KORUPCJA
(O PRZEKUPYWANIU (I TEGO SKALI) CZŁONKÓW
KATOLICKIEJ ORG. RELIGIJNEJ PRZEZ URZĘDNIKÓW PAŃSTWOWYCH MOŻNA PRZECZYTAĆ W
ULOTCE: „20. ILE DLA KOR...”)
Art. 229. § 1 kodeksu karnego:
„Kto udziela lub obiecuje udzielić korzyści majątkowej lub osobistej osobie pełniącej funkcję publiczną, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5”.
"FAKTY
I MITY" nr 1, 10.01.2008 r.
CZARNA MAFIA: (...) „kodeks karny, artykuł 231 paragraf 1: „Funkcjonariusz publiczny, który przekraczając swoje uprawnienia lub nie dopełniając obowiązków, działa na szkodę interesu publicznego lub prywatnego, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3”. I par 2: „Jeżeli sprawca dopuszcza się czynu określonego w par. 1 w celu osiągnięcia korzyści majątkowej lub osobistej, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10”. „Wybrańcy narodu” są funkcjonariuszami publicznymi, a tuczą Kościół, by uzyskać poparcie z ambony przy wyborach, czyli korzyść i majątkową, i osobistą.” (...)
Lux Veritatis
„FAKTY I MITY” nr 44, 04.11.2004 r.
KORUPCJA JAKO NA
ZIEMI, TAK I W NIEBIE
Ludzie oburzają się
(a przynajmniej
powinni), gdy
słyszą o przekupstwie.
Lekarze leczący za
łapówki, sprzedajni
sędziowie i
politycy otwierają
listę ludzkiej
nędzy i podłości. Ale
żaden katolik nie
zastanowi się przez
chwilę, że ten sam
ohydny proceder
Kościół katolicki przypisuje Bogu...
Korupcja. Zjawisko tak stare, jak
jeden z najstarszych zawodów świata
i o podobnej wartości moralnej.
Niestety, w Polsce bardzo powszechne.
Jak pokazują sondaże CBOS-u,
prawie co piąty Polak i co drugi polski
przedsiębiorca deklaruje, że wręcza
łapówki. Ci ostatni zaś w wielu
przypadkach traktują je jako normalne
koszty działalności, dodatkowy
niepisany podatek.
Ostatnio temat korupcji gości
w mediach bardzo często. Najpierw
za sprawą afery Rywina, a później
Orlenu, których badaniem zajęły się
sejmowe komisje śledcze. Ale korupcja
to nie tylko próby „sprzedawania”
przedsiębiorcom za miliony dolarów
korzystnych dla nich przepisów
ustaw. To nie tylko „kupowanie”
sobie przychylności posłów, sędziów,
urzędników. To także wręczanie policjantowi
50 zł w zamian za odstąpienie
od wypisania mandatu na 300
zł i branie płatnych korepetycji dla
dziecka u tego samego nauczyciela,
który na koniec roku ma wypisać ocenę
na świadectwie.
Korupcja psuje ludzi. Zarówno
biorących, jak i dających. Właściwie
można powiedzieć, że biorący
są już zepsuci, skoro biorą. Chodzi
jednak o tych, którzy nawet nie mieli
zamiaru brać łapówek, ale tak często
próbowano im wcisnąć do kieszeni
kopertę, że w końcu przestali
się temu opierać. Z kolei wielu
dającym wydaje się, że nie robią
nic złego, zwłaszcza jeśli do dawania
są przymuszani.
Szczególnie często można się spotkać
z takim zjawiskiem w szpitalach.
Wielu pacjentów lub ich bliskich stawianych
jest w sytuacji swoistego
szantażu – albo dadzą kopertę,
albo nie mogą liczyć
na skuteczne wyleczenie.
Wydaje się, że taki przymus
usprawiedliwia dającego, ale
nie łudźmy się – na pewno psuje
również jego charakter. Po
czymś takim zmniejsza się poziom
moralnego oporu przeciwko temu
zjawisku, a zwiększa poziom akceptacji,
z jednoczesną próbą jego racjonalizacji.
Ten degenerujący życie społeczne
obyczaj stał się tak bardzo powszechny,
że aż wymusił na ustawodawcy
pewne zmiany w prawie. Do
niedawna przepisy karały zarówno
wręczających, jak i biorących łapówki
– jednakowo pod względem moralnym
oceniając obie strony tego
procederu. Obecnie – nie znajdując
lepszego sposobu na walkę z nim
– postanowiono karać jedynie tego,
który w związku z pełnieniem swojej
funkcji lub w zamian za wykonanie
czynności służbowej przyjmuje
lub żąda korzyści majątkowej (lub
osobistej) albo jej obietnicy.
Nagminność korupcji i duży stopień
społecznego przyzwolenia na te
praktyki sprawiły, że nawet w sferze
duchowej, religijnej, powszechnie akceptuje
się pewne zwyczaje czy nauki,
które w istocie rzeczy mają charakter
korupcyjny.
Zanim przejdziemy do konkretnego
przykładu, spójrzmy raz jeszcze
na relacje lekarz–pacjent. Wyobraźmy
sobie dwoje ludzi w podobnym
wieku i o podobnym stanie zdrowia,
którzy po wypadku – jednakowo poszkodowani
– trafiają do tego samego
szpitala pod opiekę tego samego
skorumpowanego lekarza. Różnica
między pacjentami polega jedynie na
tym, że jeden z nich jest bogaty i ma
liczną, zasobną rodzinę, a drugi jest
biedny i samotny. Oczywiście, rodzina
tego pierwszego odpowiednio motywuje
lekarza do szczególnej opieki
nad ich bliskim, toteż leży on
w osobnej pojedynczej sali, dostaje
najlepsze leki, pielęgniarki wręcz nie
wychodzą z jego pokoju, operację
przeprowadza się w możliwie najbliższym
terminie oraz zapewnia mu się
znakomitą rehabilitację pooperacyjną.
W efekcie po kilku tygodniach
intensywnego leczenia nasz pierwszy
chory jest zdrów jak ryba. Drugi
pacjent, ten biedny z sali ogólnej, niestety,
umiera. Przyczyny są, oczywiście,
jak najbardziej obiektywne: brak
leków, przeciążenie personelu, wyczerpanie
się limitu zakontraktowanych
z funduszem zdrowia świadczeń
leczniczych itd. A tak naprawdę dlatego,
że lekarz nie dostał kasy.
Co myślimy, słuchając takiej historii?
Jak można skomentować taką
postawę? Jaki poziom moralny
przypisalibyśmy takiemu lekarzowi?
Wydaje się, że najbardziej odpowiednie
byłyby tu słowa tytułu
pewnego przeboju z lat 80. – mniej
niż zero!
A teraz dotknijmy zupełnie innej
sfery. Wyobraźmy sobie dwóch ludzi
w tym samym wieku, o podobnych
skłonnościach i upodobaniach
oraz prowadzących taki sam styl życia.
Obydwaj umierają. Nie byli na
tyle święci, aby po śmierci dostać się
do nieba, ani na tyle grzeszni, aby
trafić do piekła. Obydwaj trafiają do
czyśćca z podobnym wyrokiem – powiedzmy...
1000 lat mąk czyśćcowych.
Różnica między nimi polega jedynie
na tym, że jeden z nich był bogaty
i miał liczną oraz zasobną rodzinę,
a drugi był biedny i samotny. I tak
dzięki sowicie opłaconym tu na ziemi
licznym modlitwom za duszę tego
pierwszego, już po – powiedzmy – 10
latach Pan Bóg okazuje litość, uwalnia
go od dalszych mąk i przyjmuje
do raju. Drugi grzesznik, którego nikt
nie wspominał w modlitwach, musi
dalej cierpieć przez 990 lat, próżno
oczekując Pańskiego zmiłowania.
Gdyby ten opis był prawdziwy,
w jakim świetle stawiałby Boga? Czyż
nie w takim samym, jak tego skorumpowanego
lekarza? Gdyby ten obraz
był prawdziwy, ja nie chciałbym mieć
do czynienia z takim Bogiem. Dość
mam korupcji na ziemi, bym musiał
ją jeszcze znosić w niebie.
Na szczęście to nie jest prawdziwy
obraz, choć na nieszczęście wielu
katolików w to wierzy. Bóg nie jest
skorumpowany, nie daje się przekupić.
Wszystko, co posiadamy, i tak
należy do Niego. Jest natomiast jedna
rzecz, której Bóg nie może się
oprzeć... Nie może się oprzeć szczeremu
sercu skruszonego człowieka,
który żałuje popełnionych grzechów,
wyznaje je i przeprasza za nie Boga.
Dlatego póki żyjemy, póty mamy na
to czas. Później żadne pieniądze nie
pomogą...
OlDan
"FAKTY
I MITY" nr 50, 20.12.2007 r.
ZUPA
WYLANA
BISKUP ORDYNARIUSZ PATRONUJĄCY RADIU MARYJA, OSKARŻANY O WYMUSZANIE ŁAPÓWEK! ILU HIERARCHÓW POCIĄGNIE ZA SOBĄ NA DNO, JEŚLI PROKURATURA ZAPROPONUJE MU STATUS ŚWIADKA KORONNEGO...?
Centralne Biuro Antykorupcyjne otrzymało zawiadomienie o przestępstwie. W dokumencie tym ksiądz (nazwisko pozostawiamy w dyskrecji, żeby nie narażać życia i zdrowia człowieka) z diecezji łomżyńskiej oskarża swojego ordynariusza – biskupa Stanisław Stefanka (hierarcha słynący z religijno-patriotycznych kazań i tekstów, m.in. w „Niedzieli”, spędzający w toruńskiej firmie o. Rydzyka więcej czasu niż we własnej diecezji) – o popełnienie przestępstwa opisanego w art. 228 par. 1 kodeksu karnego („Kto, w związku z pełnieniem funkcji publicznej, przyjmuje korzyść majątkową lub osobistą albo jej obietnicę lub takiej korzyści żąda, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8”).
Pismem z 19 listopada 2007 roku zdesperowany, odważny kapłan zgłosił Centralnemu Biuru Antykorupcyjnemu, że ordynariusz wymusił na nim „łapówki w wysokości:
* w 2000 roku – 1000 dolarów za parafię (...) liczącą 300 parafian;
* w 2006 roku – 5000 złotych za parafię (...) liczącą 720 parafian”.
W dalszej części duchowny zawiadamia CBA, że „takich księży (...), od których zostały wymuszone przez księdza biskupa Stanisława Stefanka pieniądze w diecezji łomżyńskiej, jest wielu. Ale ci księża godzą się z tym i milczą, ponieważ boją się represji ze strony władz kościelnych. Kościół w Polsce jest bardziej skorumpowany niż instytucje świeckie, co jest przestępstwem i zgorszeniem dla ludzi oraz hańbą dla biskupa, który łapówki bierze”.
Żeby nie być gołosłownym, ksiądz deklaruje gotowość złożenia zeznań i dowodów oraz możliwość wskazania organom ścigania „innych księży, którzy zechcą w tej bulwersującej sprawie zeznawać, aby oczyścić z łapownictwa Kościół katolicki w Polsce”.
I w konkluzji: „Proszę o wszczęcie postępowania karnego”.
CBA najpierw zachwiało się w posadach, ale podeszło do sprawy jak najbardziej poważnie i po wstępnym zweryfikowaniu zarzutów pismem z 26 listopada 2007 r. podrzuciło świnię Prokuraturze Okręgowej w Łomży (patrz: skan).
– Mamy z tym niezłą zagwozdkę. Do świąt nie będziemy sprawy ruszać, ale zaraz po Nowym Roku musimy przesłuchać świadków, a w dalszej kolejności także biskupa Stefanka. Aż mi się nie chce myśleć, jaka rewolucja wybuchnie, jeśli trzeba mu będzie przedstawić zarzuty. Powinien za to trafić do więzienia... A najgorsze jest to, że przekazane w zawiadomieniu o przestępstwie materiały są na pierwszy rzut oka jak najbardziej wiarygodne, a przecież niejednokrotnie już słyszeliśmy od księży w prywatnych rozmowach, że za parafię trzeba biskupowi płacić haracz – uchylił „FiM” rąbka tajemnicy prokurator z Łomży.
Całą kurtynę tej tajemnicy podniesiemy już za tydzień...
Anna Tarczyńska
e-mail: tarczynska@faktyimity.pl
"FAKTY
I MITY" nr 51/52, 03.01.2008 r.
DAJ,
DAJ, NIE ODMAWIAJ...
ŁOMŻYŃSCY KSIĘŻA OSKARŻAJĄ SWOJEGO ORDYNARIUSZA O WYMUSZANIE ŁAPÓWEK. ALE TO WSZYSTKO FURDA, BOWIEM NAKRYLIŚMY BISKUPA NA ZDRADZIE POWIERZONYCH MU TAJEMNIC I DONOSICIELSTWIE. I TO TERAZ, PONAD 17 LAT OD ROZWIĄZANIA BEZPIEKI!
W seminariach duchownych łapownictwa wprawdzie nie uczą, ale życie szybko doświadcza absolwentów tych uczelni i już po kilku latach kapłaństwa nabierają pewności, że za ich dalszą karierą kościelną stoi pieniądz.
– Możecie mieć absolutną pewność, że we wszystkich polskich diecezjach znaczna część decyzji personalnych podejmowanych przez biskupów uzależniona jest od „koperty” i jej zawartości. Trzeba pasterzowi lub kanclerzowi kurii dać w łapę nie tylko za pierwsze probostwo, ale też za każde następne przeniesienie na lepszą parafię. Także za godność kanonika, prałata... Również wikariusze płacą haracz, żeby wydostać się z zapadłej wiochy do miasta, uwolnić od dokuczliwego proboszcza lub dostać zgodę na studia zagraniczne. Jeśli chodzi o stawki, to nie ma jakiegoś sztywnego cennika. Oczekiwana przez biskupa kwota zależy od szacunkowych korzyści, jakich jego decyzja personalna może dostarczyć beneficjantowi. Jak te korzyści szacują? Na oko, uwzględniając wielkość i zasobność parafii oraz stan jej infrastruktury, przewidywane wpływy z „pokropków”, czyli obroty przedsiębiorstw działających na danym terytorium, ale przede wszystkim – ofiarność wiernych. Jeśli zatem za parafię w jednej diecezji trzeba zapłacić pięć tysięcy haraczu, to w innej diecezji – przy podobnej wielkości placówce – biskup może żachnąć się, że dostał w łapę zaledwie pięćdziesiąt. Oczywiście, trudno to nazwać klasyczną łapówką, bo rzadko kiedy biskup czy kanclerz powiedzą wprost: jak nie dasz, to nie dostaniesz. To jest po prostu zmowa. Wszyscy wiedzą, o co chodzi, lecz nikt tego nie nazywa po imieniu – tłumaczy nam ów skomplikowany mechanizm korupcyjny doświadczony proboszcz spod Łowicza.
Ksiądz Stanisław (personalia znane redakcji) z diecezji łomżyńskiej przełamał tę zmowę milczenia i 19 listopada 2007 r. pofatygował się do Warszawy, żeby w Centralnym Biurze Antykorupcyjnym osobiście złożyć wniosek o „zatrzymanie i przesłuchanie ks. biskupa Stanisława Stefanka, ordynariusza diecezji łomżyńskiej, jako równego obywatela Rzeczypospolitej Polskiej, zobowiązanego do przestrzegania obowiązującego prawa, z racji wymuszonych ode mnie łapówek...” – czytamy z zawiadomieniu o przestępstwie (por. „Zupa wylana” – „FiM” 50/2007).
Duchowny ujawnia dalej agentom CBA, że dwukrotnie uległ presji biskupa, płacąc mu za przyznanie pierwszej parafii 1000 dolarów, a za późniejsze z niej przeniesienie na nieco większą placówkę – 5 tys. zł.
Oczywiście, nie jesteśmy na tyle naiwni, by uwierzyć, że jedyną intencją ks. Stanisława było – jak to określił w piśmie do CBA – pragnienie „oczyszczenia z łapownictwa Kościoła katolickiego w Polsce”. Więc cóż jeszcze: odwaga, desperacja, szaleństwo? Ano, przekonajmy się... (...)
Anna Tarczyńska
"FAKTY I MITY" nr 47, 29.11.2007 r. A TO POLSKA WŁAŚNIE
IDEOLOGIA
NIENAWIŚCI
(...) Tylko kto przyniósł do Polski korupcję? Kto handlował odpustami, urzędami kościelnymi, odpuszczał grzechy za pieniądze, kto fałszował dokumenty donacyjne? Korupcję do Polski przyniósł Kościół katolicki.
(...) Aktywny udział w tegorocznej kampanii wziął Kościół. Nie dajmy się oszukać okrągłym słowom listu biskupów, w którym wzywali do udziału w wyborach, niby nie wskazując, na kogo głosować. Odczytywano go w kościołach wiernym, a później pleban z ambony głosił, że nie mówi, na kogo głosować, ale powinni to być ludzie „prawi i sprawiedliwi”. Radyjo, imperium zła bezdzietnego ojca, uprawiało jawną PiS-owską propagandę, za co dostało 15 milionów na ogrzewanie rydzykowego „uniwersytetu”.
(...) Zresztą poparcie Kościoła to tylko towar do kupienia. Kupowanie jest zaś bez sensu, bo Kościół zdradzi każdego, gdy tylko zgłosi się następny, który za poparcie z ambony zaoferuje mu więcej. Tak działa odwieczna i niezawodna kościelna maszynka wyłudzania pieniędzy i majątku narodowego. Niemal perpetuum mobile. Czy to nie jest korupcja?!
Platforma ma tylko dwie możliwości: albo poparcie Kościoła nadal kupować, albo tę potworną kościelną korupcyjną machinę okradania państwa zatrzymać. Zrobił to w katolickiej Hiszpanii, ojczyźnie inkwizycji, premier Zapatero. Ograniczył przywileje Kościoła, opodatkował jego działalność gospodarczą, a teraz zabiera się do wycofania religii ze szkół. Po ponad trzech latach rządów, mimo wysiłków Kościoła, premier cieszy się niesłabnącym poparciem społecznym.
Polacy już teraz w większości odrzucają ideologię PiS-u i popierającego go Kościoła. Notowania PiS-u spadają w oczach. Jedną z przyczyn są wieści o kolejnych milionach z naszych podatków dla imperium zła bezdzietnego ojca i szerokim wpuszczeniu kapelanów do urzędów celnych i policji. Rację miał ksiądz Tischner, mówiąc, że Polacy to naród antyklerykałów, którzy, nie wiedzieć czemu, co niedziela chodzą do kościoła. Badania wykazują, że chodzi coraz mniej. Natomiast nie ma dnia, aby kilkudziesięciu Polaków nie wypisało się z grona katolików; uczniowie z gimnazjów i liceów porzucają naukę religii. Toteż likwidacja przywilejów Kościoła i wprowadzenie podatku wyznaniowego spotkałyby się z powszechnym poparciem społecznym. Sondaże pokazują, że takie są oczekiwania 74 proc. Polaków! Tyle samo nie akceptuje wtrącania się Kościoła do polityki.
(...) Aby obiecany przez Tuska „cud gospodarczy” się ziścił, trzeba przerwać grabież miliardów z kasy państwa przez Kościół i tę rzekę pieniędzy skierować na rozwój Polski. To go przyspieszy najmniej o 2–3 proc. Sondaże i doświadczenia hiszpańskie dowodzą, że takie są oczekiwania społeczne. (...)
Lux Veritatis
„FAKTY I MITY” nr 4, 02.02.2006 r.
KRYMINOGENNA RELIGIA
Państwa z silnymi wpływami religii mają znacznie więcej rozmaitych
problemów społecznych i gospodarczych niż kraje mniej religijne – wynika z
badań przeprowadzonych przez Gregory’ego S. Paula, amerykańskiego naukowca z
Baltimore.
Gregory S. Paul przeprowadził badania w 18 krajach uważanych za demokratyczne i badał zależność pomiędzy religijnością a nasileniem takich zjawisk jak morderstwa, kradzieże, choroby przenoszone drogą płciową, rozwody, liczba aborcji, rozwodów itp. Amerykanin analizował natężenie poszczególnych nieszczęść oraz religijność społeczeństwa m.in. w USA, Kanadzie, Nowej Zelandii, Japonii, w Danii i pozostałych krajach skandynawskich oraz w kilku europejskich. Ponad wszelką wątpliwość wyszło mu, że im więcej w danym państwie osób deklarujących się jako wierzące i praktykujące i im silniejsze wpływy religii na życie kraju, tym większe występują problemy społeczne, głównie jeśli chodzi o przestępczość.
„Journal of Religion and Society” opublikował pełny raport S. Paula. Stoi tam in extenso, że społeczeństwa, w których jest wielu agnostyków, ateistów i osób bezwyznaniowych, mają o wiele mniejsze problemy – m.in. z przestępczością – niż kraje, które w większym stopniu kierują się tzw. wartościami. Najlepszym przykładem są tu kraje skandynawskie, w których religia ma marginalne znaczenie, kościoły nie mają żadnego wpływu na politykę i gospodarkę, a mimo to poziom przestępczości, w tym także korupcji, jest najniższy na świecie.
Na tle Skandynawii raport negatywnie wyróżnia USA – kraj, w którym wiele osób uważa się za głęboko religijne i w którym pod rządami Busha szybko wzrasta wpływ religii na życie i funkcjonowanie całego państwa. Okazuje się, że skala rozmaitych problemów społecznych oraz przestępczości w USA jest też zdecydowanie większa niż w Skandynawii oraz innych krajach demokratycznych. Gregory S. Paul porównywał jedynie tzw. kraje chrześcijańskie.
Z. Dunek, Kopenhaga
„FAKTY I MITY” nr 21,
27.05.2004 r.
PRZYCHODZI POLAK
DO POLAKA
Kraj toczony jest
przez robaka korupcji.
Od ministra począwszy,
na pomocy
księgowej urzędu
gminy, pannie Krysi,
skończywszy
– wszędzie można
coś za coś załatwić,
kupić, dostać. Mówi
o tym najnowszy raport
NIK.
Jak ów wstrząsający dokument
potraktowali wybrańcy narodu – posłowie?
A tak, że setki egzemplarzy
raportu NIK odnaleźliśmy w postaci
pasków w parlamentarnej
niszczarce dokumentów, a jeszcze
więcej w sejmowym koszu na śmieci.
Ale jeden skrypt jakimś cudem
ocalał i trafił do naszych rączek. Oto
jego streszczenie.
Pod raportem podpisana jest pani
Alina Hussejn. Ta dzielna niewiasta
o walecznym nazwisku od
wielu lat próbuje walczyć z korupcją,
lecz przypomina to zmagania
Don Kichota z wiatrakami. Jej firma
(NIK) w latach 1996–2003 sformułowała
m.in. 77 wniosków
o zmianę prawa na mniej korupcjogenne.
Żaden z nich nie został
zrealizowany! Dlaczego? A dlatego,
że – jak wynika z raportu
– decydentom z korupcją jest bardzo
po drodze.
_ _ _
Dokument Najwyższej Izby
Kontroli opisuje kilka głównych mechanizmów
sprzyjających korupcji:
1. Nieprzejrzystość prawa oraz
częstą jego zmienność. Na przykład
w roku 2000 urzędnicy, parlamentarzyści
i ministrowie wyprodukowali
7456 stron rozmaitych edyktów
prawnych, ale już rok później
było tego 13 132, zaś w roku 2003
pobito rekord, tworząc ponad 18
tysięcy stron przepisów. Eksperci
NIK zakładają, że rozmaici lobbyści
kupili co najmniej 10 proc.
tego prawa! Innymi słowy, ok. 1800
stron Dziennika Ustaw pisanych jest
pod dyktando ludzi, którzy czerpią
z tego wielkie korzyści. Zwykły Kowalski
nic w tym momencie nie może?
Otóż może. Mianowicie ma
szanse – i to duże – kupić sobie
urzędniczą decyzję. Urzędnik, który
w gąszczu praw czuje się jak ryba
w wodzie, powie tak: pięć stów
i będzie tak, jak chcesz. Co ciekawe,
wcale nie ominie jurysdykcji,
tylko wykorzysta jej niespójność;
2. Brak odpowiedzialności urzędnika
za mylne decyzje – zasada:
„Róbta, co chceta” – obowiązuje od
gminy do ministerstwa. Nawet jeśli
jakaś kontrola wykaże, że dyrektor
wydziału Malinowski sknocił wszystko,
co miał do sknocenia, to i tak
zazwyczaj włos mu z głowy nie spadnie.
Dlaczego? Bo errare humanum
est. Malinowski nie jest nieomylny
jak papież, za to jest z nadania politycznego
i jakieś SLD albo jakiś
PiS czy inny LPR pierwej dadzą sobie
krwi upuścić, niż pozwolą na zrobienie
krzywdy „swojemu”; tym bardziej
gdy ten dzieli się zdobyczą ze
stadem. Przykład? Służymy: niejaki
Chruszcz z LPR – wiceprezes Wojewódzkiego
Fundzuszu Ochrony
Środowiska i Gospodarki Wodnej
w woj. mazowieckim – miał poważne
kłopoty z kontrolerami NIK (brak
nadzoru nad kasą), więc został przez
swoich partyjnych kolegów czym prędzej
przeniesiony na fotel wicemarszałka
województwa łódzkiego.
I wszystko gra!
A pan niezatapialny Adam
Czartoryski z PiS? Jegomość ten
przegrał wybory na prezydenta
Ostrołęki, został więc przerzucony
do biura województwa mazowieckiego.
Tam też nie poszło mu najlepiej,
przeto znaleziono mu synekurkę
wicemarszałka. Piastuje ją do
dziś. Z takim samym skutkiem.
_ _ _
Inne przygnębiające przykłady:
1. W jednej trzeciej skontrolowanych
przypadków wydawania
zezwoleń na budowę
hipermarketów burmistrzowie
nie mieli prawa podjąć takich
decyzji. A wydawali... w sprzeczności
z własnymi planami zagospodarowania
przestrzennego.
A dlaczego wydawali? Odpowiedzmy
sobie sami uzbrojeni
w wiedzę, że np. w Jabłonnie zgodę
na taką budowę służby burmistrza
zwyczajnie podrobiły,
a w takim Płocku prezydent powiedział
hipermarketowi TAK
wbrew opinii wojewódzkiego inspektora
ochrony środowiska.
2. W tejże Jabłonnie upłynniono
ponad 18 ha ziemi (też pod
hipermarket) za 6,4 mln zł. (na
raty!), a nabywca siedem dni
później sprzedał grunty za 22,7
mln – gotówką! Pięknie?
3. W Radomiu sprzedano na
przetargu działkę, choć władze
dobrze wiedziały, że z drugiej ręki
kupi ją supermarket za trzy
razy więcej. I kupił.
4. W Piasecznie, Płocku, Radomiu
i Ostrowi Mazowieckiej
władze miejskie i gminne nie miały
czasu policzyć powierzchni
wybudowanych hipermarketów,
więc płaciły one znacznie mniejsze
podatki niż powinny. Kto stracił,
a kto zarobił?
5. Popatrzmy teraz na budowę
nowego terminalu lotniczego na
Okęciu, zleconą przez Przedsiębiorstwo
Porty Lotnicze. To jeden z największych
przetargów ostatnich lat
opiewający na kwotę 200 milionów
dolarów, ogłoszony bez stosownej
zgody wojewody mazowieckiego,
który miał wątpliwości co do tzw.
strefy ochronnej. Już w fazie wstępnej
poszły się paść 444 tys. zł wydane...
diabli i NIK twierdzą tylko,
że nie wiadomo, na co. Później było
jeszcze ciekawiej, bo jak przetarg
wygrywał nie ten, kto powinien,
to zmieniano przetargową komisję.
W sumie siedem razy ją zmieniano!
Mówi wam to coś?
6. Samorząd Świdnicy sprzedał
osobie fizycznej miejską działkę za
4 miliony złotych, a ta „fizyczna”
sprzedała ją trzy miesiące później
pod hipermarket za 13 milionów.
Oczywiście w Świdnicy wszyscy mają
czyste ręce. Nieprawdaż?
7. W Laskowicach kierownik
miejskiego wydziału inwestycji i architektury
kupił ziemię w mieście
(29 ha) za jedną dwudziestą jej ceny.
Ten „cud” był możliwy dlatego,
że pan kierownik sam sobie przekwalifikował
działki z budowlanych
na rolne.
8. Od wielu lat urzędnicy geodezji
i kartografii, a także nadzoru
budowlanego – jak Polska długa
i szeroka – pracują na dwóch etatach.
Jeden – to ten „zatwierdzacza
i decydenta” w urzędzie, zaś
drugi – to prywatny wykonawca prywatnych
zleceń. Potem pan Kowalski
zatwierdza sam sobie własne
(albo np. żony) decyzje. Takie praktyki
stwierdzono w 180 miastach
i powiatach. Skrajne przypadki to np.
Myślenice, gdzie podobny proceder
uprawiały całe rodziny urzędników
zatrudnionych w urzędach.
9. Pięćdziesiąt sześć milionów
złotych (sic!) kosztowały – jak zawsze
nas, podatników – analizy (niby)
potrzebne do budowy autostrad.
Przetargi na owe analizy wygrały
dwie firmy. Zdaniem NIK, większość
tych opracowań można potłuc
o kant dupy, a za przykład niech
nam posłuży dokument sporządzony
przez Price Waterhouse dostarczony
Generalnej Dyrekcji Dróg
Krajowych i Autostrad w ciągu 11
dni od zlecenia (mistrzowie świata!).
Audyt okazał się całkowicie
nieprzydatny, choć GDDKiA zapłaciła
zań ponad 130 tysięcy euro.
_ _ _
To naprawdę tylko garść przykładów.
Po raz ostatni, nim nas głowa
rozboli, oddajmy głos kontrolerom
NIK. Piszą oni w raporcie
tak: „Stwierdzono, że niektóre umowy
(np. na doradztwo przy autostradach
– dop. red.) wykonywane
były na podstawie ustnych zamówień
złożonych przez podsekretarza stanu
w ministerstwie infrastruktury Wojciecha
Jończyka (ministerstwo Pola
– dop. red.). Wydane w tym trybie
nieformalne zlecenia nie określały
nawet wartości prac. Wydano na
to 1,3 mln złotych (w tym rachunki
za 12 podróży lotniczych urzędników
ministerstwa)”.
Raport NIK liczy blisko 170
stron. Na pełną jego publikację musielibyśmy
poświęcić kilka numerów
„FiM”. Z braku miejsca podsumujmy
to wszystko. Zdaniem kontrolerów,
w Polsce już w Sejmie
RP prawo tworzone jest specjalnie
w taki sposób, aby było korupcjogenne,
niejasne, płynne.
Najwyższa Izba Kontroli przytacza
setki przykładów korupcji (przytoczyliśmy
tylko kilka), a robaka toczącego
Polskę opisuje w konkluzji
tak: „Urzędnicy czy funkcjonariusze
państwowi w administracji
i gospodarce podejmują decyzje na
ogół bez bieżącej i systematycznej
kontroli ich prawidłowości. Nierzetelni
urzędnicy dopuszczający się nadużyć
mogą liczyć, że nikt ich nie
odkryje. W dalszym ciągu w wielu
instytucjach poza inspektorami NIK
nie stanęła noga żadnego innego kontrolera”.
Marek Szenborn, Anna Karwowska
"FAKTY I MITY" nr 44/2007 r. KOMENTARZ NACZELNEGO
DANIA
ŻE PROSZĘ SIADAĆ
Chociaż numer ten ukazuje się w Zaduszki, będę dziś pisał o życiu, nie o śmierci. Nam trzeba „z żywymi naprzód iść, po życie sięgać nowe”.
Dania, którą odwiedziliśmy z Markiem Szenbornem przed wyborami, kojarzy mi się z właśnie z cywilizacją życia. Do Kopenhagi zaprosili nas mieszkający tam Czytelnicy „FiM”, którym jesteśmy bardzo wdzięczni i których z tych łamów serdecznie pozdrawiam. Lecąc nad chmurami do tego małego (nie licząc Grenlandii), 5-milionowego państwa, pomyślałem sobie, że zobaczę oto wzór do naśladowania dla Polski; kierunek, w którym po wyborach ma zdążać nowy rząd Tuska. Na miejscu, już po rozmowach z naszymi gospodarzami, zobaczyłem... przepaść.
Dania uchodzi za najbardziej cywilizowany kraj na świecie. Praktycznie w każdej dziedzinie. Sami Duńczycy zwykli mówić, że u nich wszystko jest już poukładane na wieki wieków. Pewnie dlatego nie pozwalają nikomu majstrować przy swoich prawach i gospodarce. Od lat wybierają tę samą partię liberalną i kombinują tylko, co by tu zrobić, żeby mniej pracować, a dłużej odpoczywać. Duńczycy szczycą się również najwyższym w świecie wskaźnikiem wzajemnego zaufania, co jest konsekwencją protestanckiego wychowania do uczciwości i powszechnej pomocy ze strony państwa. Ci ludzie czują się po prostu bezpiecznie. Nie muszą kraść, oszukiwać czy kłamać. Wielu – pomimo dużej liczby emigrantów – do dziś nie zamyka na noc domów i samochodów. Pracy jest pod dostatkiem, a jeśli zarabiasz mniej od średniej krajowej, która wynosi 23 tys. koron (11,5 tys. zł) miesięcznie, to państwo chętnie dołoży ci jeszcze parę tysięcy. Oczywiście, są tacy (głównie napływowi), którzy wykorzystują dziecinną duńską ufność. Na przykład niedawno w Kopenhadze przed zamkniętym z powodu remontu bankiem usiadł na krzesełeczku elegancki pan. Obok postawił coś na kształt urny wyborczej, na której było napisane, że bank bardzo przeprasza, ale wyjątkowo wszelkie utargi firm i sklepów należy deponować do otworu w urnie. I ludzie nawrzucali mu parę milionów dolarów. Łatwowierni są też urzędnicy, choćby skarbowi, którzy święcie wierzą deklaracjom podatkowym. A na przykład firmy ubezpieczeniowe wypłacają odszkodowania bez żadnych dochodzeń czy postępowań wyjaśniających. Do domu naszych gospodarzy było kiedyś włamanie. Mieli ubezpieczenie całego dobytku, ale bez wyszczególniania czegokolwiek. Dopiero po włamaniu zapisali w protokole, co im zginęło. Otrzymali zwrot wartości wszystkich skradzionych rzeczy, i to według własnej wyceny. Mogli dopisać jeszcze brylantową kolię i dziesięć złotych zegarków, a też dostaliby za nie odszkodowanie – aż do wysokości kwoty ubezpieczenia. To też tak ŕ propos przepaści...
Mieszkańcy Danii – podobnie jak inni Skandynawowie – płacą jedne z najwyższych podatków na świecie. Stawki podatku dochodowego wynoszą od 40 do 70 proc. Podatki obejmują wszystko: dochody, nieruchomości (katastrat), lokaty bankowe, usługi itp. Ale Duńczycy nie krzywdują sobie, gdyż mogą zawsze liczyć na państwowe dodatki i zapomogi. Poza stałymi kwotami, np. na wychowanie dziecka (ok. 20 tys. zł na rok) czy leczenie, potrzebujący zawsze może po prostu pójść do urzędu i powiedzieć, że potrzeba mu na: cieplejsze ubranie, kupno okularów (ponad 1 tys. zł!), opłaty za dom, nianię, koszty przeprowadzki itp. I zawsze dostaje kasę. Od ręki. To jest trochę niewychowawcze i rozprzęgające. W efekcie coraz więcej ludzi nie chce tam pracować, ponieważ miesięczny zasiłek dla bezrobotnego w wysokości 3.850 zł (roczny zasiłek dla osoby wychowującej dwoje dzieci to 83.500 zł!) wystarcza na godziwe, wygodne życie – utrzymanie domu, samochodu, na wycieczki. Wszyscy uczący się po 18 roku życia otrzymują stypendia, służba zdrowia jest darmowa – nawet dla turystów. Ceny w sklepach należą co prawda do najwyższych w Europie, bo 25 proc. VAT obejmuje wszystkie produkty, ale głodu w Danii nie zanotowano od średniowiecza.
Duńczykom przysługuje wiele ciekawych praw. Przede wszystkim mogą bez przeszkód poruszać się po całym kraju, łącznie z pałacami królowej, ministerstwami itp. Ochroniarzy prawie się tu nie widzi, a do niedawna policja nie nosiła nawet broni palnej. Kierowcy mogą prowadzić po kilku piwach (do 0,5 promila), mylić się w przepisach drogowych (np. skręcać nie z tego pasa co trzeba). Każdemu obywatelowi przysługuje prawo do sikania w miejscach publicznych. Podczas wielkiej migracji belon (ryba morska o kształcie węża) każdy Duńczyk może ich nałowić dowolnym sposobem i wynieść z plaży tyle, ile udźwignie. Podobnie jak Finowie, Duńczycy lubią sobie strzelić w gardło, zwłaszcza w sobotę. Zresztą wódka jest tu bardzo tania, nawet tańsza niż w Polsce, co ściąga przez cieśninę Sund (tunel kolejowy i most o długości 16 km) całe pielgrzymki Szwedów, którzy mają u siebie wielkie ograniczenia w sprzedaży alkoholi.
A teraz wróćmy do przepaści pomiędzy królestwem Danii i naszą RP. Dania tak bardzo różni się od Polski, że nie sposób nawet stawiać jej za wzór dla naszych obecnych rządów. Potrzebny jest niewątpliwie okres przejściowy, by w kraju takim jak nasz zastosować mechanizmy rodem z przyszłości, z XXII wieku. A przecież jest to ta sama Unia! W Danii panuje humanistyczny socjalizm, w Polsce – XIX-wieczny kapitalizm. I tak na przykład naszą rozwijającą się dopiero gospodarkę aż tak wysokie podatki zupełnie by stłamsiły. Tam o rozwój jest już bardzo trudno, bo wszystko jest już rozwinięte (może poza niezbyt ładnymi dziewczynami). Zbiera się więc tylko taksy od dochodu i inwestuje w i tak już świetną i rozbudowaną infrastrukturę, społeczeństwo, ekologię. Każda partia, inicjatywa obywatelska czy organizacja może liczyć na państwową dotację. Jak wspomniałem, wszystko to trochę Duńczyków rozleniwia, hamuje operatywne jednostki. Także wysokie podatki sprawiają, że oligarchowie i multimilionerzy prawie w Danii nie występują, bo niewielu chce się szarpać i ryzykować. Albo budować wielkie rezydencje, czy kupować jachty, które państwo natychmiast słono opodatkuje.
Przez cztery dni zwiedziliśmy prawie cały, niewielki kraj, w tym świetnie utrzymane potężne pałace i zamki, m.in. Kronborg w Helsingřr, gdzie Szekspir umieścił akcję „Hamleta”. Tak wielkie nagromadzenie wspaniale zachowanych zabytków widziałem wcześniej tylko w Paryżu, w Luwrze. Byliśmy również w katedrze w Roskilde, którą w 1989 roku odwiedził Jan Paweł II. Nawiasem mówiąc, polskiego papieża witała w Danii zaledwie garstka kilkuset katolików (łącznie jest ich 4–5 tys.), a „centralna” msza z jego udziałem przypominała wiejską sumę. W drugim dniu pobytu JPII parlament duński przyjął ustawę o legalizacji związków partnerskich, ale „niezłomny pielgrzym” nie śmiał się o tym zająknąć w swoich kazaniach. Watykan nie ma w Danii nawet swojego nuncjusza, zaś w całym kraju są zaledwie trzy katolickie świątynie, do których chodzą głównie Polacy. Kościół protestancki w Danii też nigdy nie odgrywał kluczowej roli. Protestanccy biskupi, ściśle związani z narodem, w przeszłości walczyli z mieczem w ręku np. przeciwko Szwedom, a wielu było wielkimi patriotami i odkrywcami, m.in. Grenlandii.
O dziwo, Bozia jednak Duńczykom wyjątkowo błogosławi. Mają jeden z najwyższych na świecie dochodów na jednego mieszkańca i, na dodatek, najwyższy wskaźnik samozadowolenia. Dobrze się dzieje w państwie duńskim, choć nikt się tam nie modli, by żyło się lepiej.
Jonasz
[Trzeba natychmiast wysłać im na ratunek naszych misjonarzy, polityków i innych zaradnych - sprytnych - polaków!... Ani się obejrzą, a będą pełnym katolickiej moralności Chrystusem Narodów itp., a nie materialistami goniącymi za pieniędzmi, i to za jedyne, symboliczne, kilka mld euro rocznie, 10 procent nieruchomości i hektarów gruntów dla żyjących w ubóstwie sług bożych.
PRAWO KATZA: LUDZIE
I NARODY BĘDĄ DZIAŁAĆ RACJONALNIE WTEDY I TYLKO WTEDY, GDY WYCZERPIĄ JUŻ WSZYSTKIE
INNE MOŻLIWOŚCI...
www.wolnyswiat.pl WBREW
ZŁU!!!
PISMO NIEZALEŻNE – WOLNE OD WPŁYWÓW
JAKICHKOLWIEK ORGANIZACJI RELIGIJNYCH, PARTII, UGRUPOWAŃ I STOWARZYSZEŃ ORAZ
WYPŁOCIN REKLAMOWYCH. WSKAZUJE PROBLEMY GOSPODARCZE, POLITYCZNE, PRAWNE,
SPOŁECZNE I PROPOZYCJE SPOSOBÓW ICH ROZWIĄZANIA
OSOBY ZAINTERESOWANE WSPARCIEM MOJEGO PISMA, MOICH DZIAŁAŃ PROSZĘ O WPŁATY NA KONTO:
Piotr Kołodyński skr. 904, 00-950 W-wa 1
BANK PEKAO SA II O. WARSZAWA
Nr rachunku: 74 1240 1024 1111 0010 0521 0478
Przy wpłatach do 800 PLN należy podać: imię i nazwisko, adres, nr PESEL oraz tytuł wpłaty (darowizna na pismo „Wolny Świat”). Wpłat powyżej 800 PLN można dokonać tylko z konta bankowego lub kartą płatniczą. ILE ZOSTAŁO WPŁACONE BĘDĘ PRZEDSTAWIAŁ CO 3 MIESIĄCE NA PODSTAWIE WYDRUKU BANKOWEGO (na życzenie, przy wpłacie od 100 zł, będę podawał jej wielkość oraz wskazane dane wpłacających).
Stan wpłat do dnia 10.08.2008 r.: 0 zł.