która topnieje tylko latem na
głębokość 1-2 metrów. Ocieplanie klimatu
może zachwiać fundamentami miasta.
Banda Aceh. Tylko system ostrzegawczy
może uchronić to miasto przed
metrową .ścianą wody.
Wenecja. Jest coraz częściej zalewana
– w ciągu roku Adriatyk wdziera się
do miasta kilka razy.
Neapol. Większość wulkanów znajduje
się w rejonach zachodzenia na siebie
płyt tektonicznych. Powstające podczas
takich ruchów skorupy ziemskiej
ciśnienie wyciska na powierzchnię
pokłady magmy. Za szczególnie niebezpieczny
uchodzi górujący nad Neapolem
Wezuwiusz. (wf)
www.o2.pl | Niedziela [08.03.2009, 19:59] 1 źródło
NAUKOWCY OSTRZEGAJĄ, ŻE GLOBALNE OCIEPLENIE ZATOPI ŚWIAT
Wyniki nowych badań są gorsze, niż spodziewali się naukowcy.
Na konferencji w Kopenhadze ogłoszono alarmujące wyniki badań. Poziom mórz może podnieść się od 20 do 60 centymetrów do 2100, a te szacunki nie biorą pod uwagę topienia się lodowców na Grenlandii i Antarktydzie. Jeśli wziąć je pod uwagę, to poziom wody może podnieść się od 1 do 1,5 metra. Te wyniki potwierdza US Geological Survey.
Oznacza to zatopienie części Bangladeszu, Florydy i Malediwów jeśli nie zostaną podjęte odpowiednie kroki. Będzie to również oznaczało konieczność dodatkowych zabezpieczeń
przeciwpowodziowych w Londynie, Hull i Portsmouth. Co gorsza, naukowcy przewidują, że nawet jeśli zredukujemy emisję CO2, to wzrost poziomu wody nie zostanie powstrzymany lecz jedynie spowolniony.
Do 2200 roku naukowcy spodziewają się wzrostu poziomu wody od 1,5 do 3,5 metra, chyba że zatrzymamy globalne ocieplenie. To mogłoby oznaczać koniec wielu nadbrzeżnych miast - ostrzega prof. Stefan Rahmstorf z Potsdam Institute for Climate Impact Research. G
www.o2.pl | Poniedziałek [03.08.2009, 14:51] 5 źródeł
OCEANY I MORZA ŚWIATA PODNIOSĄ SIĘ O METR
Niepokojące prognozy dla świata.
Najgorszy scenariusz przewiduje, że do końca tego stulecia poziom mórz wzrośnie do 82 cm. Jeżeli uda się spowolnić ocieplanie klimatu, jedynie o 7 cm.
Opisana w "Nature Geoscience" teza poparta została badaniami na morskich skamielinach i zapisami temperatury z próbek lodu z przeszłości.
Zdaniem dr Marka Siddala z uniwersytetu w Bristolu budowanie modeli prognostycznych w oparciu o informacje sprzed 22 tys. lat jest o wiele bardziej dokładne niż stosowane teraz - czytamy w serwisie ArsTechnica.com.
Badania te są o tyle istotne, że na ich podstawie widać, jak obecne ocieplanie się klimatu będzie wpływało na podnoszenie się poziomu mórz w kolejnych stuleciach. | JS
www.o2.pl / www.sfora.pl | Poniedziałek [23.11.2009, 08:15] 1 źródło Poleć na: Facebook
MORZA I OCEANY PODNIOSĄ SIĘ O PÓŁ METRA
Ekolodzy: idzie wielka powódź.
Poziom mórz może podnieść się w ciągu następnych 40 lat aż o pół metra. Ekolodzy ze Światowego Funduszu na Rzecz Przyrody (WWF) ostrzegają, że podtopienie grozi ponad stu miastom na świecie, a straty sięgną bilionów dolarów - donosi TVN24.
Ekolodzy przestrzegają, że jeśli do 2050 roku temperatura na świecie podniesie się o 2 stopnie Celsjusza, to morza i oceany zaleją wybrzeża na wszystkich kontynentach. Wszystko przez coraz szybciej topniejące lodowce.
Naukowcy oceniają, że lody wschodniej Antarktyki od kwietnia 2002 roku do stycznia 2009 roku traciły od 5 do 109 gigaton masy lodowej rocznie. Tempo to wzrosło od 2006 roku - zauważa stacja. | K
www.o2.pl / www.sfora.pl | Czwartek [15.10.2009, 13:45] 6 źródeł, 1 wideo
NA ARKTYCE LATEM NIE ZOBACZYMY JUŻ LODU
Naukowcy: za 20 lat czeka nas katastrofa.
Globalne ocieplenie sprawi, że w najbliższych dwóch dekadach lody Oceanu Arktycznego w ciepłych porach roku będą topić się całkowicie. Zdaniem brytyjskich naukowców poziom morza podniesie się znacznie co utrudni życie niedźwiedziom polarnym i fokom. To jednak nie będą jedyne skutki - zapowiada Reuters. Agencja powołuje się na znanego oceanografa, prof. Petera Wadhamsa z Uniwersytetu Cambridge. Swoje ustalenia naukowiec oparł na badaniach zakresu i grubości lodu, zmian temperatury, wiatru i składu wody. Brak lodu na Arktyce latem spowoduje katastrofalne skutki. Efekt cieplarniany będzie przyspieszał bo woda z roztopionego lodu na Morzu Arktycznym zmieni barwę oceanów na ciemniejszą. Taka woda w mniejszym stopniu pochłania światło słoneczne. Wtedy już nie nazwiemy Arktyki "klimatyzacją Ziemi" - twierdzi prof. Wadhams. | AJ
[Trzeba przynajmniej utrzymać tempo spalania paliw kopalnych jak węgiel, ropa naftowa, w imię UTOPIJNEGO dobra; ZGODNIE Z OBECNIE STOSOWANYMI TEORIAMI EKONOMICZNYMI, to w tedy będzie coraz szybciej lepiej... - red.]
PLAGA RZYMU
Hałas, zanieczyszczenie wody i powietrza, nadmiar śmieci i przeludnienie nękały wszystkie starożytne metropolie
W dzień słońce było zasłonięte smogiem, w nocy nie można było spać z powodu ulicznego hałasu. W domach nie było bieżącej wody, kanalizacji ani kominów. Do gotowania i ogrzewania używano metalowych piecyków, a zagrożenie pożarem było tak wielkie, że mieszkania na najwyższych piętrach kamienic miały najniższą cenę. To nie jest opis slumsów w Nowym Delhi czy Rio de Janeiro. Tak wyglądało życie w Rzymie przed dwoma tysiącami lat.
Według Platona, idealna metropolia powinna liczyć 8 tys. obywateli płci męskiej, a co najmniej drugie tyle ludności mogły stanowić kobiety, dzieci i niewolnicy. W starożytności rzadko udawało się zrealizować ten ideał. Już około 60 r. p.n.e. Aleksandria, uważana wtedy za największe miasto świata, liczyła 300 tys. wolnych obywateli, a całkowita liczba jej mieszkańców, włączając niewolników i cudzoziemców, musiała sięgać miliona. Rekordy w połowie II wieku n.e. bił Rzym, gdzie mieszkało ponad 1,2 mln ludzi.
Cloaca Maxima
Wieczne Miasto zajmowało stosunkowo niewielki obszar około 18 km2, więc większość jego mieszkańców żyła w zatłoczonych, śmierdzących dzielnicach - tak jak to pokazuje emitowany przez HBO serial "Rzym". Jedynie najzamożniejszych było stać na wille. Cycero i poeta Marcjalis ubolewali, że rzymskie ulice były wąskie, błotniste i nie oświetlone, zasiedlone w równych proporcjach przez ludzi, kozy i gęsi. "Hałas, zanieczyszczenie wody i powietrza, nagromadzenie śmieci oraz choroby i przeludnienie nękały wszystkie starożytne metropolie" - pisze J. Donald Hughes w książce "Pan's Travail. Environmental Problems of the Ancient Greeks and Romans".
Typowy grecki lub rzymski dom w podręcznikach historii to obszerna, wygodna budowla, z licznymi pomieszczeniami i zacienionym patio w środkowej części. W rzeczywistości na takie wille mogli sobie pozwolić jedynie najbogatsi. Większość mieszkańców miast tłoczyła się w kamienicach, których wysokość dochodziła do siedmiu pięter. Cesarz August na początku naszej ery zabronił budowy kamienic wyższych niż 20 m, bo takie budynki wznoszone na słabych fundamentach często się zapadały. Tylko główne ulice były wybrukowane, ale mimo to ruch uliczny stwarzał zagrożenie dla pieszych, a przejście na drugą stronę wymagało odwagi i szczęścia.
Juliusz Cezar zakazał ruchu kołowego w obrębie murów miejskich od wschodu słońca do dwóch godzin przed zachodem. Skutek był taki, że hałas uliczny zakłócał sen mieszkańcom, bo ściany domów były cienkie, a okna prawie zawsze otwarte. Cezar wydał też zarządzenie, na mocy którego właściciel każdego domu musiał utrzymywać w czystości przylegający do budynku kawałek ulicy, bo wielu mieszkańców wyrzucało nieczystości przez okna. W mieście istniał nowoczesny kolektor ścieków, Cloaca Maxima, ale wszystkie nieczystości spłukiwano do Tybru. Kiedy poziom wody w rzece podnosił się, woda i fekalia z kanałów zalewały niżej położne części miasta.
Efekt kozy
Poeci Horacy, Marcjalis i Juwenal często opisywali uroki sielskiej wsi, ale zniszczenie środowiska w starożytności nie ograniczało się do miast. Wraz z rozwojem metropolii szybko wyczerpywały się zasoby wód gruntowych, trzeba było budować ujęcia wody z odległych rejonów. Długie na dziesiątki kilometrów architektoniczne cuda, jakimi były rzymskie akwedukty, doprowadzały do pustynnienia rozległych terenów. Ilość wody, która codziennie przepływała przez wszystkie wodociągi sprowadzające ją dla miasta Rzymu, przewyższała co najmniej o jedną trzecią masy wody w Tybrze.
Wiele szkód powodowało rolnictwo. Wszędzie tam, gdzie ludzie zaczęli uprawiać ziemię lub hodować zwierzęta, postępowały zmiany w środowisku. Hordy wszystkożernych kóz zniszczyły roślinność Bliskiego Wschodu i znacznej części Grecji. Kanały nawadniające pola Mezopotamii, którymi płynęła woda z Tygrysu i Eufratu, po kilkuset latach spowodowały zasolenie ziemi uprawnej i klęskę ekologiczną. Badacze uznali te zjawiska za jedną z przyczyn upadku cywilizacji Sumerów.
Lasy Europy i Chin w znacznym stopniu wytrzebiono jeszcze przed naszą erą. Wzniecane przez ludzi pożary lasów i prerii spowodowały uwolnienie do atmosfery metanu, drugiego po dwutlenku węgla najbardziej aktywnego gazu cieplarnianego. Wykazały to badania naukowców z National Institute of Water and Atmospheric Research w Nowej Zelandii, którzy analizowali skład uwięzionych głęboko w lodach Antarktydy pęcherzyków powietrza, przez 2 tys. lat nie mających kontaktu z otoczeniem. Na początku naszej ery także w obu Amerykach wypalano wielkie połacie lasów, prerii i pampasów pod uprawę, aby uzyskać nowe tereny do zasiedlenia lub zagonić łowną zwierzynę w sidła myśliwych.
Człowiek zmieniał środowisko naturalne wszędzie, gdzie się pojawił. Gdy 50 tys. lat temu zasiedlił Australię, zaczęły wymierać wielkie ssaki, ptaki i gady. Podobnie stało się 12 tys. lat temu w Ameryce Północnej, gdy przedostali się tam łowcy z Syberii. Ross MacPhee z amerykańskiego Muzeum Historii Naturalnej w Nowym Jorku twierdzi, że przybyli do Ameryki ludzie i towarzyszące im zwierzęta, takie jak psy, szczury oraz pasożyty, zaraziły amerykańską faunę śmiertelnymi patogenami. Dziś podobnie są roznoszone wirus HIV, ptasia grypa i inne zakażenia. Tyle że dzięki nowym technologiom epidemie postępują znacznie szybciej niż przed wiekami.
Marta Landau
"NEWSWEEK" nr 11, 19.03.2006 r.
WODA W CENIE ROPY
Europejczyk zużywa dziennie 150 litrów wody. Somalijczykowi musi wystarczyć 10 litrów. To będzie powód nowej wędrówki ludów, która ruszy w XXI w. z Afryki na północ.
Wysychające pola uprawne, plaga szarańczy, pożary wypalające całe połacie lasów, kolejki do cystern z wodą i wszędobylski kurz. To nie opis klęski żywiołowej w Afryce, lecz nasza, europejska rzeczywistość. Sahara już przekroczyła Gibraltar. W ciągu najbliższych 50 lat jedna trzecia Hiszpanii może się zamienić w pustynię - alarmuje Europejska Agencja Środowiska. Za pustynnienie południowych połaci Europy i zmiany klimatu w innych częściach świata większość naukowców wini efekt cieplarniany.
- W ciągu najbliższych 30 lat musimy być przygotowani na pojawienie się konfliktów, których zarzewiem będzie brak wody - ostrzegał dwa tygodnie temu w Londynie John Reid, brytyjski minister obrony. Właśnie niedostatek wody, obok terroryzmu, wymienił jako największe zagrożenia dla bezpieczeństwa.
Oprócz ekologów i hydrologów problemem zaczęli się wreszcie interesować politycy. To ich zgromadzi rozpoczynające się w tym tygodniu w Meksyku czwarte Światowe Forum Wody: 11,5 tys. ekspertów z całego świata będzie dyskutować o prawdziwym oceanie problemów - od pustynnienia Europy po nowoczesne metody nawadniania w Indiach.
Słodkiej wody na kuli ziemskiej nie przybywa, a z roku na rok zwiększa się liczba spragnionych i zgłodniałych, szczególnie w biednych krajach Afryki czy Azji. Według danych Organizacji Narodów Zjednoczonych, w ciągu kolejnych dwóch dekad zasoby słodkiej wody zdatnej do picia przypadające na jednego mieszkańca Ziemi skurczą się o jedną trzecią. To pociągnie za sobą wzrost cen żywności (rolnictwo pochłania 75 proc. zużywanej na świecie słodkiej wody) i zaostrzenie konkurencji o dostęp do życiodajnego płynu. Dlatego coraz więcej ekspertów uważa, że tak jak XX w. był stuleciem rywalizacji o ropę, tak w najbliższych dziesięcioleciach świat pogrąży się w konfliktach o wodę.
Takie swary nie są czymś niezwykłym w dziejach ludzkości - pojawiły się, gdy tylko ludzie osiedlili się i zaczęli uprawiać ziemię. Przypomina o tym nawet etymologia. Słowo "rywal" pochodzi od łacińskiego "rivalis", które oznacza kogoś, kto korzysta z tego samego źródła wody. Ale w czasach rzymskich o wodę konkurowało ok. 150 mln ludzi. Dziś jest nas 6,5 mld, a za 15 lat będzie już 8 mld. W dodatku zwiększa się nie tylko liczba ludności, ale też liczba państw (np. poprzez rozpad ZSRR czy Jugosławii), które muszą zapewniać sobie na własną rękę dostęp do wody. Dziś na świecie są 263 systemy rzeczne, położone w co najmniej dwóch państwach (w 1978 r. było ich tylko 214). W dorzeczu Dunaju jest aż 17 państw, a w dorzeczu najdłuższej rzeki świata, Nilu, dziesięć. - Konflikty stają się więc coraz bardziej prawdopodobne i musimy czym prędzej nauczyć się je dyplomatycznie rozwiązywać - mówi Peter Gleick z Instytutu Pacyfiku w Oakland w Kalifornii.
W 2004 r. na granicy między Etiopią a Somalią w walkach o dostęp do ujęć wody zginęło 50 osób. Rząd Egiptu już na początku lat 90. zapowiedział, że swoich interesów nad Nilem "będzie bronił zbrojnie, jeśli zajdzie taka potrzeba".
- W Afryce brak wody oznacza głód, bo inaczej niż w Europie, gdzie polegamy głównie na deszczach, wszelkie uprawy trzeba tam sztucznie nawadniać - mówi profesor Jan Lundqvist, znany szwedzki ekspert w kwestiach zarządzania zasobami wody.
O tym, że hydrologiczne spory trzeba traktować poważnie, najdobitniej świadczy przykład Bliskiego Wschodu, gdzie z zasobów rzeki Jordan chce korzystać zarówno Izrael, Jordania, jak i Palestyńczycy. Naukowcy z Oregon State University wyliczyli, że w ciągu ostatnich 50 lat w tym regionie spór o wodę wywołał co najmniej 30 konfliktów. Co prawda w 1994 roku Izrael i Jordania podpisały umowę regulującą wykorzystanie zasobów spornej rzeki, ale co jakiś czas po obu stronach Jordanu padają oskarżenia o nielegalne podkradanie życiodajnej wody. Alvin i Heidi Tofflerowie, najbardziej znani na świecie futurolodzy, nie mają złudzeń: - Następna wojna na Bliskim Wschodzie wybuchnie z powodu wody - twierdzą.
Także w Europie pojawiły się wodne swary, choć nie dotyczyły jeszcze braku wody pitnej. Najsłynniejszy był konflikt między Słowacją a Węgrami. W latach 70., jeszcze za czasów "bratniej wspólnoty socjalistycznej", władze Czechosłowacji i Węgier postanowiły wybudować system tam na Dunaju. Jednak Węgrzy pod wpływem protestów ekologów wycofali się z inwestycji pod koniec lat 80. i domagali się, żeby Bratysława też zaprzestała prac budowlanych. Mimo to Słowacy dokończyli stawianie swojej tamy w miejscowości Gabczikovo, kierując w nowe koryto większość wody Dunaju. Węgrzy oskarżyli ich wręcz o kradzież rzeki, bo na tym odcinku granica słowacko-węgierska biegła starym korytem Dunaju, w którym poziom wody gwałtownie się obniżył. Przez całe lata 90. oba kraje odwoływały się do międzynarodowych arbitraży, a sprawa rzeki psuła stosunki polityczne.
- Schodząc z poziomu międzynarodowego na lokalny, znajdziemy jeszcze więcej sporów dotyczących wody - mówi profesor Lundqvist. Wewnątrz państw toczą się małe, ale liczne wojny między rolnikami, zwolennikami wielkich tam, ekologami i deweloperami. W 2000 r. chłopi z chińskiej prowincji Shandong starli się z policją, bo protestowali przeciwko planom rządu, który chciał wodę przeznaczoną do nawadniania pól skierować do miast i fabryk.
W zeszłym roku gorąco było w Hiszpanii - dosłownie i w przenośni. Susza była tak dotkliwa, że władze prowincji Kastylia-La Mancha wstrzymały dostawy wody ze "swojej" rzeki Tag dla sąsiedniej prowincji - Murcji. Konflikt udało się zażegnać dopiero po interwencji centralnych władz w Madrycie.
Hiszpania jest w wyjątkowo trudnej sytuacji, ale nie znaczy to, że narody z północy kontynentu mogą spać spokojnie. Polska, mimo umiarkowanego klimatu i dość częstych opadów, obok Belgii i Malty ma najmniejsze zasoby wodne w Europie. Na jednego Polaka przypada niecałe 1,6 tys. metrów sześciennych słodkiej wody, podczas gdy na statystycznego Europejczyka - 4,5 tys. metrów sześciennych.
Im jesteśmy bogatsi, tym więcej wody zużywamy i tym rozrzutniej nią gospodarujemy - potrzebujemy wody do napełniania basenów, mycia samochodów czy utrzymywania soczyście zielonych trawników i pól golfowych. Przeciętny Brytyjczyk zużywa dziennie 200 litrów wody, Amerykanin - 500, a Somalijczykowi musi wystarczyć niespełna 10 litrów. Wielu Europejczyków uważa, że niewiele mogą w tej sprawie zrobić, bo tak już świat został urządzony. Zapominają jednak, że wygnany przez suszę z ojczyzny Somalijczyk może zapukać do ich drzwi z prośbą o jałmużnę. - Z powodu zmian klimatycznych w ciągu najbliższych 50 lat w drogę ruszy 150 milionów ludzi - uważa prof. Norman Myers z Oksfordu. Najbardziej zagrożona zalewem tych klimatycznych uchodźców jest właśnie centralna Europa.
Jak więc radzić sobie z problemem niedoboru wody? Chiny stawiają na gigantyczne inwestycje, budując sieć kanałów i wielkie zapory, takie jak Tama Trzech Przełomów za 75 mld dol. na rzece Jangcy. Ale pieniądze to nie jedyne koszty. Do 2009 r. pod wodą znajdzie się 100 miast, ponad 300 tys. gospodarstw rolnych i ponad tysiąc obiektów archeologicznych. Z terenów przyszłego jeziora trzeba było wysiedlić 2 miliony ludzi.
Wielu ekologów i naukowców ostrzega, że Chińczycy bawią się w Pana Boga. A to może skończyć się równie tragicznie, jak w przypadku sowieckich manipulacji przy Morzu Aralskim. W latach 30. Stalin nakazał, by wodę z zasilających morze rzek, Amu-darii i Syr-darii, wykorzystać do nawadniania pól bawełny na pustyni. W efekcie Morze Aralskie w ciągu ostatnich 40 lat trzykrotnie zmniejszyło swoją powierzchnię - z 66 do 22 tys. km kwadratowych. Linia brzegowa cofnęła się nawet o 120 km, odsłaniając pokłady rozwiewanej przez wiatr soli. Morskie statki leżące na piasku to widok tyleż surrealistyczny, co groźny.
- Ten przykład pokazuje, że lepszym rozwiązaniem jest efektywniejsze wykorzystanie wody w rolnictwie - mówi profesor Jan Lundqvist. Powinniśmy raczej modernizować infrastrukturę irygacyjną, budować zbiorniki na wodę deszczową i poszukiwać roślin bardziej odpornych na suszę.
Z pewnością rozwijać też odsalanie. Ale to technologia dość droga i energochłonna, nie bardzo też wiadomo, co robić ze szkodliwą solanką, pozostałą po procesie oczyszczania wody.
- W Europie, oprócz poprawy zarządzania zasobami wodnymi w rolnictwie, stawiałbym na oszczędności w gospodarstwach domowych - dodaje Lundqvist. Czasami nie wymaga to żadnych wyrzeczeń, a tylko trochę dobrej woli. Wystarczy zakręcić kurek w czasie mycia zębów (około 9 l oszczędności na minutę), naprawić kapiący kran (około 90 l tygodniowo) albo zamiast pławić się w wannie, zadowolić się prysznicem. Podczas ubiegłorocznych rekordowych upałów na południu Europy zakazano mycia samochodów i podlewania trawników, a burmistrz Londynu zachęcał mieszkańców, do rzadszego spłukiwania toalet.
Europejczycy muszą nauczyć się oszczędzać, bo za kilkadziesiąt lat z kranów w ich domach może przestać płynąć woda. A wtedy pozostanie im to, co niedługo zamierzają rozpocząć Izraelczycy, czyli import wody. Słodka woda z tureckiej rzeki Manavgat będzie wożona tankowcami albo popłynie rurociągiem. Zupełnie jak ropa naftowa. I jak tu nie zgodzić się ze stwierdzeniem, że woda staje się najcenniejszym surowcem XXI wieku?
Joanna Kowalska-Iszkowska
Współpraca Marcin Marczak
www.o2.pl | Sobota [20.06.2009, 11:26] 6 źródeł
KLĘSKA SUSZY W KALIFORNII. LUDZIE UMIERAJĄ Z PRAGNIENIA
Nie mogą pracować i wyżywić swoich rodzin.
Susza w Kalifornii sieje coraz większe spustoszenie. Gubernator Arnold Schwarzenegger zwrócił się już do Baracka Obamy o ogłoszenie stanu klęski żywiołowej.
Sytuacja jest poważna. Brak wody oznacza brak pracy - powiedział Schwarzenegger.
W środkowej Kalifornii zagrożonych jest ok. 70 tys. miejsc pracy, a wskaźnik bezrobocia w niektórych rejonach wynosi blisko 20 proc. Najgorzej jest w rolniczym okręgu Fresno, który jest największym producentem owoców i warzyw w tym stanie.
Wiosna i lato 2008 r. były w Kalifornii najbardziej suche od czasu rozpoczęcia obserwacji meteorologicznych. W tym roku sytuacja wygląda podobnie. | TM
"NEWSWEEK" nr 18, 04.05.2008 r.
KLĄTWA MALTHUSA
Globalny niedobór żywności to już nie tylko czarne scenariusze futurologów, ale realne wyzwanie dla naukowców i polityków.
Na początku czerwca nad stanem Kerala w południowo-zachodnich Indiach zbierają się zwykle chmury burzowe. Deszcz zrasza pola ryżowe, zapewniając rolnikom obfite plony. Później letni monsun sunie na północ i podlewa uprawy w regionie nazywanym spichlerzem Indii. Jeśli w tym roku opady będą skromne, zbiory mogą zmniejszyć się nawet o 20 proc. To zaś oznaczałoby, że Hindusom zabraknie 30 mln ton żywności.
Władze w Delhi ze szczególną uwagą śledzą prognozy pogody. Głodny tłum obalił już rząd na Haiti. W Burkina Faso podpalił budynek parlamentu. W Tajlandii sytuacja jest tak napięta, że upraw ryżu pilnują uzbrojeni żołnierze. Z powodu rosnących cen żywności zamieszki wybuchły już w ponad 20 państwach świata. I to wcale nie wygląda na koniec kłopotów. "Krach żywnościowy może doprowadzić do wojen" - straszy Dominique Strauss-Kahn, szef Międzynarodowego Funduszu Walutowego.
W zeszłym roku pszenica zdrożała o 130 proc., ceny ryżu od stycznia tego roku poszybowały o 141 proc. Jak wynika z raportu Organizacji Narodów Zjednoczonych ds. Wyżywienia i Rolnictwa (FAO) oraz Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju, ceny rosną, bo na globalnym rynku jest mniej jedzenia niż zwykle. Gdyby rolnicy przestali dziś produkować żywność, starczyłoby jej na niespełna dwa miesiące - jeszcze w 2000 r. świat dysponował czteromiesięcznymi rezerwami.
Słabe zbiory w Europie w 2005 r. i długotrwała susza w Australii spowodowały radykalne zmniejszenie światowych zapasów żywności. Rosnące ceny ropy sprawiają, że za transport i produkcję żywności trzeba zapłacić więcej niż kilka miesięcy temu. Ponadto rolnicy zamiast zboża wolą uprawiać rośliny przeznaczone do produkcji biopaliw, bo dostają spore dopłaty rządowe. Zatem znaczna część zbiorów trafia do cystern rafinerii.
Z roku na rok zmniejsza się również areał ziemi uprawnej. W Chinach i Indiach pola ryżowe zamieniają się w place budowy. W latach 70. XX w. średnia wielkość gospodarstwa rolnego w Chinach wynosiła 1,5 ha, dzisiaj zaledwie 0,5 ha. Ludzie masowo uciekają do miast, gdzie łatwiej o pracę. Trudno się dziwić, bo rolnicy z biednych krajów nie mają szans konkurować z farmerami z UE czy USA. Ze statystyk OECD wynika, że państwa zamożne dopłacają rolnikom co roku ok. 280 mld dol. To sprawia, że w najuboższych regionach nie opłaca się produkować żywności, bo importowana z zagranicy jest tańsza.
Konsumpcję napędzają też dwaj bogacący się potentaci azjatyccy: Chiny i Indie. Chińczycy jedzą dwa razy więcej mięsa niż 20 lat temu. Chętniej sięgają też po smakołyki, do niedawna im obce, na przykład po czekoladę z orzechami, co wywindowało ceny kakao, mleka i orzechów.
Wzrost cen żywności najbardziej odczuwają kraje najuboższe. Mieszkańcy Konga czy Sudanu wydają na jedzenie 80 proc. dochodów, dla porównania w przypadku amerykańskich czy europejskich rodzin współczynnik ten wynosi ok. 15 proc. - Rosnące ceny zmuszają wiele osób do zaciśnięcia pasa - mówi ekolog Lester Brown, założyciel i prezes Earth Policy Institute w Waszyngtonie. Ale to zaciskanie pasa nie dla wszystkich jest jednakowe. - Dla klasy średniej oznacza rezygnację z opieki medycznej. Osoby, które żyją za 2 dol. dziennie, muszą zrezygnować z mięsa i nie posyłać dzieci do szkoły. Ci, którzy muszą przeżyć za dolara, jedzą tylko kaszę. Katastrofa czeka tych żyjących za pół dolara dziennie - mówi Josette Sheeran, szefowa Światowego Programu Żywnościowego.
Protesty na Haiti pokazały już, że z głodnym tłumem nie ma dyskusji. W Egipcie subsydiowanie żywności kosztuje budżet 3,5 mld dol. rocznie. Mimo to rząd nie ma zamiaru znosić dopłat. Co więcej, listę osób uprawnionych do tańszego chleba, ryżu i cukru powiększono o 15 mln nazwisk. Prezydent kraju wysłał żołnierzy do ugniatania ciasta, żeby dotowanego chleba starczyło dla jak największej liczby osób.
Nawet w silnie kontrolowanej Arabii Saudyjskiej władza boi się wybuchu niezadowolenia społecznego. Mułłowie ostrzegają przed kradzieżami. Przez lata inflacja w królestwie utrzymywała się na zerowym poziomie. Dzisiaj wskaźniki mówią o 7-proc. wzroście cen. Kraj żyje głównie ze sprzedaży ropy. Chociaż jej cena wciąż idzie w górę, to rząd nadwyżkami z eksportu musi pokryć rosnący deficyt żywności, którą w dużej mierze importuje z zagranicy.
Widmo niedoborów żywności zawisło już nawet nad mieszkańcami krajów zamożnych. Japończycy przeżyli szok, gdy okazało się, że w sklepach brakuje masła i trzeba zastąpić je tańszą margaryną. Wzrost cen makaronu wywołał ostre protesty we Włoszech. Podwyżki cen mięsa, nabiału czy zbóż nie ominęły również Polski. Galopada cenowa skłoniła Brukselę do myślenia. - Francja coraz głośniej mówi o żywnościowej suwerenności Europy, czyli zwiększeniu produkcji rolnej. Niemcy z kolei postulują włączenie pod uprawę areałów, które zostały przeznaczone na nieużytki rolne - mówi Paweł Świeboda, prezes instytutu DemosEuropa.
Unia boi się również, że drożejąca żywność jeszcze bardziej spotęguje napływ nielegalnych imigrantów z krajów zagrożonych głodem. FAO ostrzega, że jeśli Światowy Program Żywnościowy nie otrzyma dodatkowych funduszy, będzie musiał zmniejszyć pomoc dla 73 mln ludzi. Część z nich z pewnością nie będzie chciała czekać na jałmużnę. Już dzisiaj rybacy z Senegalu z powodu ocieplenia klimatu i rabunkowych połowów nie mają czego szukać u swoich wybrzeży, dlatego znaleźli inne zajęcie: przewożą na kutrach nielegalnych imigrantów na sąsiednie Wyspy Kanaryjskie.
Zdaniem ekspertów problem z podażą żywności nie byłby tak poważny, gdyby państwa ją eksportujące nie wstrzymywały dostaw na zagraniczne rynki. Do tego dochodzą spekulanci, którzy skupują żywność w nadziei na wzrost cen. Windują je przestraszeni konsumenci, którzy na lokalnych bazarach kupują dziesięć worków pszenicy czy ryżu zamiast jednego.
Richard Barichello, ekonomista z kanadyjskiego Uniwersytetu Kolumbii Brytyjskiej, przekonuje, że kraje, które wprowadziły nowe mechanizmy kontroli eksportu - w tym Indie i Wietnam - zniechęcają rolników do zwiększania produkcji i nakręcają czarny rynek.
Ekonomiści są przekonani, że era taniej żywności skończyła się bezpowrotnie. Teraz będzie już tylko drożej. Powód to zmiany klimatyczne i rosnące zapotrzebowanie na żywność w szybko rozwijających się krajach, takich jak Chiny i Indie. Czyżby więc wizja Thomasa Malthusa, XIX-wiecznego demografa, miała się wkrótce spełnić? Twierdził on, że Ziemia nigdy nie będzie w stanie wyżywić rosnącej liczby ludzi, dlatego co pewien czas będą następować klęski głodu i niedostatku. Do tej pory po każdej klęsce pojawiał się pomysł na zwiększenie produkcji żywności: mechanizacja rolnictwa, nawadnianie upraw, sztuczne nawozy oraz wyhodowanie wysokoplennych zbóż. Obecny kryzys sprawił, że rozwój rolnictwa powrócił na listę najważniejszych problemów globalnych. - Mamy do nadrobienia 15 lat zaniedbań w badaniach naukowych, rozwoju technologii i infrastruktury rolnej - mówi biolog Robert Zeigler, szef Międzynarodowego Instytutu Badań nad Ryżem z siedzibą na Filipinach.
Jeśli więc naukowcy i politycy nie zainicjują nowej zielonej rewolucji, wkrótce może się okazać, że świeża bułka z masłem to luksus dla nielicznych.
W tekście wykorzystano fragmenty tekstu George'a Wehrfritza i Jasona Overdorfa z europejskiego wydania "Newsweeka"
Monika Rębała
"PRZEGLĄD" nr 47(361), 26.11.2006 r. EKOLOGIA
TRUJĄCE DOMOWE KOMINY
"Kochasz swoje dzieci? Nie pal śmieci!" - to hasło kampanii informującej o szkodliwości palenia śmieci w domowych piecach, prowadzonej przez ekologiczną Fundację Arka. Szczególnie szkodliwe jest palenie plastikowych opakowań, w wyniku spalania polichlorku winylu (PCV) bowiem powstaje chlorowodór, który w połączeniu z wodą tworzy kwas solny. W czasie procesu spalania powstają też groźne dla płuc tlenki azotu, dwutlenek siarki i dwutlenek węgla. Niebezpieczne jest też palenie starych mebli i papieru bielonego nieorganicznymi związkami chloru z kolorowym nadrukiem, gdyż jego skutkiem jest przenikanie do powietrza rakotwórczych związków, zwanych dioksynami i furanami. Stężenie dioksyn i furanów w dymie wydobywającym się z domowych kominów może wynosić 100 nanogramów/m3, podczas gdy ich dopuszczalne stężenie wynosi 0,1 nanograma/m3. Z raportu Komisji Europejskiej wynika, że na choroby wywołane zanieczyszczeniem powietrza umiera co roku 28 tys. Polaków.
Paulina Nowosielska, Krzysztof Kęciek i Joanna Wielgat
www.o2.pl | Piątek [16.01.2009, 07:59] 1 źródło
POLACY PALĄ ŚMIECI W PIECU
Po co? Bo oszczędzają na wywózce odpadów.
Eksperci biją na alarm, bo trujący dym z kominów zawiera chlorowodory, fluorowodory, tlenki azotu oraz siarki. Substancje te są szkodliwe i mogą być przyczyną powstawania nowotworów.
Śmieci w domowych warunkach palone są w niskich temperaturach. To powoduje, że wydziela się mnóstwo zanieczyszczeń - tłumaczy w "Metrze'"Dariusz Paczkowski z Fundacji Ekologicznej "Arka".
Jak rozpoznać, że sąsiad pali w piecu czym popadnie? Najprościej po kolorze dymu i jego zapachu. Biały lub czarny oznacza, że pali się drewno lub węgiel. Jeśli z kominów leci pomarańczowy, czerwony lub inny kolor, to właśnie płoną plastiki, puszki, stare ubrania lub inne odpady.
Sytuacja najgorzej wygląda na osiedlach domków jednorodzinnych. Tam co komin, to inny kolor dymu.
Palenie śmieci jest wykroczeniem, za które można zostać ukaranym grzywną nawet do 5 tys. złotych - informuje "Metro". | AH
"ANGORA" nr 11, 12.03.2006 r.
TE MIASTA TRZEBA PRZENIEŚĆ GDZIE INDZIEJ
Niemcy „FRANFFURIER ALLGEMEINE” 13.02.2006 r.
Dwudziesty wiek będzie się jawił
przyszłym pokoleniom jako okres ciszy
przed burzą. Nie ma bowiem wątpliwości,
że wzrasta liczba katastrof naturalnych. (...)
Kilka dni temu działająca pod egidą
ONZ grupa „Międzynarodowa Strategia
Redukcji Zagrożenia” opublikowała dane,
według których liczba katastrof wywołanych
przez siły przyrody wzrosła od
1975 roku czterokrotnie, osiągając liczbę 400.
Z częstotliwością, która pozwala
mówić o katastrofalnej klęsce, wzrasta
też liczba ofiar. W roku 2005 zginęło
w katastrofach żywiołowych około 92
tysięcy osób - wyjątkowo dużo w przekroju
ostatnich lat, z wyliczeniem roku
2004, w którym samo tsunami pochłonęło
245 tysięcy ofiar .śmiertelnych.
Jeszcze bardziej widoczny jest wzrost
strat materialnych: 150 miliardów dolarów
w roku 2005 to druga w historii kwota
pod względem wielkości. (...) W roku 1970 odnotowano na
świecie 30 wielkich powodzi, teraz zdarza
się ich rocznie 130. Podobnie jest
z gwałtownymi burzami i huraganami.
Klęski hydrometeorologiczne,
do których należy zaliczyć też osunięcia ziemi
i susze, to dzisiaj ponad trzy czwarte
wszystkich katastrof naturalnych.
Potwierdzają te obserwacje amerykańskie
służby meteorologiczne, które
w 2005 roku zarejestrowały 27 burz tropikalnych
nad Atlantykiem, co jest liczbą
rekordową w historii. Ponad połowa
z nich otrzymała ze względu na swoją siłę
miano huraganów, a Wilma, która
w październiku spustoszyła meksykański półwysep Jukatan,
była najpotężniejszym ze zmierzonych kiedykolwiek wichrów.
Katrina zajmuje w tej klasyfikacji
szóste miejsce.
Rok 2005 był rekordowy w historii huraganów,
także pod względem wyrządzonych
przez nie szkód materialnych. Po
huraganach na wybrzeżach Ameryki Północnej
i środkowej firmy ubezpieczeniowe
wypłaciły rekordową w historii kwotę
75 miliardów dolarów. (...)
Przyczyną tych atmosferycznych zawirowań
jest globalne ocieplenie klimatu.
Ze względu na wyższą temperaturę
powietrze może wchłonąć więcej pary
wodnej, co zwiększa niebezpieczeństwo
ulewnych deszczów, powodzi i obsunięć ziemi.
Do tego dochodzi topnienie
lodu w okolicach polarnych oraz
w lodowcach wysokogórskich. Do ocieplenia
klimatu przyczynia się człowiek,
który pompuje do atmosfery coraz więcej dwutlenku węgla.
Nie tylko jednak efekt cieplarniany pogarsza sytuację
następuje także szybka urbanizacja,
co również jest przyczyną pogwałcenia
przyrody przez cywilizację. Najbardziej
dostrzegalne jest to w wielkich metropoliach
i ich najbliższych okolicach: wąwozy
ulic mogą potęgować siółę wiejących
wiatrów, wody opadowe nie mogą wsiąkać
w zabetonowany grunt i tworzą rwące strumienie.
Temperatura powietrza
w miastach jest także o kilka stopni wyższa niż
w otaczających je okolicach, co
szczególnie podczas upalnych miesięcy
letnich przejawia się w zwiększonej liczbie
zgonów, wywoływanych zakłóceniami
układu krążenia. Rok 2003, w którym
na skutek upałów zmarto 35 tysięcy
osób, stanowi zdaniem naukowców
jedną z największych katastrof w Europie
w ostatnich kilku wiekach. Tylko
w samym Paryżu 12 sierpnia 2003 roku
zmarło na skutek upałów kilkaset osób.
Około 80% ludności świata mieszka
w aglomeracjach na obrzeżach kontynentów.
Tam jest najwięcej surowców,
a dostęp do morza jest wiele wart ze
względów ekonomicznych i militarnych,
ale jednocześnie są to obszary szczególnie
zagrożone. W społeczeństwie nie ma
jednak świadomości tego zagrożenia.
Klęski żywiołowe nie są brane pod uwagę
przy lokalizacji wielkich miast, bowiem
w skali ludzkiego życia zdarzają się
one rzadko. Kto na przykaz pamięta dzisiaj
o wielkim trzęsieniu ziemi, które doszczętnie
zniszczyło Lizbonę w roku 1755?
Albo tsunami, które zmyło wioskę
Messynę w roku 1908, gdy w ciągu minuty
zginęło 100 tysięcy osób?
Przy rozbudowie miast panuje mentalność
„Titanica”: technika jest po to,
by ujarzmiać przyrodę, a nie schodzić jej
z drogi. Czym grozi takie podejście,
można się było przekonać w Nowym
Orleanie, gdzie największe zniszczenie
spowodowało przerwanie stworzonych
przez człowieka wałów wokół jeziora
Pontchartrain. Niepojęte jest w tej sytuacji
na przykład stanowisko polityków
i architektów z leżącego w strefie aktywnej
sejsmicznie i zagrożonego tajfunami
Tajwanu, którzy zafundowali sobie
508-metrowy, najwyższy na świecie drapacz
chmur. Takie fałszywe poczucie
bezpieczeństwa panuje szczególnie w krajach
wysoko rozwiniętych.
Są w świecie wielkie miasta, które
w opinii ekspertów są skazane w niedługim
czasie na zagładę. Trzęsienie ziemi
jest nieuniknione w Tokio i San Francisco.
Niepokój na .wiecie - poza samym
Neapolem - wywołuje też niepokojąca
cisza Wezuwiusza. Także innym kwitnącym obecnie miastom
- jak na przykład Las Vegas - grozi z różnych powodów
zagłada. Dramatycznie przedstawił sytuację
były prezydent Bill Clinton na niedawnym
forum gospodarczym w Davos:
„Zmiany klimatu to czynnik, który
może zniszczyć nasza cywilizację.
Wszystko inne jest w porównaniu z tym
nieważne”. (wf)
Jonas Siehoff
FAZ, 2006
Tokio. Największa koncentracja bogactwa
i najbardziej zagrożone trzęsieniami
ziemi miasto na naszej planecie.
Nowy Orlean. Mieszkańcom położonych
na wybrzeżu miast w strefie tropikalnej
i subtropikalnej najbardziej utrudniają życie
potężne sztormy i huragany.
Las Vegas. Susza. Za dużo ludzi
w niewłaściwym miejscu. Miasto leży na
pustyni Mojave, w najbardziej ubogim
w opady regionie Stanów Zjednoczonych.
Caracas. Po trwających kilka tygodni
opadach w 1999 roku obsunęły się zbocza
pobliskich gór El Avila, pokrywając
lawiną błota i mułu całe osiedla. Podobna
katastrofa w samym Caracas jest tylko
kwestią czasu.
Jakuck. Leży na obszarze wiecznej
zmarzliny, która topnieje tylko latem na
głębokość 1-2 metrów. Ocieplanie klimatu
może zachwiać fundamentami miasta.
Banda Aceh. Tylko system ostrzegawczy
może uchronić to miasto przed
metrową .ścianą wody.
Wenecja. Jest coraz częściej zalewana
– w ciągu roku Adriatyk wdziera się
do miasta kilka razy.
Neapol. Większość wulkanów znajduje
się w rejonach zachodzenia na siebie
płyt tektonicznych. Powstające podczas
takich ruchów skorupy ziemskiej
ciśnienie wyciska na powierzchnię
pokłady magmy. Za szczególnie niebezpieczny
uchodzi górujący nad Neapolem
Wezuwiusz. (wf)
www.o2.pl | Niedziela [08.03.2009, 19:59] 1 źródło
NAUKOWCY OSTRZEGAJĄ, ŻE GLOBALNE OCIEPLENIE ZATOPI ŚWIAT
Wyniki nowych badań są gorsze, niż spodziewali się naukowcy.
Na konferencji w Kopenhadze ogłoszono alarmujące wyniki badań. Poziom mórz może podnieść się od 20 do 60 centymetrów do 2100, a te szacunki nie biorą pod uwagę topienia się lodowców na Grenlandii i Antarktydzie. Jeśli wziąć je pod uwagę, to poziom wody może podnieść się od 1 do 1,5 metra. Te wyniki potwierdza US Geological Survey.
Oznacza to zatopienie części Bangladeszu, Florydy i Malediwów jeśli nie zostaną podjęte odpowiednie kroki. Będzie to również oznaczało konieczność dodatkowych zabezpieczeń
przeciwpowodziowych w Londynie, Hull i Portsmouth. Co gorsza, naukowcy przewidują, że nawet jeśli zredukujemy emisję CO2, to wzrost poziomu wody nie zostanie powstrzymany lecz jedynie spowolniony.
Do 2200 roku naukowcy spodziewają się wzrostu poziomu wody od 1,5 do 3,5 metra, chyba że zatrzymamy globalne ocieplenie. To mogłoby oznaczać koniec wielu nadbrzeżnych miast - ostrzega prof. Stefan Rahmstorf z Potsdam Institute for Climate Impact Research. G
www.o2.pl | Poniedziałek [03.08.2009, 14:51] 5 źródeł
OCEANY I MORZA ŚWIATA PODNIOSĄ SIĘ O METR
Niepokojące prognozy dla świata.
Najgorszy scenariusz przewiduje, że do końca tego stulecia poziom mórz wzrośnie do 82 cm. Jeżeli uda się spowolnić ocieplanie klimatu, jedynie o 7 cm.
Opisana w "Nature Geoscience" teza poparta została badaniami na morskich skamielinach i zapisami temperatury z próbek lodu z przeszłości.
Zdaniem dr Marka Siddala z uniwersytetu w Bristolu budowanie modeli prognostycznych w oparciu o informacje sprzed 22 tys. lat jest o wiele bardziej dokładne niż stosowane teraz - czytamy w serwisie ArsTechnica.com.
Badania te są o tyle istotne, że na ich podstawie widać, jak obecne ocieplanie się klimatu będzie wpływało na podnoszenie się poziomu mórz w kolejnych stuleciach. | JS
www.o2.pl / www.sfora.pl | Poniedziałek [23.11.2009, 08:15] 1 źródło Poleć na: Facebook
MORZA I OCEANY PODNIOSĄ SIĘ O PÓŁ METRA
Ekolodzy: idzie wielka powódź.
Poziom mórz może podnieść się w ciągu następnych 40 lat aż o pół metra. Ekolodzy ze Światowego Funduszu na Rzecz Przyrody (WWF) ostrzegają, że podtopienie grozi ponad stu miastom na świecie, a straty sięgną bilionów dolarów - donosi TVN24.
Ekolodzy przestrzegają, że jeśli do 2050 roku temperatura na świecie podniesie się o 2 stopnie Celsjusza, to morza i oceany zaleją wybrzeża na wszystkich kontynentach. Wszystko przez coraz szybciej topniejące lodowce.
Naukowcy oceniają, że lody wschodniej Antarktyki od kwietnia 2002 roku do stycznia 2009 roku traciły od 5 do 109 gigaton masy lodowej rocznie. Tempo to wzrosło od 2006 roku - zauważa stacja. | K
www.o2.pl / www.sfora.pl | Czwartek [15.10.2009, 13:45] 6 źródeł, 1 wideo
NA ARKTYCE LATEM NIE ZOBACZYMY JUŻ LODU
Naukowcy: za 20 lat czeka nas katastrofa.
Globalne ocieplenie sprawi, że w najbliższych dwóch dekadach lody Oceanu Arktycznego w ciepłych porach roku będą topić się całkowicie. Zdaniem brytyjskich naukowców poziom morza podniesie się znacznie co utrudni życie niedźwiedziom polarnym i fokom. To jednak nie będą jedyne skutki - zapowiada Reuters. Agencja powołuje się na znanego oceanografa, prof. Petera Wadhamsa z Uniwersytetu Cambridge. Swoje ustalenia naukowiec oparł na badaniach zakresu i grubości lodu, zmian temperatury, wiatru i składu wody. Brak lodu na Arktyce latem spowoduje katastrofalne skutki. Efekt cieplarniany będzie przyspieszał bo woda z roztopionego lodu na Morzu Arktycznym zmieni barwę oceanów na ciemniejszą. Taka woda w mniejszym stopniu pochłania światło słoneczne. Wtedy już nie nazwiemy Arktyki "klimatyzacją Ziemi" - twierdzi prof. Wadhams. | AJ
[Trzeba przynajmniej utrzymać tempo spalania paliw kopalnych jak węgiel, ropa naftowa, w imię UTOPIJNEGO dobra; ZGODNIE Z OBECNIE STOSOWANYMI TEORIAMI EKONOMICZNYMI, to w tedy będzie coraz szybciej lepiej... - red.]
Ostatnio zmieniony wt cze 22, 2010 4:11 pm przez admin, łącznie zmieniany 2 razy.
Wróć do „POLITYKA/PRAWO/GOSPODARKA”
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 17 gości