TO TYLKO... REALIZACJA UTOPII (plik uniwers.)(cz. 1 i 2)

admin
Site Admin
Posty: 4289
Rejestracja: czw sie 30, 2007 11:44 am

Postautor: admin » pt lip 10, 2009 9:15 pm

8. (TZW.) PRACA...

Nie pracuj.../No to do roboty...
Ostatnio zmieniony ndz gru 06, 2009 4:35 pm przez admin, łącznie zmieniany 3 razy.

admin
Site Admin
Posty: 4289
Rejestracja: czw sie 30, 2007 11:44 am

Postautor: admin » pt lip 10, 2009 9:16 pm

www.o2.pl / www.sfora.pl | 1 źródło Środa [03.02.2010, 11:46]
NIEMCY WYŁUDZAJĄ ZASIŁKI NA POTĘGĘ. NIE CHCĄ IŚĆ DO PRACY
Bezrobotni nie szukają zatrudnienia. Zmuszą ich do tego?
Ponad 165 tysięcy bezrobotnych Niemców próbowało w ubiegłym roku wyłudzić zasiłek. Większość z nich nawet nie chce szukać pracy - informuje "Gazeta Wyborcza".
Politycy zastanawiają się, czy nie trzeba ich do tego zmusić.
Najsłynniejszy niemiecki bezrobotny, 53-letni Arno Dübel z Hamburga, nie ma pracy od 30 lat. I wcale nie zamierza jej szukać. Życie z zasiłków w zupełności mu odpowiada. I nie ma się co dziwić.
Niemiec, który zostaje bezrobotnym przez rok otrzymuje zasiłek w wysokości 70 proc. dotychczasowej pensji. Po roku, jeśłi nie znajdzie sobie pracy dostaje od państwa 359 euro miesięcznie - tzw, zasiłek Hartz IV.
To nie koniec pomocy, na którą może liczyć. Państwo dopłaca mu do czynszu, a jeśli ma dzieci to dostaje zasiłek również na nie.
Jak wylicza "Gazeta Wyborcza", dzięki zasiłkom, bezrobotne małżeństwo z dwójką dzieci jest w stanie żyć na takim samym poziomie jak rodzina niewykwalifikowanego robotnika, który osiem godzin dziennie pracuje na budowie.
Bezrobocie nie może być sposobem na wygodne życie. Trzeba wprowadzić dla bezrobotnych obowiązek pracy, chociażby przy robotach publicznych. Szczególnie, że wśród nich są ludzie, którzy wykorzystują system - stwierdził niedawno premier Hesji Roland Koch.
Jego słowa wywołały prawdziwą burzę krytyki. Nie zanosi się więc na zmiany w systemie.
Tylko w ubiegłym roku Niemcy wyłudzili 72 mln nienależnych zasiłków - informuje "GW". | WB

[Większość pracujących wykonuje nie tylko niepotrzebną, ale i szkodliwą (niekiedy jeszcze dotowaną) pracę, czyli płatne, utopijne, zajęcie, co wszechstronnie pogrąża wszystkich i wszystko na Ziemi. – red.]


"WPROST" nr 44, 03.11.2002 r.
INKUBATOR DLA URZĘDNIKA
Państwo podejmując trud odgórnego tworzenia nowych miejsc pracy - tylko zwiększa bezrobocie. Praca, owszem znajduje się. Ale dla urzędników, nie bezrobotnych.
Jedno miejsce pracy stworzone w ramach popularnego w czasie prezydentury Billa Clintona programu "First start" (dla osób na zasiłkach) kosztowało gospodarkę USA około 250 tys. dolarów. Za te pieniądze sektor prywatny mógłby utworzyć aż osiem stanowisk! W Polsce nikt nie zadał sobie trudu policzenia kosztów "aktywnej walki z bezrobociem", ale jej rezultaty widać gołym okiem. Mimo to ochoczo wydajemy krocie na walkę z wiatrakami (tylko program "Pierwsza praca" pochłonie w tym roku 700 mln zł). "By zrozumieć nieskuteczność polityki tworzenia przez państwo miejsc pracy, należy sobie zdać sprawę z tego, że państwo czerpie fundusze na walkę z bezrobociem z podatków, sprzedaży obligacji oraz dodruku pieniędzy. Wszystkie te źródła finansuje sektor prywatny, co powoduje jego osłabienie" - napisał noblista Friedrich A. von Hayek. Na każdą stworzoną przez administrację posadę w gospodarce przypada kolejna dla urzędnika i co najmniej kilka stanowisk zlikwidowanych w sektorze prywatnym.

Tropem Keynesa
Przekonanie, że kierując ludzi do sadzenia lasu, kopania rowów lub dotując ich miejsca pracy, można dać im więcej niż dorywcze zajęcie i poprawić ich sytuację materialną, to ułuda. Pomysł zatrudnienia biurokratów do zatrudniania innych narodził się w czasach wielkiego kryzysu (1929-1933) i miał być - wedle brytyjskiego ekonomisty Johna Maynarda Keynesa - odpowiedzią na "niedoskonałości wolnego rynku". Keynes rozumował tak: robotnik zatrudniony przy pracach publicznych zarobi pieniądze, które wyda na żywność, buty czy rower. Skorzystają na tym produkcyjne sektory gospodarki, dzięki czemu powstaną tam nowe miejsca pracy. Gdyby było tak, jak kalkulował Keynes, dzięki pomocy rządowej we wszystkich krajach zniknęłoby bezrobocie i zapanowałby dobrobyt. Jest tylko jeden problem - pieniądze...

Chora aktywność
Analizując efekty rządowych programów walki z bezrobociem w czasie recesji z początku lat 80. XX wieku, noblista Milton Friedman doszedł do wniosku, że za 5,5 mld dolarów, które wydano wówczas w USA na walkę z bezrobociem, netto (czyli uwzględniając stworzone i zlikwidowane w tym czasie stanowiska pracy) gospodarka nie zyskała, lecz straciła 100 tys. miejsc pracy. Inny amerykański ekonomista, Thomas DiLorenzo, wyliczył, że miejsce pracy w sektorze prywatnym w 1992 r. kosztowało przeciętnie 29 tys. dolarów, a miejsce pracy w sektorze publicznym ponad 85 tys. dolarów. Innymi słowy, żeby stworzyć jedno "państwowe" miejsce pracy, trzeba de facto zlikwidować... trzy posady w sektorze prywatnym. Dlaczego? "W rezultacie finansowania przez państwo walki z bezrobociem ilość dóbr dostępnych w gospodarce nie zmienia się, są one jedynie przesuwane z działalności bardziej opłacalnej (sektor prywatny) do mniej opłacalnej (sektor państwowy). Efektem netto jest wzrost bezrobocia!" - wyjaśnia prof. Thomas Sowell ("Basic economics") z Hoover Institution. Państwowa interwencja na rynku pracy przynosi także korzyści - głównie politykom, którzy mogą się ludowi nie pracującemu miast i wsi pochwalić tym, jak "aktywnie" zwalczają bezrobocie.

Tłuc głową w mur
Amerykanie już mieli swój "First start". My na najnowszy program "Pierwsza praca" (zbieżność nazw nie wróży nic dobrego), który ma pomóc znaleźć zatrudnienie absolwentom, wydamy w 2002 r. prawie 700 mln zł. Mimo że co roku na tworzenie miejsc pracy przeznacza się więcej publicznych funduszy (w budżecie na 2003 r. wydatki na ten cel zwiększono o 1,6 mld zł), bezrobocie uparcie nie chce się zmniejszać. Ile miejsc pracy może bowiem stworzyć państwo? Nie wie tego resort pracy, nie wie Ministerstwo Finansów ani NIK, której obowiązkiem jest kontrolowanie m.in. celowości wydatków publicznych. Program "Pierwsza praca" ma objąć - według ministra pracy Jerzego Hausnera - około 300 tys. młodych ludzi, a czasową pracę zapewnić 120 tys. osób. Oznaczałoby to, że utworzenie jednego miejsca pracy dla absolwenta kosztowałoby zaledwie około 6 tys. zł. To jednak teoria, w rzeczywistości rozmaite ulgi nie zachęcą do zatrudnienia kogokolwiek, jeśli podatki pozostaną wysokie. - Nie będę przecież przyjmował nowych osób, jeśli prowadzenie biznesu nie będzie przynosiło zysku - mówi Roman Rojek, wiceprezes Grupy Atlas. W najlepszym razie "dotowani" absolwenci zajmą miejsca dotychczasowej załogi, a stopa bezrobocia per saldo się nie zmieni. - W rzeczywistości zatrudnienie znajdzie zaledwie kilka tysięcy osób i kilka tysięcy urzędników obsługujących program - mówi o "Pierwszej pracy" pragnący zachować anonimowość pracownik Ministerstwa Pracy. Koszt utworzenia jednego stanowiska sięgnąłby wówczas 30-40 tys. zł. W sektorze prywatnym nie przekracza on 15 tys. zł. - W mojej firmie stworzenie nisko opłacanego miejsca pracy, a takie posady oferują zwykle państwowe urzędy, nie kosztuje więcej niż 3 tys. zł - informuje Sławomir Horbaczewski, prezes spółki Dr Witt.

Chcieli dobrze, wyszło jak zwykle
Miraż odgórnej walki z bezrobociem doskonale obrazują rezultaty dotychczasowych poczynań kolejnych rządów. Na przykład w kilku powiatach województwa mazowieckiego, gdzie na przeciwdziałanie bezrobociu w ramach programu "Absolwent" wyasygnowano w 2001 r. po 450-500 tys. zł, stworzono średnio po trzy miejsca pracy w gospodarce i po trzy posady przy obsłudze programu. Oznacza to, że jedno miejsce kosztowało około 75 tys. zł! Za te pieniądze prywatny przedsiębiorca utworzyłby przynajmniej 5-7 stanowisk. Lokalna gospodarka tylko jednego ze wspomnianych powiatów straciła netto na "walce z bezrobociem" 24 miejsca pracy w ciągu roku! Te działania finansują z podatków wszyscy obywatele, w tym prywatni przedsiębiorcy. Wysokie daniny zmuszają ich do ograniczenia aktywności i zlikwidowania znacznie większej liczby miejsc pracy, niż rząd mógłby kiedykolwiek stworzyć. Bezrobocie rośnie, politycy jeszcze energiczniej z nim walczą, przeznaczając na ten cel coraz więcej pieniędzy z podatków i koło się zamyka. W Ameryce wyciągnięto stosowne wnioski i wycofano się z bezsensownych interwencji w mechanizmy gospodarki rynkowej. W Polsce kosztowny eksperyment trwa.

Sposób na CIT
Wojciech Kruk
były senator, przewodniczący rady nadzorczej firmy W. Kruk, prezes Wielkopolskiej Izby Przemysłowo-Handlowej

Rząd, który w 2003 r. chce zmniejszyć podatek dochodowy od firm (CIT) do 27 proc., czyli o 1 proc. zamiast zapowiadanych 4 proc., wychodzi zapewne z założenia, że jeśli kapitaliście zostawi się pieniądze w kieszeni, to on je przepuści na samochód lub dom z basenem, ale nikogo nie zatrudni. Lepiej więc te pieniądze zabrać i wydać choćby na walkę z bezrobociem. To nonsens, ale skoro resort finansów upiera się przy wyższym podatku, mamy pomysł, jak zmniejszyć zło. Chcemy, by w przyszłym roku - przy zachowaniu proponowanej przez rząd stawki - pozwolono firmom płacić 24-procentową stawkę CIT. Zatrzymane 3 proc. przedsiębiorstwa musiałyby przeznaczyć na tworzenie nowych stanowisk oraz płace i składki dla nowych pracowników. Kto nie chciałby przyjmować nowych osób, płaciłby 27-procentowy CIT, a ci, którzy w ramach programu nie wykorzystali wszystkich funduszy, resztę pieniędzy oddawaliby fiskusowi. Przekonalibyśmy się, że prywatny biznes nadwyżki inwestuje, a nie przejada. Pamiętajmy, że impuls do wzrostu gospodarczego mogą dać tylko najlepsi, a państwo wciąż pomaga wyłącznie najsłabszym.
Autor: Jan M. Fijor
Współpraca: Krzysztof Trębski
Ostatnio zmieniony wt cze 22, 2010 4:14 pm przez admin, łącznie zmieniany 4 razy.

admin
Site Admin
Posty: 4289
Rejestracja: czw sie 30, 2007 11:44 am

Postautor: admin » pt lip 10, 2009 9:17 pm

A OTO ZALEDWIE KILKA PRZYKŁADÓW SKUTKÓW M.IN. TURYSTYKI, DOJAZDÓW DO PRACY, PŁATNYCH ZAJĘĆ:

TURYSTYKA DLA PODOBNYCH KRAJÓW = FIFTY-FIFTY + (...)
By móc przyjąć turystów, zachęcić ich do przyjazdu, to trzeba ponieść nakłady, przygotować infrastrukturę, zapewnić rozrywkę; ponieść tego koszty, skutki, w tym ekologiczne, zdrowotne.
Przykładowo.
Są 2 sąsiadujące kraje. W obydwu koszty przygotowań wyniosły 1 mld euro. W jednym i w drugim turyści, wzajemnie, wydali po 2 mld euro. Czyli jedni wywieźli z swojego kraju tyle pieniędzy i drudzy wywieźli tyle samo. Ten bilans = 0 – nikt nie zyskał i nikt nie stracił. Ale obydwa kraje poniosły koszty przygotowań po 1 mld euro, i inne konsekwencje przygotowań, przyjazdu, pobytu turystów. Więc bilans jest, licząc całościowo, ujemny po tym jednym miliardzie + inne skutki, w tym utrzymywania infrastruktury turystycznej po sezonie.

A oto zaledwie kilka przykładów skutków m.in. turystyki, dojazdów do pracy, płatnych zajęć:

www.o2.pl | Wtorek [03.02.2009, 19:16] 3 źródła
HAŁAS ULICY MOŻE WYWOŁAĆ ZAWAŁ
Im więcej decybeli, tym większe ryzyko ataku serca.
Osoby mieszkające w cichej okolicy mają szansę na dłuższe życie niż te, których dom stoi przy trasie szybkiego ruchu - udowadniają szwedzcy naukowcy.
Badania na 1500 mieszkańcach Sztokholmu przeprowadzali eksperci szkoły medycznej Karolinska Institute. Porównano dwie grupy: osoby, które przeszły zawał i te, z których zdrowiem jest wszystko w porządku.
Gdy oceniono poziom hałasu w pobliżu miejsc, gdzie mieszkają, okazało się, że szansa na atak serca u osób żyjących w hałasie jest o 40 procent większa niż u tych, którzy żyją w cichym otoczeniu - twierdzi kierownik projektu badawczego, Goran Pershagen.
Za szkodliwy poziom uznano hałas powyżej 50 decybeli. Jest to relatywnie niewiele, bo przeciętna norma dla dużego natężenia ruchu w mieście wynosi 80 decybeli.
Wyniki badań opisano w najnowszym numerze dziennika naukowego Epidemiology. J

www.o2.pl / www.sfora.pl | Czwartek [10.09.2009, 20:54] 1 źródło
MASZ PODWYŻSZONE CIŚNIENIE? TO PRZEZ... HAŁAS
Zagrożonych jest 25 proc. Europejczyków.
Jeśli żyjesz w pobliżu ruchliwej drogi, ryzyko podwyższonego ciśnienia wzrasta dramatycznie zależnie od natężenia hałasu.
Przy stałym dźwięku ponad 60 decybeli, o ponad 25 proc. Więcej niż 64 db to już 90 proc. większe ryzyko zachorowania - podaje BBC.
Naukowcy ze szwedzkiego Lund University twierdzą, że wysoki poziom hałasu powoduje stres oraz zaburzenia snu.
Przypadłość ta jest bezpośrednią przyczyną chorób serca oraz zawałów.
Jednak przeciwnicy tej teorii twierdzą, że przy badaniu wysokiego ciśnienia pod uwagę trzeba brać dietę oraz czy badani są palaczami.
Wygląda na to, że znaleźliśmy kolejny czynnik jednak nie przyczynę choroby - mówi prof. Alan Maryon-Davis, szef brytyjskiego Faculty of Public Health. | JP

www.o2.pl / www.sfora.pl | Wtorek [27.10.2009, 21:40] 2 źródła
NAJGŁOŚNIEJSZE MIASTA EUROPY
W rankingu nie zabrakło Polski.
Najgorsza sytuacja panuje w Bratysławie, Warszawa jest na drugim miejscu, trzecie zajmuje Paryż.
W 19 europejskich krajach, 41 milionów mieszkańców miast o populacji powyżej 250 tysięcy jest narażonych na hałas o poziomie powyżej 55 decybeli - podaje Europejska Agencja Środowiska (EEA).
Aż 3,6 mln ludzi codziennie przebywa w miejscach gdzie natężenie dźwięku przekracza 70 dB.
Stałe przebywanie w otoczeniu dźwięków o podobnym natężeniu jest niebezpieczne dla zdrowia - podaje tvn24.pl.
Główne źródła prześladującego Europejczyków hałasu to ruch drogowy, kolejowy i lotniczy.
Według EEA najciszej jest w Niemczech, Holandii, a przede wszystkim w Wielkiej Brytanii.
Na Wyspach jedynie 800 tysięcy mieszkańców narażonych jest na hałas między 55 a 75 dB - pisze tvn24.pl. | JP

www.o2.pl / www.sfora.pl | Poniedziałek [23.11.2009, 12:41] 4 źródła
MOŻESZ ZAWSZE PODEJMOWAĆ TRAFNE DECYZJE
Od czego to zależy.
Zaburzenia snu są szczególnie niebezpieczne dla osób, których praca wymaga szybkiego reagowania. To dlatego, że brak snu ma ogromny wpływ na proces integracji informacji - twierdzą naukowcy z University of Texas.
Według badaczy osoby niewyspane nie potrafią podejmować trafnych decyzji w ułamkach sekundy. Eksperyment pokazał bowiem, że badani pozbawieni snu podejmowali prawie dwa razy częściej błędne decyzje niż osoby wypoczęte. | TM

Hałasy powodują m.in. nerwice, zaburzenia snu, pamięci, koncentracji, arytmię serca, stany, zmęczenia, wyczerpania psychicznego, depresji!

"WPROST" nr 42/2006 (1244)
EKOLOGIA SILNIKA
Transport jest nadal głównym źródłem tak szkodliwych dla zdrowia i środowiska zanieczyszczeń, jak cząstki stałe, czyli mikroskopijne drobiny przenikające do płuc, podrażniające ich wnętrze i wywołujące zatrucia oraz astmę, czy też tlenki azotu zatruwające glebę, wywołujące kwaśne deszcze i wchodzące w skład miejskiego smogu. Cząstki stałe i tlenki azotu są emitowane głównie przez diesle. Z kolei silniki benzynowe w większym stopniu odpowiadają za emisję dwutlenku węgla.
Andrzej Hołdys

„WPROST” nr 4(1104), 25.01.2004 r. NAUKA I ZDROWIE
WSTRZYMAJ ODDECH!
(...) Do podobnych wniosków doszli uczeni z Francji. Z przeprowadzonych przez nich badań wynika, że pyły wydostające się z rur wydechowych samochodów sprzyjają zawałom serca, nawet jeśli ich poziom w powietrzu mieści się w tzw. dopuszczalnych granicach. "Wystarczy, by stężenie mikrocząstek spalin przekroczyło 25 mg w metrze sześciennym, a do szpitali trafia o 91 proc. więcej ofiar zawału serca" - mówi prof. Yves Cottin z uniwersytetu w Dijon. (...)
Jan Stradowski

"WPROST' nr 4/2006 (1207)
TOKSYCZNA MOTORYZACJA
Pasażerowie samochodów wdychają więcej spalin niż przechodnie. Uczeni z Imperial College London wykazali, że wewnątrz aut osobowych stężenie zanieczyszczeń jest o 10 proc. wyższe niż w autobusach i prawie trzykrotnie wyższe niż na ruchliwych arteriach. Toksyczne substancje wnikają nie tylko do śluzówki nosa i gardła, zwiększając ryzyko przeziębień i zapalenia zatok, ale też głęboko do płuc, powodując kłopoty z oddychaniem i sprzyjając chorobom układu krążenia. Według badań Światowej Organizacji Zdrowia, w Europie pyły samochodowe co roku są odpowiedzialne za 25 mln dodatkowych zachorowań na schorzenia górnych dróg oddechowych wśród dzieci. | (MF)


http://www.klimatdlaziemi.pl
WPŁYW GLOBALNEGO OCIEPLENIA NA GOSPODARKĘ
Globalna gospodarka już teraz musi wydawać 1 proc. PKB (184 mld funtów) rocznie na przeciwdziałanie globalnemu ociepleniu. W przeciwnym razie musimy się liczyć z tym, że za 10 lat koszty będą 20-krotnie wyższe.


www.o2.pl | Środa, 15.10.2008 08:10
GAZETA PRAWNA: 200 ZŁ ZA PRZEJAZD AUTOSTRADĄ A2
Dziś za przejechanie ok. 150 km fragmentem autostrady A2 z Konina do Nowego Tomyśla zarządzanym przez Autostradę Wielkopolską trzeba zapłacić 33 zł. Podróż z Katowic do Krakowa 60-km odcinkiem trasy A4 pod zarządem Stalexportu kosztuje właściciela samochodu osobowego 13 zł, a przejazd zaledwie 25 km fragmentem autostrady A1 na Pomorzu zarządzanym przez spółkę Gdańsk Transport Company - 3,5 zł. To za każdy kilometr odpowiednio: 22 gr, 20 gr i 14 gr . Na razie minister infrastruktury Cezary Grabarczyk upiera się, że stawka za przejechanie kilometra autostrady budowanej w systemie koncesyjnym w najbliższych latach nie będzie wyższa niż 20 gr oraz 10 gr za kilometr autostrady budowanej przez państwo.
Eksperci uważają jednak, że to chlubne, ale bardzo mało realne założenie. Nawet dwukrotnego wzrostu opłat za przejazd autostradami nie wyklucza Adrian Furgalski z Zespołu Doradców Gospodarczych Tor. W 2011 roku ma zostać oddanych do użytku zostanie niemal 500 km nowych autostrad. Jeżeli sprawdzi się czarny scenariusz, to opłata za przejechanie kilometra autostrady budowanej w systemie koncesyjnym wyniesie nawet 40 gr, a w przypadku autostrad ułożonych przez państwo 20 gr. Podwyżki oznaczałyby, że po wybudowaniu całości trasy A2 i A1 kierowca samochodu osobowego zapłaci za te trasy odpowiednio 198,2 zł oraz 169 zł. Podróż A4 spod granicy z Niemcami do granicy z Białorusią może kosztować 146 zł.
www.gazetaprawna.pl
Rafał Mościcki
rafal.moscicki@hotmoney.pl

www.wp.pl | TV Biznes 2008-10-16 (07:25)
121 miliardów złotych. Tyle pieniędzy ma przeznaczyć rząd na budowę dróg w najbliższych latach.

www.o2.pl / www.sfora.pl | Wtorek Wt [22.12.2009, 08:56] 3 źródła
ILE MUSIMY DOŁOŻYĆ DO AUTOSTRAD
Zapłacisz nawet jeśli nie jeździsz.
600 mln złotych, tyle rząd będzie musiał dopłacić z budżetu spółkom zarządzającym 300 kilometrami autostrad w Polsce - informuje "Dziennik Gazeta Prawna". To rekompensata za bezpłatny przejazd ciężarówek z winietami.
To nie koniec złych wiadomości. W przyszłym roku, a także w latach następnych, z budżetu popłynie do kas autostradowych spółek jeszcze więcej pieniędzy. W 2012 roku nawet 1,6 mld złotych - alarmuje gazeta.
Zarówno w 2009, jak i w 2010 roku przewiduje się iż całość tzw. systemu koncesyjnego zamknie się wynikiem niekorzystnym dla strony publicznej - przyznaje gazecie Mikołaj Karpiński, rzecznik prasowy Ministerstwa Infrastruktury.
Dlaczego musimy dopłacać z budżetu, skoro pieniądze te powinny pochodzić z opłat wnoszonych przez firmy transportowe, czyli tzw. winiet?
Eksperci twierdzą, że to efekt złej ściągalności opłat za winiety i winią system wprowadzony w 2005 roku przez rząd Marka Belki.
Dlaczego do tej pory wystarczało pieniędzy z winiet, a teraz nie? To efekt wzrostu ruchu na drogach (koncesjonariusze dostają tym więcej pieniędzy, im więcej samochodów przejeżdża autostradami) - twierdzą cytowani przez gazetę eksperci.
Na takim systemie traci państwo, zyskują natomiast Autostrada Wielkopolska SA, Stalexport i Gdańsk Transport Company - czytamy w "DGP".
Resort infrastruktury zaprzecza. Twierdzi, że wypłaca więcej, bo musi zapłacić odszkodowania
dla koncesjonariuszy i sfinansować dodatkowe inwestycje, m.in. w przejścia dla zwierząt, do budowy których zobowiązują nas przepisy unijne.
Efekt? W przyszłym roku o 20 proc. zdrożeją winiety. | WB



- 2,7% PKB – czyli równowartość 3 mld. dolarów (Instytut Transportu Samochodowego szacuje je na 30 mld zł), to roczne koszty wypadków samochodowych w Polsce, których w 2003 r. było 50 tys!! Ginie w nich rocznie około 6 tys. osób, a 50 tys. zostaje rannych. Światowa Org. Zdrowia (WHO) oraz Bank Światowy podają, iż rocznie w wypadkach samochodowych ginie na świecie ponad 1,2 mln osób, a ok. 50 mln odnosi obrażenia!!
- www.o2.pl | 25.05.2008 r.|: W całej Unii Europejskiej roczny koszt wypadków to 180 mld euro.
- www.money.pl | 2008.03.05 r. |: Na stłuczki na drodze Amerykanie wydają nawet 160 mld dolarów rocznie.
- www.o2.pl | Czwartek [05.03.2009, 06:15] 2 źródła
KORKI KOSZTUJĄ WŁOCHÓW 40 MILIARDÓW EURO ROCZNIE
Tak wynika z badań Automobil Club.
Włoski Automobil Club przeprowadził badania w czterech miastach: Rzymie, Mediolanie, Turynie i Genui.
Mieszkańcy Rzymu i Mediolanu spędzają ponad 500 godzin rocznie jeżdżąc po swoich miastach, w tym połowę czasu w korkach - informują motoryzacyjni eksperci.
Roczne straty przeciętnego mieszkańca Turynu szacowane są na 440 euro, a mieszkańca Rzymu aż na 650 euro.
Eksperci uważają, że najlepszym rozwiązaniem jest wprowadzenie usprawnień w ruchu ulicznym w miastach. To pozwoliłoby Włochom oszczędzić czas, którego wartość można przeliczyć na 16 miliardów euro. TM
- Wytworzenie samochodu to przykładowo emisja ~5 ton CO2.
- Do wyprodukowania jednego samochodu zużywa się 380 ton wody.


"POLITYKA" nr 27(2511), 09.07.2005 r.; s.
PODNIEBNE KŁOPOTY
NA CHOROBĘ TO LATANIE
Niektórzy panicznie boją się latać. Jednak niebezpieczne jest nie samo latanie, ale to, co może przytrafić się w kabinie.
Niskie ceny i moda na podróże tak zawróciły ludziom w głowach, że latają, nie myśląc o zdrowiu. Wiosną i jesienią, gdy wyjazdy są tańsze, w samolotach aż roi się od osób starszych, często schorowanych – twierdzi jeden z lekarzy dyżurnych z warszawskiego Okęcia.
Przeziębienie, grypa, świnka, gruźlica, SARS (tzw. ciężki ostry zespół oddechowy) – to tylko niektóre z grożących nam w powietrzu chorób. Szacuje się, że nawet 15 proc. podróżnych ulega „lotniczym” infekcjom. Najczęściej przeziębieniu. Zdarzają się jednak i zakażenia poważniejsze. Łatwemu rozprzestrzenianiu się zarazków sprzyja panujący w samolocie ścisk. Gdy ktoś kichnie, w strefie bezpośredniego zagrożenia znajduje się nawet 15–25 osób.

Zarazić można się również „na odległość”. Winna jest klimatyzacja. Choć powietrze w kabinie wymieniane jest 15–20 razy na godzinę, urządzenia klimatyzacyjne czerpią z zewnątrz tylko połowę. Resztę ze względów oszczędnościowych (by nie ogrzewać zimnego) zasysają tuż nad podłogą, filtrują i wtłaczają powtórnie do przedziału pasażerskiego. Filtry nie zatrzymują wszystkich wirusów. „Niedoskonała klimatyzacja sprawia, że powietrze w samolocie jest zbyt suche. W takich warunkach śluzówki nosa i gardła są szczególnie podatne na ataki mikrobów” – ostrzega na łamach „The Daily Mail” prof. John Balmes z University of California.

Zakrzepica żył głębokich jest poważniejszym zagrożeniem. Powstaje, gdy przepływ krwi w naczyniach jest utrudniony. Bezruch, opuszczone w dół nogi oraz ucisk fotela na podudzia spowalniają prąd krwi wracającej do serca. Po ok. 3 godz. spędzonych w samolocie (mniej więcej tyle, ile trwa lot z Warszawy do Madrytu) krew zaczyna krzepnąć w żyłach. Gdy podróż trwa dłużej, mikroskopijne początkowo zakrzepy rozrastają się i wzrasta prawdopodobieństwo oderwania się ich od ściany naczyń. Jeśli trafią do płuc, mogą zabić. Podobnie jak w przypadku infekcji, trudno jest tu oszacować liczbę ofiar. Choroba może o sobie dać znać nawet dwa tygodnie po wyjściu z samolotu.

Zakrzepicy, zdaniem lekarzy, nie trzeba jednak demonizować. O chorobie powinni pamiętać ci, których czeka podróż dłuższa niż 3 godz. oraz osoby należące do grup podwyższonego ryzyka. Problem w tym, że wśród osób zagrożonych są niemal wszyscy – zarówno ludzie starsi, jak i ci w kwiecie wieku, wyczulone na nią powinny być też młode kobiety stosujące antykoncepcję hormonalną. Zakrzepica, o czym donosi miesięcznik „Travel Medicine and Infectious Disease”, zaatakować potrafi nawet osoby cierpiące na hemofilię – chorobę upośledzającą krzepnięcie. Podczas lotów dłuższych niż dziesięciogodzinne widoczne na zdjęciach USG zakrzepy tworzą się u niemal 3 proc. pasażerów.

– Warto zwrócić uwagę, że powszechnie stosowana nazwa zakrzepicy – Economy Class Syndrom – wprowadza w błąd. Choroba zdarza się u pasażerów wszystkich klas, nie tylko ekonomicznej – podkreśla dr hab. Wiesław Kowalski, krajowy konsultant w dziedzinie medycyny transportu. – Można sobie nawet wyobrazić, że to „biznesowy pasażer” jest bardziej zagrożony. Często przez całą podróż pracuje na swoim laptopie, a przez to już zupełnie się nie rusza. Znudzony, stale wiercący się w fotelu pasażer klasy ekonomicznej może zaś uniknąć choroby.

W samolocie panuje ciśnienie takie jak na wysokości 1,8–2 tys. m. To tak, jakbyśmy wspięli się na Giewont. Ono również potrafi być groźne dla zdrowia i życia. W warunkach obniżonego ciśnienia ciało ludzkie zwiększa wymiary. Szczególnie powiększa się obwód brzucha, bo rozprężają się gazy w jelitach. U zdrowej osoby wywołuje to ból oraz uczucie wzdęcia. Ktoś, kto niedawno przeszedł operację w obrębie jamy brzusznej, narażony jest na rozejście się szwów i m.in. krwotok. Podobnego zagrożenia powinny się obawiać osoby cierpiące na schorzenia ucha środkowego. Podczas startu powietrze wypełniające ucho gwałtownie zwiększa objętość. Wystarczy niedrożna trąbka Eustachiusza, a błona bębenkowa pęknie.

Zmiany ciśnienia bywają również groźne dla ludzi zupełnie zdrowych. Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) zaleca urlopowiczom, by minimum na dobę przed podróżą zrezygnowali z nurkowania. Związany ze startem spadek ciśnienia wywołać może u nurków groźne objawy choroby kesonowej. Zmiana ta jest również niebezpieczna ze względu na niedostatek tlenu w zbyt rozrzedzonym powietrzu. W majowym numerze medycznego periodyku „Anaestesia” brytyjscy lekarze ostrzegają: „saturacja (nasycenie tlenem) krwi u pasażerów lecącego samolotu spada do średniej wartości 93 proc.”. W szpitalu przy takim niedostatku życiodajnego gazu pacjentowi podaje się maskę tlenową. Normą u zdrowego człowieka jest bowiem 98–100 proc. U osób chorych i starszych niedostatek tlenu wywołać może zaburzenia pracy mózgu, zawał lub poważne, nawet śmiertelne, zaburzenia rytmu serca.

W czasie lotu kłopoty mogą mieć też alergicy. Na niektórych trasach (np. na Daleki Wschód lub do Afryki Równikowej) urządzenia klimatyzacyjne samolotu rozpylają niewyczuwalne pestycydy mające zapobiec rozprzestrzenianiu się owadów, szczególnie komarów, przenoszących malarię. Wśród alergików zdarzały się przypadki silnych reakcji uczuleniowych na te chemikalia.

Z badań przeprowadzonych przez JAL (przewoźnika japońskiego) wynika, że tylko co dwudziesty ciężko chory pasażer świadom jest ryzyka związanego z lataniem. Dla 700–800 osób rocznie kończy się to zgonem na pokładzie samolotu. Niektórzy twierdzą, że ofiar latania jest znacznie więcej, bo statystyki nie uwzględniają pasażerów, którzy zmarli w kilka godzin lub dni po podróży.

Czytelnik, który dobrnął do tego miejsca, zastanawia się zapewne, jak w ogóle udało mu się latać i przeżyć. Na pocieszenie zacytujmy szacunki British Airways, według których „poważne kłopoty ze zdrowiem ujawniają się w powietrzu u jednego na 20 tys. podróżnych”.

APTEKA NA POKŁADZIE
Najnowsze odrzutowce wyposażone są nie gorzej niż karetki reanimacyjne. Defibrylator, maski do sztucznego oddychania, tlen – to standard. W samolotach British Airways (i u wielu innych przewoźników) znajdują się również: EKG, cewniki do moczu, testy do pomiaru cukru we krwi, zestaw „małego chirurga”, a także kaftan bezpieczeństwa. W pokładowej apteczce są zarówno zwykłe aspiryny, jak i silne leki nasercowe, przeciwastmatyczne, cukrzycowe, a nawet odtrutki narkotyczne. W czerwcu br. Airbus, europejski producent samolotów, wprowadził zaś nowy produkt – montowany na pokładzie samolotu punkt medyczny. Prócz leżanki znajdują się tam urządzenia monitorujące stan chorego oraz sprzęt do udzielania pomocy.

GADŻETY DLA PASAŻERA
Świadomość zagrożeń sprawia, że pasażerowie często skłonni są dość nierozsądnie „inwestować” w zdrowie. Na strachu podróżnych zarabiają producenci ochronnych gadżetów. Kupuje się je na lotniskach lub w Internecie. Oto oferta brytyjskiego Aviation Health Institute (AHI). Za 10 funtów kupujemy specjalne antybakteryjne tampony, które wpychamy do nosa, blokując w ten sposób jedną z dróg wnikania zarazków. To nic, że trudniej nam tak oddychać – najważniejsze jest zdrowie! Chronimy też usta. Do wyboru są cztery rodzaje maseczek (12–27 funtów). Nosić należy je bez przerwy. W podróży rezygnujemy więc z jedzenia i picia.

By zminimalizować ryzyko zakrzepicy, za 75 funtów kupujemy przyrząd do pomiaru stężenia aminokwasu – homocysteiny w surowicy. Po nakłuciu palca powie on nam, czy jesteśmy w grupie podwyższonego ryzyka.

Kolejne antyzakrzepowe wydatki to: uciskowe rajtuzy usprawniające przepływ krwi (ok. 60 funtów), skarpetki chroniące żyły stóp (13 funtów), przenośny podnóżek (8 funtów) oraz rozkładane pod fotelem pedały (12 funtów). Jeśli będziemy pedałować przez cały lot, to zakrzepica nam nie zagrozi. Dla leniwych AHI przygotował towar specjalny – urządzenie za 100 funtów, które przez całą podróż poddaje nasze nogi mikroelektrowstrząsom. Na koniec jeszcze zatyczki do uszu (7 funtów) zaprojektowane tak, by zabezpieczać przed... zatykaniem się uszu, oraz poduszka (15 funtów) wyposażona w rozpylacz relaksujących olejków lawendowych. „Dopiero tak zabezpieczeni możemy latać” – zachęca do zakupów AHI.

CZY LECI Z NAMI LEKARZ
Wszystkie stewardesy i stewardzi uczestniczą co roku w kursach pierwszej pomocy. Potrafią reanimować, opatrzyć rozległą i głęboką ranę, odebrać poród. Personel pokładowy ma też wsparcie z ziemi. W dwóch największych lotniczych centrach medycznych (Med-Aire oraz SOS International), obsługujących ok. 150 przewoźników, dyżuruje po kilkunastu lekarzy. Udzielają pomocy średnio raz na godzinę. Ponadto, jak wynika z badań JAL i American Airlines, w samolocie, w którym podróżuje więcej niż 100 pasażerów, prawdopodobieństwo, że wśród nich jest lekarz, wynosi ok. 80 proc.
Michał Henzler

„NEWSWEEK” 09.02.2003 r.
SMUGA CIEPŁA Z SAMOLOTU
CHMURY ZBIERAJĄ SIĘ NAD AMERYKĄ PÓŁNOCNĄ. A TAKŻE NAD INNYMI OBSZARAMI, GDZIE JEST DUŻY RUCH SAMOLOTÓW
(...) Na podstawie danych z lat 1974-94 Minnis wyliczył, że powierzchnia cirrusów nad USA zwiększa się o 1 proc. co dekadę. – To z kolei – dowodzi uczony w najnowszym „Journal of Climate” – podwyższa temperaturę powietrza blisko ziemi. (...) W cirrusach znad równika znaleziono dużo zanieczyszczeń, które napłynęły znad uprzemysłowionych terenów Ameryki Północnej, Europy i Azji.
– W pobranych próbkach było ich znacznie więcej niż materiału lokalnego. – Warto mieć świadomość, że to, co wypuszczamy z kominów i rur wydechowych, wpływa na pogodę i klimat w krainach odległych od nas o dziesiątki tysięcy kilometrów. | Hold, Afp

www.o2.pl / www.sfora.pl | Niedziela [13.12.2009, 18:12] 3 źródła Poleć na Facebook
LATANIE JEST DUŻO GROŹNIEJSZE NIŻ MYŚLISZ
Nie chodzi wcale o katastrofy.
Pasażerowie samolotów przelatujących przez burzę są narażeni na promieniowanie odpowiadające 400 prześwietleniom RTG - wynika z ostatnich badań.
Jak zapewniają eksperci wystarczy, że samolot przelatuje "w pobliżu wyładowania atmosferycznego".
Wybuchy promieniowania gamma trwają bardzo krótko i nie wiadomo jeszcze jak często występują - pisze "Journal of Geophysical Research - Atmospheres".
Eksperci zapewniają przy tym, że samo uderzenie pioruna w samolot nie jest w stanie poważnie uszkodzić maszyny. Znacznie groźniejsze są turbulencje i burze z piorunami. | TM


http://209.85.129.132/search?q=cache:Xs ... =firefox-a
W wyniku działalności człowieka związanej transportem do oceanów dostaje się 3 mln ton ropy rocznie w wyniku katastrof tankowców. Tylko w 1990 roku do mórz dostało się 100 000 ton ropy w wyniku katastrof tankowców. Oszacowano, że katastrofa „Exxon Valdez” spowodowała śmierć 100 000-300 000 ptaków i tysięcy innych istnień, a katastrofy o tak poważnych skutkach ekologicznych zdarzają się przynajmniej raz w roku.


www.o2.pl | Sobota, 12.07.2008 11:24
KONIEC NORWESKIEJ ROPY ("Financila Times")
Brytyjskie stowarzyszenie branżowe Oil&Gas UK ostrzegło w tym tygodniu, że bez poważnych inwestycji i rozwoju nowych złóż, brytyjski sektor Morza Północnego "skończy się ostatecznie do około 2020 roku".
Obecnie na Morzu Północnym Wielka Brytania i Norwegia wydobywają 4 miliony baryłek ropy dziennie, co stanowi 4,7% globalnego popytu. To mniej więcej tyle, ile zapewnia Iran i więcej niż wydobycie w Kuwejcie, Wenezueli czy Nigerii. Do 2013 roku wydobycie w tym rejonie spadnie do 3 milionów baryłek dziennie, czyli do 3,2% popytu, przewiduje MAE.
Robert Kiewlicz
robert.kiewlicz@hotmoney.pl

www.o2.pl | Poniedziałek [03.08.2009, 12:14] 1 źródło
KOŃCZĄ SIĘ ŚWIATOWE ZASOBY ROPY
Ostrzegają specjaliści z sektora energetycznego.
Analitycy mówią już o kolejnym nadchodzącym kryzysie, tym razem związanym z wyczerpywaniem się złóż ropy naftowej.
Zarówno opinia publiczna jak i rządy wielu państw nie zwracają uwagi na fakt, że zasoby ropy, na których opiera się cała nasza cywilizacja, kończą się szybciej niż przewidywano - mówi dr Fatih Birol, dyrektor International Energy Agency.
Według pesymistycznych przewidywań, szczyt wydobycia mieliśmy osiągnąć za 10 lat. Okazało się jednak, że rzeczywistość jest o wiele gorsza. Niedawne badania przeprowadzone na ponad 800 polach naftowych wykazały, że jesteśmy bliżej katastrofy niż sądziliśmy.
W dużej części największych pól naftowych już osiągnęliśmy szczytowy punkt wydobycia, a prędkość jego spadku podwoiła się w stosunku do wyników sprzed dwóch lat - pisze "Independent".
Dr Birol ostrzegł kraje zachodnie przed nieuchronnym kryzysem.
Siła rynkowa kilku krajów wydobywających ropę naftową, głównie na Bliskim Wschodzie, wzrośnie bardzo szybko. Już teraz mają w ręku około 40 proc. światowego rynku naftowego - ostrzega ekonomista. | JP

[Trzeba przynajmniej utrzymać cenę ropy; ropa musi być tania...; trzeba pobudzać sprzedaż pojazdów napędzanych benzyną, ropą...; Trzeba dalej słuchać prokomercyjnych ekonomistów, mnie dalej zmilczać, to wtedy będzie coraz szybciej lepiej... - red.]

www.o2.pl / www.hotmoney.pl | Piątek, 16.04.2010 18:14
ZA 5 LAT ZABRAKNIE ROPY NAFTOWEJ
Pesymistyczne prognozy Amerykanów.
Ropy naftowej może zabraknąć wcześniej niż nam się wydaje. Zdaniem wojskowych ekspertów jest to możliwe już w 2015 roku. Analityk Goldman Sachs Jeffrey Currie twierdzi, że krótkoterminowe braki ropy pojawią się już w przyszłym roku – ostrzega dailyfinance.com.
Zdaniem autorów raportu U.S. Joint Forces Command w 2015 roku na świecie może brakować 10 miliardów baryłek dziennie, a już w roku 2030 dziennie zabraknie 18 miliardów baryłek ropy.
Naukowcy na świecie nie są zgodni, kiedy przypadnie peak oil, czyli szczyt światowej produkcji ropy naftowej. Niektórzy z nich uważają, że dzieli nas od tego kilka dekad, inni są zdania, że stało się to już dwa lata temu.
W tym tygodniu, ceny ropy naftowej wzrosły na wieść, że rezerwy ropy naftowej spadły o 2,2 mln baryłek, podczas gdy analitycy spodziewali się wzrostu o 1,1 milionów baryłek.
Bartosz Dyląg
bartosz.dylag@hotmoney.pl

[Wyczerpywanie ropy idzie tak skandalicznie wolno z powodu zbyt mało intensywnego wsparcia przemysłu samochodowego przez rządzących, banki... – red.]


www.o2.pl / www.sfora.pl | Niedziela [22.11.2009, 21:10] 1 źródło, 2 wideo
TO NIE SAMOCHODY SĄ ZAGROŻENIEM DLA ŚRODOWISKA
Jak trują nas statki.
Szesnaście największych kontenerowców świata wypuszcza do atmosfery tyle samo siarki, co wszystkie auta na Ziemi - twierdzi konsultant naukowy "The New Scientist", Fred Pearce.
Każdy, jak np. pokazana na zdjęciu "Emma" linii Maersk, ma silnik o wadze małego okrętu.
Te statki żłopią ropę niczym elektrownia zasilająca miasto. Jednak okręty napędza się najtańszą i najbardziej toksyczną (zasiarczoną) ropą.
Takim paliwem na stałym lądzie nikt nie może się posługiwać - zauważa "The Daily Mail".
Obliczono, że w najbliższych 10 latach toksyczne wyziewy tylko z tych 16 okrętów przyczynią się do śmierci miliona osób. Na morzach i oceanach pływa obecnie 100 tys. okrętów.
Międzynarodowa Organizacja Morska, morska agenda ONZ, pozwala by statki napędzane były paliwem, w którym jest do 4,5 proc. siarki. To 4,5 tys. razy więcej niż normy dla aut - wylicza gazeta. | JS


www.o2.pl | Wtorek [19.05.2009, 12:59] 4 źródła
PLAGA JADOWITYCH PAJĄKÓW NA WYSPACH
Ewoluowały przez zmiany klimatyczne.
Postrachem Wysp stał się pająk fałszywa wdowa, kuzyn cieszącej się ponurą sławą czarnej wdowy.
Jego ugryzienie może zabić człowieka - ostrzegają eksperci.
Pająk przybył tu z Wysp Kanaryjskich w kiści bananów w roku 1870. Jednak do tej pory mroźne zimy nie pozwalały na nadmierne rozmnażanie się tych pajęczaków.
Ostatnio duże kolonie fałszywej wdowy odkryto w Gloucestershire i Wiltshire. Ten błyszczący, czarny osobnik potrafi ukryć się w miejscach, gdzie najmniej się go spodziewamy, na przykład w ogrodowych rękawicach.
"The Sun" pisze o przypadkach kilku osób, które po ugryzieniu przez pająka zapadły w śpiączkę lub zostały czasowo sparaliżowane. | K


„POLITYKA” nr 34 (2617), 25.08.2007 r.
SZPULA Z ULA!
Pszczoły znikają. Jest ich coraz mniej. Jeśli nic się nie zmieni, ucierpi na tym nie tylko przyroda, ale także gospodarka.
Pszczoły mają ciężkie życie. Klasa robotnicza pszczół żyje w przymusowym celibacie, zaś pszczelarze przywłaszczają sobie ciężko wypracowany przez nie miód. Na dodatek regularnie nękają je śmiertelne zarazy. Na początku XX w. pasożytniczy roztocz świdraczek pszczeli spowodował masowy pomór pszczół na całych Wyspach Brytyjskich. Od pełnej zagłady pszczoły uratował w latach 20. brat Adam, mnich z Opactwa Buckfast, któremu udało się wyhodować odporną na świdraczka krzyżówkę. W Ameryce – która pracy pszczół w dużej mierze zawdzięcza swą dzisiejszą potęgę – w 1987 r. pojawił się inny niszczycielski azjatycki roztocz Varroa destructor, który wcześniej zaatakował Europę. Kiedy już się wydawało, że warroza, której jest sprawcą, została opanowana, w styczniu 2007 r. z zachodu Stanów Zjednoczonych nadeszły złowrogie wieści o tajemniczym i masowym znikaniu całych pszczelich rojów. Dla podkreślenia wagi tego zjawiska nadano mu uczoną nazwę Colony Collapse Disorder (w skrócie CCD).

Ameryka kocha pszczoły
Warto zrobić historyczną dygresję, która pozwoli lepiej zrozumieć amerykańską wrażliwość na losy pszczół. W artykule „Ameryka odkryta i stracona”, opublikowanym w majowym numerze amerykańskiego wydania „National Geographic”, Charles C. Mann opisuje rewolucyjne zmiany, jakie w miejscowym środowisku naturalnym spowodował napływ do Ameryki europejskich osadników. Przyrodniczo było to dla nich obce środowisko, toteż „przetworzyli go w miejsce, które mogli zrozumieć. Czyniąc to, przypuścili na Północną Amerykę kompleksowy ekologiczny atak”.

W tej bitwie, która doprowadziła do dewastacji dawnego środowiska, szczególnie zasłużonymi żołnierzami (poza malarią i innymi sprowadzonymi z Europy patogenami) były pospolite europejskie pszczoły. Pierwsze roje przywieziono do Ameryki na początku 1622 r. do kolonii Jamestown. Produkując miód dokonywały jednak znacznie ważniejszej rzeczy – zapylały posadzone przez osadników drzewa owocowe i inne rośliny użytkowe, które bez pomocy tych owadów nie przynosiłyby plonów. Z czasem pszczoła stała się zwiastunem inwazji europejskich osadników. Kiedy stopniowo przemieszczali się na nowe tereny – pisał w 1782 r. autor „Listów amerykańskiego farmera” Jean de Crevecoeur – widok pierwszej zbłąkanej pszczoły „zasiewał smutek i konsternację w sercach Indian”.

Choć dziś, blisko 400 lat od przybycia pszczół europejskich na kontynent amerykański, gospodarka Stanów Zjednoczonych w znacznie mniejszym stopniu opiera się na rolnictwie i hodowli, ich wkład w dochód narodowy kraju jest nadal duży. Roczna produkcja miodu warta jest 200 mln dol., co stanowi niewielki ułamek ich gospodarczej wartości. Ale od zapylania przez pszczoły zależy 90 proc. amerykańskiej produkcji jabłek, czarnych jagód, cebuli i brokułów, 27 proc. pomarańczy, a migdałów bez nich w ogóle nie dałoby się uprawiać. Według szacunków departamentu rolnictwa, około jedna trzecia całkowitej produkcji żywności roślinnej w Stanach Zjednoczonych wymaga współudziału pszczół i – jak oświadczył pod koniec czerwca minister rolnictwa Mike Johanns – całkowite ich wyginięcie spowodowałoby straty ekonomiczne sięgające 75 mld dol. rocznie.

Trzecia po komarze
Zważywszy na gospodarcze znaczenie pszczół, nie można się dziwić, że od dawna interesują się nimi uczeni. Ostatnio ciekawią genetyków. W 2001 r. utworzono w USA konsorcjum z kilku wielkich instytucji naukowych. Jego zadaniem było odczytanie kodu genetycznego pszczoły. Wśród owadów jest ona trzecim gatunkiem, jaki spotkało to wyróżnienie. Wyprzedziły ją: muszka owocowa oraz przenoszący malarię komar i był to wybór dość oczywisty. Zainteresowanie pszczołą, obok motywacji ekonomicznej, miało także uzasadnienie czysto poznawcze. Jest ona gatunkiem o złożonej strukturze społecznej i rozszyfrowanie jej genów mogłoby rzucić pewne światło na kwestię genetycznego uwarunkowania skomplikowanych zachowań. Pierwsze ustalenia na temat jej genomu opublikowano w ubiegłym roku i choć na głębszą analizę trzeba będzie poczekać, to, czego już się dowiedzieliśmy, jest interesujące.

Po pierwsze, w porównaniu z komarem i muszką owocową ewolucja pszczoły odbyła się wolniej. Może to mieć związek z jej udomowieniem, które wyeliminowało wiele środowiskowych stresów przyspieszających selekcję. Co więcej, genom pszczoły zawiera pewne odpowiedniki ważnych genów, które – jak dotąd sądzono – pojawiły się dopiero u ssaków. Czyżby jej skłonność do współpracy z ludźmi wynikała z pewnego genetycznego powinowactwa? W sumie genom jej zawiera 236 mln par nukleotydów, czyli jest ponaddziesięciokrotnie uboższy od genomu człowieka (ok. 3 mld) i składa się z 10 tys. genów. Jak twierdzą naukowcy, 163 z tych genów koduje receptory zapachu, a jedynie 10 receptory smaku. Pszczoły kierują się więc raczej „nosem” niż „językiem”. Ich historia jest zadziwiająco podobna do historii gatunku ludzkiego, ponieważ, jak twierdzą badacze, gatunek ten powstał w Afryce i rozprzestrzenił się w Europie drogą co najmniej dwu wielkich migracji.

Porzucona królowa
Poznanie pszczelego genomu nie zbliżyło nas jednak na razie do rozwiązania zagadki obecnego pomoru amerykańskich pszczół. Wspomniany na wstępie fenomen objawia się w ten sposób, że z uli znikają niespodziewanie wszystkie dorosłe pszczoły nie pozostawiając po sobie trupów, natomiast porzucając dorastające w plastrach potomstwo i dobrze zaopatrzone magazyny żywności – a także bezradną królową-matkę. Przyczyny tej nagłej dezercji pozostają zagadką i na ten temat wysunięto wiele, karkołomnych niekiedy, hipotez. W kręgu podejrzeń jest wyczerpanie źródeł pokarmu, pestycydy, roztocza, grzybica bądź inne niezidentyfikowane patogeny, genetycznie zmodyfikowane rośliny uprawne, a nawet fale elektromagnetyczne generowane przez telefonię komórkową. Aż dziw bierze, że nie ma na tej liście efektu cieplarnianego...

W 1994 r. liczba dzikich pszczół zmniejszyła się o 98 proc. W tym samym czasie liczba uli utrzymywanych przez pszczelarzy zmniejszyła się o połowę i winę za to ponosiła wspomniana warroza. Obecny kryzys spowodowany przez CCD ma jakoby jeszcze bardziej apokaliptyczne proporcje. Doniesienia o znikaniu rojów dotarły już z co najmniej 24 stanów. Podobne raporty napływają także z Polski, Grecji, Włoch, Portugalii i Hiszpanii, choć brak potwierdzenia, że dotyczą one tego samego zjawiska.

Trupy po roju
Tymczasem, jak donoszą pszczelarze z Arizony, odporność na CCD wykazują pszczoły afrykańskie. Nie wiadomo, czy jest to wiadomość dobra czy zła. W połowie minionego stulecia 26 królowych-matek tego gatunku sprowadzono do badań naukowych z Tanzanii do Brazylii, gdzie w 1957 r. uciekły z laboratorium i zaczęły powoli migrować na północ. Wędrując, afrykańskie pszczoły krzyżują się z pszczołami europejskimi i przekazują im cechy, jakim zawdzięczają swą niepochlebną reputację. Są one, na przykład, znane z tego, że jeśli opiekujący się ich ulem pszczelarz zbyt często je niepokoi, cała kolonia pakuje się i odlatuje w nieznane. Co jednak ważniejsze, są one bardziej agresywne, a trasa ich przelotu przez Południową i Środkową Amerykę usłana jest ludzkimi trupami. Do dziś od ich żądeł zginęło około tysiąca osób. W Meksyku w latach 1988–1995 zanotowano 175 śmiertelnych przypadków użądleń.

Pierwsza afrykańska pszczoła przekroczyła granicę Stanów Zjednoczonych w 1990 r. Dziś zafrykanizowane pszczoły zadomowiły się już we wszystkich południowych stanach, od Kalifornii do Florydy, i zabiły ok. 20 osób. Nawet gdyby uznać, że jest to nieuchronna cena za ich usługi zapyleń, nie wiadomo, czy mogą one zrekompensować ewentualną utratę pszczoły europejskiej. Nie są równie jak ona pracowite i znacznie mniej odporne na niskie temperatury panujące na dużej części terytorium USA.

Na razie nie pozostaje nic innego, jak łudzić się nadzieją, że pogłoski o katastrofie CCD są przesadzone. Nie wszystko jeszcze stracone – amerykańskie pszczoły, jak doniosła na początku marca światowa prasa, cieszą się pełnym zrozumieniem i poparciem Hillary Clinton, prawdopodobnego kandydata Partii Demokratycznej na prezydenta Stanów Zjednoczonych...
Krzysztof Szymborski

www.o2.pl | Wtorek [17.02.2009, 22:24] 3 źródła
LUDZKOŚĆ BĘDZIE GŁODOWAĆ, BO WYMIERAJĄ PSZCZOŁY
A bez tych owadów nie będzie można zapylić wielu upraw.
Naukowcy alarmują. Pszczoły wymierają na całym świecie. Dla ludzkości oznacza to jedno - głód. A to dlatego, że jedną trzecią naszego pożywienia jemy właśnie dzięki pszczołom, które zapylają rośliny.
Za zbliżającą się zagładę całej populacji pszczół odpowiadają w równym stopniu infekcje bakteryjne, brak pożywienia, pestycydy i błędy w hodowli. Ale za osłabienie ich organizmów odpowiada jednak roznoszona przez roztocza warroza - donosi magazyn "New Scientist".

W ciągu ostatnich dwunastu miesięcy w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii zginęła jedna trzecia pszczół. We Włoszech zginęła prawie połowa. Epidemia przeszła nad Europą i pierwsze doniesienia o śmierci pszczół dochodzą z Indii i Chin.

Warroza powoduje podatność na ataki wirusów. Jedynym kontynentem wolnym od roztocza "Varroa destructor" jest na razie Australia. Rozwiązaniem problemu wymierania kolonii zajmują się naukowcy z 36 państw, pracujący nad projektem COLOSS.

Bez pieniędzy nie będziemy wstanie niczego zrobić. W tej chwili nie możemy nawet ocenić sytuacji jaka panuje w koloniach w Europie, nie mówiąc już o całym świecie - martwi się Peter Neumann ze szwajcarskiego oddziału COLOSSa w Brnie. J

www.o2.pl / www.sfora.pl | Poniedziałek [31.08.2009, 15:43] 1 źródło
PSZCZOŁY NIE LUBIĄ TELEFONÓW KOMÓRKOWYCH
Bo uniemożliwiają im powrót do ula.
Fale elektromagnetyczne emitowane przez nadajniki telefoni komórkowej i same telefony stanowią zagrożenie dla pszczół miodnych - wynika z opublikowanych w Indiach badań.
Fale te zaburzają "nawigacyjne umiejętności" robotnic, które wyszły zbierać nektar z kwiatów w celu utrzymania rodzin pszczelich - twierdzi dr Sainuddin Pattazhy, który przeprowadził badania w znanym z pszczelarstwa regionie Kerala na południu Indii.
Stwierdził on, że gdy komórka była trzymana w pobliżu ula, robotnice nie były w stanie do niego wrócić. Pozostała w ulu królowa i jaja ginęły w ciągu 10 dni.
Jeśli nadal będzie przybywać nadajników i telefonów komórkowych w regionach gdzie hoduje się pszczoły mogą one wyginąć w ciągu 10 lat - stwierdził Pattazhy. | WB

www.o2.pl / www.sfora.pl | Piątek [16.04.2010, 11:07]
NADLATUJĄ OGROMNE SZERSZENIE. TO PRAWDZIWI ZABÓJCY
Europę pustoszą "azjatyckie potwory".
Europie zagraża plaga azjatyckich szerszeni. Owady te są cztery razy większe od naszych pszczół, mają żądło długości ludzkiego paznokcia. W ciągu kilku godzin mogą zniszczyć nawet 30 tys. pszczół.
Właściciele pasiek są zrozpaczeni. Azjatyckie szerszenie niszczą już ule w południowo-zachodniej Francji. Specjaliści przypuszczają, że owady zostały przywiezione do Europy z transportem roślin doniczkowych.
Azjatyckie pszczoły nauczyły się walczyć z intruzami: otaczają je i nie pozwalają im się ruszyć, a wtedy szerszenie przegrzewają się na słońcu i giną. Jednak europejskie pszczoły są wobec nich bezbronne - pisze "Daily Mail".
Owady te są także niebezpieczne dla ludzi. Ich użądlenie jest niezwykle bolesne. | TM


„ANGORA” nr 30, 27.07.2003 r.
„CORRIERE DELLA SERA” 05.07.2003 r.
ZAGŁADA OCEANÓW
– Środowisko oceaniczne przechodzi poważny kryzys – alarmuje niezależna organizacja „Pew Oceans Commission” z Waszyngtonu, złożona ze światowej sławy intelektualistów, naukowców i obrońców środowiska. Według najnowszych badań przeprowadzonych przez amerykańską Akademię Nauk, ilość resztek paliw trafiających do wód przez osiem miesięcy jest równa wyciekowi ropy z tankowca Exxon Valdez w 1989 roku.
Ilość azotu wpuszczonego do wód Wybrzeża Atlantyckiego i Zatoki Meksykańskiej w wyniku działalności przemysłowej człowieka wzrosła pięciokrotnie od czasów preindustrialnych, a do roku 2030 może powiększyć się o kolejnych 30%. Dwie trzecie zatok i ujść rzecznych ulega procesowi eutrofizacji. W 2001 roku tylko w USA ponad 13 tys. plaż zamknięto z powodu zanieczyszczenia – 20% więcej w porównaniu z rokiem ubiegłym. Według szacunków EPA (ministerstwa środowiska USA) w ciągu tygodnia 3 tys. pasażerów jednego rejsu produkuje 796 tys. litrów odchodów, 3,5 miliona litrów ścieków oleistych oraz ponad 8 ton śmieci.
Agresorzy, czyli nowe gatunki genetycznie zmodyfikowane przez człowieka i przystosowane do życia w niesprzyjających warunkach, przewyższają liczbę gatunków naturalnych i tym samym stanowią zagrożenie dla gospodarki morskiej. Rywalizując ze „starymi” odmianami, przyczyniają się do ich wyginięcia. W Zatoce San

Francisco co 14 tygodni odkrywany jest nowy gatunek. „Obcy” są trudni do zidentyfikowania i wykorzenienia z ekosystemu, bowiem bardzo szybko się rozwijają i wykorzystują do przemieszczania się wody balastowe, pompowane w czasie załadunku statków. Zazwyczaj woda jest nabierana w zanieczyszczonych portach, a następnie spuszczana na pełnym morzu. Każdego dnia ok. 7 tys. „obcych” gatunków podróżuje w ten sposób.

Groźnym czynnikiem są hodowle ryb, które umożliwiają gatunkom podbój siedlisk ich dzikich „kuzynów”. W grudniu 2000 roku na skutek burzy z hodowli w Maine uciekło 100 tys. łososi, co tysiąckrotnie przewyższa liczbę dorosłych osobników tego gatunku obecnych w wodach stanowych. Ostatnio około tysiąca łososi przedostało się do okolicznych rzek, powodując ogromne straty w lokalnej faunie: osobniki hodowlane atakowały gatunki naturalne oraz roznosiły choroby.

Intensywne połowy prowadzą do wyeliminowania ważnych drapieżników, co z kolei może powodować poważne zmiany w strukturze ekosystemu morskiego. W 1989 roku populacja dorsza i flądry uległa znacznej redukcji. Atlantycka populacja halibuta wyginęła w raz z odmianą rekina ostronosa – ofiarą nadmiernych połowów.
Bycatch, czyli polowanie, zabijanie i sortowanie gatunków w czasie połowów, stanowi jeden z poważniejszych problemów ekologicznych. Eksperci twierdzą, że w latach 1980-90 rybacy wyrzucali rocznie 26% (30 milionów kilogramów) złowionych ryb. (...)
Alessandra Farkas

www.o2.pl | Czwartek [01.01.2009, 22:23] 1 źródło, 1 wideo
W MORZACH NIEBAWEM NIE BĘDZIE ŻYCIA
MORZE UMIERA. A WINNI JESTEŚMY MY.
Chociaż ludzie nie muszą już mieszkać tak blisko zbiorników wodnych, jak dawniej, wciąż ponad połowa ludności świata mieszka w promieniu 100 kilometrów od brzegów mórz i oceanów. Co więcej, aż jedna dziesiąta ma do wody morskiej nie więcej niż 10 kilometrów. Niestety...
Niestety, bo efekty tego są coraz bardziej widoczne. Właśnie przez ludzką obecność brzegi mórz podlegają stałej i stopniowej degradacji. Tyczy się to nie tylko morskiego krajobrazu, który zmienia się przez rozwój turystycznej infrastruktury, lecz także tego, co się dzieje w samym morzu.
Jak pisze "The Economist", według niektórych naukowców wyginęło już ponad 90 procent wielkich drapieżnych ryb, takich jak tuńczyk czy rekin. Ale zagrożone są też inne gatunki.
W przybrzeżnych rewirach morza wyginęło już 85 procent waleni. Także morskie gatunki ptaków, np. mewy czy albatrosy, przy obecnych warunkach mają małe szanse na przetrwanie - ostrzegają naukowcy.

Jak pisze "The Economist", stały wzrost poziomu wody w morzach i oceanach wywołany efektem cieplarnianym prowadzi do paradoksalnej sytuacji: wody przybywa, ale życia w niej jest coraz mniej. | AB


www.o2.pl | Piątek [20.03.2009, 10:38] 4 źródła
GROZI NAM EPIDEMIA GŁODU?
Groźna plaga niszczy zbiory pszenicy na świecie.
Zarodniki rdzy źdźbłowej, która pojawiła się w Ugandzie w 1999 roku, przenosi na duże odległości wiatr. Epidemia zniszczyła już zbiory w Etiopii i Kenii oraz Jemenie. Teraz dotarła z Afryki do Iranu.
Według biologów epidemia może zaatakować zboża w Azji Środkowej i w Indiach. Zagrożone jest już około 80 procent upraw w Azji i Afryce, m.in. w Afganistanie, Pakistanie, Turkmenistanie, Uzbekistanie i Kazachstanie.
To zagłada dla producentów chleba pszennego na całym świecie. Wcześniej lub później dotrze do Ameryki Północnej, Europy, Australii i Ameryki Południowej - powiedział Norman Ernest Borlaug, laureat Nagrody Nobla, który zapoczątkował tzw. zieloną rewolucję w krajach Trzeciego Świata.

Rdze są pasożytami, które na częściach nadziemnych roślin wytwarzają skupienia zarodników - plamy o rdzawym lub żółtym zabarwieniu. Pochodzące z nich ziarno jest bardzo niskiej jakości. | TM

www.o2.pl | Poniedziałek [15.06.2009, 07:55] 1 źródło
GRZYB ZMIECIE PSZENICĘ Z POWIERZCHNI ZIEMI
Grozi nam poważny kryzys.
Grzyb Ug99 może zetrzeć z powierzchni Ziemi aż 80 procent zasobów pszenicy. Trwa wyścig z czasem by wyhodować odporne rośliny - podaje "Los Angeles Times".
Ten złośliwy szczep grzyba pojawił się we wschodniej Afryce około 10 lat temu. W obecnej chwili zagraża 19 proc. światowych upraw pszenicy. Powoduje obumieranie roślin.
Jest jak bomba zegarowa. Rozprzestrzenia się w powietrzu, może się przenosić na ubraniach pasażerów samolotu na nowe kontynenty. Jesteśmy pewni że dotrze i do nas, to tylko kwestia czasu - powiedział Jim Peterson profesor z Uniwersytetu Stanowego Oregon.
Objawami zarażenia plonów są czerwonawo-brązowe płaty pojawiające się na łodygach roślin.
Możemy stanąć w obliczu poważnego kryzysu - twierdzi Rick Ward koordynator projektu zwalczania grzyba z Cornell University w USA.
Naukowcy dotychczas odkryli zaledwie sześć genów, które zapewniają roślinom odporność na zarażanie. Ale zmiana nasion na odporne szczepy, to ogromne przedsięwzięcie i zajmie co najmniej kilka lat.
Grzyb, w innych odmianach, znany jest od dawna. Rolnicy walczą z nim od kiedy zaczęli hodować pszenicę.
To jedna z naszych biblijnych plag. Nie możemy jej zignorować - przekonuje Jorge Dubcovsky profesor genetyki roślin z Kalifornijskiego Uniwersytetu Davis. | JP

[To są skutki upraw monokulturowych, wylesiania, beztroskiej turystyki, co umożliwia łatwe przenoszenie się plag. – red.]

www.o2.pl | Piątek [31.07.2009, 15:19] 2 źródła
ŚWIATU GROZI EPIDEMIA GŁODU
Zabójczy grzyb może zniszczyć uprawy zbóż.
Naukowcy - jak na razie - są bezsilni. Nie wiedzą, jak uporać się z nową odmianą grzyba, który atakuje uprawy - czytamy w dzienniku "Polska".
Choroba zaatakowała już około 30 proc. areału w Afryce i 20 proc. w państwach Bliskiego Wschodu. Organizacja ds. Wyżywienia i Rolnictwa (FAO) ostrzega, że jeśli plaga dotknie Indie, które są głównym producentem żywności w tym regionie doprowadzi to do klęski głodu w Azji.

Ug99, bo tak nazwano nowy rodzaj rdzy zbożowej, po raz pierwszy zaobserwowano w Ugandzie w 1999 roku. Dwa lata później pojawiła się już w Sudanie i Kenii. Później przedostała się do Afryki Środkowej, dotarła też do Półwyspu Arabskiego, atakując pola w Arabii Saudyjskiej. A w 2006 r. pierwsze przypadki grzybicy zanotowano w Iranie - czytamy w "Polsce".

Według FAO Ug99 wkrótce może pojawić się w Afganistanie, Indiach, Pakistanie, Turkmenistanie, Uzbekistanie i Kazachstanie. Za rok może trafić do USA, a za trzy, cztery lata dotrze do Europy.

Ta zaraza może pochłonąć nawet 80 proc. światowych upraw zbóż - twierdzi prof. Brett Carver z Oklahoma State University. - Żadne ze zbóż, nawet ozime, specjalnie przygotowane, nie potrafi się obronić przed Ug99.

Grzyb jest przenoszony przez wiatr, ale może go także przenosić człowiek - na ubraniu, na oponach samochodu czy samolotu. Epidemii nie da się więc powstrzymać. Trzeba znaleźć na nią "lekarstwo". Niestety, mimo że naukowcy pracują nad nim od 2007 roku, nadal nie wiedzą, jak zapobiec rozprzestrzenianiu się plagi. | WB

www.o2.pl / www.sfora.pl | Sobota [29.05.2010, 20:18]
ŚWIATU GROZI GŁÓD. ZABÓJCZY GRZYB ATAKUJE ZBOŻA
Zagrożone są uprawy na wszystkich kontynentach.
Cztery zmutowane genetycznie odmiany grzyba Ug99, który powoduje rdzę brunatną pszenicy zagrażają uprawom tego zboża na całym świecie. Ich zarodniki rozprzestrzeniają się bardzo szybko i są odporne na wszystkie środki grzybobójcze - ostrzega voanews.com.
Zdaniem naukowców zagrożonych jest ponad 90 proc. wszystkich odmian pszenicy na świecie. Zabójczy dla zboża grzyb po raz pierwszy odkryto w 1999 roku w Ugandzie.
Później szybko zawędrował do Kenii, Etiopii, Sudanu i Iranu. Teraz odkryto kolejne jego mutacje.
Staramy się stworzyć odmianę pszenicy, która nie podda się tej chorobie. To jednak niezwykle trudne, a dalsze rozprzestrzenianie się mutacji Ug99 może mieć dla świata katastrofalne skutki - mówi dr Hans-Joachim Braun, dyrektor Global Wheat Program. | AJ


www.o2.pl / www.sfora.pl | Środa [06.01.2010, 06:15] 6 źródeł
LUDZIE WYGINĄ PRZEZ ZWIERZĘTA? TO MOŻLIWE
Zarażają nas coraz groźniejszymi chorobami.
Naukowcy ostrzegają przed wyraźnym wzrostem liczby chorób, które przenoszą się ze zwierząt na ludzi. Eksperci z amerykańskiej Environmental Protection Agency twierdzą, że to zjawisko będzie przybierać jeszcze na sile - donosi "The Daily Telegraph".
Ich zdaniem spowodują to zmiany klimatyczne, zanieczyszczenie środowiska, globalizacja i urbanizacja oraz nowoczesne metody uprawy roślin. To wszystko wpłynie na mutację wirusów.
Naukowcy z amerykańskiej agencji twierdzą, że w ostatnich 2 latach Światowa Organizacja Zdrowia zanotowała co najmniej 45 chorób, które pochodzą od zwierząt. Podczas gdy od 1940 roku do początku tego wieku było ich jedynie około 160.
Czeka nas zmiana sposobu rozprzestrzeniania się chorób na całym świecie. Grożą nam coraz to nowsze choroby zakaźne, których epidemie rozwijać się będą bardzo szybko bo ludzie w nieograniczony przecież sposób przemieszczają się z kontynentu na kontynent - twierdzi dr Montira Pongsiri.
Zdaniem ekspertów z EPA zagrożeniem ponownie będą także choroby, których epidemie udało się opanować. To malaria, przenoszona przez kleszcze choroba z Lyme, wirus Hantaan (rozprzestrzeniany przez myszy i szczury), gorączka Zachodniego Nilu (przenoszona przez komary) czy schistosomatoza, którą roznoszą ślimaki.
W swoim raporcie amerykańscy naukowcy twierdzą, że musimy liczyć się także ze wzrostem zachorowań na raka oraz częstsze występowanie alergii i wad wrodzonych. Jednym z czynników, które to spowodują będą zmiany genetyczne u zwierząt oraz powstawanie siedlisk ludzkich w miejscach, które powodują częsty kontakt z dzikimi zwierzętami - niespotykany do tej pory w dziejach ludzkości - dodaje gazeta.
Dziennik przypomina także, że to właśnie od zwierząt pochodzi wirus HIV oraz ten, który wywołał epidemię świńskiej grypy. | AJ


„NEWSWEEK” nr 48, 03.12.2006 r.: Każdego dnia wirusem HIV zakaża się na świecie 14 tys. osób. Ogólną liczbę chorych na AIDS i zakażonych szacuje się na ok. 40 mln osób.
Ok. 50% zakażeń dotyczy osób między 15. a 24. rokiem życia. Każdego dnia na świecie umiera z przyczyn związanych z HIV/AIDS około 8 tys. osób. W Polsce statystycznie każdego dnia dwie osoby dowiadują się, że są zakażone HIV.


www.o2.pl | Czwartek [16.07.2009, 21:49] 1 źródło
IDZIESZ NA PLAŻĘ? UWAŻAJ NA PIACH!
Pomiędzy ziarenkami czyha niebezpieczeństwo.
Trwające 4 lata badanie 27 tys. plażowiczów pokazało, że ci, którzy wyjścia na plażę nie ograniczają wyłącznie do grzecznego leżenia na kocyku tylko grzebią się w piachu, częściej chorują.
Najczęściej na żołądek. Źródeł należy dopatrywać w niezliczonej ilości sproszkowanego ptasich odchodów, padliny i ścieków pokrywających wybrzeża - ostrzega "San Diego Union-Tribune".
Jak radzi gazeta, jeżeli ktoś koniecznie musi iść na plażę, niech poczyta sobie książkę albo pospaceruje wzdłuż brzegu.
Już lepiej pływać w ściekach niż wchłaniać je przez piach - zauważa gazeta. - Też się choruje, ale rzadziej - dodaje.
Najważniejsze to nic nie jeść, gdy ręce pokrywa piach. Zarazki pokrywające ziarenka dostają się bowiem do naszego organizmu właśnie przez zapiaszczone ręce.
Badanie przeprowadziła amerykańska Environmental Protection Agency na zlecenie władz regionu San Diego. | JS

www.o2.pl | Sobota [14.02.2009, 12:37] 1 źródło
GRONKOWCEM MOŻESZ ZARAZIĆ SIĘ W MORZU
Ostrzegają amerykańscy naukowcy.
Uczeni z Miami University odkryli, że kąpiele morskie mogą sprzyjać rozprzestrzenianiu się gronkowca złocistego. Ten lekoodporny szczep bakterii - jak informuje "Daily Mail" - powoduje co roku śmierć około 1500 Brytyjczyków.
Jak się okazało, w ciepłych morskich wodach, w okolicach Hiszpanii, Portugalii i na Florydzie znaleziono gronkowca.
Naukowcy dowiedli, że na 100 osób, które przez co najmniej piętnaście minut zanurzą się w morzu, 37 zarazi się tą niebezpieczną bakterią. | BW


Dodajmy jeszcze przemyt kradzionych rzeczy, w tym samochodów, narkotyków, broni, materiałów promieniotwórczych, przedostających się terrorystów.

Więcej:
4. TO TYLKO PROKONSUMPCYJNA (POJAZDOWA) EKONOMIA...
http://www.wolnyswiat.pl/forum/viewtopi ... c&start=45

19. CHOROBY ZAKAŹNE, BRAK HIGIENY
http://www.wolnyswiat.pl/19h1.html


www.o2.pl / www.sfora.pl | Czwartek [03.12.2009, 18:32] 1 źródło
NIE ZWLEKAJ Z WAKACJAMI. WKRÓTCE TYCH CUDÓW ŚWIATA NIE ZOBACZYSZ
Gdzie turyści nie są mile widziani.
Zwlekasz z podróżą do największych na świecie atrakcji turystycznych? Wkrótce będziesz mógł tam co najwyżej podziwiać szlabany z napisem "wstęp wzbroniony". Mieszkańcy wakacyjnych mekk zaczęli mieć dość najeżdżających ich hord urlopowiczów i postanowili z nimi walczyć - ostrzega "Newsweek".
Miejsc, które są niedostępne dla turystów przybywa na całym świecie. Zamknięto już słynne katakumby w Paryżu, bo zbyt często je dewastowano.
Na Wyspach ogrodzono Stonehenge, a także ograniczono wstęp do katedry w Canterbury.
Również słynne posągi moai na Wyspach Wielkanocnych podziwiać będzie można niebawem tylko na zdjęciach i filmach. Chile w przyszłym roku ograniczy wizy dla obcokrajowców bo masowy ruch turystyczny zagraża przyrodzie, a zyski z wczasowiczów czerpią tylko duże koncerny i sieci hotelowe.
Podobne dyskusje toczą się również na Galapagos i w Nepalu, gdzie Stowarzyszeniu Górskiemu już udało się przekonać władze, żeby zaczęły walczyć ze śmietniskiem, w które zamieniają stoki turyści z Europy. Od każdego himalaisty pobierany jest depozyt, zwracany tylko w sytuacji, kiedy przyjezdny wykaże, że zabiera ze sobą cały sprzęt - zauważa tygodnik.
Z kolei władze Egiptu zamkną w przyszłym roku grobowce Tutenchamona, Nefretete i Seti bo z liczbą turystów nie dawała sobie rady wentylacja i ściany zabytków zaczęła pokrywać pleśń. W zamian urlopowicze zobaczą repliki grobowców.
Nadchodzący rok to sezon polowania na turystów również w Wenecji. Radni pracują właśnie nad planem zakazu wstępu do najpopularniejszych części miasta dla jednodniowych przybyszów! Reszta musi się przygotować na jeszcze wyższe ceny i szczegółowy regulamin (na przykład za karmienie gołębi, uciążliwych dla wenecjan, czeka nas kara 300 euro) - dodaje "Newsweek". | AJ


CZYLI CAŁKOWITY BILANS JEST UJEMNY; BARDZO NIEKORZYSTNY!!
Ostatnio zmieniony wt cze 22, 2010 4:15 pm przez admin, łącznie zmieniany 4 razy.

admin
Site Admin
Posty: 4289
Rejestracja: czw sie 30, 2007 11:44 am

Postautor: admin » pt lip 10, 2009 9:18 pm

WYPADKI PRZY PRACY

www.ciop.pl
SPOŁECZNE KOSZTY WYPADKÓW PRZY PRACY W POLSCE
Wypadki przy pracy, poza aspektem społecznym, a zwłaszcza humanitarnym, mają znaczny wymiar ekonomiczny dla osoby poszkodowanej i jej rodziny, przedsiębiorstwa oraz całego społeczeństwa. (...)
Znaczna część kosztów wypadków ponoszona jest przez całe społeczeństwo. Urazy spowodowane wypadkami zwiększają m.in. zapotrzebowanie na różne usługi sektora publicznego, np. usługi służby zdrowia. Koszty te są trudne do oszacowania, a w związku z tym najmniej uświadamia je sobie społeczeństwo. W rezultacie wypadki powodują znaczne straty w gospodarce, których koszty, według szacunków Europejskiej Agencji Bezpieczeństwa i Higieny Pracy w Bilbao, dla „starych” krajów członkowskich UE wynoszą od 2,6% do 3,8% PKB.
Centralny Instytut Ochrony Pracy
– Państwowy Instytut Badawczy

www.nszzsol.lodz.pl
Skala problemu jest ogromna. Rocznie w świecie ponad 2 mln osób ulega wypadkom przy pracy. Największa wypadkowość występuje w budownictwie, górnictwie, rolnictwie. W Polsce w 2007 roku zginęło w wypadkach przy pracy 593 osoby, a ok. 12 tysięcy doznało trwałego uszczerbku na zdrowiu. Liczby są alarmujące, a każdy wypadek to ogrom cierpień dla poszkodowanych, nieszczęść dla rodziny.

www.pb.pl
Na świecie każdego roku notuje się 270 milionów wypadków - powiedział prezes Wyższego Urzędu Górniczego w Katowicach Wojciech Bradecki, powołując się na szacunki Międzynarodowej Organizacji Pracy. 160 milionów pracowników cierpi rocznie z powodu chorób i schorzeń związanych z wykonywaną pracą.

"Każdego roku mamy ponad tysiąc tzw. ciężkich wypadków przy pracy. Te statystyki zmuszają do refleksji. Każdy ma prawo do bezpiecznej pracy i wychodząc do niej musi wiedzieć, że wróci do domu. Naszym zdaniem, pracodawcy powinni się nad tym pochylić i zastanowić się nad zagrożeniami, które istnieją w ich zakładach pracy" - powiedział PAP zastępca głównego inspektora pracy Witold Zalewski.

Według Bradeckiego, niebezpieczne warunki pracy pociągają za sobą nie tylko te najbardziej dotkliwe straty - na zdrowiu i życiu - ale też określone straty ekonomiczne. "Nie opłaca się oszczędzać na bezpieczeństwie" - powiedział.

www.e-book.com.pl Poniedziałek, 28.04.2008, 06:47
Jak podaje Międzynarodowa Organizacja Pracy rocznie w wypadkach przy pracy ginie ponad dwa miliony pracowników, 1,2 mln zostaje rannych a 160 mln pracuje w ciężkich warunkach!

W 2007 r. w Polsce poszkodowanych w wypadkach przy pracy zostało 99 171 pracowników. Przy pracy zginęło 479 osób. Na jednego poszkodowanego przypadało 35,3 dni niezdolności do pracy, co daje łącznie 3 354 046 dni. Najczęściej wypadkom ulegają pracownicy najmłodsi, do 29 lat (ponad 27 tys. poszkodowanych) i w pierwszym roku pracy (37 tys. poszkodowanych). Najwięcej wypadków ma miejsce w przetwórstwie przemysłowym (40 tys.), w handlu detalicznym i hurtowym (10 tys.), budownictwie (8895 wypadków) oraz ochronie zdrowia (7797 wypadków).

www.money.pl 2008-06-24
Wypadkom na wsi ulega 1500 dzieci rocznie.
(IAR)

http://www.mojawyspa.co.uk 12-07-2008
Praca w gospodarstwie odbija się także na rozwoju dziecka. Długotrwałe przybywanie w otoczeniu szkodliwych środków chemicznych, hałasujących maszyn, czy dźwiganie ciężkich przedmiotów, prowadzi często do wielu wad rozwojowych i schorzeń.

Nasze zapóźnienia w rolnictwie w dużej mierze opierają się również na tym, że rolnicy nie wykonują badań profilaktycznych. - W krajach zachodnich rolnikom nie trzeba tego nakazywać. Dbają o zdrowie, bo mają świadomość tego, że im wcześniej wykryje się schorzenie, tym lepiej. Nasi rolnicy idą do lekarza dopiero po fakcie, kiedy coś się wydarzy. A potem wszyscy podatnicy płacą za ich leczenie, rehabilitację, czy sanatorium – mówi Giedrojć.

Według ubiegłorocznych danych Międzynarodowej Organizacji Pracy, w rolnictwie pracuje 100 mln dzieci w wieku 5-14 lat. Są zatrudniane do pracy w gospodarstwach, fermach, plantacjach, często w warunkach zagrażających ich zdrowiu, np. przy stosowaniu toksycznych substancji chemicznych.

Łącznie w rolnictwie pracuje 70% ze wszystkich dzieci zatrudnionych na świecie. Rocznie ponad 22 tysiące dzieci traci życie z powodu wypadków przy pracy. Najwięcej dzieci pracuje w Chinach, Indiach, Bangladeszu, Nigerii, Brazylii i Filipinach.
Agnieszka Niesłuchowska, Wirtualna Polska

www.ciop.pl
Dochodzi do 40 000 wypadków rocznie przy pracy pilarkami łańcuchowymi.

www.o2.pl | 2008-10-20 16:33
ŚMIERĆ W PRACY
Mamy kryzys, na razie słabo odczuwalny, ale pracodawcy już mówią o zwolnieniach. Koniec sielanki w pracy może nastąpić nagle i bez ostrzeżenia. Czy oznacza to, że już wkrótce powrócą czasy, kiedy pracownik musiał być gotów do wypełnienia wszystkich poleceń zwierzchnika, nawet tych, które nie były zgodne z zasadami BHP?

Człowiek jest wolny
Teoretycznie pracownik nie musi wykonywać poleceń, które nie są zgodne z przepisami dotyczącymi bezpieczeństwa i higieny pracy. Może nawet zagrozić pracodawcy powiadomieniem odpowiednich organów kontrolnych, jeśli ten będzie domagał się zrobienia czegoś, co niesie ze sobą ryzyko. Tyle że w praktyce to się rzadko zdarza. Kiedy na rynku pracy jest kryzys, kiedy bezrobocie ciągle rośnie, każdy bez szemrania wykonuje to, co każe szef, i nie pyta, czy powinien mieć przy tym jakieś zabezpieczenia. Jeśli nie chce czegoś zrobić, może iść sobie gdzie indziej i poszukać bezpieczniejszego zajęcia.

Przypadki łamania przepisów BHP nie muszą kończyć się tragicznie, ale czasami tak się właśnie kończą. Człowiek umiera wskutek zaniedbań firmy bądź własnych i wtedy rozpoczyna się śledztwo, które zwykle kończy się umorzeniem, bo śledczy jasno wykazują, że pracownik sam naruszył przepisy i spowodował zagrożenie, w wyniku którego zginął. Firma robi wszystko, by sprawę zatuszować, a brudy zamieść pod dywan. Nikt nie chce kłopotów i nikt ich przeważnie nie ma. Niestety żadne śmiertelne lub kończące się trwałą utratą zdrowia wypadki przy pracy nie uczą ludzi niczego. Błędy są wciąż powielane.

Śmierć jest tuż-tuż
W kwietniu 2008 roku w zakładach o nazwie Vobro, produkujących słodycze, a mieszczących się w Brodnicy, zginął młody człowiek Krzysztof Pruszewicz. Miał 21 lat. Wpadł do wielkiego mieszalnika masy czekoladowej, który nie wiadomo dlaczego włączył się i zmiażdżył chłopaka, powodując jego śmierć. Sprawę opisywała lokalna prasa i portale internetowe. Śmierć Krzysztofa wywołała wzburzenie lokalnej społeczności. Powiadomiono inspektorat pracy, ale kontrola przeprowadzona w zakładzie nie wykazała żadnych uchybień i nieprawidłowości. Tymczasem we wrześniu, jak podaje portal www.ozzip.pl, odbyła się na brodnickim rynku manifestacja poparcia dla rodziny zmarłego. Ludzie domagali się wyjaśnienia przyczyn śmierci młodego robotnika. Ten wyjątkowo dramatyczny i budzący grozę przypadek śmierci przy pracy nie jest pierwszym ani ostatnim w historii.

Przed kilku laty w dużych polskich miastach zawisły plakaty z fotografią młodego uśmiechniętego małżeństwa. Mężczyzna przedstawiony na fotografii był ofiarą wypadku w łódzkiej fabryce lodówek Indesit, nazywał się Tomasz Jochan. Zginął, kiedy pochylił się nad taśmą montażową i prasa do wytłaczania lodówek zmiażdżyła mu głowę. Sprawa była głośna między innymi dlatego, że żona zmarłego postanowił pokazać światu, jak naprawdę wyglądała praca w Indesicie. Kobieta zatrudniła się tam nawet i zrobiła zdjęcia ludzi pracujących przy taśmach produkcyjnych, żeby udowodnić nieprawidłowości i zaniedbania w systemie szkoleń pracowników.

Kilka lat temu w jednym z zakładów w Grodzisku Mazowieckim ogromna blaszana szafa przygniotła młodego człowieka, który dopiero co został przyjęty do zakładu. Śledztwo nie wykazało w tej sprawie uchybień ze strony pracodawcy. To tylko nieliczne, najbardziej spektakularne przykłady tego, co może grozić pracownikowi zatrudnionemu w zakładach produkcyjnych w Polsce.

Czy pracodawcy szkolą pracowników?
Jeśli jakaś firma pojawia się na polskim rynku, to jej główną motywacją jest pozyskanie taniej siły roboczej, która pracując za psi grosz, zwiększy zyski. Ludzie w biednych regionach, w miastach z dużym bezrobociem są gotowi na wiele poświęceń, byle tylko dostać wymarzoną pracę. Będą siedzieć po nocach, zaliczać niepłatne nadgodziny, tyrać przy maszynach, które już dawno powinny być na śmietniku, a ciągle pracują. Pracodawca oczywiście myśli jedynie o tym, by zmaksymalizować zyski, a zminimalizować koszty. Szkolenie BHP z prawdziwego zdarzenia to koszty. Oczywiście takie szkolenie musi się odbyć i ono się odbywa, tylko co z tego. Bywa, że trwa kilkanaście minut, a bywa również tak, że pracownikowi podsuwa się pod nos kwitek i każe się mu złożyć podpis zaświadczający, że został przeszkolony w zakresie BHP. Potem wpuszcza się go na halę, gdzie stoją urządzenia warte miliony euro, których obsługi powinno się uczyć przez pół roku albo dłużej - tak właśnie są szkoleni pracownicy w krajach, z których pochodzą producenci tych urządzeń. Tyle że ci ludzie to nie byli Polacy i ich można było szkolić tak długo, można było w nich inwestować. Filie koncernów instalujące się u nas starają się unikać takich kosztów jak długotrwałe szkolenia, zresztą nie ma się czym przejmować, skoro ludzie tutaj gotowi są pracować za najniższe stawki, po co jeszcze ich szkolić? Doświadczenie pokazuje, że nawet jeśli dojdzie do tragedii, bardzo trudno jest pociągnąć kogokolwiek do odpowiedzialności. Postępowania w sprawie śmierci w czasie pracy toczą się długo i zwykle odpowiedzialność za zdarzenie rozmywa się w gąszczu paragrafów.

Przede wszystkim zysk
Oczywiście pracodawca z zagranicy nie pilnuje swoich polskich wyrobników sam. Ma od tego ludzi, którzy w firmach nastawionych wyłącznie na zysk noszą zwykle przezwisko kapo lub gestapo. Warianty tego przezwiska bywają różne, ale zawsze chodzi o to samo: o faceta, który za swoją wyższą od robotniczej pensję będzie wypruwał z podwładnych żyły, opieprzał ich, kiedy spóźnią się do pracy, krzyczał, kiedy zatrzymają się choć na chwilkę, latał na skargę i groził zwolnieniem za najmniejszy odruch buntu. Wszystkie te zachowania kojarzą się ludziom w Polsce z niemieckimi obozami koncentracyjnymi. Faceci, którzy wywołują takie skojarzenia wydają się z tego zadowoleni. Przezwisko podnosi ich prestiż w hierarchii firmy, pomaga pozbyć się kompleksów, nastraja optymistycznie na cały dzień i powoduje, że czują się kimś innym, niż są w rzeczywistości. Jeśli szef wymaga od nich, by cisnęli robola, to oni cisną i nie ma mowy, żeby przestali. Przecież robol może sobie poszukać innej pracy. Nie może? To już jego problem, niech się postara i wydajniej pracuje, to na pewno mu się uda. Robole nienawidzą swoich przełożonych, nie cierpią ich za aroganckie zachowanie, za brak szacunku dla człowieka, za to, że można się nie wiadomo jak strać, a i tak człowiek zostanie potraktowany jak śmieć. Nie ma znaczenia, ile zrobił i jak szybko. Kłopoty zaczynają się wówczas, gdy na hali dochodzi do wypadku. Nie musi to być śmiertelny wypadek - wystarczy, że ktoś zleci z drabiny. Wtedy zaczynają się problemy, próby wyjaśniania i tłumaczenia, dlaczego doszło do tragedii, do której mogło nie dojść. Jeśli pracownik, który doznał uszczerbku na zdrowiu, nie da się zastraszyć ani ugłaskać obietnicami wyższych zarobków lub jakichś premii, ma szansę wygrać sprawę w sądzie. Dlatego nie wolno odpuszczać i lekkomyślnie układać się z pracodawcami, ponieważ to ich obowiązkiem jest zapewnienie bezpieczeństwa pracownikom. To oni ponoszą za to odpowiedzialność.
Rafał Majchrzak
Ostatnio zmieniony wt cze 22, 2010 4:17 pm przez admin, łącznie zmieniany 3 razy.

admin
Site Admin
Posty: 4289
Rejestracja: czw sie 30, 2007 11:44 am

Postautor: admin » pt lip 10, 2009 9:18 pm

www.o2.pl / www.sfora.pl | Czwartek [05.11.2009, 20:22] 2 źródła
ILE CZASU MARNUJEMY NA DOJAZDY DO PRACY
Polacy coraz częściej pracują nie tam gdzie mieszkają.
Ponad 2,3 mln Polaków pokonuje codziennie kilkadziesiąt, a czasem nawet kilkaset kilometrów, by dojechać do pracy. W drodze do firm Polacy spędzają miesięcznie około 90 mln godzin - wynika z danych GUS.
Aż 25 proc. Polaków pracuje w innej gminie niż ta, w której mieszka, a w ponad 600 gminach do innej miejscowości dojeżdża ponad 80 proc. pracujących.
To nie prawda, że Polacy nie są mobilni. Staliśmy się narodem współczesnych nomadów - uważa Leszek Gilejko, socjolog. Najbardziej widać to w okolicach Warszawy. Stolica zasysa większość mieszkańców z okalających ją miejscowości - pisze "Dziennik Gazeta Prawna".
Eksperci twierdza, że Polska znalazła się w fazie typowej dla reformujących się gospodarek. Ludzie znajdują dobrą pracę, ale nie stać ich jeszcze na to, by kupić lub wynająć w jej pobliżu mieszkanie. | TM

www.o2.pl / www.hotmoney.pl | Czwartek, 05.11.2009 17:03
KRAJ: MILIONY GODZIN W DRODZE DO PRACY
Mobilny jak Polak.
Ponad 2,3 mln Polaków robi dziennie kilkadziesiąt, a nawet kilkaset kilometrów, by dojechać do pracy - wynika z danych Głównego Urzędu Statystycznego.
Tym samym czas dojazdu do pracy zabiera nam łącznie około 90 milionów godzin miesięcznie. Bo jak wynika z najnowszego raportu Głównego Urzędu Statystycznego, który cytuje forsal.pl, co czwarta osoba pracuje w innej gminie niż ta, którą zamieszkuje.
– Jeszcze niedawno uważano, że nie jesteśmy mobilni w poszukiwaniu pracy. A tymczasem okazuje się, że staliśmy się narodem współczesnych nomadów – mówi portalowi socjolog ekonomii Leszek Gilejko.
Rzecznik Głównego Urzędu Statystycznego Wiesław Łagodziński mówi. – Do tej pory porównywano nas do ciągle podróżujących za pracą Amerykanów i martwiono się, że nie jesteśmy aż tak mobilni.
A rzeczywistość jest zupełnie inna. Już w ponad 600 gminach w kraju ponad 80 proc. osób dojeżdża do pracy w innej gminie – wynika z badania GUS. A ile czasu wam zajmuje dojazd do pracy?
Leszek Sadkowski
leszek.sadkowski@hotmoney.pl


www.o2.pl / www.sfora.pl | Wtorek [17.11.2009, 12:33] 1 źródło Poleć na: Facebook
PRACUJESZ W NOCY? ZAPADNIESZ NA RAKA
Nocna aktywność jest groźniejsza niż przypuszczano.
Pracujący na nocne zmiany częściej chorują na raka piersi, gruczołu krokowego i jelita grubego. Naukowcy z uniwersytetu w Sydney twierdzą, że to wynik niższego poziomu melatoniny w ich organizmach. Ten hormon reguluje nasz cykl dobowy, ale także reguluje pracę układu odpornościowego - donosi news.com.au.
Sztuczne światło znacznie obniża produkcję melatoniny, co ma katastrofalne skutki dla całego organizmu. Australijscy badacze po testach na zwierzętach stwierdzili, że guzy nowotworowe rozrastają się szybciej jeśli w organizmie jest za mało tego hormonu.
Nocna praca jest kolejnym czynnikiem, który zwiększa ryzyko raka. Osoby, które muszą być aktywne w nocy częściej cierpią także na cukrzyce i mają problemy z nadwagą - mówi prof. Naomi Rogers. | AJ
Ostatnio zmieniony wt cze 22, 2010 4:19 pm przez admin, łącznie zmieniany 3 razy.

admin
Site Admin
Posty: 4289
Rejestracja: czw sie 30, 2007 11:44 am

Postautor: admin » pt lip 10, 2009 9:19 pm

STRESY, CHOROBY PSYCHICZNIE I INNE PROBLEMY ZWIĄZANE Z PRACĄ

www.o2.pl / www.sfora.pl | Czwartek [27.05.2010, 12:19]
LUDZIE PRACUJĄ JUŻ PONAD SWOJE SIŁY
Nie starcza im czasu nawet na posiłek.
Przeciętny pracownik w Wielkiej Brytanii spędza w pracy pięć godzin tygodniowo więcej niż wynikałoby to z kontraktu. W ciągu roku daje to 33 dni. W czasie całego zatrudnienia - cztery dodatkowe lata.
Siada do kolacji dopiero o godzinie 20, po spełnieniu domowych obowiązków. Półtorej godziny później niż dwa lata temu. Od pierwszej porannej myśli o obowiązkach do chwili, gdy wieczorem wyłącza telefony mija 12 godzin - czytamy na dailymail.co.uk.
Połowa z czterech tysięcy badanych stwierdziła, że gdyby trzymała się sztywno godzin pracy nie wykonałaby swoich obowiązków. Jedna czwarta haruje ponad normę, bo obawia się braku podwyżki.
Jeden na pięciu je śniadanie przed komputerem, a co szósty - obiad. Na normalny posiłek starczy im czasu tylko trzy razy w tygodniu.
Ludzie pracują więcej niż kiedykolwiek. To ma zły wpływ na ich zdrowie, odpoczynek i prawidłowe odżywianie - czytamy na dailymail.co.uk. | MK


www.o2.pl / www.hotmoney.pl | Piątek, 24.07.2009 18:48
KRAJ: MOBBING W FIRMIE. JAKA JEST SKALA PROBLEMU?
Ilu z nas jest dręczonych w pracy?
Z danych Instytutu Psychosomatycznego, które przytacza "Gazeta Prawna" wynika, że już blisko pół miliona Polaków ma problemy w pracy.
W ocenie biegłych sądowych prawie 4 proc. pracujących rodaków może ubiegać się nawet o odszkodowania z powodu mobbingu.
A ile spraw tego rodzaju trafia do sądów? Zaledwie ok. 500 rocznie (dane Ministerstwa Sprawiedliwości). I więcej prędko pewnie nie będzie, gdyż większość spraw jest odrzucana, co skutecznie zniechęca potencjalnych wnioskodawców.

Rząd dostrzega problem - „GP” pisze o zmianach w kodeksie pracy, które ma rekomendować rządowi nowo powstały zespół ds. przeciwdziałania mobbingowi (komórka istnieje przy pełnomocniku rządu do spraw równego traktowania).

I tak, jeśli pracownik będzie dręczony w swoim miejscu pracy, będzie musiał powiedzieć o tym pracodawcy, który z kolei będzie zobowiązany do wyjaśnienia sytuacji i podjęcia się mediacji. A czy waszym zdaniem problem mobbingu w pracy jest poważny i często ma w Polsce miejsce?
Leszek Sadkowski
leszek.sadkowski@hotmoney.pl

www.o2.pl / www.sfora.pl | Sobota [17.10.2009, 22:56] 1 źródło
SZEF CIĘ GNĘBI? PEWNIE JEST NIEKOMPETENTNY
To typowe zachowanie przytłoczonych obowiązkami pracodawców.
Połączenie niekompetencji z władzą sprawia, że pokazuje się najgorsza strona człowieka. W pracy najczęściej objawia się to prześladowaniem.
Im większe odczucie własnej niekompetencji ma przełożony tym bardziej agresywne będzie jego zachowanie wobec podwładnych - wskazują wyniki badań.
Wnioski do jakich doszli naukowcy z Uniwersytetu Południowej Kalifornii zadają kłam wcześniejszym teoriom, jakoby najgorsze cechy u szefa wywoływała ambicja oraz bezustanna walka o władzę.
Uczestnicy eksperymentu zostali najpierw zmanipulowani przy użyciu sprawdzonych technik psychologicznych by wywołać u nich poczucie niekompetencji - pisze brytyjski "Telegraph".
Następnie każdy z nich miał określić karę dla innych osób, które (jak im powiedziano) popełniły błędy. Karą były dźwięki syreny o natężeniu między 10 a 130 decybeli.
Największe natężenie dźwięku wybrały te osoby, które miały najbardziej zachwiane poczucie własnej wartości - średnio 71 decybeli (dźwięk powyżej poziomu szkodliwości, porównywalny do silnika "malucha").
Jest jednak nadzieja.
Jak pokazał inny eksperyment w ramach tych samych badań, najłatwiejszym sposobem ujarzmienia szefa jest zwykłe pochlebstwo - podaje "Telegraph".
Nie należy jednak przesadzać - ostrzegają naukowcy. Zbyt częste lub nieustanne prawienie komplementów spowoduje, że szef straci kontakt z rzeczywistością. | JP

www.o2.pl / www.sfora.pl | Czwartek [05.11.2009, 21:23] 4 źródła
NIE WARTO STRESOWAĆ SWOICH PRACOWNIKÓW
Firmy tracą przez to miliardy.
Przez stresy, depresje i problemy psychiczne pracowników brytyjskie firmy tracą rocznie około 28 mld funtów - wynika z raportu NHS.
Z powodu problemów psychicznych Brytyjczycy chorują rocznie przez 13,7 mln dni.
Nie warto zmuszać personel do pracy po godzinach. To jest po prostu nieopłacalne - twierdzą eksperci z National Institute for Health and Clinical Excellence.
Specjaliści uważają, że firmy mogą znacznie zwiększyć swoje zyski przez ograniczenie w pracy poziomu stresu, stosowanie pochwał i konstruktywnej krytyki, wprowadzenie elastycznego czasu pracy oraz przyznawanie w nagrodę dodatkowych dni urlopu.
Źródłem największych kłopotów w firmie są źli menedżerowie. Pracodawcy powinny inwestować w ich szkolenia - uważają autorzy raportu. | TM


www.o2.pl / www.hotmoney.pl | Piątek, 24.07.2009 12:33
PRACA: PRACODAWCY MASOWO ŁAMIĄ PRZEPISY
I wykorzystują pracowników.
Polscy pracodawcy masowo łamią przepisy dotyczące czasu pracy, a uzyskanie przepisowych 14 dni urlopu w wielu firmach graniczy z niemożliwością. Do takich wniosków doszła Państwowa Inspekcja Pracy po serii kontroli, o których pisze „Dziennik”.
„W ubiegłym roku nierzetelne prowadzenie ewidencji czasu pracy udowodniono co dziesiątej placówce ochrony zdrowia, co szóstej piekarni, co czwartemu towarzystwu ubezpieczeniowemu i aż 90% małych sklepów spożywczych” – pisze gazeta.
Najgorsze jest to, że szefowie nie pozwalają swoim podwładnym na skorzystanie z dłuższych urlopów. Jak powiedziała pracownica agencji reklamowej, z którą rozmawiali dziennikarze, rzadko kiedy może pozwolić sobie na więcej niż tydzień wolnego. Psychologowie natomiast twierdzą, że optymalna długość urlopu to trzy tygodnie i przestrzegają pracodawców przed jego skracaniem. Bo zmęczony pracownik to zły pracownik.
Karol Karpiński


www.o2.pl / www.sfora.pl | Sobota [12.12.2009, 13:40] 1 źródło Poleć na Facebook
TWÓJ SZEF ROBI Z CIEBIE KALEKĘ
Stracisz zdrowie nim doczekasz do emerytury.
Zaledwie jedno na sto stanowisk pracy w polskich biurach jest w pełni przystosowane do potrzeb pracowników, a ponad połowa nie spełnia większości wymogów ergonomii - tvp.info cytuje wyniki badań dla kampanii Ergotest.
Polacy masowo pracują w niekomfortowych i szkodliwych dla zdrowia warunkach.
W efekcie, ponad 90 proc. pracowników biur skarży się na bóle kręgosłupa , a ponad 80 proc. cierpi na dolegliwości związane ze wzrokiem - twierdzi serwis.
Co trzecie stanowisko pracy jest zbyt ciasne, ludzie pracują ściśnięci, nie mając nawet przepisowych 80 cm odstępu pomiędzy biurkami. Do tego siedzimy na połamanych i krzywych krzesłach.
Ponad połowa pracowników biurowych ma źle ustawiony monitor, a prawie jedna trzecia pracuje przy nieodpowiednio ustawionej klawiaturze. Aż w 83 proc. przypadków nadgarstki podczas pisania na klawiaturze są ułożone nieprawidłowo - dodaje tvp.info.
Gdy pracodawca nie przygotowuje nam odpowiedniego stanowiska pracy, kończy się to urazami, najczęściej wynikłymi z obciążenia układu ruchu.
A te prowadzą do tzw. zespołu przeciążeniowego układu mięśniowo-szkieletowego - wyjaśniają eksperci.
Badanie zostało przeprowadzone między styczniem a październikiem 2009 na 11,3 tys. pracownikach biur w Polsce. | JS


„GAZETA WYBORCZA, dodatek PRACA” nr 39, 26.09.2005 r.
ILE NAS KOSZTUJE ROBIENIE KARIERY
W zastraszającym tempie rośnie liczba osób leczących się psychiatrycznie. Najnowsze, niepublikowane jeszcze dane zszokowały nawet psychiatrów – w ostatnim roku przybyło w Polsce ponad 120 tys. chorych! To cena za udział w wyścigu szczurów – komentują lekarze
W 2003 r. w poradniach psychiatrycznych leczyło się 1,124 mln Polaków. W roku ubiegłym – tak wynika z raportu Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie, do którego dotarliśmy – 1,246 mln. Wzrost o 122 tys. Ta liczba nie uwzględnia jednak osób leczących się prywatnie. Psychiatrzy nieoficjalnie szacują, że może ich być nawet milion. (...)
– Nigdzie w Europie nie przybywa chorych w takim tempie – mówi profesor Aleksander Araszkiewicz, szef Kliniki Psychiatrii Szpitala Uniwersyteckiego w Bydgoszczy i prezes elekt Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego. – W ciągu ostatnich ośmiu lat w Polsce ich liczba się podwoiła – dodaje. (...)

Więcej depresji, psychoz i nerwic
W 2004 r. w poradniach psychiatrycznych lekarze zdiagnozowali depresję u ponad 274 tys. Polaków, 188 tys. z nich to osoby w wieku od 30 do 64 lat.
– Te dane są mocno zaniżone – uważa Joanna Meder, zastępca dyrektora w warszawskim Instytucie Psychiatrii i Neurologii. – Przynajmniej jeszcze raz tyle osób z depresją leczy się samodzielnie, aplikując sobie alkohol i środki psychotropowe. Prędzej czy później i oni trafią do poradni.

– Z roku na rok mamy więcej pacjentów z zaburzeniami spowodowanymi nadużywaniem alkoholu i narkotyków – mówi prof. Araszkiewicz.
I podaje cyfry: – W 1997 r. odnotowaliśmy w Polsce 70 osób z psychozami wywołanymi narkotykami, a w roku 2003 – prawie 1,8 tys. przypadków. Podobnie z psychozami alkoholowymi. Wciągu ośmiu lat ich liczba wzrosła ze 118 tys. do 160 tys.

Drastycznie rośnie też liczba zdiagnozowanych w poradniach nerwic. W roku 1997 – 205 tys., osiem lat później – już 321 tys.!
Meder: – To wynik życia w nieustannym stresie. Ludziom brakuje stabilizacji, jutro jest niepewne.

Koszty wyjazdów za pracą za Zachód
– Niebawem do zagrożeń doskonale nam znanych dojdą nowe – prognozuje prof. Araszkiwicz. – Coraz więcej ludzi wyjeżdża za chlebem na Zachód, wielu z nich nie poradzi sobie psychicznie z długotrwałą rozłąką. Kiedy przekonają się naocznie, na jakim poziomie żyją Niemcy czy Francuzi, będą dążyć do tego samego. Za cenę zdrowia.
– Jak będzie wyglądała nasza kondycja psychiczna za kilka lat?
– Gorzej niż dziś. Szaleńcza rywalizacja rozpoczyna się już dużo wcześniej, bo praktycznie w przedszkolu. Presja, żeby być najlepszym, jest wywierana na kilkuletnie dzieci. To musi przynieść złe efekty. Jedyne, co możemy zrobić, to edukacja i profilaktyka. Na to jednak brakuje pieniędzy – mówi prof. Araszkiewicz. – Chorzy zgłaszają się do nas, kiedy choroba jest już zaawansowana. Niestety, cały czas wizyta u psychiatry jest postrzegana jako coś wstydliwego i upokarzającego.
Marcin Kowalski, Anna Twardowska, Bydgoszcz


www.o2.pl / www.sfora.pl | Środa [02.12.2009, 20:25] 3 źródła
TAK BRYTYJCZYCY WYKORZYSTUJĄ POLKI
Nasze rodaczki pracują jak niewolnice.
Polki są wyzyskiwane przez agencje pracy przy zatrudnianiu w brytyjskich domach opieki dla osób starszych - ujawnia raport organizacji charytatywnej Oxfam.
Polki pracują ciężej niż miejscowi pracownicy, ponieważ boją się sprzeciwić pracodawcom i nie znają swoich praw - pisze „Guardian".
Kobiety często podpisują kontrakty na kilka lat, z których nie mogą się wycofać, jeśli nie zwrócą kosztów zakwaterowania i podróży w wysokości tysiąca funtów.
Pracowałam minimum 60 godzin w tygodniu przez dwa lata. Przez 5-6 dni w tygodniu byłam na nocnych zmianach od godz. 20 do 8 - powiedziała Magda, jedna z Polek pracujących w domu opieki.
Raport stwierdza, że brytyjscy pracodawcy często wykorzystują trudną sytuację życiową imigrantów.
Ich główne grzechy to zaniżanie płac, wydłużanie czasu pracy, bezprawne potrącenia zarobków oraz praca w warunkach niebezpiecznych i szkodliwych dla zdrowia - piszą autorzy raportu. | TM


www.o2.pl / www.sfora.pl | Czwartek [08.10.2009, 15:35] 1 źródło
PRACA PROWADZI DO DEPRESJI
Firmy niszczą zdrowie co 3 pracownika.
W Unii Europejskiej aż 28 proc. pracowników cierpi na problemy ze zdrowiem psychicznym związane z pracą. To aż 56 mln ludzi - donosi "Wprost".
Najczęściej przyczyną choroby jest utrata kontroli nad zbyt dużym zakresem obowiązków. Do tego dochodzi tempo pracy, złe zarządzanie przez kadrę kierowniczą czy zagrożenie bezrobociem, a nawet nadmierny hałas w firmie.
Problemy ze zdrowiem psychicznym to jednak nie tylko problem pracowników - cierpią również przedsiębiorcy. Prawie połowa długich zwolnień lekarskich wynika z dolegliwości spowodowanych nadmiernym stresem - dodaje tygodnik.
Co więc robić? Psychiatrzy twierdzą, że najważniejsze jest wczesne wykrycie depresji lub stanów lękowych. | AJ


www.o2.pl | Piątek [02.01.2009, 11:11] 2 źródła
POLACY HARUJĄ DLA ROMSKICH GANGÓW
Kuszeni pieniędzmi, wpadają w sidła oszustów.
Szajka polskich Romów zatrudnia rodaków do pracy przy remontach domów. Kuszą wysokimi zarobkami, a potem zmuszają do niewolniczej pracy przez 7 dni w tygodniu, po 10-12 godzin na dobę. Sprawę opisał "Dziennik".
Polacy nocują w przerażających warunkach. Bez ogrzewania, na pryczy, w kilkunastuosobowych pokojach w walącej się ruderze.
Według "Dziennika", gangi grasują głównie w rejonach Sheffield, Bradford, Leeds, Doncaster i Middlesbrough. Według gazety, toczy się śledztwo, które ma wyjaśnić sprawę.
Według poszkodowanych, brytyjska policja woli nie reagować, bo nie chce ingerować w zatargi między obcokrajowcami - pisze "Dziennik".
To brak pieniędzy, wstyd przed rodziną i strach hamuje Polaków przed zgłaszaniem sprawy policji - uważa Ewa Sadowska, która od kilku lat pomaga rodakom na Wyspach. | AH


"FAKTY I MITY" nr 1, 10.01.2008 r.
Ponad pół miliona Polaków żyje w tzw. emigracyjnej rozłące. To taki stan, kiedy jedno z małżonków wyjeżdża do pracy za granicę. Blisko 30 procent takich małżeństw kończy się rozwodami. Czy Kościół podnosi larum? Nie, ponieważ w ok. 50 procentach przypadków to sąd biskupi ogłasza nieważność związku. Co – oczywiście – rozwodników sporo kosztuje...


www.o2.pl [15.02.2009, 10:59] 2 źródła
POLACY ZARABIAJĄ NA WYSPACH I... SIĘ ROZWODZĄ
W ciągu 5 lat rozpadnie się 600 tys. polskich małżeństw.
Liczba rozwodów Polaków gwałtownie wzrasta. W 2000 roku z powodu wyjazdów zarobkowych do Wielkiej Brytanii rozpadło się 43 tys. małżeństw, a dwa lata temu niemal dwa razy więcej, bo 80 tys. - alarmuje Grażyna Czybińska, która zajmuje się wpływem migracji na związki małżeńskie.
Przewiduje ona, że w ciągu następnych pięciu lat rozwiedzie się blisko 600 tys. polskich par.
Wszystko przez długi czas rozstania. Zdaniem ekspertów Polacy pracujący na Wyspach tracą też swój zapał do kościoła katolickiego, co ułatwia rozwód. A ci, którzy wracają do kraju, mają zbyt wygórowane oczekiwania.
Polacy muszą zdać sobie sprawę, że ich poziom życia zmieni się na gorsze po powrocie do kraju. A wiele osób przeżywa rozczarowanie, pojawia się stres, depresja i ciężko dogadać się z partnerem, z którym przez lata się tak nie mieszkało. - tłumaczy Agnieszka Danielak, psycholog pracujący z Polakami w Wielkiej Brytanii. | J

[Do tego trzeba dodać skutki fatalnych warunków pracy na zachodzie: psychicznych (w stresie m.in. spowodowanym eksploatującymi, poniżającymi pracodawcami; strachem przed policją, że nie otrzyma się zarobków, z powodu oszukiwania podczas wypłat, innych czyhających na dane mse pracy; wykonywania prac nie spełniających aspiracji życiowych; z powodu rozłąki dochodzi też do osobistych dramatów; do tego dochodzi brak - bo zbyt droga - rozrywki, relaksu) i fizycznych (np. praca po kilkanaście godzin dziennie, w pochylonej pozycji, na brzuchu, w kucki, na kolanach itp.; Ci ludzie często się też źle odżywiają, w tym w pośpiechu by nie obrazić... pracodawcy).
Znaczna część tych przywiezionych do Polski euro wyjdzie również nam - społeczeństwu - bokiem, bo trzeba będzie tych ludzi za dużo większe pieniądze leczyć i utrzymywać zamiast mieć z nich pożytek, w tym dochód! – red.]


www.o2.pl | Środa [25.03.2009, 08:13] 3 źródła
POLSCY EMIGRANCI TO "STRACONE POKOLENIE"
Grozi nam przez nich katastrofa demograficzna?
W Polsce byli bezrobotni albo studiowali na modnych w latach 90., lecz w praktyce mało przydatnych na rynku pracy kierunkach, takich jak zarządzanie, marketing, czy administracja. Zaś za granicą pracowali poniżej kwalifikacji, bez możliwości wybicia się - charakteryzuje polskich emigrantów prof. Krystyna Iglicka, demograf i ekonomistka z Centrum Stosunków
Międzynarodowych w Warszawie.
Nazywając emigrantów "straconym pokoleniem" Iglicka twierdzi, że na dłuższą metę najbardziej stratni na migracji będą sami emigranci. Dlaczego?
Niektórzy z nich próbują wrócić, ale jeśli w CV mają pracę w barze, lub opiekę nad dzieckiem, to wygląda to źle. To jest ta migracyjna pułapka dużego segmentu polskiego społeczeństwa - twierdzi profesor.
Jak dodaje, w 2025-30 roku Polska będzie w tragicznej sytuacji demograficznej.
Problemy społeczne na tle emigracji to m.in. rozpad więzów społecznych, zjawisko tzw. eurosierot (10-15 tys. dzieci porzuconych przez emigrantów), uzależnienie gospodarstw domowych od transferu gotówki z zagranicy i spadek aktywności zarobkowej tych, którzy je otrzymują - dodaje prof. Iglicka. | AB


www.o2.pl / www.sfora.pl | Czwartek [03.12.2009, 19:32] 1 źródło Poleć na Facebook
OTO POLSKIE OBOZY PRACY. Z KOGO ROBIĄ NIEWOLNIKÓW
Jak wygląda wyzysk po polsku?
Prosiłam, żeby przestali traktować nas jak niewolników, ponieważ jesteśmy pracownikami. Odpowiedział: jesteście niewolnikami - wspomina Naomi Navarro, Filipinka, która przyjechała pracować do Polski.
28 kobiet z Filipin zaciągnęły w rodzinnym kraju pożyczki bo obiecano im dobrze płatną pracę przy zbiorze pieczarek. Trafiły do firmy "Myszkowiec" z Parczewa koło Lublina, która grzyby sprzedaje w całej Europie. I zaczął się horror.
Filipinki mieszkały na terenie zakładu ściśnięte w wieloosobowych salach. Grzyby zbierały w pieczarkarni oddalonej o kilkadziesiąt kilometrów. Pracowały za grosze przez 7 dni w tygodniu, a spały tylko 4 godziny dziennie. Miesięcznie zarabiały około 700 złotych - informuje TVN24.
Nic zgadzało się zapisami umowy, którą podpisały jeszcze przed przyjazdem z polską agencją "Euroconnect" z Gorzowa Wielkopolskiego. Miały zarabiać miesięcznie 560 dolarów, pracując 5 dni w tygodniu przez osiem godzin. Miały otrzymać też wyżywienie i opiekę medyczną.
Okazało się, że już w Polsce podpisały nową umowę w naszym języku, myśląc, że to kopia poprzedniej. Dokument zmieniał warunki pracy całkowicie, dlatego szefowie pieczarkarni odpierają zarzuty kobiet.
Panie wyraziły chęć pracy w niedzielę, bo przyjechały tu pracować, a nie odpoczywać - mówi właściciel Waldemar Myszkowiec.
Filipinkom ostatecznie udało się uciec z zakładu. Agencja pośrednictwa pracy "Euroconnect" działa od roku, a sprowadzani przez nią cudzoziemcy pracują także w innych zakładach w Polsce. | AJ

www.o2.pl / www.sfora.pl | Środa [16.12.2009, 07:49] 1 źródło Poleć na Facebook
JAK POLACY WYKORZYSTUJĄ CUDZOZIEMCÓW
To prawdziwe obozy pracy.
Karłowice pod Opolem. 58 Ukraińców i Tajów pracuje przy uprawie sadzonek kwiatowych po kilkanaście godzin na dobę przez siedem dni w tygodniu. Mieszkają w skandalicznych warunkach w pomieszczeniach magazynowych przy starym elewatorze zbożowym. Szef zabrał im paszporty i zamiast pensji wypłaca niewielkie zaliczki - donosi "Rzeczpospolita".
A to niejedyny odkryty ostatnio przez Państwową Inspekcję Pracy obóz pracy w Polsce. Zatrudnieni w Szczecinie obcokrajowcy otrzymywali po 100 zł za miesiąc pracy.
Pod Lublinem grupa kobiet z Filipin została praktycznie zamknięta na terenie z pieczarkarni. Pracowały i mieszkały w nieludzkich warunkach. Za kilkunastogodzinną codzienną pracę otrzymywały 450 - 700 zł miesięcznie.
Z nielegalnym zatrudnieniem cudzoziemców, w które często jest zaangażowana mafia, walczy w Polsce Państwowa Inspekcja Pracy. W specjalnie powołanych komórkach inspekcji, sekcjach ds. legalności zatrudnienia, pracuje ok. 150 osób - przypomina gazeta.
Inspektorzy mają jednak często związane ręce.
Inspektorzy pracy mają też niewielkie możliwości techniczne. Dostaliśmy kilka noktowizorów, radiotelefonów oraz kamizelki, ale to niewiele. Ponadto ustawa nie pozwala nam na prowadzenie obserwacji, nagrywanie czy wykorzystywanie innych technik operacyjnych. Dużo większe możliwości działania ma Straż Graniczna, z którą współpracujemy - tłumaczy "Rz" Michał Tyczyński, wicedyrektor Departamentu Legalności Zatrudnienia Głównej Inspekcji Pracy. | WB


"FAKTY I MITY" nr 49, 13.12.2007 r.
UKRZYŻOWANI
Krzyżyki opatrzone informacją „Made in Italy”, jakie miliony katolików z pietyzmem noszą na szyi, są efektem niewolniczej pracy, o czym do niedawna nikt nie miał pojęcia.
Z Włochami mają tyle wspólnego, co Papa z Pekinem. Powstały w Chinach i zostały okupione nadludzkim wysiłkiem. Ich wytwórcy to młode Chinki i Wietnamki, nierzadko 14-letnie. Zmuszane są do pracy po kilkanaście godzin dziennie, 7 dni w tygodniu. Kiedy terminy zamówienia naglą, muszą harować nawet po 19 godzin. Miesiącami nie dostają ani dnia wolnego, żadnego ubezpieczenia, chorobowego czy urlopu macierzyńskiego, choć takie świadczenia są wedle chińskiego prawodawstwa obligatoryjne. Zobowiązuje ono również pracodawców do wypłacania stawki godzinowej nie niższej niż 55 centów za godzinę. Producentki krucyfiksów dostają 26,5 centa. Kiedy odliczy się od tego opłatę za łóżko w robotniczym schronisku i posiłek, dostają na rękę 9 centów za godzinę. Po 90-godzinnym tygodniu dzieci przynoszą więc do domu ok. 30 dolarów. Za opuszczony dzień potrąca im się dwie i pół dniówki. Krzyżyki wytwarza się z zastosowaniem toksycznych chemikaliów, ale producent nie chce słyszeć o żadnych wymogach bezpieczeństwa.
Ten niewolniczy biznes kręci się na zlecenie firmy Association for Christian Retail, która w minionym roku zarobiła ponad... cztery i pół miliarda dolarów! W firmie tej ma swoje udziały Watykan.
Wszystko to wyszło właśnie na światło dzienne, bo amerykańska organizacja National Labor Committee opublikowała raport pt. „Współcześni nosiciele krzyża: Krucyfiksy produkowane w nieludzkich warunkach w Chinach”. Association for Christian Retail odrzuciło oskarżenia, kontrując, że nie ma na nie dowodów. Musiało się jednak szybko zamknąć, gdy przedstawiono stosowne dokumenty. Raport przytacza jęk jednej z kobiet pracujących przy produkcji świątobliwych gadżetów: „Jezu, miej litość nade mną, bo umrę ze zmęczenia...”. | ZW

www.o2.pl / www.sfora.pl | Piątek [16.04.2010, 16:48]
NIEWOLNICZE WARUNKI PRACY W FABRYCE MICROSOFTU
Nieletni za kilkanaście groszy za godzinę składają pady do Xboxa.
Jeżeli trzymasz w ręku kontroler do konsoli Xbox albo po ekranie wodzisz myszą z logo Microsoftu, jest niemal pewne, że powstała w Chinach.
Amerykańska organizacja National Labour Committee twierdzi, że duża ich część została złożona rękoma dzieci - informuje "The Daily Telegraph".
16-latki pracują po 15 godzin w nieklimatyzowanych fabrykach KYE Systems robiących akcesoria dla Microsoftu. Śpią w fabrykach a za łazienkę służy im wiadro wody.
W jednej z fabryk jest tak ciasno, że na przestrzeni 32 na 32 metry pracowało blisko tysiąc osób. I to przy temperaturze przekraczającej 30 stopni Celsiusza.
Z opublikowanego raportu wynika, że klimatyzację włącza się jedynie podczas wizyty zagranicznych delegacji - dodaje gazeta.
Większość robotników wytrzymuje 6 do 8 miesięcy. Najbardziej zdeterminowani rezygnują po 2 latach.
Microsoft twierdzi, że nic o tym nie wie i obiecuje wysłać niezależną komisję do zbadania warunków pracy w fabrykach KYE Systems. | JS


www.o2.pl | Sobota [14.03.2009, 08:53] 1 źródło
W TYM SEZONIE MODNE SĄ UBRANIA ETYCZNE
Promuje je Polska Akcja Humanitarna.
Miliony ludzi zatrudnionych w przemyśle odzieżowym pracuje w trudnych warunkach i zarabia mniej, niż im potrzeba na godne życie. Pracodawcy nie respektują ich praw, każą im pracować coraz szybciej i dłużej, żeby sprostać wymaganiom firm odzieżowych z całego świata - tłumaczą organizatorzy akcji "Modnie i etycznie", której patronuje PAH.
Takimi przykładami Polska Akcja Humanitarna chce przekonać nabywców ubrań do zastanowienia się, czy kupowane przez nich ubrania nie zostały wyprodukowane z naruszeniem praw człowieka:
Praca szwaczki, w krajach, gdzie siła robocza jest tańsza niż w Europie (np. Bangladesz, Pakistan, Indonezja czy Indie) stanowi nie więcej niż 2 proc. otatecznej ceny produktu. Na dodatek pracownicy fabryk produkujących odzież często pracują po 10, 12, czy nawet 18 godzin na dobę - przekonują organizatorzy akcji.
Apel PAH-u jest zwrócony także do producentów odzieży. Często zdarza się bowiem, że firmy zlecające uszycie ubrań, nie wiedzą gdzie i w jakich warunkach zostaną one wyprodukowane przez podwykonawcę. | AB


"FAKTY I MITY" nr 11, 22.03.2007 r.
NIEWOLNICY TESCO
Działacze brytyjskich organizacji charytatywnych ujawnili dane o warunkach pracy robotników, pracujących w Bangladeszu dla zachodnich hipermarketów i sieci handlowych. Pracowali oni za 5 pensów (27 groszy) na godzinę.
Szyli odzież sprzedawaną w tanich sieciach sklepów, na przykład takich jak Primark, ASDA i Tesco. Musieli pracować 80–100 godzin tygodniowo, a szefowie tych obozów pracy zupełnie odcięli pracowników od kontaktu ze światem. W przypadku pożaru spaliliby się żywcem, bo wyjścia ewakuacyjne były... zaspawane!
Richards Louise, dyrektor organizacji War on Want, skomentował to tak: „Tanie sieci, takie jak Tesco, są w stanie sprzedawać odzież po bardzo niskich cenach tylko dzięki temu, że szwaczki w Bangladeszu poddane są morderczemu, niewolniczemu wyzyskowi”.
Demaskatorski raport powstał na podstawie rozmów z pracownikami sześciu fabryk odzieży w Dakce – stolicy Bangladeszu. Przeciętne pensje wynosiły tam 8 funtów miesięcznie, co nie wystarczało na jedzenie... nawet w tym jednym z najbiedniejszych krajów świata. Oczywiście żadna z ofiar nie dostawała wyższej stawki za nadgodziny, a za odmowę pracy dyrekcja natychmiast zwalniała, pozostawiając ludzi bez środków do życia. W tej sytuacji nie powinno dziwić, że do pracy zmuszano także dzieci, które zarabiały miesięcznie mniej niż angielski kierowca w ciągu godziny.
Rzecznik prasowy Tesco nie miał innego wyjścia niż zapałać oburzeniem: „Byliśmy informowani, że bangladescy pracownicy są opłacani powyżej tamtejszej płacy minimalnej. Wszyscy producenci współpracujący z Tesco muszą wykazać, że respektują nasze wysokie standardy etyczne”.
W końcu ofiary wyzysku w Dakce zaczęły otrzymywać bengalską płacę minimalną. One tak... a inni?
Maciej Psyk


www.o2.pl | Piątek [16.01.2009, 00:32] 1 źródło
MARKETY SZANTAŻUJĄ SWOICH PRACOWNIKÓW
Mobbing i "podwójny grafik" to standard w polskich sklepach.
Nieprzestrzeganie ustawowego czasu pracy, niechętne udzielanie urlopów, zmuszanie do przenoszenia nadmiernych ciężarów czy mobbing to jedne z najczęstszych naruszeń prawa pracy w supermarketach - czytamy w raporcie z badania "Sytuacja pracownic super- i hipermarketów".
Badanie w formie wywiadu pracowniczego zostało przeprowadzone w placówkach w Krakowie, Olsztynie, Tychach i Warszawie. Zatrudnieni w placówkach w ww. miejscach twierdzili m.in., że: ich prawa nadal są łamane, a obecny system ich ochrony zawodzi. Problem dotyczy przede wszystkim kobiet, które stanowią około 90 procent pracowników zatrudnionych w supermarketach.

Wyniki badania pokazują, że najwięcej przypadków łamania praw pracowniczych ma miejsce w supermarketach średniej wielkości i w dyskontach spożywczych. W najlepszej sytuacji są z kolei pracownicy dużych sklepów, gdyż są one często kontrolowane. Tam rzadziej spotyka się na przykład zjawisko "podwójnych grafików": jednego oficjalnego dla inspektorów pracy, a drugiego na użytek kierownictwa firmy, w którym widać, że pracownicy przekraczają normy czasu pracy. | AB


Kwartalnik „OBYWATEL” nr 3(7)/2002 r.
PO KOŚCIÓŁKU DO HIPERMARKETU
(...) Pracownicy zatrudnieni na umowę-zlecenie (uczniowie, studenci do 26 roku życia - wiadomo, mniejsze koszty dla pracodawcy, bo nie trzeba im płacić ubezpieczenia) na zasadzie leasingu pracowniczego (umowę podpisuje się z firmą pośredniczącą) stanowią liczna grupę wśród wszystkich osób obsługujących market (ja także się do niej zaliczam). W firmach tych panuje nieustanny bałagan organizacyjny, szczególnie zaś w księgowości (gubienie umów, adresów, zleceń

etc.), ale to chyba cecha większości polskich zakładów pracy. Istotny jest fakt, iż wypłatę otrzymuje się 25. Dnia następnego miesiąca, czyli np. za wrzesień wynagrodzenie zostaje wypłacone 25 października. Przez ten czas firma obraca pieniędzmi pracowników, podobnie jest zresztą w hipermarketach. W praktyce związany z wypłatami poślizg okazuje się jeszcze większy, z różnych przyczyn (święta, czekanie z przelewem do „pierwszego” - procent dla firmy, aktualna niewypłacalność itp.). Zdarzyło mi się np. otrzymać pieniądze za listopad w styczniu.

Pracuje się po 10, 12, a często nawet 16 godzin. Rekordzista (student medycyny) przepracował 18 godzin. Oczywiście bez przerwy, bo ta nie przysługuje pracownikom „wypożyczonym”. Jeśli trafimy na bardziej „ludzki” hipermarket, pójdziemy na przerwę, lecz musimy ją odpracować. Najbardziej ambitny przypadek znany mi osobiście to 32 godziny pracy w ciągu dwóch dni. Mnie udało się „tylko” 28 godzin w tym samym czasie - a podobno Polacy to leniwy naród... Jeśli chodzi o pracę przy kasie, to 12-16 godzin dziennie jest normą, szczególnie przed świętami. Niektóre kasjerki zaopatrują się profilaktycznie w pampersy, co

podobno staje się coraz bardziej powszechne. (...) Oprócz nieprzestrzegania ustawowego czasu pracy, łamane są też przepisy BHP. Zazwyczaj pracownicy „wypożyczeni” (czasem również etatowi) nie otrzymują tzw. obowiązkowych środków ochrony indywidualnej (rękawice, fartuchy, buty itp.). Brak szkoleń, źle zorganizowane miejsca pracy, bałagan i niekompetencja wśród kadry kierowniczej, a także przyzwolenie na łamanie przepisów oraz podstawowych zasad współżycia w grupie powoduje częste konflikty oraz coraz bardziej powszechną wśród zatrudnionych alienację.

Praca na wysokościach, niejednokrotnie na zdezelowanym sprzęcie, wożenie przeciążonych palet z towarem (nawet do 700 kg) wózkami ręcznymi powodują częste urazy i obrażenia ciała. Protesty u przełożonych przynoszą odwrotny skutek od zamierzonego - dla co bardziej niezadowolonych przewidziane są zwolnienia. Czas potrzebny na opatrzenie np. rany ciętej głowy trzeba odpracować. Konsekwencją pomocy udzielanej bez zgody kierownika jest obcinanie pensji (tak było w moim przypadku). Oświetlenie ponoć zgodne ze wszelkimi normami, powoduje u części pracowników łzawienie i zaczerwienienie oczu, a w konsekwencji zapalenie spojówek.

Stosunki panujące pomiędzy pracownikami można określić delikatnie jako niezdrowe. Szczególnie jest to widoczne na linii: „wypożyczeni” - etatowi oraz fizyczni - „umysłowi”. Donosicielstwo, lizusostwo, konfliktowość spowodowana niesprawiedliwością i wyzyskiem to codzienność. Nieśmiałe próby zawierania sojuszy przeciw zbytniemu eksploatowaniu ludzi, próby zakładania związków zawodowych kończą się niepowodzeniem. Relacje pomiędzy ludźmi są skomplikowane,

przyczyną jest w głównej mierze sytuacja w kraju: pogłębiające się nierówności społeczne, 18-procentowe bezrobocie i głodowe pensje mówią same za siebie - po prostu każdy chce przeżyć. Poza tym w hipermarketach istnieje niezwykle ścisła kontrola pracowników. Monitoring, rewizje osobiste (nawet do kilku dziennie), oklejanie wnoszonych przedmiotów, kontrole szafek. Bardzo aktywni są wszelkiej maści konfidenci. Nierzadko sami pracownicy donoszą na siebie nawzajem za 50 złotych premii.

Jeśli chodzi o jakość towarów, to chyba po części problem jest znany. Kupowanie jakiejkolwiek „świeżej” żywności jest sporym ryzykiem zdrowotnym. Powszechnie wiadomo, że mięso przechowuje się w saletrze, a nieświeże ryby spryskuje „czym trzeba”, aby jeszcze nadawały się do sprzedaży, ewentualnie robi się z nich „promocyjne sałatki”. Jakość warzyw i owoców jest rozpoznawalna gołym okiem, podobnie jak zapach pączków określa nam, jak często zmienia się olej

używany do ich pieczenia. Z mojej praktyki wynika, że co cztery, pięć dni - smród pięciodniowego oleju, biorąc pod uwagę skalę zjawiska (ilość wypieków) jest niesamowity, zaś wizualnie przypomina to ciągnącą się smołę. Przebijanie dat przydatności do spożycia (konserwy, żywność w torebkach) jest tu normalną praktyką, jednak z tym zjawiskiem mamy do czynienia nie tylko w marketach.

Jeśli zajmiemy się produktami trwałymi (jeżeli w ogóle można tak je nazwać...), to sytuacja jest tutaj mniej oczywista. Z pozoru towar w marketach niczym nie różni się od tego w małych sklepach, oprócz faktu, że jest tańszy, co przemawia na jego korzyść. Nic bardziej błędnego. Otóż informuję, że odnajdujemy tu towar trzeciej, nierzadko czwartej jakości, czy nawet niższych kategorii. Jest to po prostu towar z odrzutu, który nie powinien być w ogóle dopuszczony do sprzedaży.

Jako przykład mogę tu podać sprzedaż akumulatorów dobrej firmy po dużo niższej niż gdzie indziej cenie. Akumulatory te zamarzały przy zetknięciu z temperaturą poniżej zera. Podobna sytuacja była z promocją rowerów górskich: cena szalenie atrakcyjna, w zamian dostawaliśmy bubel, który imponująco wyglądał jedynie z zewnątrz (brak możliwości regulacji czegokolwiek, nie dokręcone koła, tragicznej jakości manetki itd.) Ewentualne próby reklamacji takich przypadków niezwykle rzadko kończą się powodzeniem (nieudolne punkty serwisowe, dziwne zasady promocji, odsyłanie klienta „od Annasza do Kajfasza”). Zresztą samo traktowanie sprzętu przez magazynierów (np. kopanie komputerów) i przechowywanie odbierają chęć zakupu czegokolwiek (niestety klienci tego nie widzą, a szkoda...).

Jedną z głównych przyczyn kupowania w marketach są tzw. promocje. Większość z kupujących z pewnością chórem odpowiedziałaby, iż towar jest wtedy dużo tańszy. Niestety, polityka promocyjna jest nieco bardziej skomplikowana. Towar objęty promocją niezwykle rzadko jest rzeczywiście tańszy niż zwykle, a najczęściej jest droższy! Jak to się dzieje? Po prostu, jeśli na coś nie ma popytu, a hipermarket nie może zwrócić nadmiaru do hurtowni czy producenta, wtedy organizuje się promocję, podczas której towar sprzedaje się drożej lub po tej samej cenie, jaka była przed promocją. Jeśli po jej zakończeniu zostaje jeszcze sporo do sprzedania dopiero wtedy obniża się ceny. Zdarzają się sporadyczne sytuacje, kiedy w sprzedaży jest rzeczywiście towar dużo tańszy niż np. w hurtowni.

Wtedy jednak „umysłowi” pracownicy wprowadzają tzw. limity ( np. kupić można najwyżej dwie kostki masła). Ich tłumaczenie jest proste: „Bo dla innych nie starczy”. Sytuacja wygląda więc nieco zabawnie, kiedy wielokrotnie klienci po odejściu od kasy wracają z powrotem po dwie kostki masła. (...)
Łukasz Konsor

[Stosuje się też taktykę, iż towar z początku objęty jest b. dużą marżą, by kupili go bogatsi czy b. zainteresowani (wiadomo droższy to lepszy...), a następnie obniża się cenę dla pozostałych. – red.]


www.o2.pl / www.sfora.pl | Poniedziałek [10.08.2009, 17:51] 1 źródło, 3 wideo
PONIŻANIE LUDZI W PRACY RUJNUJE FIRMĘ
Nie trzeba wszystkich lubić, ale chamstwo to obosieczny miecz.
Książka "Koszt złego zachowania: Jak brak grzeczności szkodzi Twojej firmie i co z tym zrobić" powinna znaleźć się na liście lektur obowiązkowych każdego szefa.
Badania dwóch profesorów z USA, Christine Pearson i Christine Porath, pokazują jak stosunki między pracownikami mogą wpłynąć na wydajność pracy.
Niemal połowa (48 proc.) osób potraktowanych przez przełożonego w spsób niegodziwy w znaczny sposób ograniczyło wysiłek wkładany w pracę - donosi ThisIsLondon.co.uk.
Blisko 40 proc. zaczęło pracować gorzej, a aż 80 proc. marnowało czas rozpamiętując przykre wydarzenie. Mierzone w długim okresie zaangażowanie w pracę w firmie zmalało w 78 proc. ankietowanych a jakość
pracy w przypadku 66 proc. pogorszyła się na stałe.

I nie chodzi tu o molestowanie seksualne czy policzek od szefowej. Statystyki jakie zebrali dotyczyły podnoszenia głosu, kpienia, świadomego ignorowania, obarczania winą niewinne osoby i wulgarnego poniżania.

Choć najgorsze zachowania pojawiają się, wedle zebranych danych, wśród pracowników sektora finansowego, mediów i przemysłu rozrywkowego, to problem jest powszechny - zauważają naukowcy.

Jakie jest źródło złego podejścia do podwładnych i kolegów? W 60 proc. winę zrzuca się na stres. Tylko 4 proc. przyznaje się do zadawania cierpienia dla przyjemności.

Wielu starszych pracowników uznaje, że skoro oni przechodzili taką szkołę życia muszą przez nią "przeciągnąć" młodych.

Autorzy badania twierdzą, że jeżeli firma chce pokazać pracownikom, iż nie pozwala na takie zachowania, musi zacząć od karania dyrektorów i najbardziej wydajnych pracowników firmy - dodaje serwis. | JS


www.o2.pl /Komentarz do artykułu na portalu
Cały system kapitalistyczny polega na tym, że ludzie pracują jak niewolnicy, bo myślą, że jak zarobią wystarczająca ilość pieniędzy, to będą mogli odpocząć, być wolni i robić w końcu to, na co sami mają ochotę, a nie to, co ktoś im karze. Ale jak zarobią już trochę pieniędzy i przechodzą na emeryturę są zbyt schorowani by robić cokolwiek innego oprócz chodzenia po lekarzach, wizytach w szpitalach, i kiedy wydadzą wszystkie pieniądze na leki umierają zgorzkniali. | Gość

[Dodam jeszcze, że często muszą dalej pracować (by mieć pieniądze na tzw. leczenie)... – red.]
Ostatnio zmieniony wt cze 22, 2010 4:21 pm przez admin, łącznie zmieniany 3 razy.

admin
Site Admin
Posty: 4289
Rejestracja: czw sie 30, 2007 11:44 am

Postautor: admin » pt lip 10, 2009 9:19 pm

www.o2.pl | Wtorek [03.03.2009, 10:54] 1 źródło |
TELEWIZJA ZWIĘKSZA RYZYKO ASTMY
Nawet dwukrotnie - ostrzegają lekarze.
U dzieci, które spędzają więcej niż dwie godziny dziennie na oglądaniu telewizji, ryzyko wystąpienia astmy jest dwukrotnie większe niż u dzieci, które nie spędzają tyle czasu przed telewizorem - twierdzi dr Elaine Vickers z Asthma UK.
Żeby potwierdzić tę tezę, naukowcy zbadali 3 tysiące dzieci do 11 roku życia. Z tej grupy lekarze wyodrębnili dzieci cierpiące na astmę (ok. 6 procent) i przepytali ich rodziców o nawyki dotyczące oglądania telewizji u swoich pociech. Co się okazało?
Wśród dzieci cierpiących na astmę prawie połowa (44 procent) spędzała przez telewizorem ponad 2 godziny. Jedynie 2 procent młodych astmatyków nie oglądała telewizji w ogóle. Sądzę, że ten fakt może mieć wpływ na rozwój choroby, choćby dlatego, że siedzenie przez telewizorem nie wymaga od młodego widza wysilania swojego układu oddechowego - tłumaczy dr Vickers. K


„ANGORA: ANGORKA” nr 4, 25.01.2009 r.
KATAR OD... KOMPUTERA
Przewlekły katar u dzieci jest wywoływany
wielogodzinnym przesiadywaniem przed
komputerem, alarmują naukowcy. W suchym
powietrzu dodatnio naładowany ekran
powoduje promieniowanie elektrostatyczne.
Przyciąga ono kurz i ujemne jony tlenu. Efektem
takiego stanu rzeczy jest przewlekły katar
i ból gardła. Na tego typu „przeziębienia”
narażone są szczególnie dzieci skłonne do
alergii. Dlatego inhalatory czy nawilżacze powietrza
powinny zawsze być pod ręką. Komputer
trzeba wyłączyć, kiedy się go nie używa
i dokładnie ścierać kurz z ekranu.
A.P. na podst. „Polski – Dziennika Łódzkiego”


www.o2.pl | Sobota [11.04.2009, 06:43] 1 źródło
TWOJE KRZESŁO POWOLI CIĘ ZABIJA
Bo niemal każdy siedzi krzywo i za długo - twierdzą naukowcy.
A niewłaściwa pozycja na krześle kończy się poważnymi schorzeniami - zatorami w żyłach i bólem w plecach. Wedle amerykańskiego Krajowego
Instytutu Zdrowia ten ostatni dotknie 8 na 10 osób.
Siedzenie cały dzień to najgorsza rzecz, jaką można zrobić własnemu kręgosłupowi. Siedzenie kładzie dwukrotnie większy nacisk na kręgosłup niż stanie. A gdy człowiek do tego siedzi krzywo, rezultaty są opłakane - twierdzi dr Joel Press, dyrektor medyczny Spine & Sports Institute w chicagowskim Rehabilitation Institute.
Pochylanie się do przodu podczas siedzenia wygina kręgosłup w kształt litery C. Pozostawanie w tej pozycji przez kilka godzin dziennie bez ruchu to najkrótsza droga do bólu pleców.
Ruch dostarcza nerwom potrzebnych do funkcjonowania składników odżywczych. Tkwiąc w jednej pozycji, głodzimy nasze nerwy - twierdzi dr Press. JS


www.o2.pl / www.sfora.pl | 3 źródła Środa [20.01.2010, 11:15]
PRACUJESZ ZA BIURKIEM? MUSISZ ĆWICZYĆ W BIURZE
Tylko w ten sposób unikniesz groźnych chorób.
Zbyt długie przebywanie w pozycji siedzącej wywołuje choroby układu krążenia, cukrzycę i otyłości - twierdzą naukowcy ze Szwecji.
Ich zdaniem niebezpieczne jest również zbyt długi wypoczynek w bezruchu.
Przyczyną jest brak aktywności mięśni. Większe znaczenie dla naszego zdrowia ma częstotliwość z jaką się poruszamy, a nie intensywność ćwiczeń - powiedziała Elin Ekblom - Bak z Karolinska Institute.
Nawet bardzo intensywny wysiłek po 8 czy 10 godzinach ciągłego siedzenia za biurkiem nie poprawi naszego zdrowia.
Badania pokazują że wydłużenie czasu spędzanego przed telewizorem o godzinę dziennie zwiększa u kobiet ryzyko zespołu metabolicznego o 26 proc.
Na wynik nie miała wpływu ilość wykonywanych przez nie ćwiczeń - zauważają badacze.
Lekarze zalecają zatem, aby co jakiś czas wstać od biurka lub z kanapy i zająć czymś mięśnie.
Powinniśmy także wchodzić po schodach zamiast jeździć windą, a w pracy co pewien czas robić sobie pięć minut przerwy i spacerować po biurze - pisze „British Journal of Sports Medicine".| TM


http://www.poradnikzdrowie.pl/zdrowie/k ... 35296.html
GWAŁT NA KRĘGOSŁUPIE
Dokonują go weekendowi sportowcy, sezonowi ogrodnicy i wszyscy sporadycznie, ale za to od razu bardzo intensywnie podejmujący wysiłki fizyczne. A potem jęczą i stękają.
Bo aktywnym fizycznie trzeba być przez cały rok, a nie tylko od czasu do czasu.


www.o2.pl / www.sfora.pl | Czwartek [15.10.2009, 17:55] 3 źródła
ODPOCZYNEK MOŻE CIĘ... ZABIĆ
Chcesz być zdrowy i szczęśliwy? Pracuj.
Osoby, które po przejściu na emeryturę nadal pracują cieszą się lepszym zdrowiem. Dzięki pracy mogą uniknąć demencji - twierdzą naukowcy z Maryland University.
Emeryci pracujący w swoich dawnych firmach na część etatu rzadziej chorują na cukrzycę, raka, choroby płuc, serca i udar mózgu. Mają także mniejsze problemy psychiczne niż ich rówieśnicy, którzy na emeryturze tylko odpoczywają.
Starsi ludzie powinni pracować na część etatu, otwierać własne firmy lub zatrudniać się jako pracownicy czasowi - powiedział dr Mo Wang, amerykański psycholog.
Osoby, które gwałtownie rezygnują ze swojego życia zawodowego nie będą długo cieszyć się ze spokojnej starości. Mogą umrzeć zaraz po przejściu na emeryturę - pisze „Journal of Occupational Health Psychology". | FC



www.o2.pl / www.sfora.pl | Niedziela [27.09.2009, 18:31] 1 źródło
ZOBACZ, JAK NAJNOWSZE TECHNOLOGIE NISZCZĄ NAM ZDROWIE
Przez uzależnienie komputerów i smartphonów spada też jakość
naszej pracy.
Obsesyjne przywiązanie do gadżetów dotyczy co trzeciego badanego - SKY News cytuje ekspertów z brytyjskiego Northampton University.
Najpierw pogarsza się efektywność pracy. Lawina kliknięć, którą wywołuje otwarcie maila od znajomego, zajmuje nam kilkadziesiąt minut. Jak to możliwe? Po przeczytaniu wiadomości trzeba jeszcze sprawdzić konta na serwisach społecznościowych, zerknąć na komunikator i na stronę www, na którą skierował nas kolega.
Ale nie tylko nasza praca na tym cierpi. Jak się okazuje także zdrowie.
Raptem zaczyna nam brakować energii, człowiek robi się niezdarny, oczy zaczynają skakać z jednego punktu na ekranie na drugi. Dochodzi do tego chroniczny brak snu i zmęczenie - stwierdza prof. Nada Kakabadse.
Według badań, prowadzonych przez America OnLine, niemal co drugi internauta nie może powstrzymać się od stałego sprawdzania poczty.
Blisko 60 proc. zagląda do skrzynki nawet w toalecie, 15 proc. podczas mszy w kościele a 11 proc. robi to tak często, że się z tym kryje przed znajomymi - zauważa SKY News. | JS


www.o2.pl / www.sfora.pl | Środa [30.09.2009, 11:56] 2 źródła
PRACOWNICY OKRADAJĄ SWOJE FIRMY
Problem dotyczy 90 proc. przedsiębiorców.
Pracownicy oszukują swoje firmy na potęgę - donosi "rzeczpospolita". Do strat tym spowodowanych przyznało się 92 proc. zatrudnionych Polaków.
Pracownicy na własnej skórze odczuwają słabnącą kondycję firm. Kradną, żeby spłacić długi lub zdobyć pieniądze na kosztowne zakupy. Coraz częściej pojawia się kolejny motyw: chęć zemsty na pracodawcy - czytamy.
Okazuje się jednak, że często przestępstwa dokonane przez pracowników na szkodę firmy tuszowane są przez samych pracodawców, którzy obawiają się, że ujawnienie ich postawiłoby przedsiębiorstwo w złym świetle. | KK


www.o2.pl / www.sfora.pl | Sobota [08.08.2009, 15:36] 4 źródła
KOBIETY DOPROWADZAJĄ FIRMY DO BANKRUCTWA
Sprawdź, dlaczego nie powinny zasiadać w zarządach.
Kobiety zatrudnione na stanowiskach członków zarządu przyczyniają się do gorszych wyników finansowych firmy – wynika z ostatnich badań.
Jak zauważyli badacze panie częściej wtrącają się w nie swoje kompetencje i pozbywają się z kierownictwa mężczyzn.
To ważne odkrycie zwłaszcza teraz, gdy wielu przedsiębiorców znajduje się pod presją przerwania dominacji mężczyzn wśród menadżerów wysokiego szczebla - pisze „Journal of Financial Economics".

Wcześniejsze badania pokazały, że kobiety są lepszymi nadzorcami i kontrolerami. Teraz okazało się jednak, że ich cechy źle wpływają na kondycje spółek, które były wcześniej wzorowo zarządzane.

Okazuje się, że kobiety są dobrymi dyrektorami, ale nie sprawdzają się w zarządach. To głównie przez ich chęć kontrolowania wszystkiego. To wpływa na brak zaufania i wstrzymuje przepływ informacji pomiędzy menedżerami - twierdzi Daniel Ferreira z London School of Economics. | TM


www.o2.pl | Poniedziałek [27.07.2009, 17:49] 1 źródło
PRACUJESZ DUŻO? A MOŻE... TYLKO SIĘ PRZECHWALASZ?
Ci, którzy więcej "przepracowali", zwykle pracowali mniej.
Przez ostatnie 20 lat amerykańskie biuro statystyki pracy weryfikowało opowieści o przepracowanych godzinach z rzeczywistością.
Osoby twierdzące, że przepracowały 40 do 44 godzin faktycznie pracowały nieco ponad 36 - czytamy w ThisIsLondon.co.uk.
Potem okazywało się, że im z przechwały większy "pracuś", tym bardziej mijał się z rzeczywistością.
Osoby twierdzące, że pracowały 60 do 64 godzin tygodniowo faktycznie pracowały nieco ponad 44 godziny. Te twierdzące, że praca zabierała im tygodniowo 65-74 godziny, w rzeczywistości pracowały niecałe 53 godziny. I w końcu ci, którzy przechwalali się ponad 75-godzinnym tygodniem pracy, uczciwie przepracowywali mniej niż 55 godzin - czytamy w serwisie.
Okazuje się, że przynajmniej w rzeczywistości amerykańskiego rynku pracy nieczęsto spotyka się kogoś, kto w tygodniu poświęca na pracę ponad 55-60 godzin. | JS

www.o2.pl / www.sfora.pl | Sobota [10.10.2009, 11:37] 3 źródła
ZAMIAST PRACOWAĆ FLIRTUJEMY I ROBIMY ZAKUPY
Zobacz, jak sieć i komórki zmieniły nasze życie.
75 proc. osób zajmuje się w pracy swoimi prywatnym problemami. Najczęściej rozwiązujemy je przez internet i telefon - wynika z badań firmy Microsoft.
Ponad 50 proc. klientów biur podróży kupiło swoje wakacje podczas godzin pracy, 25 proc. pracowników regularnie korzysta z portali randkowych, a 10 proc. przynajmniej raz na godzinę wysyła prywatnego SMS-a lub e-maila.
Jednak blisko 60 proc. osób korzystających w pracy z telefonów zajmuje się swoimi obowiązkami zawodowymi także w domu - twierdzą autorzy badań.
Rozwój nowoczesnych technologii zmienił styl życia. Sprawił, że zacierają się granice pomiędzy domem a pracą - uważa Ashley Highfield z Microsoftu.
Pracodawcy nie mają jednak powodów do radości, dlatego już ponad połowa firm zablokowała dostęp do portali społecznościowych. | TM


www.o2.pl / www.sfora.pl | Środa [23.09.2009, 22:25] 1 źródło
BIERZESZ NADGODZINY? MOŻESZ... UMRZEĆ
Praca staje się nieefektywna.
Nadgorliwość nie zawsze popłaca. Nawet jeśli zwiększenie czasu pracy przyspieszy realizację pojedynczych projektów, to w dłuższej perspektywie praca w nadgodzinach może okazać się nieproduktywna.
Jak wynika z badań przeprowadzonych w 2009 roku przez Instytut Medycyny Pracy w Helsinkach, zbyt długi czas pracy wpływa negatywnie na funkcje poznawcze zatrudnionego. Jest źródłem bezsenności, nieustającego stresu oraz problemów z koncentracją.
W skrajnych przypadkach może prowadzić do przewlekłych chorób układu nerwowego, a nawet śmierci - czytamy w serwisie hotmoney.pl.
Wypoczęty i zrelaksowany pracownik znacznie szybciej wykonuje służbowe zadania, nie ma problemów z koncentracją, jest bardziej efektywny. Często jednak sami pracownicy zapominają o zachowaniu równowagi miedzy pracą a życiem osobistym. Praca w godzinach nadliczbowych ma tyle samo zwolenników co przeciwników - czytamy w raporcie portalu rynekpracy.pl.
Jak wynika z Badania Aktywności Ekonomicznej Ludności, przeprowadzonego przez GUS, w I kwartale 2009 roku większość pracowników pełnoetatowych pracowała od 40 do 49 godzin tygodniowo. Polacy, którzy w pracy spędzili co najmniej 50 godzin, stanowili 13,71 procent wszystkich badanych. Na miano pracoholików zasłużyli szczególnie ci, którzy tygodniowo na pracę przeznaczają minimum 60 godzin.
Pracoholizm to zjawisko typowe wśród osób piastujących stanowiska kierownicze. Niektórzy menedżerowie spędzają w biurze tylko kilka godzin ponad normę. Inni, w nadziei na awans czy podwyżkę, przenoszą do firmy życie prywatne. Pracują więcej, ciężej, a dodatkowe godziny pracy traktują jako inwestycję w swoją przyszłość.
Występowanie zjawiska przepracowania menedżerów potwierdzają badania przeprowadzone pod koniec 2008 roku w ramach programu Talent Club. Okazuje się, że 41 procent Polaków spędza w biurze od 9 do 10 godzin dziennie. Równocześnie 9 procent menedżerów przyznaje się do pracy po 11-15 godzin na dobę. | BD

www.o2.pl / www.sfora.pl | Środa [12.05.2010, 15:48]
NIE PRACUJ NIGDY PO GODZINACH. TO CIĘ WYKOŃCZY
Co grozi pracoholikom.
U ludzi pracujący każdego dnia trzy godziny dłużej ryzyko wystąpienia chorób serca zwiększa się aż o 60 proc. - donosi "European Heart Journal".
Badania na 6 tys. urzędnikach brytyjskich prowadzone od lat 90. XX wieku pokazały, jak bardzo nadgodziny wycieńczają nasz organizm.
Najczęściej przepracowują się osoby młode, mężczyźni oraz ludzie zajmujący wyższe stanowiska.
Nadgodziny mogą wpływać na metabolizm, maskować depresję i stany lękowe. Są często również formą radzenia sobie z bezsensownością życia - zauważa france24.com.
Inne badania pokazują także, że pracoholicy lekceważą swoje choroby.
Niestety, nieleczone np. przeziębienia dodatkowo podnoszą ryzyko chorób serca. | JS


www.o2.pl / www.sfora.pl | Wtorek [29.09.2009, 09:12] 1 źródło
PRACUJESZ? TWOJE DZIECKO BĘDZIE MNIEJ ZDROWE
Tak wynika z najnowszych badań.
Brytyjski Institute of Child Health Study przebadał 12,5 tys. pięciolatków. Okazało się, że te, których mamy pracują, są mniej aktywne fizycznie i gorzej się odżywiają.
Naukowcy poprosili kobiety, by podały liczbę godzin, które spędzają w pracy, przedstawiły dietę swoich dzieci, określiły poziom ich aktywności fizycznej oraz czas, jaki spędzają one przed ekranem telewizora lub komputera.
Co się okazało? Że te pięciolatki, których mamy pracują w pełnym lub częściowym wymiarze pracy, częściej piją między posiłkami słodzone napoje. Podjadają także chipsy i batoniki. Przed ekranem telewizora lub komputera spędzają też co najmniej 2 godziny dziennie.
Dzieci pracujących matek są też częściej podwożone do szkoły lub przedszkola autem. Tymczasem dzieci, których mamy nie pracują, częściej chodzą tam na piechotę lub jadą rowerem. Niepracujące mamy mają też więcej czasu na zabawę i spacery z dzieckiem - co ma wpływ na jego rozwój psychiczny i fizyczny.
Czy to oznacza, że kobiety powinny zrezygnować z pracy? Zdaniem profesor Catherine Law, która kierowała badaniami - nie.
To raczej wymaga przygotowania przez rząd takich programów i prowadzenia takiej polityki, która będzie stanowiła realne wsparcie dla nich - twierdzi. | WB


www.o2.pl / www.sfora.pl | Poniedziałek [28.09.2009, 14:28] 2 źródła
CHCESZ MIEĆ DZIECKO? NIE PRACUJ W TEJ BRANŻY
To zajęcie wywołuje bezpłodność.
Kobiety, które pracują w firmach zajmujących się tworzywami sztucznymi mają znacznie większe kłopoty z zajściem w ciążę - wynika z raportu National Research Centre for the Working Environment.
Zdaniem duńskich lekarzy panie zatrudnione w tej gałęzi przemysłu o 20 proc. częściej leczą się z bezpłodności.
Przyczyną są substancje chemiczne stosowane przy produkcji tworzyw sztucznych. Zakłócają normalne funkcjonowanie hormonów i wywołują bezpłodność - twierdzi Karin Sřrig Hougaard z NRCWE. | TM


www.o2.pl / www.sfora.pl | Piątek [23.10.2009, 13:07] 4 źródła
WEEKEND POWINIEN ZACZYNAĆ SIĘ W CZWARTEK
Można na tym zaoszczędzić miliony.
W stanie Utah wszystkie urzędy państwowe są w piątek zamknięte. W ten sposób w ciągu roku Amerykanie zaoszczędzili 4,1 mln dolarów.
Najwięcej administracja zyskała na efektywniejszej na pracy urzędników. Spadły także rachunki
za energię (o ponad 500 tys. dolarów rocznie) i wydatki na sprzątanie (200 tys. dolarów rocznie).
Z badań wynika, że z czterodniowego tygodnia pracy zadowoleni są także pracownicy. Takie rozwiązanie popiera aż 85 proc. z nich.
Ten system zwiększył efektywność pracy. Urzędnicy nie korzystali z godzin nadliczbowych. Wszystkie obowiązki wykonywali podczas 10 godzin pracy dziennie - powiedziała Angie Welling z biura gubernatora.
Wprowadzenie takiego systemu rozważają także inne stany, m.in. Hawaje, Waszyngton i Wirginia. | TM

www.o2.pl | Sobota [20.06.2009, 06:48] 2 źródła
PIĄTEK POWINIEN BYĆ WOLNY OD PRACY
Dla firm to idealny sposób na przyciągnięcie najlepszych specjalistów.
Fikcyjne spotkania, przedłużające się rozmowy z klientem w terenie albo pracownik fizycznie obecny w biurze, ale myślami będący zupełnie poza nim - tak zdaniem naukowców wyglądają piątkowe popołudnia w wielu firmach.
Niektóre, amerykańskie firmy wprowadzają tzw „letnie godziny". To elastyczny czas pracy, który pozwala w piątki wcześniej wychodzić do domu - informuje RMF FM.
Pracodawcy w USA coraz częściej pozwalają na to, aby pracownik sam ustalał sobie grafik. Wielu postępuje według zasady: pracujesz od poniedziałku do czwartku po 9 godzin, w piątek przychodzisz tylko na cztery. Ale jeśli gotów jesteś siedzieć w pracy 10 godzin, piątek jest już wolny.
Dzięki czterodniowemu tygodniowi pracy można ograniczyć także koszty dojazdów. Specjaliści podkreślają także, że efektywność pracy przed weekendem jest bardzo niska. | TM

WYBRANE KOMENTARZE DO ARTYKUŁU:
Trochę bez sensu. Jak zrobią im wolny piątek, to wszystkie objawy piątkowego popołudnia pojawią się w czwartek :) |

Powinno się pracować cały tydzień, to by nikt nie myślał o wolnym, bo by go nie było ;] |

No. To poniedziałki też. Poniedziałek po "długim weekendzie" to jak szok poporodowy. Stres i męka okropna. |

U mnie w pracy wprowadzili już miesiąc temu wolne piątki wszyscy są zadowoli. Pracuje się lepiej, i za wolny piątek płacą 60% dniówki. Oczywiście kto chce, może iść do pracy, i ma wtedy zapłacone jak za sobotę czy niedzielę. |

Dobre rozwiązanie, jak ktoś chce, to niech pracuje 5 dni, a jak ktoś woli, to niech pracuje 4 - zawsze lepiej mieć wybór. |

A najlepiej gdyby pracować tak jak ksiądz (i mieć taką jak oni kasę!), jeden dzień w tygodniu, jedną godzinę i czasami dorywczo jeszcze z jedną - a resztę czasu poświęcić (jak oni) na rozrywkę, rozpustę i konsumpcję tego co wydoili od wiernych owieczek - kochanych parafian i od klęcznikowych na państwowych urzędach. |

U mnie w pracy od 1 czerwca są wolne piątki, a to ze względu tego, że nie ma zamówień i nie pracy, ale za to teraz czwartki wyglądają jak piątki - każdy myśli tylko o tym, żeby jak najszybciej iść do domu do rodziny i mieć cotygodniowy długi weekend. Jedyny minus, to to, że pensja jest trochę niższa, ale wole mieć już niższą pensję niż całkowicie stracić pracę. |

Myślę że znacznie też spadłaby ilość chronicznego przemęczenia, depresji itd. |

Nie zgadzam się z wami. Pracowałem w takim systemie – 9 h pon.-czw., krócej w piątek. Bardzo mi się to podobało, i jeżeli ktoś chce zadbać o morale pracowników (u nas taki termin niestety nie istnieje w zasobie słów pracodawców) jest to pierwszy krok. W ogóle system oparty na dowolnym wyborze ilości godzin w danych dniach, przy zachowanej równej sumie godzin, jest bardzo dobry. Przyciąga pracowników i pozwala na zachowanie życia osobistego, które zwiększa wydajność. |

Poproszę coś takiego wprowadzić w życie w szkołach:) |
Ostatnio zmieniony wt cze 22, 2010 4:21 pm przez admin, łącznie zmieniany 1 raz.

admin
Site Admin
Posty: 4289
Rejestracja: czw sie 30, 2007 11:44 am

Postautor: admin » pt lip 10, 2009 9:19 pm

www.o2.pl / www.sfora.pl | Wtorek [15.09.2009, 21:32] 3 źródła
KOBIETY MAJĄ DOŚĆ WYSOKICH OBCASÓW
Wypowiadają wojnę pracodawcom.
Brytyjki protestują przeciwko zmuszaniu ich przez pracodawców do chodzenia w butach na wysokich obcasach.
To nie jest trywialny problem. Noszenie takich butów jest przyczyną wielu złamań nóg i problemów zdrowotnych ze stopami - powiedziała Lorraine Jones z Society of Chiropodists and Podiatrists.
Zdaniem związków zawodowych buty, w których chodzimy do pracy powinny być przede wszystkim wygodne.
Wysokie obcasy sprawdzają się być może na wybiegach w Hollywood, ale nie podczas codziennej pracy - twierdzi Monk.
Brytyjki twierdzą, że wielu pracodawców zmusza je do noszenia w pracy nieodpowiednich strojów.
Mamy już dość terroru stosowanego w firmach przez „policjantów do spraw mody" - oświadczyły liderki związków zawodowych. | TM


www.o2.pl | Środa [01.07.2009, 15:05] 4 źródła
KONIEC Z KRAWATAMI. PRZYJDŹ DO PRACY W SZORTACH
Nawołują związkowcy.
Podczas upałów pracownicy powinni nosić szorty i lżejsze ubrania. To sprawi, że wykonywanie obowiązków będzie dla nich bardziej znośne i zapobiegnie omdleniom - twierdzą związkowcy z brytyjskiego Kongresu Związków Zawodowych (TUC).
Jego przedstawiciele wezwali pracodawców do zapewnienia podwładnym większej swobody w ubieraniu się oraz do utrzymywania w biurach odpowiedniej temperatury.
Osoby reprezentujące firmy na zewnątrz, powinny przynajmniej zostać zwolnione z obowiązku noszenia rajstop i krawatów - powiedział Brendan Barber z TUC.
W tym roku Wielka Brytania przeżywa jedne z najbardziej upalnych wakacji. Średnie temperatury w czerwcu były najwyższe od trzech lat. | TM
Ostatnio zmieniony wt cze 22, 2010 4:22 pm przez admin, łącznie zmieniany 1 raz.

admin
Site Admin
Posty: 4289
Rejestracja: czw sie 30, 2007 11:44 am

Postautor: admin » pt lip 10, 2009 9:20 pm

...

admin
Site Admin
Posty: 4289
Rejestracja: czw sie 30, 2007 11:44 am

Postautor: admin » pt lip 10, 2009 9:20 pm

...

admin
Site Admin
Posty: 4289
Rejestracja: czw sie 30, 2007 11:44 am

Postautor: admin » pt lip 10, 2009 9:20 pm

...

admin
Site Admin
Posty: 4289
Rejestracja: czw sie 30, 2007 11:44 am

Postautor: admin » pt lip 10, 2009 9:20 pm

...

admin
Site Admin
Posty: 4289
Rejestracja: czw sie 30, 2007 11:44 am

Postautor: admin » pt lip 10, 2009 9:21 pm

...

admin
Site Admin
Posty: 4289
Rejestracja: czw sie 30, 2007 11:44 am

Postautor: admin » pt lip 10, 2009 9:21 pm

...

admin
Site Admin
Posty: 4289
Rejestracja: czw sie 30, 2007 11:44 am

Postautor: admin » pt lip 10, 2009 9:21 pm

...


Wróć do „POLITYKA/PRAWO/GOSPODARKA”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: admin i 6 gości