ARTYKUŁY (różne)
BARDZO
GŁUPIE, CHOCIAŻ MĄDRE, ACZKOLWIEK ZUPEŁNIE BEZSENSU OPOWIADANIE Z SENSEM (jest dość stare, ale z uwagi na kontekst warte przypomnienia)
„NEWSWEEK” nr 13/06, strona
104 PRAWO
PARAGRAF
DWIEŚCIE TRZY
Sądy zamykają w szpitalach
psychiatrycznych zupełnie zdrowych ludzi. Na badania. Niektórzy za pobyt w
szpitalu muszą jeszcze zapłacić.
„DETEKTYW” z 06.2001r. (Wydanie specjalne 2/2001)
Z KRAJU I ZE ŚWIATA
ŻYCIE ZALEŻAŁO OD LABORANTKI
Amerykańskie Federalne Biuro Śledcze wszczęło
dochodzenie w sprawie nieudolnej laborantki policyjnej ze stanu Oklahoma, która
przeprowadziła eksperymenty kryminalistyczne w sprawach o najcięższe
przestępstwa. Okazało się , że kobieta podczas badań popełniała rażące błędy,
które później stały się przyczyną
pomyłek sądowych.
„OBYWATEL” kwartalnik nr 2(6)/2002 r.
GMO – z czym to się je?
"WPROST" nr
23(1276), 10.06.2007 r.
LUDZIE NA SPRZEDAŻ
NIEWOLNIKÓW JEST DZIŚ WIĘCEJ NIŻ KIEDYKOLWIEK W HISTORII
Pudełko kakao, naćpane dzieciaki
żebrzące w Bagdadzie i żakiet uszyty w podwarszawskim Piasecznie. Co je łączy?
Niewolnictwo. Dziś niewolnicy są tańsi niż kiedykolwiek w historii. Organizacje
zajmujące się tym procederem szacują, że na świecie jest 27 mln niewolników.
„GW” piątek, 13.02.2004 r.
ZWIERZĘTA Z PRZEMYTU. Co drugie sprzedawane w Polsce
egzotyczne zwierzę rzadkiego gatunku może pochodzić z przemytu. Być może jest
tym jednym na dziesięć, które przeżyło podróż upchane w butelce, termosie,
oponie samochodowej czy walizce.
Kwartalnik „OBYWATEL” nr 3(7)/2002 r.
PO KOŚCIÓŁKU DO HIPERMARKETU
(...) Pracownicy zatrudnieni na umowę-zlecenie (uczniowie, studenci do 26 roku życia - wiadomo, mniejsze koszty dla pracodawcy, bo nie trzeba im płacić ubezpieczenia) na zasadzie leasingu pracowniczego (umowę podpisuje się z firmą pośredniczącą) stanowią liczna grupę wśród wszystkich osób obsługujących market (ja także się do niej zaliczam). W firmach tych panuje nieustanny bałagan organizacyjny, szczególnie zaś w księgowości (gubienie umów, adresów, zleceń
etc.)
"FAKTY I MITY" nr 11, 22.03.2007 r. NIEWOLNICY TESCO
Działacze brytyjskich organizacji charytatywnych ujawnili dane o
warunkach pracy robotników, pracujących w Bangladeszu dla zachodnich
hipermarketów i sieci handlowych. Pracowali oni za 5 pensów (27 groszy) na
godzinę.
Szyli
odzież sprzedawaną w tanich sieciach sklepów, na przykład takich jak Primark,
ASDA i Tesco. Musieli pracować 80–100 godzin tygodniowo
„WPROST” 24.02.2002 r. [Tutaj jest cały artykuł]
Dlaczego by nie wprowadzić w Polsce - śladem wielu zachodnich szkół średnich i wyższych – systemu oceny pracy nauczycieli przez uczniów i na tej podstawie ustalać wysokość ich pensji („Zakładnicy Karty Nauczyciela”, nr 7). Pomogłoby to podnieść poziom nauczania, zlikwidować płacową urawniłowkę i zachęcić do podnoszenia kwalifikacji? W takim systemie okresowo, najczęściej pod koniec każdego semestru, studenci wypełniają anonimową ankietę, przyznając nauczycielom punkty (m.in. za umiejętność przekazania wiedzy, dobór materiału, zaangażowanie). By wyeliminować przekłamania, można zdecydować, że uczniowie z najlepszymi i najgorszymi ocenami nie głosują. Podstawowa pensja stanowiłaby 60-80 proc. wynagrodzenia, reszta byłaby naliczana proporcjonalnie do wyników ankiety. Czy ktoś się odważy, choćby dla zabawy, na taki eksperyment? Studiowałem na dwóch zachodnich uczelniach. Wierzcie mi, to działa. Maciej Ronowski
„NIE” nr 7, 14.02.2002 r.
12 LAT TO JEST WYROK, JAKI MOŻNA DOSTAĆ ZA ZABÓJSTWO ALBO ZA FAŁSZOWANIE PIENIĘDZY. CO ROKU NA TAKI WYROK, I TO BEZ MOŻLIWOŚCI APELACJI, SKAZUJE SIĘ PRAWIE PÓŁ MILIONA DZIECI.
SZKOŁA W POLSCE ZAJMUJE SIĘ PRODUKOWANIEM KOLEJNYCH SZEREGÓW POTULNYCH BEZROBOTNYCH IDIOTÓW.
„NA PRZEŁAJ” (sprzed kilkunastu lat)
KORESPONDENCJA WŁASNA ZE SZWECJI
„NIE” nr 9,
01.03.01 r.
LISTONOSZ DONIÓSŁ
(...) Z 20 ludzi, którzy w latach 1980-1990 zrobili największe pieniądze w USA, tylko jeden miał wyższe studia.
BEZDOMNOŚĆ
TZW. NOCLEGOWNIE (PSYCHOFIZYCZNE WYKAŃCZALNIE)
Na co m.in. może liczyć bezdomny: na wszy, niemal wszelkie możliwe
zarazki, pasożyty, że zostanie z wszystkiego okradziony, upodlony, na stresy,
nerwice; że opuści to mse w dużo gorszym stanie niż gdy był przed przybyciem
tam.
CZY UMIESZCZANIE W JEDNYM MSU I W TAKICH WARUNKACH ZUPEŁNIE RÓŻNYCH
LUDZI MOŻNA NAZYWAĆ POMOCĄ?!
Człowiek do prawidłowego
funkcjonowania/by dojść do siebie potrzebuje 3 głównych rzeczy: odpowiedniego
odżywiania, odpoczynku , w tym snu, braku stresów. W wymienionym w tytule msu
nie ma spełnionego nawet jednego z wymienionych warunków (mało tego ci ludzie
są jeszcze truci tn!!)!
„FAKT”
09.06.2006 r.
POLAK SPALIŁ PÓŁ BROOKLYNU
NOWY JORK. Imigrant z Polski jest sprawcą największego od zamachu na WTC pożaru w tym mieście! Wczoraj Leszka K. (59 l.) aresztowała policja.
Mieszkający w USA od 15 lat bezdomny, uzależniony od alkoholu Leszek K. utrzymywał się ostatnio z żebraniny i ze sprzedaży miedzianego złomu. Pieniądze wydawał na wódkę. Złom uzyskiwał wytapiając kable. Feralnej nocy, 2 maja tego roku podpalił w pustym magazynie w dzielnicy Brooklyn osiem starych opon od ciężarówek, bo chciał szybciej spalić izolację na dużej ilości kabli. Ale ogień wymknął się spod kontroli. Błyskawicznie objął wiele budynków, 400 strażaków przez 36 godzin walczyło z pożarem. Doszczętnie spłonęły nabrzeżne magazyny.
PS
[Niektórzy bezdomni (w Polsce, za granicą) po prostu kradną, m.in. kable, dewastując pomieszczenia w msh prywatnych, użyteczności publicznej, co wiąże się z sporymi stratami finansowymi i kosztami napraw, remontów, a następnie je opalają trując przy okazji ludzi, by następnie, po sprzedaży metalu, pieniądze przeznaczyć na truciznę alkoholową, nikotynową, narkotykową, a później są odwożeni do izb wytrzeźwień, szpitali i leczeni z powodu zatruć, chorób, wypadków - za kolejne ogromne pieniądze - by móc dalej dewastować, truć się, wciągać w to innych i chorować, po czym wypłaca się im za to jeszcze renty, a wszystko kosztem pożytecznej części społeczeństwa, z której znaczna część żyje, m.in. z tego powodu, w ubóstwie i z przyczyn ekonomicznych traci zdrowie, degeneruje się.
Trzeba zmniejszyć negatywne skutki alkoholizmu, narkomani, nikotynizmu (co m.in. udziela się i innym (są też wciągani)) np. organizując nie absorbujące zbytnio drobne prace (na rzecz ośrodka) dla zdeklarowanych, nie rokujących nadziei alkoholików, narkomanów, m.in. w zamian za nocleg, posiłek, alkohol, narkotyki, substytuty narkotyków. Można na to przeznaczyć jakiś pustostan, ośrodki w odosobnionych msh, i mieć tam takie osoby pod kontrolą w 1-dnym msu. Obecnie tacy ludzie m.in. generują spore wydatki związane z interwencjami, przestępczością i dewastacją! Można też stosować obroże elektroniczne – by wymusić pozostawanie w wyznaczonym obszarze (za nieupoważnione opuszczenie go byłaby egzekwowana kara).
Trzeba też zalegalizować eutanazję.
Ci ludzie i tak popełniają, z tym że bolesne, powolne i kosztowne samobójstwo; i tak umarliby z powodu chorób, zatrucia się – jako samobójcy. – red.]
– absurdy
– anegdoty lub opis prawdziwych zdarzeń
– cytaty
– działania
– myśli
– pomysły
– postulaty
– powiedzenia
– inne, różne
BARDZO
GŁUPIE, CHOCIAŻ MĄDRE, ACZKOLWIEK ZUPEŁNIE BEZSENSU OPOWIADANIE Z SENSEM (jest dość stare, ale z uwagi na kontekst warte przypomnienia)
W słonecznym cieniu na miękkim kamieniu usiadła stojąc (chociaż według niektórych odwrotnie) młoda starowinka. Ponieważ była zupełnie zdrowa ciężko chorowała. Często syta, umierała z głodu jedząc obiad, w czasie kolacji podczas śniadania nic nie jedząc. Ponieważ była bardzo szczupła, z nadwagi, pociła się z zimna, pod wpływem mroźnego upału.
Wypoczęta, aczkolwiek zmęczona, wzięła się do pracy nic nie robiąc. Ponieważ była niewidomą analfabetką i niemową, nic nie mówiąc, głośno przeczytała cały, nigdy nie otrzymany, list, zapisany na czystej kartce, którego nikt nie napisał...
„NEWSWEEK” nr 13/06, strona
104 PRAWO
PARAGRAF
DWIEŚCIE TRZY
Sądy zamykają w szpitalach psychiatrycznych zupełnie
zdrowych ludzi. Na badania. Niektórzy za pobyt w szpitalu muszą jeszcze
zapłacić.
Hanna Różańska z Poznania boi się otwierać drzwi własnego domu. Bo nie wie, czy ten, kto do nich puka, to nie listonosz. Wie za to, że na poczcie czeka list, który zrujnuje jej życie: skierowanie na zamknięte badania psychiatryczne. Wie też, że po takich badaniach, choć jest całkiem zdrowa, dostanie etykietkę wariatki.
Alicja Grynia z Zamorza (mała, drobna, oskarżona o to, że w 2002 roku "naruszyła nietykalność cielesną dwóch policjantów") i Marian Orzałkiewicz z Przeźmierowa (sądził się z sąsiadem), oboje z Wielkopolski, odbiór listu mają już za sobą. Po otwarciu koperty dowiedzieli się, że muszą poddać się badaniom w szpitalu psychiatrycznym.
Po Grynię policjanci przyjechali do pracy. - Byłam w szoku - mówi. - Gdy dowiedziałam się, że spędzę tam miesiąc, zaczęłam się wyrywać. Lekarze na całą noc zostawili mnie przypiętą pasami do łóżka.
--------------------------------------------------------------------------------
Orzałkiewicz zgłosił się na badania sam. Okazało się, że jest zdrowy. - Ale wolałbym wylądować w więzieniu niż tam - stwierdza. Jak opowiedzieć to, co przeżył? Ten widok twarzy chorych, wykrzywionych lekami psychotropowymi, ze strużkami śliny cieknącej z ust? Boże, jak on się bał, że zostanie tam na zawsze. A potem, już po powrocie, znaczące spojrzenia ludzi. Był w psychiatryku, więc pewno nie bez powodu. Teraz na dodatek musi zapłacić za pobyt w "wariatkowie" 5,6 tys. zł w ramach kosztów sądowych. Bo przegrał sprawę z sąsiadem.
Artykuł 203 kodeksu postępowania karnego zezwala sądom i prokuratorom na kierowanie podejrzanych i oskarżonych na badania psychiatryczne, jeśli są podejrzenia co do ich poczytalności. Bez względu na wagę sprawy. W większości przypadków taką
ekspertyzę wykonuje biegły psychiatra podczas jednorazowego, ambulatoryjnego badania. Ale może stwierdzić, że to za mało, i wnioskować o umieszczenie w szpitalu. Co roku na oddziałach psychiatrycznych internowane są w ten sposób 3-4 tysiące osób, przebywają tam nawet po 6 tygodni. Obok brutalnych morderców i gwałcicieli - rozwodzące się żony, pechowi biznesmeni, a nawet ofiary przestępstw. Czasem ma to wymiar zwyczajnej szykany - tak jak w przypadku Zbigniewa Osewskiego.
On nawet nie widział swojej opinii psychiatrycznej. - Za każdym razem sąd w Starogardzie Gdańskim twierdził, że moich akt nie ma na miejscu - mówi. W jego sprawie orzekało dwóch psychiatrów ze starogardzkiego szpitala psychiatrycznego w Kocborowie. Skąd ich wątpliwości co do Osewskiego? - Orzekam w wielu sprawach - powiedział nam dr Krzysztof Woźny. - Nie pamiętam tego przypadku.
Osewski jest przerażony. Zaczęło się od tego, że miał wypadek. Przestał słyszeć na prawe ucho, nie widzi na prawe oko. Cierpi na pourazową depresję. Wystąpił do sądu o podwyższenie renty. Kiedy sędzia orzekł na jego niekorzyść, Osewski w nerwach zarzucił mu korupcję. Został oskarżony o pomówienie. Teraz sąd będzie sprawdzał jego poczytalność.
Tylko w marcu do Kocborowa na sześciotygodniową obserwację skierowano piętnaście osób. - Sygnały, że coraz więcej zdrowych ludzi musi przechodzić przez psychiatryk, docierają do nas coraz częściej - mówi Adam Bodnar z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. - Zaskarżyliśmy artykuł 203 do Trybunału Konstytucyjnego jako ten, który godzi w wolność osobistą. Fundacja interesuje się też konkretnymi sprawami ludzi zesłanych na badania. Kilka toczy się w Poznaniu. Wszystkie opiniował dr Włodzimierz Cierpka, który nie występuje nawet na liście biegłych. Tylko w ubiegłym roku wystawił poznańskim sądom aż 467 opinii. Każdego dnia musiał więc pisać średnio półtorej. - Sąd powoływał Cierpkę, bo szybko pracował - mówi Agnieszka Wejchert z biura prasowego poznańskiego sądu. Za każdą opinię dostawał 300 zł, co dało sumę ponad 140 tys. zł.
- To absurd! - zżyma się dr Jerzy Pobocha, przewodniczący Naukowej Sekcji Psychiatrii Sądowej Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego. - Mnie wystawienie jednej opinii zajmuje tydzień. W krajach zachodnich czy USA bycie biegłym sądowym psychiatrą to nobilitacja. Wymaga najwyższego stopnia specjalizacji, a pan Cierpka ma zaledwie pierwszy. A ilu jeszcze lekarzy pracuje podobnie jak ten psychiatra?
Hanna Różańska ma 42 lata i nastoletnią córkę. Od trzech lat się rozwodzi. - Znajoma, którą prosiłam, by poświadczyła, że mąż się nade mną znęcał, zażądała pieniędzy. Odmówiłam. Wytoczyła mi sprawę o nakłanianie do fałszywych zeznań.
No i się zaczęło. Biegłym był dr Włodzimierz Cierpka. - Badanie nie trwało 10 minut. Spytał, czy palę, piję, jakie przeszłam choroby. Dziwnie się zachowywał: pukał w stół, chrząkał, jakby chciał mnie zdezorientować. Nie wiedziałam, co o tym myśleć.
Lekarz wiedział. "Niektóre z prezentowanych przez nią objawów mogą świadczyć o toczącym się u niej procesie psychotycznym" - napisał i wnioskował o poddanie Różańskiej obserwacji w szpitalu. I sąd wysłał ją na sześć tygodni do Wojewódzkiego Szpitala dla Nerwowo i Psychicznie Chorych Dziekanka w Gnieźnie. Kobieta wystarała się o badania u innych lekarzy. Dr Jerzy Pobocha: - Badałem ją. Uważam, że nie wymaga obserwacji w zamknięciu.
--------------------------------------------------------------------------------
"Proces psychotyczny" toczył się także u innych bohaterów naszego tekstu. Przeglądając wystawione opinie, trudno oprzeć się wrażeniu, że są pisane według schematu. Zmienia się tylko nazwisko. - Mój mąż jest zamożnym człowiekiem - Renata Ramos przyjmuje nas w domu na Osiedlu Grzybowym pod Poznaniem. - Stać go na adwokatów. Udało im się wysłać mnie na jednorazowe badania, teraz chcą zamknąć mnie w szpitalu psychiatrycznym. Z takim piętnem trudno byłoby jej walczyć o prawo do opieki nad córką, którą ojciec zabrał do siebie.
Lekarz, zapytany przez reporterów TVN (dla nas był niedostępny), dlaczego po tak mało wnikliwym badaniu kieruje ludzi do psychiatryka, powiedział wprost: - Jestem urzędnikiem państwowym, który przez przypadek zna się na psychiatrii. To nie są moi pacjenci. W tej sytuacji nie obowiązują mnie przepisy etyki lekarskiej.
Dr Jerzy Pobocha napisał skargę do ministra sprawiedliwości na poznańskiego lekarza. Zapytał też, czy nie należy sprawdzić, ile biegli wydają takich opinii. Ministerstwo podziękowało za zainteresowanie, odpisując, że nie da się tego sprawdzić, bo brak odpowiednich przepisów. Ale wystarczy zerknąć w sądowe statystyki. - W każdym mieście jest grupa psychiatrów, którzy wydają ogromne ilości powierzchownych opinii - mówi Pobocha. Żeby nie łamać ludziom życia, trzeba przepisy zaostrzyć. Zdaniem Pobochy w Polsce powinno powstać Towarzystwo Psychiatrii Sądowej, może wtedy udałoby się opanować ten bałagan.
Janusz Górzyński z Poznania, oskarżony o to, że szarpał się z komornikami, też trafił na badania. Zapytany przez doktora Cierpkę, czy przyznaje się do zarzucanych czynów, odpowiedział: - Tylko wówczas, jak pan się przyzna do współżycia z Marsjanami.
Widać nie zrozumiał sytuacji, w jakiej się znalazł. I w jego dokumentach też dyskretnie "rozwija się proces psychotyczny".
Iza Michalewicz
„DETEKTYW”
06.2001 r. (Wydanie specjalne 2/2001) Z KRAJU I ZE ŚWIATA
ŻYCIE
ZALEŻAŁO OD LABORANTKI
Amerykańskie Federalne
Biuro Śledcze wszczęło dochodzenie w sprawie nieudolnej laborantki policyjnej
ze stanu Oklahoma, która przeprowadziła eksperymenty kryminalistyczne w
sprawach o najcięższe przestępstwa. Okazało się , że kobieta podczas badań
popełniała rażące błędy, które później
stały się przyczyną pomyłek sądowych.
Jedną z ofiar laborantki jest niejaki Jeffrey Todd Piercę, skazany za gwałt na 65 lat więzienia. Oskarżony cały czas konsekwentnie twierdził, że jest niewinny. Jednak dopiero po odsiedzeniu 15 lat za kratkami przeprowadzono mu test DNA, który ponad wszelką wątpliwość potwierdził jego niewinność.
Ekspertyzy niedouczonej laborantki przyczyniły się do skazania na śmierć 23 osób, z których 11 już stracono a 12 oczekuje na egzekucję. Gubernator Oklahomy zapowiedział rewizję wszystkich procesów, w których zapadły wyroki oparte na ekspertyzach tej kobiety.
„OBYWATEL” kwartalnik nr 2(6)/2002 r.
GMO – z czym to się je?
(...) Przyzwolenie na
patentowanie odkrytych genów i stworzonych organizmów pozwoli niewielkiej
grupie przedsiębiorców przejąć kontrolę nad genetycznym dziedzictwem planety
(naukowcy, którzy „odkryją” geny mają możliwość nie tylko patentowania
technologii, manipulowania nimi, ale i samych genów). (...)
"WPROST" nr
23(1276), 10.06.2007 r.
LUDZIE NA SPRZEDAŻ
NIEWOLNIKÓW JEST DZIŚ WIĘCEJ NIŻ KIEDYKOLWIEK W HISTORII
Pudełko kakao, naćpane dzieciaki żebrzące w Bagdadzie i żakiet uszyty w podwarszawskim Piasecznie. Co je łączy? Niewolnictwo. Dziś niewolnicy są tańsi niż kiedykolwiek w historii. Organizacje zajmujące się tym procederem szacują, że na świecie jest 27 mln niewolników. Ostrożne statystyki Międzynarodowej Organizacji Pracy mówią co najmniej o 12,3 mln. Z danych ONZ wynika, że co roku przez granice jest szmuglowanych 800 tys. osób, które później są zmuszane do niewolniczej pracy.
Policja nigdy nie otrzyma zgłoszenia o przestępstwie popełnionym w niepozornym domu w Piasecznie. Wietnamka działająca w Międzynarodowym Stowarzyszeniu Praw Człowieka powołuje się na zeznania jej dwóch rodaków, którzy stamtąd uciekli. Rok temu przez kilka tygodni byli przetrzymywani z grupą 30 Wietnamczyków w piwnicy. Znajdowała się tam szwalnia, w której pracowali na zmiany. Nie wychodzili. Przez kilka dni, gdy zdaniem nadzorcy pracowali za wolno, nie dostali jedzenia. Kilka razy ich pobito. Dwaj mężczyźni uciekli, ale nie zgłosili się na policję, bo w Polsce byli nielegalnie. Stąd, też nielegalnie, uciekli do Niemiec. W stowarzyszeniach imigrantów można usłyszeć dziesiątki podobnych historii. Są dowodem na to, że Polska wpisuje się w globalny rynek niewolników. - Dość długo byliśmy krajem tranzytowym, ale ostatnio Polska zmienia się w kraj docelowy dla ludzi wykorzystywanych do niewolniczej pracy - mówi "Wprost" Janusz Kaczmarek, minister spraw wewnętrznych i administracji. Podkreśla, że zjawisko to będzie się nasilać, gdy wejdziemy do strefy Schengen w 2008 r. - Jednocześnie nasi obywatele, którzy wyjeżdżają w nieznane do pracy czy na wakacje za granicę, niedostatecznie znając język, często nie zdają sobie sprawy, na jakie niebezpieczeństwo się narażają - dodaje wiceminister Wiesław Tarka odpowiedzialny w MSWiA za współpracę międzynarodową. Według Organizacji ds. Migracji, 10 tys. Polaków, głównie kobiet, staje się co roku ofiarami handlu ludźmi.
DZIECIĘCA KRUCJATA
Dziesięcioletnia Kim, pochodząca z rodziny tybetańskich uchodźców, w 1985 r. została sprzedana podróżującemu po Indiach pastorowi z USA. Mężczyzna przeszmuglował ją do Massachusetts. Przez lata Kim służyła mu jako pomoc domowa. Była też gwałcona. Pastor wmówił jej, że jeśli komuś o tym powie, jej rodzina trafi do więzienia. Sprawa wyszła na jaw po pięciu latach. Dziewczyna skontaktowała się z krewnymi i dowiedziała się, że jej siostry podzieliły jej los. Wtedy poszła na policję. Historię Kim opisał David Batstone w książce "Not for Sale: The Return of the Global Slave Trade and How We Can Fight It". Wykładowca etyki na University of San Francisco zainteresował się tematem niewolnictwa, gdy okazało się, że kelnerka w jego ulubionej restauracji w San Francisco jest niewolnicą z Indii. Właściciel lokalu był pośrednikiem w sprzedaży kilkuset dziewcząt i chłopców.
Batstone wybrał się w podróż po pięciu kontynentach, badając współczesne niewolnictwo. Za najpowszechniejsze uważa wykorzystywanie w rolnictwie (na plantacjach ryżu w Azji, herbaty w Afryce, kakao w Ameryce Południowej), w kopalniach i cegielniach. Często właściciel ziemi czy fabryki wypłaca pracownikom pieniądze ledwo starczające na jedzenie albo udziela pożyczki na przykład na wyprawienie ślubu. - Wraz ze spłatą długu zaczyna się niewolnicza praca. W Indiach spotkałem rodzinę, w której cztery pokolenia kobiet pracowały, by spłacić dług zaciągnięty przez przodka. Pożyczka stanowiła ekwiwalent 10 dolarów. To nielegalny proceder, ale trudno dowieść, że jest przymusowy - mówi Batstone.
Pochodząca z Sierra Leone Sandra przyjechała do Wielkiej Brytanii, gdy miała 11 lat. Mężczyzna, który ją przywiózł, obiecał jej rodzicom, że znajdzie dziewczynce szkołę w Londynie. Pierwszy rok Sandra spędziła w zamkniętym mieszkaniu gwałcona przez swego "wybawiciela". Gdy miała 12 lat, była już uzależniona od narkotyków. Zmuszano ją do stosunków seksualnych z dziesięcioma mężczyznami dziennie. W wieku 15 lat próbowała popełnić samobójstwo. - Izolację i gwałty Sandra znosiła przez kolejnych pięć lat. Pewnego dnia jej alfons zapomniał zamknąć drzwi i dziewczyna uciekła. Policja zatrzymała ją, bo nie miała dokumentów - opowiada Lucy Kralj z The Helen Bamber Foundation.
PIEKŁO NIEWOLNIC
Z danych ONZ wynika, że 80 proc. współczesnych niewolników to kobiety. Ponad połowa z nich ma mniej niż 18 lat. Pochodzą przede wszystkim z Albanii, Białorusi, Chin, Rumunii, Rosji i Tajlandii. Trafiają do Azji, na Bliski Wschód i do Europy. Większość zmuszana jest do pracy w domach publicznych. - Trudno sobie wyobrazić piekło, przez jakie przechodzą - mówi Lucy Kralj. Jej zdaniem, kobiety zastraszone, iż ich rodziny ucierpią, jeśli uciekną, trzymane w zamknięciu i zmuszane do prostytucji, tracą tożsamość. - Większość sądzi, że nie mają innej ucieczki niż samobójstwo. Po uwolnieniu wystarczy, że zamkną oczy i przypomina im się koszmar. Na samą myśl, że ktoś mógłby je dotknąć, czują fizyczny ból - mówi Kralj. Większość kobiet zmuszanych do prostytucji, którymi zajmowała się The Helen Bamber Foundation, była tak bita, że obrażenia skutkowały padaczką.
Haiti było pierwszym krajem w Ameryce, który zniósł niewolnictwo (w 1804 r.). Niewolnictwo wróciło tam jednak z powodu skrajnej biedy. Sześcioletnia Jeanette codziennie osiem kilometrów dźwiga baniak z wodą. Urodziła się pod Port-au-Prince w rodzinie, która podobnie jak ponad połowa mieszkańców Haiti żyje za mniej niż równowartość 1,5 zł dziennie. Pewnego dnia ojciec dziewczynki powiedział jej, że zamieszka z krewnymi w stolicy. W ten sposób Jeanette stała się jednym z 250 tys. dzieci na Haiti, które w zamian za utrzymanie muszą pracować. Większość służy w domach lub nosi wodę z przedmieść. - Można by im pomóc, wysyłając je do sierocińców albo do szkół. Problem w tym, że formalnie one nie istnieją - mówi Prospery Raymond z Maurice Sixto w Port-au-Prince. Sytuacja dzieci pogarsza się, gdy kończą 15 lat. Prawo nakazuje, by każdemu powyżej tego wieku płacić za pracę. Zapłatą staje się jednak wyrzucenie z domu.
BIZNES ZA 10 MILIARDÓW
Dziewięć milionów współczesnych niewolników to dzieci. Światowa Organizacja Pracy podaje, że co roku 1,2 mln z nich jest przemycanych przez granice. Zwykle służą w domach lub są wykorzystywane w domach publicznych. Około 300 tys. walczy w ponad 30 konfliktach zbrojnych. Rozpowszechnione jest także zmuszanie dzieci do żebrania. W Iraku w ten sposób pieniądze na rebelię zbierały szyickie gangi związane z Muktadą Sadrem. Dzieci, by łatwiej było je kontrolować, uzależniano od narkotyków, zwykle kleju. W Jemenie tysiące rodzin sprzedaje dzieci gangom obiecującym wywieźć je do szkół w Arabii Saudyjskiej. Tam jednak zamiast się uczyć, są zmuszane do żebrania.
W 1850 r. w Ameryce niewolnik kosztował około tysiąca dolarów (to równowartość dzisiejszych 38 tys. USD). Dziś niewolnika na Mali można kupić za 40 dolarów, w Tajlandii za tysiąc. W Europie pośrednikom trzeba zapłacić 12,5 tys. dolarów, w przemycenie niewolnika gangi inwestują 3 tys. dolarów. ONZ szacuje, że niewolnictwo przynosi rocznie 10 mld dolarów zysku.
Agata Jabłońska
„GW” piątek, 13.02.2004 r.
ZWIERZĘTA Z PRZEMYTU. Co drugie sprzedawane w Polsce egzotyczne zwierzę rzadkiego gatunku może pochodzić z przemytu. Być może jest tym jednym na dziesięć, które przeżyło podróż upchane w butelce, termosie, oponie samochodowej czy walizce.
Nielegalny handel zagrożonymi gatunkami to – po przemycie narkotyków i broni – trzeci co do opłacalności przestępczy biznes świata. – Kupując takie zwierzęta, popieramy wyniszczanie ginących gatunków i przemyt, w trakcie którego ugina miliony zwierząt. Łamiemy też prawo – mówi Marta Kaczyńska z WWF Polska, organizacji należącej do Światowego Funduszu na rzecz Przyrody (WWF). (...)
Tymczasem przemycane zwierzęta nie tylko nie nadają się do hodowli – nie przystosowują się do życia w niewoli i nie dają oswoić – ale też przenoszą wiele niebezpiecznych chorób. Przemyt i nielegalny handel będzie trwał tak długo, jak długo klienci będą kupować takie zwierzęta... (...) Na stronie internetowej WWF Polska (www.wwf.pl) można znaleźć listę zwierząt chronionych konwencją waszyngtońską, wzór zaświadczenia, jakie powinno mieć zwierzę, listę sklepów, które przyłączyły się do kampanii.
ES
OPISY
WARUNKÓW POWSTAWANIA PRODUKTÓW SPOŻYWCZYCH, HIGIENICZNYCH, PSYCHICZNYCH WARUNKÓW
PRACY
Kwartalnik „OBYWATEL” nr 3(7)/2002 r.
PO KOŚCIÓŁKU DO HIPERMARKETU
(...) Pracownicy zatrudnieni na umowę-zlecenie (uczniowie, studenci do 26 roku życia - wiadomo, mniejsze koszty dla pracodawcy, bo nie trzeba im płacić ubezpieczenia) na zasadzie leasingu pracowniczego (umowę podpisuje się z firmą pośredniczącą) stanowią liczna grupę wśród wszystkich osób obsługujących market (ja także się do niej zaliczam). W firmach tych panuje nieustanny bałagan organizacyjny, szczególnie zaś w księgowości (gubienie umów, adresów, zleceń
etc.), ale to chyba cecha większości polskich zakładów pracy. Istotny jest fakt, iż wypłatę otrzymuje się 25. Dnia następnego miesiąca, czyli np. za wrzesień wynagrodzenie zostaje wypłacone 25 października. Przez ten czas firma obraca pieniędzmi pracowników, podobnie jest zresztą w hipermarketach. W praktyce związany z wypłatami poślizg okazuje się jeszcze większy, z różnych przyczyn (święta, czekanie z przelewem do „pierwszego” - procent dla firmy, aktualna niewypłacalność itp.). Zdarzyło mi się np. otrzymać pieniądze za listopad w styczniu.
Pracuje się po 10, 12, a często nawet 16 godzin. Rekordzista (student medycyny) przepracował 18 godzin. Oczywiście bez przerwy, bo ta nie przysługuje pracownikom „wypożyczonym”. Jeśli trafimy na bardziej „ludzki” hipermarket, pójdziemy na przerwę, lecz musimy ją odpracować. Najbardziej ambitny przypadek znany mi osobiście to 32 godziny pracy w ciągu dwóch dni. Mnie udało się „tylko” 28 godzin w tym samym czasie - a podobno Polacy to leniwy naród... Jeśli chodzi o pracę przy kasie, to 12-16 godzin dziennie jest normą, szczególnie przed świętami. Niektóre kasjerki zaopatrują się profilaktycznie w pampersy, co
podobno staje się coraz bardziej powszechne. (...) Oprócz nieprzestrzegania ustawowego czasu pracy, łamane są też przepisy BHP. Zazwyczaj pracownicy „wypożyczeni” (czasem również etatowi) nie otrzymują tzw. obowiązkowych środków ochrony indywidualnej (rękawice, fartuchy, buty itp.). Brak szkoleń, źle zorganizowane miejsca pracy, bałagan i niekompetencja wśród kadry kierowniczej, a także przyzwolenie na łamanie przepisów oraz podstawowych zasad współżycia w grupie powoduje częste konflikty oraz coraz bardziej powszechną wśród zatrudnionych alienację.
Praca na wysokościach, niejednokrotnie na zdezelowanym sprzęcie, wożenie przeciążonych palet z towarem (nawet do 700 kg) wózkami ręcznymi powodują częste urazy i obrażenia ciała. Protesty u przełożonych przynoszą odwrotny skutek od zamierzonego - dla co bardziej niezadowolonych przewidziane są zwolnienia. Czas potrzebny na opatrzenie np. rany ciętej głowy trzeba odpracować. Konsekwencją pomocy udzielanej bez zgody kierownika jest obcinanie pensji (tak było w moim przypadku). Oświetlenie ponoć zgodne ze wszelkimi normami, powoduje u części pracowników łzawienie i zaczerwienienie oczu, a w konsekwencji zapalenie spojówek.
Stosunki panujące pomiędzy pracownikami można określić delikatnie jako niezdrowe. Szczególnie jest to widoczne na linii: „wypożyczeni” - etatowi oraz fizyczni - „umysłowi”. Donosicielstwo, lizusostwo, konfliktowość spowodowana niesprawiedliwością i wyzyskiem to codzienność. Nieśmiałe próby zawierania sojuszy przeciw zbytniemu eksploatowaniu ludzi, próby zakładania związków zawodowych kończą się niepowodzeniem. Relacje pomiędzy ludźmi są skomplikowane,
przyczyną jest w głównej mierze sytuacja w kraju: pogłębiające się nierówności społeczne, 18-procentowe bezrobocie i głodowe pensje mówią same za siebie - po prostu każdy chce przeżyć. Poza tym w hipermarketach istnieje niezwykle ścisła kontrola pracowników. Monitoring, rewizje osobiste (nawet do kilku dziennie), oklejanie wnoszonych przedmiotów, kontrole szafek. Bardzo aktywni są wszelkiej maści konfidenci. Nierzadko sami pracownicy donoszą na siebie nawzajem za 50 złotych premii.
Jeśli chodzi o jakość towarów, to chyba po części problem jest znany. Kupowanie jakiejkolwiek „świeżej” żywności jest sporym ryzykiem zdrowotnym. Powszechnie wiadomo, że mięso przechowuje się w saletrze, a nieświeże ryby spryskuje „czym trzeba”, aby jeszcze nadawały się do sprzedaży, ewentualnie robi się z nich „promocyjne sałatki”. Jakość warzyw i owoców jest rozpoznawalna gołym okiem, podobnie jak zapach pączków określa nam, jak często zmienia się olej
używany do ich pieczenia. Z
mojej praktyki wynika, że co cztery, pięć dni - smród pięciodniowego oleju,
biorąc pod uwagę skalę zjawiska (ilość wypieków) jest niesamowity, zaś
wizualnie przypomina to ciągnącą się smołę. Przebijanie dat przydatności do
spożycia (konserwy, żywność w torebkach) jest tu normalną praktyką, jednak z
tym zjawiskiem mamy do czynienia nie tylko w marketach.
Jeśli zajmiemy się produktami trwałymi (jeżeli w ogóle można tak je nazwać...), to sytuacja jest tutaj mniej oczywista. Z pozoru towar w marketach niczym nie różni się od tego w małych sklepach, oprócz faktu, że jest tańszy, co przemawia na jego korzyść. Nic bardziej błędnego. Otóż informuję, że odnajdujemy tu towar trzeciej, nierzadko czwartej jakości, czy nawet niższych kategorii. Jest to po prostu towar z odrzutu, który nie powinien być w ogóle dopuszczony do sprzedaży.
Jako przykład mogę tu podać sprzedaż akumulatorów dobrej firmy po dużo niższej niż gdzie indziej cenie. Akumulatory te zamarzały przy zetknięciu z temperaturą poniżej zera. Podobna sytuacja była z promocją rowerów górskich: cena szalenie atrakcyjna, w zamian dostawaliśmy bubel, który imponująco wyglądał jedynie z zewnątrz (brak możliwości regulacji czegokolwiek, nie dokręcone koła, tragicznej jakości manetki itd.) Ewentualne próby reklamacji takich przypadków niezwykle rzadko kończą się powodzeniem (nieudolne punkty serwisowe, dziwne zasady promocji, odsyłanie klienta „od Annasza do Kajfasza”). Zresztą samo traktowanie sprzętu przez magazynierów (np. kopanie komputerów) i przechowywanie odbierają chęć zakupu czegokolwiek (niestety klienci tego nie widzą, a szkoda...).
Jedną z głównych przyczyn kupowania w marketach są tzw. promocje. Większość z kupujących z pewnością chórem odpowiedziałaby, iż towar jest wtedy dużo tańszy. Niestety, polityka promocyjna jest nieco bardziej skomplikowana. Towar objęty promocją niezwykle rzadko jest rzeczywiście tańszy niż zwykle, a najczęściej jest droższy! Jak to się dzieje? Po prostu, jeśli na coś nie ma popytu, a hipermarket nie może zwrócić nadmiaru do hurtowni czy producenta, wtedy organizuje się promocję, podczas której towar sprzedaje się drożej lub po tej samej cenie, jaka była przed promocją. Jeśli po jej zakończeniu zostaje jeszcze sporo do sprzedania dopiero wtedy obniża się ceny. Zdarzają się sporadyczne sytuacje, kiedy w sprzedaży jest rzeczywiście towar dużo tańszy niż np. w hurtowni.
Wtedy jednak „umysłowi” pracownicy wprowadzają tzw. limity ( np. kupić można najwyżej dwie kostki masła). Ich tłumaczenie jest proste: „Bo dla innych nie starczy”. Sytuacja wygląda więc nieco zabawnie, kiedy wielokrotnie klienci po odejściu od kasy wracają z powrotem po dwie kostki masła. (...) Łukasz Konsor
[Stosuje się też taktykę , iż towar z początku objęty jest b. dużą marżą by kupili go bogatsi czy b. zainteresowani (wiadomo droższy to lepszy...), a następnie obniża się cenę dla pozostałych. – red.]
"FAKTY I MITY" nr 11, 22.03.2007 r. NIEWOLNICY TESCO
Działacze brytyjskich organizacji charytatywnych ujawnili dane o
warunkach pracy robotników, pracujących w Bangladeszu dla zachodnich
hipermarketów i sieci handlowych. Pracowali oni za 5 pensów (27 groszy) na
godzinę.
Szyli odzież sprzedawaną w tanich sieciach sklepów, na przykład takich jak Primark, ASDA i Tesco. Musieli pracować 80–100 godzin tygodniowo, a szefowie tych obozów pracy zupełnie odcięli pracowników od kontaktu ze światem. W przypadku pożaru spaliliby się żywcem, bo wyjścia ewakuacyjne były... zaspawane!
Richards Louise, dyrektor organizacji War on Want, skomentował to tak: „Tanie sieci, takie jak Tesco, są w stanie sprzedawać odzież po bardzo niskich cenach tylko dzięki temu, że szwaczki w Bangladeszu poddane są morderczemu, niewolniczemu wyzyskowi”.
Demaskatorski raport powstał na podstawie rozmów z pracownikami sześciu fabryk odzieży w Dakce – stolicy Bangladeszu. Przeciętne pensje wynosiły tam 8 funtów miesięcznie, co nie wystarczało na jedzenie... nawet w tym jednym z najbiedniejszych krajów świata. Oczywiście żadna z ofiar nie dostawała wyższej stawki za nadgodziny, a za odmowę pracy dyrekcja natychmiast zwalniała, pozostawiając ludzi bez środków do życia. W tej sytuacji nie powinno dziwić, że do pracy zmuszano także dzieci, które zarabiały miesięcznie mniej niż angielski kierowca w ciągu godziny.
Rzecznik prasowy Tesco nie miał innego wyjścia niż zapałać oburzeniem: „Byliśmy informowani, że bangladescy pracownicy są opłacani powyżej tamtejszej płacy minimalnej. Wszyscy producenci współpracujący z Tesco muszą wykazać, że respektują nasze wysokie standardy etyczne”.
W końcu ofiary wyzysku w Dakce zaczęły otrzymywać bengalską płacę minimalną. One tak... a inni?
Maciej Psyk
q By zmusić do poprawy jakości towarów, warunków sprzedaży, pracy pracowników proponuję organizowanie bojkotów takich msc przez klientów (na początek np. przez jeden dzień).
„NIE” nr 7,
14.02.2002 r.
12 LAT TO JEST WYROK, JAKI MOŻNA DOSTAĆ ZA ZABÓJSTWO ALBO ZA FAŁSZOWANIE PIENIEDZY. CO ROKU NA TAKI WYROK, I TO BEZ MOŻLIWOŚCI APELACJI, SKAZUJE SIĘ PRAWIE PÓŁ MILIONA DZIECI.
SZKOŁA W POLSCE ZAJMUJE SIĘ PRODUKOWANIEM KOLEJNYCH SZEREGÓW POTULNYCH BEZROBOTNYCH IDIOTÓW.
[Do tego dohodzi wyrok do odbycia w wojsku. Stamtąd też nie wyhodzi się ani zdrowszym (w tym psyhicznie) ani mądżejszym... ! A następny - liczony w dziesiątkah lat - wyrok to: taka, jaka, za ile, z kim i gdzie jest praca. – red.]
SZKOŁA JEST WYŁĄCZNIE DLA NAUCZYCIELI.
Oni zresztą też są produktem szkoły, z tą tylko różnicą, że dodatkowo przeszli studia, czyli intensywne pięcioletnie kursy skutecznego oduczania tolerancji, odrzucania nieszablonowych zachowań i wzmacniania poczucia miłości własnej, połączonej z chorobliwą nadwrażliwością na punkcie własnego autorytetu, który występuje nader rzadko.
Nauczyciele to nieszczęsne istoty skierowane do szkoły po to, by ćwiczyć się w jak najczęstszym wypowiadaniu słowa „nie”. Składają się głównie z przerażenia, by nikt nie poznał, że tak naprawdę nie mają pojęcia o wychowaniu i nauczaniu swoich przedmiotów, bo nie mieli się, gdzie tego nauczyć. Nie na przecież,
przepraszamy za wyrażenie, wyższych uczelniach pedagogicznych. Gdzie uczą z przestarzałych podręczników, a nauka polega głownie na wkuwaniu kretyńskich regułek i definicji, które potem nijak się mają do prawdziwej szkoły i uczniowskich problemów. Jedynym marzeniem nauczycieli jest to, by uczniowie stanowili stado potulnych, posłusznych bydląt, nie wychodzących, broń Boże, poza ramy szablonu ustalonego, dodajmy, przez samych nauczycieli, bez jakichkolwiek
konsultacji z uczniami. Każda próba wprowadzenia w szkole stosunków prawdziwie partnerskich jest duszona w zarodku przez grono pedagogiczne. Tylko dusząc, objawiają oni zadziwiającą solidarność, której na co dzień nie uświadczysz. Jeżeli nawet trafiają się nauczyciele entuzjaści, którzy chcieliby zrobić coś
nowatorskiego, to długo nie pociągną, bo zostaną natychmiast sprowadzeni do parteru przez kolegów doskonale wiedzących, że lepszy i lubiany przez uczniów nauczyciel obnaży mizerie umysłowa i zawodową reszty belfrów. I nie może być inaczej, skoro kadry nauczycielskie to rezultat selekcji negatywnej. Na uczelnie pedagogiczne idą ci, którzy nie dostali się na inne kierunki studiów.
UCZEŃ TO NUMER Z DZIENNIKA.
Można go bezkarnie obrazić, wyśmiać, naubliżać mu. Powiedzieć, że jest zerem jak jego rodzice, że śmierdzi, że ubiera się w lumpeksie. W najgorszym razie uderzyć. Czym się da – ręką, dziennikiem, linijką.
Doskonałą bronią w tej wiecznej wojnie są regulaminy szkolne. Precyzyjnie określające, jak ma się uczeń ubierać, jak wyglądać, co robić, a czego nie. W dokumentach tych dba się o to, by uczeń miał obowiązki. Prawa też się w nich zapisuje, ale nikt ich nie przestrzega.
Uczeń postrzegany jest jako przeciwnik, a w najlepszym razie jako tępy debil. Z założenia nie może mieć racji. Wyróżnia się na tle swoich kolegów? Zadaje zbyt wiele pytań? Nastawia się klasę, żeby cwaniaczka wzięła pod buty. Działa bez pudła.
SAMORZĄDY UCZNIOWSKIE TO PRZYKŁAD ZAKŁAMANIA I OBŁUDY.
A tej uczeń uczy się szybciej, niż się komuś wydaje. Przejawy samodzielności samorządów są likwidowane. Najlepiej jeśli w samorządzie znajdą się kujony znienawidzone przez całą szkołę, ale dzięki temu ćwiczyć ich można w donosicielstwie i podlizywaniu się silniejszemu, czyli nauczycielowi. Szkoła życie dla wszystkich stron procesu nauczania.
W szkole ogłasza się alarm najwyższego stopnia, gdy uczniowie dochodzą swoich praw. Gdy okazuje się, że cchcą coś zrobić, co wykracza poza ramy zwykłych zachowań bezmózgiej masy uczniaków. Kiedy objawiają świadomość własnej godności, wyrażają własne, niezależne sądy. Wtedy rzucają się na nich połączone siły nauczycieli i urzędników szkolnych, wsparte władzami miasta albo gminy. Rezultat łatwy do przewidzenia – machina urzędnicza zawsze zwycięża.
BO UCZEŃ MA NIE MYŚLEĆ I NIE PODSKAKIWAĆ.
On ma wkuwać do niczego nieprzydatne mu regułki, uczyć się na pamięć dat kolejnych bohatersko i idiotycznie przegranych bitew i powstań. Ryć w pamięci do niczego mu niepotrzebne różnice między kwiatkami męskimi a żeńskimi.
Dopóki uczniowie będą godzić się
potulnie na taką właśnie rolę bezmyślnych niewolników, dopóty z założenia będą
uznawać nauczyciela za niepodważalny autorytet i nie spróbują buntu, który
wywali to wszystko w powietrze, dopóty z naszych szkół wychodzić będą kolejne
pokolenia potulnego bydła, łatwego do sterowania i pokornie przyjmującego za
dobrą monetę każdy idiotyzm wygłaszany przez cwaniaków, którzy sami siebie
mianują autorytetami.
Maciej
Wiśniowski
To piękna nazwa. Wskazuje na istnienie niezależnej instytucji, nastawionej na obronę uczniowskich praw, z szerokimi prerogatywami wobec całej szkolnej machiny. To nieprawda. Rzecznik praw ucznia to człowiek na etacie wizytatora przy każdym z kuratoriów wojewódzkich. Płaci mu zatem kuratorium, czyli strona w ewentualnym konflikcie szkoła–uczeń. Ciekawe, czyją stronę weźmie taki rzecznik: uczniaka czy swojego zwierzchnika? Mieliśmy okazję zawrzeć znajomość z rzecznikiem mazowieckim. Nazywa się Magdalena Wantoła. Podlega kuratorowi, co daje gwarancje, że w konflikcie uczeń–władze szkolne stawać będzie chętniej po stronie szefa.
Ta przeźroczysta pani w wypowiedzi dla gazet twierdzi, że najczęstszym problemem uczniów było zmuszanie do zmiany szkoły oraz poniżanie ich i niewydawanie świadectwa bez wpłacenia składki na komitet rodzicielski. Na nasze pytanie, co robi z poszczególnymi skargami, odpowiedziała, że pisze raz na jakiś czas opinie do kuratorium i sygnalizuje zjawiska. Z tygodnikiem „NIE” nie chciała gadać, bo to niedopuszczalne, żeby prasa wywlekała poszczególne sprawy. Opinia ta jest dowodem, że p. Wantoła stanowi szkodliwa atrapę, imitację rzecznika służącego samouspokojeniu sumienia systemu znęcania się nad młodzieżą. Prawdziwy rzecznik praw ucznia zajmowałby się głównie krzyczeniem w telewizorze o uczniowskich krzywdach, zaskarżaniem nauczycieli i władz szkolnych.
CO DRUGI UCZEŃ NARAŻONY JEST NA WYMYŚLANIE I OBRAŻANIE,
CO DZIESIĄTY BYŁ NARAŻONY NA FIZYCZNE KARY ZE STRONY NAUCZYCIELA – TO WYNIKI
BADAŃ PROF. KATARZYNY OSTROWSKIEJ PRZEDSTAWIONE NA MIĘDZYNARODOWYM KONGRESIE „O
GODNOŚCI DZIECKA”.
· *W Szczecinie w jednym z liceów zawodowych wprowadzono cennik za spóźnienie, nieusprawiedliwioną nieobecność, nieoddanie kurtki do szatni. Gdy cała klasa poszła normalnie na wagary, wyrzucono ją ze szkoły. Dokumenty szkolne wydano dopiero po uregulowaniu należności.
· W Poznaniu nauczyciel dawał uczniom do wyboru – zła ocena czy kara fizyczna. Karę wymierzał wyznaczony przez nauczyciela kolega uczennic.
· Pani M.G. – nazwisko i adres lub osoba do dostarczenia żywcem jako świadek Ministerstwu Edukacji Narodowej. Dla początkującej w szkole córki wypożyczyła ona w wielkiej warszawskiej bibliotece publicznej książkę „O krasnoludkach i sierotce Marysi” Marii Konopnickiej. Została ona wydana i skatalogowana przed wojną, ale rozcięta była tylko w 20 proc. objętości. Uzasadnienie to hipoteza, że przez blisko 5 pokoleń szkolnych żadne dziecko nie przeczytało dziełka wierszokletki od „Roty”, a mimo to tkwi ono niezłomnie wśród lektur obowiązkowych.
„NA PRZEŁAJ”
(sprzed kilkunastu lat)
KORESPONDENCJA WŁASNA ZE SZWECJI
(...) Kilka miesięcy temu była przeprowadzona dyskusja w prasie: czy pozwolić uczniom rozmawiać, czy żądać bezwzględnej ciszy w czasie lekcji. No i okazało się, że trzy czwarte społeczeństwa uważa, że trzeba dać nam swobodę. Nic się nie zmieniło. Kto chce to słucha, kto się znudził, może wyjść do biblioteki albo na
boisko – opowiada przyjaciółka Moniki, Klaudia. – Z takiej wolności korzystamy rzadko. Przecież można na matematyce wyjąć książkę do angielskiego i coś poczytać. Dzwonki szkolne są słabe. Niektóre licea zrezygnowały z nich w ogóle. Wszystko po to, by uniknąć stresów. W szkole dziecko musi czuć się bezpiecznie. I każde działanie wychowawcze do tego zmierza. Stawia się dwóję, ale można z nią przechodzić z klasy do klasy. (...)
U nas nikt na wagary nie chodzi. Takiego słowa nie ma – mówi Klaudia, z pochodzenia Ukrainka-Polka. – Zostaję w domu, bo akurat mam jakiś problem do rozwiązania na swoim komputerze, albo chcę posłuchać muzyki. To jest mój interes, żeby się uczyć, a nie nauczyciela! (...)
Pielęgniarka w szkole daje nam praktyczne rady. Na przykład, ostatnio naukowo zbadano, że tampony O. B. powodują u młodych kobiet stany zapalne lub nawet raka. Lepiej stosować podpaski. Podobnie z aerozolami. Niszczą powłokę ozonową i zabierają tlen. Bezpieczniej jest więc, używać dezodorantów w sztyfcie – wyjaśnia spokojnie Klaudia. Katarzyna Żaczkiewicz
„NIE” nr
9, 01.03.01 r.
LISTONOSZ DONIÓSŁ
(...) Z 20 ludzi, którzy w latach 1980-1990 zrobili największe pieniądze w USA, tylko jeden miał wyższe studia.
· W tym samym ne „NIE”[51-52/2000] pokazało, jak tandetne są dzisiejsze „studia wyższe” i rozsądnie zauważyło, że taniej i prościej dyplom sobie kupić.
· Ponad 60% absolwentów wyższych studiów nie pracuje w wyuczonym zawodzie. (...)
To tyle polemiki nie z p. Bukowską, lecz z mitem, że rozwój narodu wiąże się z upowszechnieniem wyższego wykształcenia. Na zakończenie, by pokazać Państwu (a szczególnie p. Bukowskiej), że wyższe studia nie mają nic, wspólnego z realnymi osiągnięciami, przypominam, że kobiety stanowią dziś większość absolwentów tzw. wyższych uczelni, ale tylko 1,5% (półtora procenta) autorów wynalazków (ciekawostka specjalnie dla „NIE”: nawet OB wymyślił i opatentował mężczyzna!). (...) Janusz Korwin-Mikke
BEZDOMNOŚĆ
TZW. NOCLEGOWNIE (PSYCHOFIZYCZNE WYKAŃCZALNIE)
Na co m.in. może liczyć bezdomny: na wszy, niemal wszelkie możliwe zarazki,
pasożyty, że zostanie z wszystkiego okradziony, upodlony, na stresy, nerwice;
że opuści to mse w dużo gorszym stanie niż gdy był przed przybyciem tam.
CZY UMIESZCZANIE W JEDNYM MSU I W TAKICH WARUNKACH ZUPEŁNIE RÓŻNYCH
LUDZI MOŻNA NAZYWAĆ POMOCĄ?!
Człowiek do prawidłowego
funkcjonowania/by dojść do siebie potrzebuje 3 głównych rzeczy: odpowiedniego
odżywiania, odpoczynku , w tym snu, braku stresów. W wymienionym w tytule msu
nie ma spełnionego nawet jednego z wymienionych warunków (mało tego ci ludzie
są jeszcze truci tn!!)!
Czy to pomoc: umieszczanie w jednym msu zażywaczy - rozdmuchiwaczy! - tn (stanowią kilkadziesiąt procent), chrapaczy, pociągaczy nosem, kaszlaczy, nucaczy, stukaczy, tupaczy, bełkotaczy, mamrotaczy, gwizdaczy, wzdychaczy, sapaczy, stękaczy, czykaczy, spozieraczy, osoby non stop drapiące się , wiercące, łażące,
cierpiące na różne natręctwa, uciążliwe nawyki, tiki, słuchające RTV, chore (w tym psychicznie, mających grzybice), śmierdzące, a podczas konsumpcji hlipaczy, chrumkaczy, mlaskaczy, sapaczy, wzdychaczy, bekaczy itp.?!... Następna sprawa to tykające zegarki, bżęczące słuhawki, tżaskanie dżwiami, skżypienie łużek itp..
Do tego trzeba dodać debili, os. podłe, złośliwe, sadystyczne, o b. niskiej kulturze, osobników, których głównym tematem, problemem, jest zdobycie pieniędzy na tn, taki czy inny alkohol! I to wszystko wymieszane jest z inteligentami, wrażliwcami osobami o wysokiej kulturze z mającymi wyższe, rozwojowe, aspirację, których nie są wstanie w takich warunkach zrealizować (np. zrobić prawo jazdy, napisać książki, przygotować zgłoszenia do urzędu patent.). Dzięki takiej pomocy ci ludzie będą w lepszym stanie, sytuacji?!... Od takiej pomocy... można nabawić się niemal wszelkich, wstrętów, urazów. I z takim balastem dalej trzeba będzie iść przez życie (w tym przebywać z innymi ludźmi m.in. w pracy).
–
Trzeba wyznaczyć noclegownie dla nie zażywających tn i nie słuchających
wr (RTV). Obecnie niema msa dla nich nawet tam!
– Ponieważ b. często konsumpcja odbywa się brudnymi rękoma trzeba wprowadzić nakaz montażu m.in. w jadłodajniach uruchamianych nogą kranów. Trzeba też podzielić te msa na 2 części: dla kulturalnie (m.in. cicho) spożywających i hrumkaczy, ciamkaczy, mlaskaczy itp.. Ci ludzie są często hoży, osłabieni a w takich msh są jeszcze truci tn, nieprawidłowym odżywianiem, wynalazkami (m.in. przeterminowaną, konserwowaną zawartością puszek, w nieprawidłowym połączeniu, np. chleba, w dodatku o małej wartości odżywczej bo białego, z mięsem. Następna sprawa to serwowanie niemal wrzątku (m.in. niszczącego zęby, florę bakteryjną przewodu pokarmowego), zamiast tylko ciepłego posiłku. Następnie. W razie dokładki wydający często dotykają chochlą używanego talerza... !
Proszę o umożliwienie im najedzenia się do syta, bez ponownego ustawiania się w kolejce (tym, którym nie starczy, pójdą w inne mse) oraz by nie musieli obchodzić kilku msc po gdzie zjedzą po 1 talerzu.
Trzeba zrezygnować z ustawiania
msc na przeciwko siebie, bądź przedzielać je ścianką. Gdyż to żadna przyjemność
jadać w takim towarzystwie... Proszę tych ludzi nie traktować jako zwartej,
jednolitej grupy bo jest tam cały przedział społeczeństwa: od narkomanów, ludzi
upośledzonych fizycznie, psychicznie, poprzez czasowo nie pracujących z
profesorami i innymi ludźmi po dziesiątkach lat pracy włącznie. Więc byłoby też
dobrze dzielić ich na dwie grupy, by oszczędzić im kolejnych upokorzeń i stresów:
zależnie od wyglądu (jedni są brudni i śmierdzący a drudzy schludni) i zachowania.
MENTALNOŚĆ MENELI
On pije wodę oligoceńską, więc ma za darmo. I w dodatku pracuje. Ja piję wudkę i palę papierosy, gdy sobie gdzieś leżę , więc nie mam pieniędzy. No to k... niech mi pożyczy do jutra!... Bo inaczej pogadamy... !
O ZAINTERESOWANIU BEZDOMNYMI NA CZAS ŚWIĄT WIGILII (komu to tak naprawdę jest potrzebne – dla kogo jest to robione)
Proszę skończyć z tą farsą
(obłudą) i interesować się powierzchownie i nie rzadko na pokaz („ochlapywać
farbą ruinę domu”) a postarać o działania systemowe. Bo praktycznie 100% bezdomnych
wolałoby w tym dniu nic nie jeść i spędzić całą noc na dworze byle tylko przez
pozostałą część roku mieć gdzie godziwie mieszkać, i część, otrzymać coś do
jedzenia!
Taka wigilia to nie lada atrakcja (ci ludzie przychodzą na nią tylko by zjeść i wziąć co dają)...
Jacy ci ludzie muszą być szczęśliwi spożywając posiłek wigilijny z obcymi, zdegenerowanymi ludźmi, podczas religijnego prania mózgu (m.in. słuchania o karach jakie spotkają nie biorących udziału w wymyślonych obrządkach!)
Jest to dzień w którym jest najwięcej zawałów, sporo zatruć pokarmowych (bo ludzie m.in. przekazują sobie zestaw żyjątek wraz z opłatkiem – szczególnie w takim msu...; jadają na czyichś talerzach, czyimiś sztućcami, a posiłki przygotowane są na różnym poziomie higieny... ). O wiele więcej pożytku by było gdyby przekazane środki, zapał, inwencje przeznaczyć na wybudowanie chociaż jednego budynku, zestawu kontenerów rocznie.
Wielu wolałoby też otrzymać paczkę bez tej zbiorowej (w tym wielogodzinnego czekania na nią w kolejce) obiado-kolacji wigilijnej (warto byłoby dać możliwość wyboru, zamiast szantażu – bierzesz udział w wigilii, modłach i otrzymujesz paczkę albo nie będziesz miał ani jednego ani drugiego!).
q By to zmienić trzeba stworzyć takie warunki by dać możliwość samorealizacji, działania według własnego rytmu, minimum komfortu, izolacji. By nie trzeba było skupiać się na przetrwaniu – dostosowywaniu się do otoczenia...
WYDAWANIE TZW. POSIŁKÓW DLA OSÓB W CIĘŻKIEJ SYTUACJI
Wydawane są w czasie
potencjalnego czasu pracy uniemożliwiając jej podjęcie (ci którzy by to zrobili
nie mieliby kiedy zjeść) stąd wielu z takiej możliwości rezygnuje. Rozsądnym
rozwiązaniem byłoby wydawanie posiłku, prowiantu cały dzień. Obecne dożywianie
się docieranie do różnych msc, stanie w kolejkach zajmuje znaczną część dnia.
Kolejna sprawa to modły do lokalnie narzuconego bóstwa i tyrady religijne w takich
msh (jaka to ciężka kara, m.in. wieczne męki, spotka tych którzy się
nierozliczyli przed kor z grzechów, nie przychodzą do domu bożego itp.
brednie!). Od takich rzeczy są odpowiednie msa. A jeśli ktoś chce brać w nich
udział tam gdzie wydawane są posiłki to proszę podzielić tych ludzi na dwie
grupy. I niech ci od modłów poczekają z nimi aż reszta zje i pójdzie. Wśród tych
ludzi są osoby prawe, które nie chcą kraść, sprzedawać narkotyków, oszukiwać
itp. dlatego zasługują na godne traktowanie.
BEZDOMNOŚĆ
TO NIE NASZA WINA, ŻE NIE MASZ ZA CO JEŚĆ,
PIĆ, ĆPAĆ, GDZIE SPAĆ (nie masz śr. na utrzymanie, jesteś alkoholikiem,
narkomanem, zażywaczem trucizny nikotynowej, bezdomny) ITP.
Ja nie jestem z pomocy społecznej, pracownikiem tel. zaufania, terapeutą, psychoanalitykiem, wróżką (– ci ludzie zajmują się tym wyłącznie odpłatnie, i tylko w godz. pracy), Twoją babcią, rodzicem itp. żeby wspierać Cię finansowo, słuchać Twoich problemów (nikt Cię o nie pytał; ludzie mają własne (GUS podaję, iż
60% (23 mln) społeczeństwa żyje poniżej minimum socjalnego (z tego 5 mln w skrajnej nędzy), ponad 20% jest bez pracy!)). Dzięki społeczeństwu masz co jeść (w jadłodajniach), gdzie spać (w noclegowniach, ośrodkach), w co się ubrać, po czym chodzić, gdzie siąść itp. a w zamian jeszcze obarczasz ludzi swoimi probl., uprzykrzasz się, stresujesz, frustrujesz, gnębisz - powodując urazy (ludzie zaczynają unikać innych osób) - zdegenerowany, leniwy pasożycie (możesz pilnować samochodów, sprzedawać owoce, warzywa i orzechy, art. przemysłowe, zbierać klamoty, surowce wtórne, pracować u kogoś).
NAPISZ NA KARTCE SWOJE OCZEKIWANIA (życiorys) i jak ktoś będzie zainteresowany to da Ci pieniądze (bez wysłuchiwania po raz tysiąc któryś tam (ja jestem zaczepiany przez Was grubo ponad sto razy rocznie (niekiedy kilka razy dziennie)!) co Wam dolega itp.). Możecie zrobić strony internetowe (np.: www.bezdomni.pl; www.alkoholicy.pl; www.narkomani.pl; www.lenie.pl. Interweniujcie w tej sprawie w ośrodkach pomocy) i jak ktoś będzie zainteresowany to zareaguje, zamiast codziennie Was oglądać i słuchać...
DO ZACZEPIANYCH OFIAR OPISANYCH OSOBNIKÓW. Dając tym ludziom pieniądze prowokujecie Państwo ich do żebractwa i takiego stylu życia (dochodzi do utrwalenia psychiki żebraczej: wówczas ich wszelkie działania sprowadzają się do osiągnięcia jak największej skuteczności w żebractwie; ludzie są wówczas przez nich dzieleni na dobrych/frajerów – dających pieniądze i złych – od których nie udaje się ich wyłudzić; a dni na udane – gdy się dużo wyżebrało
(czyli najczęściej zaczepiło dużo ludzi) i stracone – gdy dało się ludziom spokój); wspieracie alkoholizm, narkomanię (org. przestępcze, które z tego żyją) co generuje dalsze problemy (w tym szerzenie się takich nałogów, takiego stylu życia) i związane z nimi wydatki! Tutaj potrzebne są rozwiązania systemowe (w tym wyżywienie, nocleg, w zamian za rzeczywiste leczenie, a dla pozostałych alkohol, trucizna nikotynowa, narkotyki w zamian za niewymagające dużego wysiłku, zaangażowania prace – w półzamkniętych oddalonych ośrodkach).
PS
Bezdomny
Jak sobie radzić.
Złożyć ofertę , dać ogłoszenia w prasie o przypilnowaniu
obiektu. Można też kupić przyczepę kempingową, kontener mieszkalny i
kupić/wynająć działkę.
Co jest potrzebne: lampka z diodami świecącymi (zasilanie wystarcza na kilkudziesięciokrotnie dłuższe świecenie niż z żarówkami) i z paskiem nakładana na głowę (b. ułatwia wykonywanie wielu czynności i zwiększa bezpieczeństwo). Czapkę odwinąć (jak jest b. zimno to nałożyć 2) naciągnąć na twarz tak by zasłonić policzki, by ich nie odmrozić. Odkryta głowa powoduje b. duże straty ciepła.