![]() |
ARTYKUŁY (RELIGIA A...)
RELIGIA
A FAKTY
RELIGIA A ROZUM
„FAKTY I MITY”:
nr 5, 05.02.2004 r. KOMENTARZ NACZELNEGO
(...) Gdyby tak było [ludzie kierowaliby się rozumem. – red.], po świątyniach katolickich pozostałyby co najwyżej krzyże na dachach hal sportowych i kin. Katolicy mają bowiem setki rozumowych przesłanek, aby porzucić swą wiarę, ale za głosem rozumu idą nieliczni. Katolickich mas nic nie obchodzą np. biblijne potępienia tych którzy zmieniają Słowo Boże, a przecież sam Watykan jest w tym niedościgłym specjalistą. Zaczął od wyrzucenia drugiego przykazania (nie czyń sobie podobizny Boga) i uzupełnia go dodatkiem do dziewiątego (ani żadnej rzeczy, która jego jest) tak, by wciąż pozostało dziesięć. Katolików to nie wzrusza ani trochę. W innym miejscu Pismo Święte (1 Tm 4. 1) mówi o „duchach zwodniczych” i „naukach demonów”, które „zabraniają wchodzić w związki małżeńskie”. Wiadomo, że jedynie Kościół papieski uzależnia przyjęcie święceń kapłańskich od przyrzeczenia bezżeństwa. Takich przykładów są setki. „FiM” pisały o tym wielokrotnie, ostatnio w dużym opracowaniu pt. „Jak katolicyzm przestał być chrześcijaństwem”. Przypomnijmy choćby mszę świętą, która poniża ofiarę krzyżową Jezusa, bezsensowną spowiedź i bezwartościowe rozgrzeszenie księdza, kult Matki Bożej i świętych „pośredników” przejęty wprost z pogaństwa, czyściec wymyślony przez papieża w 593 r. w celu nabicia złotem kościelnych skarbców itd., itp. Wszystkie te wymysły „ojców świętych” obala i potępia Biblia. Ale co tam jakieś Słowo Boże? Dla katolików większą rangę ma przecież list episkopatu. Sam Kościół przyznaje się do wielu numerów, które odstawia własnym wiernym, traktując ich jak bandę tłuków, np. do faktu, iż zamienił sobotę na niedzielę, wymyślił wniebowzięcie i niepokalane poczęcie NMP, czy też podrobił tzw. donację Konstantyna, na mocy której papieże rządzili przez jedenaście wieków nie swoim państwem. Czy któremuś z katolików przeszkadza fakt, że około 1/4 wszystkich świętych to mordercy lub kompletni wariaci, a 1/10 w ogóle nie istniała? W dziesiątkach kościołów na świecie w złoconych relikwiarzach znajdują się te same kości tych samych męczenników oraz inne pamiątki, jak choćby drzazgi z krzyża świętego, z których można by złożyć płot wokół kilku dużych plebani. Naturalnie, w każdej z tych świątyń kapłani i wierni modlą się do owych „świętości” z równie wielką żarliwością. A „owoce” nauczania Kościoła – miliony niewinnych ofiar wypraw krzyżowych spalonych żywcem w czasach inkwizycji, zabijanych z błogosławieństwem księży i z imieniem katolickiego boga na ustach podczas podboju obu Ameryk? Pomimo JAWNYCH DOWODÓW na nieautentyczność, odstępczy i zbrodniczy charakter Krk – miliard ludzi to jego członkowie; mniej więcej 1/5 z nich praktykuje, a reszta to ofiary chrztu niemowląt. Czy 200 milionów ludzi nie zna prawdy o instytucji, której powierzyło swoje zbawienie; w której się modli i którą wspiera ciężko zarobionym groszem? Z pewnością większość żyje w nieświadomości, a już na pewno nie zna Pisma Świętego. Nie może więc skonfrontować faktów z mitami. Do tego dochodzi ziemska potęga papiestwa ze swoją królewską oprawą, złocone, podniebne świątynie, powszechność, straszenie wiecznymi mękami, władza, uznanie ze strony rządzących – i oto mamy sklecony z kawałków gówna wielki i sztuczny autorytet Krk. Jednak nawet biorąc pod uwagę te wszystkie „okoliczności łagodzące”, zachodzę nieraz w głowę, jak to możliwe, żeby ludzie byli aż tak łatwowierni, że zamiast kierować się logiką, dostają zbiorowej wariacji na widok aktora z Wadowic.
O tym, że myślenie w Katolandzie nie ma, jak na razie, przyszłości, wie dobrze prezydent i twardo broni obecnej ustawy antyaborcyjnej. Woli wyjść na idiotę wobec myślących ludzi, niż stać się „dzieciobójcą” dla trzymających władzę w biskupich kuriach. Wiceprezes Polskiej Federacji Ruchów Obrony Życia Antoni Szymański cieszy się na całą Polskę, że przedstawione dane (o liczbie zarejestrowanych aborcji) „po raz kolejny potwierdzają pozytywne efekty ustawy chroniącej życie dzieci poczętych”. Pan Antoni, naukowiec zresztą, popiera swój wykład faktami: w 1990 roku było 59 417 aborcji, natomiast w 2002 roku zaledwie 159! I jak tu się nie cieszyć?! Gdyby nie chodziło o sankcje karne (z wiezieniem włącznie) dla „morderców”, Szymański jak nic przypisałby ten cud Janowi Pawłowi II. Tymczasem już nawet gimnazjaliści słyszeli o podziemiu aborcyjnym i kilku niezależnych szacunkach mówiących o około 150 tysiącach nielegalnych aborcji rocznie. Jest oczywiste, że ten, kto chce, pozbędzie się płodu w Polsce czy za granicą (ogłoszenia w prasie), że pokątne zabiegi są bardziej niebezpieczne, że kosztują około 1000 zł, więc podwójnie cierpią najbiedniejsi. I co? I nic? Kościół niezmiennie zbija na embrionach swój kapitał polityczny, oszołomy pokroju Szymańskiego pozują na zbawców narodu. Wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi, ale skutecznie.
Kto wie, może Kwaśniewski – w imię miłości do USA i wespół z episkopatem – w prowadzi teraz w Polsce prohibicję, aby uratować budżety domowe rodzin patologicznych.
Podobne przykłady wyższości uskrzydlonej głupoty nad racjonalnym podejściem do życia można by niestety mnożyć. Jan Jakub Rousseau uważał, że wystarczy mieć wiedzę, aby dokonać właściwego wyboru i być dobrym człowiekiem. Innymi słowy, tylko nieświadomi mogą być głupi i źli. Oczywiście wśród znajomych Rousseau nie było żadnego przedstawiciela III Rparafialnej... (...)
Jonasz
„FAKTY I MITY” nr 45, 11.11.2004 r.
KOMENTARZ NACZELNEGO
POZORY
MYLĄ
(…) Podobnie jest z kupowaniem
u księży modlitw i mszy za zmarłych, co kłóci się już
nie tylko z Biblią (tzw. czas zasług, zakończony wraz ze
śmiercią), ale przede wszystkim ze zdrowym rozsądkiem.
Chyba że zbawieni mają być tylko przodkowie bogaczy,
których stać na częste wynajmowanie księdza. Napatrzyłem
i nasłuchałem się przez jedenaście lat klerykowania
i księżowania, jak to wierni papieża potrafią rekompensować
sobie własną niewiarę pozorami, na przykład mszą
gregoriańską za zmarłą mamusię czy tatusia, wypominkami
zakupionymi z góry na kilka lat, a nawet zapisem notarialnym
na rzecz jakiegoś zakonu, którego nieustanne modlitwy
i msze mają dać „gwarancję” uwolnienia od mąk
czyśćcowych. (…) Jonasz
„FAKTY I MITY” nr 44, 04.11.2004 r. LISTY
POKRĘTNY
AUTORYTET
Aktem miłości nazywa JPII
oddawanie
organów zmarłego do przeszczepu,
natomiast Krk naucza, że
dokonywanie wszelkich form
klonowania,
w tym także przekazywania
wyhodowanych tą metodą organów
innemu człowiekowi, jest
grzeszne.
Wychodzi więc na to, że także
transfuzja krwi powinna być
grzechem,
a nawet – idąc tym torem
rozumowania
– wszelkie leczenie jest
sprzeczne z prawem boskim (czyt.
katolickim), gdyż choroby zsyła
Bóg
i to On decyduje, kiedy człowiek
powinien odejść. Leczenie jest
więc
działaniem przeciw Niemu i jako
takie również powinno być
prawnie
zabronione (no bo skoro zabrania
się klonowania?). Nawet
przyjście
na świat noworodka powinno
odbywać
się w sposób naturalny, czyli
bez jakiejkolwiek interwencji
osób
trzecich.
Cóż za idealne rozwiązanie dla
naszej chorej opieki
zdrowotnej... Dziwię
się, że nasz parlament nie wysunął
takich właśnie argumentów, gdy
chodziło o składkę zdrowotną dla
czarnych funkcjonariuszy Krk! I
pomyśleć
tylko, co by się stało z naszym
Wielkim Autorytetem, gdyby
przestano
go leczyć i pozostawiono
woli
Boga... Alan Struś
"FAKTY I MITY" nr 12, 30.03.2006 r.
WYWIAD Z NIEOBECNYM
LUD JEST
OSZUKIWANY
Ucz się prawdy od kamieni, ponieważ ludzie,
nawet ci, którzy wiedzą, co jest prawdą, uczą, że to jest fałszem, i doktryna
mędrców jest w rzeczywistości przemyślnym kłamstwem – nagrobne epitafium,
ułożone przez Kazimierza Łyszczyńskiego.
Dziś rozmawiamy z nieobecnym Kazimierzem Łyszczyńskim – podsędkiem brzeskim i... zbrodniarzem, który według biskupa kijowskiego, Andrzeja Chryzostoma Załuskiego, „powinien nie raz jeden, ale tysiąc razy ponieść śmierć, gdyby tylko miał tyle dusz”.
– Zacznijmy od przypomnienia podstawowych faktów: z naruszeniem obowiązującego prawa oraz szlacheckich przywilejów został pan skazany na wyrwanie języka, spalenie dłoni i śmierć na stosie (właśnie w takiej kolejności!), jednakże „miłosierny” król, Jan III Sobieski, zamienił tę okrutną karę na ścięcie. Zbrodnia, której się pan dopuścił, to... pana poglądy. Proszę je – ku przestrodze – krótko zaprezentować.
– Człowiek jest twórcą boga, a bóg jest tworem i dziełem człowieka. Tak więc ludzie są twórcami i stwórcami boga, a bóg nie jest bytem rzeczywistym, lecz bytem istniejącym tylko w umyśle, a przy tym bytem chimerycznym, bo bóg i chimera są tym samym.
– Mocne słowa, lecz jak w takim razie wyjaśnić fenomen chrześcijaństwa i innych religii oraz w ogóle wszelkich wierzeń?
– Religia jest ustanowiona przez ludzi bez religii, aby to ich czczono. Pobożność została wprowadzona przez bezbożnych. Lęk przed bogiem jest rozpowszechniany przez nielękających, w tym celu, żeby się ich lękano. Wiara zwana boską jest wymysłem ludzkim. Doktryna bądź to logiczna, bądź to filozoficzna, która się pyszni tym, że uczy prawdy o bogu, jest fałszywa, a przeciwnie – ta, którą potępiono jako fałszywą, jest najprawdziwsza.
– A jednak ludzie wierzą...
– Prosty lud oszukiwany jest przez mądrzejszych wymysłem wiary w boga na swoje uciemiężenie; tego swego uciemiężenia broni jednak lud w taki sposób, że gdyby mędrcy chcieli prawdą wyzwolić lud z tego uciemiężenia, zostaliby zdławieni przez sam lud.
– Ale „święty” Tomasz przedstawił pięć „dowodów” na istnienie boga, może więc warto uwierzyć w boskie objawienie?
– Jednakże nie doświadczamy ani w nas, ani w nikim innym takiego nakazu rozumu, który by nas upewniał o prawdzie objawienia bożego. Jeżeli bowiem znajdowałoby się w nas, to wszyscy musieliby je uznać i nie mieliby wątpliwości i nie sprzeciwialiby się Pismu Mojżesza ani Ewangelii (co jest fałszem) i nie byłoby różnych wynalazców różnych sekt ani ich zwolenników w rodzaju Mahometa itd. Lecz nakaz taki nie jest znany i nie tylko pojawiają się wątpliwości, ale nawet są tacy, co zaprzeczają objawieniu, i to nie głupcy, ale ludzie mądrzy, którzy prawidłowym rozumowaniem dowodzą czegoś wręcz przeciwnego, tego właśnie, czego i ja dowodzę. A WIĘC NIE MA BOGA.
– Niestety, musimy kończyć tę pasjonującą rozmowę... Czy ostatnie słowa mógłby pan skierować bezpośrednio do swoich oprawców, kapłanów?
– Zaklinam was, o teologowie, na waszego boga, czy w ten sposób nie gasicie Światła rozumu, czy nie usuwacie słońca ze świata, czy nie ściągacie z nieba boga waszego, gdy przypisujecie bogu rzeczy niemożliwe, atrybuty i określenia przeczące sobie? Sebastian Toll
Wszystkie „odpowiedzi” – cytaty z wypowiedzi Łyszczyńskiego – zostały zaczerpnięte z mowy oskarżyciela, Szymona Kurowicza Zabistowskiego, wygłoszonej 15 lutego 1689 r. Cyt. za: A. Nowicki, Pięć fragmentów z dzieła „De non existentia Dei” Kazimierza Łyszczyńskiego (według rękopisu Biblioteki Kórnickiej nr 443), „Euhemer. Przegląd Religioznawczy”, nr 1 z 1957 r. Z tego samego tekstu pochodzi zacytowane epitafium.
Kazimierz Łyszczyński (1634–1689) – szlachcic, żołnierz, jezuita (w latach 1658–1666), podsędek (zastępca sędziego ziemskiego) województwa brzeskiego, autor ateistycznego traktatu „De non existentia Dei”. Skazany na śmierć. Ścięty 30 marca 1689 roku na Rynku Starego Miasta w Warszawie.
„FAKTY I MITY” nr 47,
25.11.2004 r. ŻYCIE
PO RELIGII
TRZEBA W COŚ WIERZYĆ?
Jeżeli do kogoś to
jeszcze nie dotarło, to śpieszę donieść, że największe problemy, z jakimi
boryka się współczesny świat, wynikają niez braku, ale nadmiaru pobożności.
Trzeba w coś wierzyć – takie wyjaśnienie
możemy często usłyszeć
w Polsce, kiedy pytamy kogoś o
powód
chodzenia na mszę
albo podjęcia decyzji
o zawarciu religijnego
ślubu. To prawda, że
trzeba w coś wierzyć, ale
dlaczego nie wierzyć raczej
w zdrowy rozsądek?
Wyjdzie taniej, a na dodatek ani
my
sami, ani ludzie wokół nas nie
wpakujemy
się w zbyteczne problemy.
Jakikolwiek dziennik telewizyjny
ostatnio oglądamy – nieustannie
słyszymy
o zamachach, zbrodniach albo
innych gwałtach popełnianych
w imię Boga przez muzułmańskich
fundamentalistów. Nikt nigdzie
nie
może już czuć się bezpieczny z
powodu
nadmiaru ich religijności. Być
może jako ateiści byliby
sympatycznymi
ludźmi, ale skoro trzeba w coś
wierzyć, to dali sobie umeblować
główki
specom od religijnej propagandy.
Druga przyczyna obecnych
nieszczęść
mieszka po drugiej stronie
Atlantyku i bombami oraz wiarą
w Boga próbuje zwalczać innych
synów Abrahama. Mam na myśli
oczywiście
„narodzonego na nowo” prezydenta
USA (wkrótce drugiej kadencji),
któremu Biblia od rana do
wieczora z ust zejść nie może.
Sam
w sobie nie byłby tak
niebezpieczny,
gdyby nie fakt, że ma poparcie
dziesiątków
milionów bliźniaczo do niego
podobnych wyznawców. Wierzą
oni, że mieszkają w Drugiej
Ziemi
Obiecanej, i że są częścią
Drugiego
Narodu Wybranego, któremu Bóg
błogosławi. Ich celem jest
niesienie
Ewangelii i demokracji aż po
krańce
ziemi i wyzwalanie wszystkich
z niewoli narzuconej przez rodzimych
tyranów – aż do ostatniego
żyjącego
zniewolonego. Celem Drugiego
Narodu
Wybranego jest także wspieranie
gotówką i bronią Pierwszego
Narodu
Wybranego, czyli Żydów.
Amerykanie
wspierali Izrael w nawet
najgłupszych
jego posunięciach z taką
gorliwością, że sprowadzili na
siebie
gniew Arabów, którzy... do
boskiego
wybraństwa także pretendują.
I stąd mamy islamski terroryzm,
11 września itp. Żydzi również
sobie
i innym zaoszczędziliby wielu
kłopotów,
gdyby mniej byli przywiązani do
Ziemi im Obiecanej i gdyby swoje
państwo raczyli zbudować w
jakiejś
Ziemi mniej Świętej. Ale jakże
mieli
budować gdzie indziej, skoro
uwierzyli,
że to właśnie tam, między Syrią
a Egiptem, jest ich
miejsce. A przecież wierzyć
w coś trzeba…
I tak dochodzimy do
wniosku, że gdyby nie
wiara rozmaitych pobożnych
ludzi, to mielibyśmy
na ziemi pokój, mniej wojen i
bomb,
czyli spokój i zapewne dobrobyt.
Bo
warto przypomnieć przy okazji,
że
koszmarne ceny ropy mamy dzięki
obecnej wojnie
amerykańsko-islamskiej,
a kiedyś, dawno temu, była ona
nawet tania jak barszcz – aż do
wojny
Jom Kippur (izraelsko-arabskiej,
oczywiście) w 1973 roku. Kiedy
płacimy
za drożejące bilety albo
tankujemy
coraz bardziej drożejące paliwo,
miejmy świadomość, że
niezależnie
od tego, czy wierzymy, czy nie,
wszyscy w ten sposób płacimy
„podatek”
od religijnego fanatyzmu
wyznawców
wszystkich trzech religii
wywodzących
się od Abrahama. Obyśmy
tak wszyscy mniej pobożni byli!
Marek Krak
nr 16, 26.04.2007 r. ŻYCIE PO RELIGII
KONTROWERSYJNA
ŚWIĘTOŚĆ
Dla tych chrześcijan, którzy
uważają, że każde słowo w Biblii jest nieomylne i natchnione, księga ta
pozostaje księgą świętą. Dla ludzi krytycznie czytających „tekst natchniony”
wiele jego fragmentów jest nie do zaakceptowania.
Kościoły przez długie stulecia bardzo dbały, aby wszelkich niedowiarków
przedstawić w jak najgorszym świetle. Najchętniej używanym zarzutem wobec nich
było posądzenie o niemoralność. Do dzisiaj zresztą łatka moralnego (a zwłaszcza
seksualnego!) wyuzdania trwale przylega do niewierzących. Nie przez przypadek
wielu niewierzących, choć formalnych katolików wysyła swoje dzieci na
katechezę. Mówią oni często, że czynią tak dla dobra dzieci, aby na lekcjach
religii mogły one „zbudować trwały fundament moralny dla swojego życia”.
Czy naprawdę moralność zbudowana na niezależnym myśleniu, etyce i ludzkim
(nie boskim) współczuciu dla innych ludzi jest gorsza i mniej trwała od tej
ufundowanej na papirusach starożytnych ksiąg sprzed 2–3 tysięcy lat? Przykład
krajów laickich, np. skandynawskich, dowodzi, że nie ma żadnego powodu, aby w
to wierzyć. Przeciwnie – osoba, która chciałaby budować swoje życie w oparciu o
bezwzględne posłuszeństwo wobec „świętych ksiąg”, naraża siebie na wiele
niebezpieczeństw. Przede wszystkim dlatego, że wobec niezliczonych sprzeczności
zawartych w Biblii, nie wiadomo, które fragmenty uznać za obowiązujące, a które
za mało w czasach obecnych przydatne. Taki poważny problem mieli już pierwsi
uczniowie Chrystusa, o czym w wyczerpujący sposób opowiadają Dzieje Apostolskie
i Listy Pawła z Tarsu. Wygląda na to, że nigdy nie został on zadowalająco
rozstrzygnięty, bo kontrowersjom wobec znaczenia Starego Testamentu nie było
końca, mimo ustaleń soboru jerozolimskiego. Np. w Apokalipsie świętego Jana
można znaleźć fragmenty, które zdają się potępiać zjadanie mięsa ofiarowanego
różnym bóstwom (np. Ap 2. 14), a jednocześnie wiadomo, że Paweł uważał takie
praktyki za moralnie obojętne. Podobnie gołym okiem widać napięcie pomiędzy
Listem Jakuba a pismami Pawłowymi w kwestiach dotyczących roli dobrych
uczynków.
Wbrew deklaracjom, nie istnieje też żaden kościół chrześcijański, który
realnie przestrzegałby wszystkich pism zarówno Starego, jak i Nowego
Testamentu. Gdyby tak było, chrześcijanie musieliby na przykład odbudować
świątynię jerozolimską i składać ofiary przepisane Prawem Mojżeszowym. Jakoś
jednak nie widać chętnych do ich składania, mimo że chrześcijanie solennie za
Biblią powtarzają, że „słowo Pana trwa na wieki”, czyli na zawsze, i że nic nie
wolno w nim zmieniać, jedynie posłusznie go wypełniać. Jak wiadomo, pierwsi
chrześcijanie chodzili do świątyni modlić się, czyli uważali, że ma ona swoje
religijne znaczenie także po ofiarniczej śmierci Jezusa.
Rzeczywistość jest taka, że kościoły chrześcijańskie dowolnie wybierają
sobie z pism Nowego i Starego Testamentu to, co uważają za ważne i stosowne i
czego chcą przestrzegać według określonych zasad – innych dla każdego z tych
kościołów. Do przefiltrowywania treści „świętych ksiąg” używają rozumu, choć
nie rozumu wszystkich swoich członków, lecz umysłów przywódców i wiodących
teologów. Innymi słowy, robią to, za co tak wściekle krytykują niewierzących –
mianowicie w swoim życiu moralnym kierują się nie „niezmiennym objawieniem
pochodzącym z góry”, lecz używają do dokonywania wyborów omylnego ludzkiego
rozumu, „który jest zawodny i skażony grzechem”.
Uważamy jednak, że lepiej i bezpieczniej jest kierować się w budowaniu
prywatnej moralności własnym rozumem niż rozumem cudzym, czyli na przykład
papieża. Wprawdzie każdy umysł ludzki jest podatny na pomyłki, ale kierując się
własnym rozeznaniem, unikamy przynajmniej popadnięcia w sidła uprzedzeń i
interesowności, jakimi mogą się kierować religijni liderzy i „ojcowie
założyciele” rozmaitych wyznań. No i będziemy żyć w zgodzie z własnym
sumieniem.
Marek
Krak
"FAKTY I MITY" nr 22, 07.06.2007 r.
MARYJNA KOALICJA, CZYLI SEJM POD WEZWANIEM
(...) 393 wybrańców narodu nie czuje się na siłach samodzielnie wypełnić
roty ślubowania. Wzywają do pomocy Boga. Bezceremonialnie i obcesowo: „ Tak mi
dopomóż Bóg”. (...) Mówił dziad do obrazu, a obraz do dziada ani razu.
W dalszych działaniach o wsparcie Pana Boga PiS&company korzysta z
pośrednictwa ojca dyrektora Rydzyka i jego mediów. Oczywiście, nie za Bóg
zapłać. (...)
Joanna Senyszyn
„FAKTY I MITY” nr 47, 29.11.2007 r. LISTY
NIE DOPOMÓGŁ
Kiedy ci, co ostatnio odeszli z wysokich stanowisk państwowych (premier,
wiceprzewodniczący, ministrowie, posłowie), składali przysięgę, obejmując te
stanowiska, dodawali zdanie: „Tak mi dopomóż Bóg”. Żadnemu z nich Bóg nie
pomógł, mimo że chodzili do kościołów, klękali, całowali księży po rękach i
przekazywali Kościołowi ogromne państwowe pieniądze. Odeszli szybko i w
niesławie. (...)
R.S.,
Konin
[Więc, czy powoływacze mają religijne, moralne, racjonalne prawo, powód do powoływania się na bzdury...; dalej ogłupiać ludzi?! – red.]
![]() |
JEZUS, O
KTÓRYM NAUCZA KOŚCIÓŁ NIGDY NIE ISTNIAŁ
Dowody w nowej sensacyjnej książce Roberta Haaslera (14,90 zł wraz z kosztem przesyłki)
ZAMÓWIENIA
Wydawnictwo Lux tel. 0 501 312 736
40-001 Katowice 0
32 280 04 63
skr. 1585
klubdavinci@interia.pl
„FAKTY I MITY” nr 49, 11.12.2003 r. LISTY
PODZIĘKOWANIE
50 lat temu, w wyniku zachowań
(nie było to pedofilstwo) księdza
z kościoła, w którym byłem ministrantem,
postanowiłem odejść
z Kościoła katolickiego.
Tak też
się stało. Cały ten okres to była ciągła
walka z myślami, czy robię dobrze;
czy mam rację.
Mimo zachowań kleru, o których
tak często mówiło się i mówi,
moje wątpliwości ciągle narastały.
I oto w „Popularnej encyklopedii
powszechnej”, wydanej w 1995 roku
przez Oficynę Wydawniczą
w Krakowie, w tomie 10. pod hasłem
MESJASZ czytam: „(...) Jezus
(...) w myśl dogmatyki i teologii
chrześcijańskiej
jest obiecanym Mesjaszem,
który umarł na krzyżu dla zbawienia
ludzi; jego ideałem była
religijność
wewnętrzna, obywająca się bez
pośrednictwa
instytucji i hierarchii
kapłańskiej
(...)”. Dziękuję CI, BOŻE,
STWÓRCO mój, żeś ustami
uczonych, przekazał mi myśl, której
– podświadomie – zawsze byłem
podporządkowany!
Utwierdziłeś mnie w moich poglądach
i zachowaniach. Z.O. z Bielska-Białej
„FAKTY
I MITY” nr 46, 20.11.2003 r.
CAŁUN I JEGO WYZNAWCY
Santa Sindone to
jedna
z najdłużej
czczonych
relikwii
chrześcijaństwa,
wciąż uważana za
całun,
w który – po
zdjęciu
z krzyża – owinięto
ciało Chrystusa.
„Całun Turyński to płat płótna lnianego
o wymiarach 4,36 na 1,10 m.
Przechowywany jest w katedrze turyńskiej
w srebrnym relikwiarzu, owinięty
na wałek obity aksamitem. Relikwiarz
znajduje się w stalowym sejfie,
wyłożonym azbestem i zamykanym
na trzy zamki, każdy otwierany innym
kluczem. Sejf wypełniony jest szlachetnym
gazem, argonem, a komputery
kontrolują, czy płótno nie jest zagrożone
przez procesy utleniania i bakterie”
(Kęcik). Na temat Całunu napisano
ponad 600 książek. Powstała
nawet specjalna nauka zajmująca się
badaniem owej relikwii – syndonologia
– którą zajmuje się około tysiąca
naukowców z całego świata.
W samym tylko roku 2000 odbyły się
dwa kongresy syndonologiczne.
Na Całunie widnieje słabo odciśnięty
zarys nagiej postaci wysokiego
mężczyzny. Z jednej strony znajdują
się dwa wizerunki będące odbiciem
przodu i tyłu postaci. Obie sylwetki
zwrócone są do siebie głowami,
tak jakby na płótno położono denata,
po czym nakryto go drugą połową
tkaniny. Obraz przedstawia coś,
co wygląda na krwawe ślady ran, takich
jak te, które zadano Chrystusowi
w czasie męki. Obraz ten bez wątpienia
nie mógł powstać przez samo
owinięcie płótnem nieżywego człowieka.
Zwolennicy autentyczności
przypuszczali więc, że ciało Chrystusa
wydzieliło jakąś nieznaną energię,
która spowodowała utrwalenie
obrazu. Mówiono o termonuklearnym
błysku.
W produkowanej bogato literaturze
syndonologicznej czytelnik może
znaleźć jedynie te argumenty, które
przemawiają na rzecz autentyczności
Całunu. Ujęte w karby naukowej
frazeologii mogą sprawiać wrażenie
wiarygodnych. Dowiadujemy się
więc, że całunowcy „odkryli” na płótnie
całą florę Bliskiego Wschodu,
a co odważniejsi dodają nawet konkrety:
Palestyna, I w. n.e. Jednak nauka
nie polega bynajmniej na języku
naukowym, lecz na specyficznej i odpornej
na falsyfikację metodologii.
Poniżej podajemy zbiór argumentów
i kontrargumentów, które pozwalają
uniknąć pułapki naiwności i wspierania
swej wiary na lichym fundamencie
papieskiej relikwii.
W roku 1988 przeprowadzono
badania C14, które orzekły średniowieczny
rodowód Całunu. Przeprowadzono
je niezależnie od siebie
w laboratoriach w Zurychu, Oksfordzie
i Tucson (Arizona). Metoda izotopu
węgla zastosowana przez trzy
różne renomowane laboratoria wskazuje
okres między 1260 a 1390 rokiem
jako czas powstania Całunu
Turyńskiego.
Dzień oficjalnego ogłoszenia wyników
testu C14 kardynał Anastasio
Ballestrero nazwał „czarnym dniem
całunu” i nie mówił już o „relikwii”,
lecz o „ikonie”, a dziennik
„Liberation” napisał: „Chrystus stracił
całun”. Wierzący twierdzą oczywiście,
że próbki wykorzystane do badania
musiały być skażone, gdyż to
jedyny sposób „uratowania” Całunu.
Zwracają uwagę, że przy metodzie,
która musi być przeprowadzona nadzwyczaj
starannie, zdarzają się czasem
pomyłki. Niektórzy zarzucają badaczom,
że przystąpili do testu, z góry
zakładając jego wynik.
Dwa razy datowano tkaninę metodą
C14, a ostatnia analiza z roku
1989 potwierdziła okres około
1350 roku. Zagrożenie błędem pomiaru
tą metodą wzrasta wraz
z upływem tysiącleci, lecz dla pierwszych
tysiącleci – jest minimalne.
Marceli Kołodziejski, autor książki
pt. „Nauka demaskuje oszustwa”,
pisze: „Datowanie C14 to metoda bardzo
wiarygodna, tak jak wystawienie
metryki urodzenia, nie podlega dyskusji.
Mikroorganizmy i grzyby, które są
na płótnie, nie wpływają znacząco na
wynik pomiarów. Liczy się tu wagowa
proporcja mikroorganizmów do
wagi badanej próbki. Twierdzenie zwolenników
autentyczności całunu, że to
mogłoby zmienić wynik o 1300 lat,
świadczy o... liczeniu [przez nich] na
nieznajomość zasad metody C14 przez
przeciętnego słuchacza”. (s. 173).
Apologeci zapominają jednak, iż
błędy zdarzają się niezmiernie rzadko,
a badania prowadzono w trzech
niezależnych ośrodkach naukowych.
Aż taki pech? To byłby prawdziwy...
cud!
Czas fałszerstw
Nie tylko data powstania jest decydująca.
Nawet gdyby przyjąć, że
Całun niekoniecznie powstał dopiero
w średniowieczu i tak pozostają
wątpliwości, a mianowicie: dlaczego
tak znamienita relikwia wcześniej pozostawała
nieznana (wywody, jakoby
wcześniej Całun Turyński znano, są
pozbawionymi dowodów spekulacjami);
dlaczego Całun wypłynął akurat
wtedy, gdy nastąpiło największe
nasilenie produkcji i obrotu
fałszywymi relikwiami...?
Ten okres potwierdza również
splot diagonalny – trzy sploty wypukłe,
jeden wklęsły. W pierwszym wieku
nie był on znany, tkano splot prosty
– jeden wypukły, jeden wklęsły.
„Zapylone myślenie”
Jednym z argumentów są ślady
pyłków. W 1973 r. szwajcarski kryminolog
Max Frei doniósł, że spośród
59 różnych pyłków znalezionych
w materiale jeden jest pyłkiem halofitu,
który pochodzi z Palestyny.
Jednakże zawodowi pyłkolodzy (palinolodzy)
nie podzielili entuzjazmu
Szwajcara, zarzucając mu brak naukowego
rygoryzmu badawczego (np.
nie stosował próbek kontrolnych).
Późniejsze i dokładniejsze badania
nie potwierdziły obecności większej
liczby „bliskowschodnich pyłków”
na Całunie. Śladowa ilość, jaką
odnajdywano, nie jest dowodem na
pochodzenie tkaniny z tamtych terenów.
Pyłki mogą być przenoszone
w różny sposób: przez pielgrzymów,
a w szczególności przez wiatr (nawet
na setki kilometrów).
Również w 1973 r. Rael odkrył
bawełnę indyjską (Gossypium herbaceum)
– rzekomo niewystępującą ówcześnie
w Europie, rzekomo pochodzącą
z Bliskiego Wschodu i rzekomo
z I w. Sir G. Watt, botanik zajmujący
się bawełną, pisze: „W X w.
mahometanie sprowadzili te same rośliny
bawełny (...) przez Morze Śródziemne
do Hiszpanii i następnie do
trzech innych krajów. Barcelona miała
kwitnący przemysł bawełniany. Wydaje
się niewątpliwie, że rośliną rozpowszechnioną
przez mahometan było
Gossypium herbaceum, gatunek obecnie
uprawiany
we wspomnianych regionach”
(The wild
cultivated cotton
plants of
the world, Longmans, Green
and Co.,
Bombay and Calcutta
1907; za:
P.C. Maloney, „Science, Archaeology,
and the
Shroud of Turin”,
Approfondimento Sindone, 1998). Do
dziś na południu Europy uprawia się
tę „całunową roślinę”. Stosowana jest
przy wykonywaniu aborcji.
Jest tak jak w Biblii!
Całunowcy zachwycają się niewiarygodną
zgodnością wizerunku
z przekazem biblijnym. Jak jednak
trafnie zauważył Z. Blania-Bolnar,
„(...) rzekome plamy krwi na całunie
zgadzają się z ewangelicznym przekazem
o ukrzyżowaniu. Są tam, gdzie
być powinny: na nadgarstku, na stopie,
w miejscu zranionym włócznią,
i są stróżki krwi na głowie od korony
cierniowej. Są ślady po biczowaniu,
a nawet otarcie skóry na barku od niesienia
krzyża, jak wypatrzyli całuniści
z najlepszym wzrokiem – bo ci z gorszym
tego nie dostrzegli. Ma to niby
dowodzić, że pod płótnem leżał Jezus,
bo wszystko tak pięknie się zgadza
z opisem biblijnym. Jak ma się nie
zgadzać, skoro artysta robił płótno
z Biblią w ręku? Robił całun biblijnego
Jezusa, to na czym miał się wzorować
jak nie na Biblii? Plamy »krwi«
są podejrzane już na pierwszy rzut oka,
gdyż »wyglądają jak z obrazka«. Ale
jest z nimi jeszcze coś niedobrego: na
włosach postaci widać strumyki krwi.
Prawdziwa krew na włosach tak się
nie zachowuje. Nie tworzy strumyczków,
lecz po prostu wsiąka we włosy
i je zlepia”.
Nie jest też prawdą, że w średniowieczu
nie malowano Jezusa z przebitymi
nadgarstkami. Dominowało
wyobrażenie z ranami na dłoniach,
ale występowały przykłady właściwego
przedstawienia ran. Właściwie ukazał
to również twórca Całunu.
„Nienamalowany
obraz”?
Po wnikliwych badaniach okazało
się, że włókna celulozy są
odwodnione, i to właśnie tworzy
obraz postaci. „Obraz powstał na
skutek emisji energii cieplnej, a więc
mówiąc prozaicznie, na skutek gorąca.
Oprócz analizy obrazu potwierdza
to także fakt, że ślady po nadpaleniu,
spowodowane pożarem
w 1532 roku, w zasadzie nie różnią
się od miejsc, na których znajduje
się wizerunek. Czwarta, być może
najważniejsza wskazówka, jakimś
trafem przeoczona, to fakt, że odstęp
między dwiema głowami wizerunków
jest bardzo mały – głowy
te prawie stykają się ze sobą. Zamiast
rozważać karkołomne i niekonieczne
hipotezy o tajemniczym
promieniowaniu czy nieznanym procesie
energetycznym, należało zwrócić
uwagę na to, że odstęp ów jest
tak mały. Jeśli ciało Chrystusa leżało
między dwoma płatami płótna
grobowego i wyemitowało jakiś rodzaj
energii, np. energię cieplną, to
odstęp między głowami obu wizerunków
powinien być równy grubości
głowy Jezusa. (...) W jaki sposób
średniowieczny artysta spreparował
Całun? Sporządził on płaskorzeźbę
(grubość płaskorzeźby równa
jest odstępowi między »głowami
« wizerunku), po czym umieścił
ją między płatami płótna. Mocno
nagrzanym żelazkiem (lub kawałkiem
blachy) prasował płótno tak,
by zaczęło się przypalać. Następnie
odwrócił całość na drugą stronę
i przeprasował, przypalając płótno
pokrywające drugą stronę płaskorzeźby.
Po wyjęciu płaskorzeźby wystarczyło
złożyć płótno wizerunkami
do środka, aby wszystko zgadzało
się z twierdzeniem, że obrazy spowodowało
ciało Chrystusa zawinięte
w płótno. (...)
Takie elementy jak ślady po biczowaniu,
rany zadane koroną cierniową,
rany po gwoździach na rękach
i nogach oraz rana w boku
zostały uwzględnione przez fałszerza
podczas przygotowywania płaskorzeźby.
To samo dotyczy krwawych
wybroczyn, które dodatkowo
mogły być »podretuszowane« prawdziwą
krwią ludzką. Wydaje się, że
dla wywołania silnego efektu i podniesienia
wiarygodności artysta rzeczywiście
posłużył się krwią, na co
mogą wskazywać (choć dyskusyjne)
wyniki badań laboratoryjnych. Nie
powinien też właściwie dziwić fakt,
co podnosili zwolennicy autentyczności
Całunu, że ewentualny fałszerz
musiałby wykazać ogromną
troskę o skądinąd mało znane,
a prawdziwe szczegóły” (Zbigniew
Blania-Bolnar).
Więcej o rewelacjach całunistów
można znaleźć w następujących
pozycjach: 1. Z. Blania-Bolnar,
„Jak zrobiono Całun Turyński”,
Racjonalista.pl, str. 2417;
2. T. de Jean, „Księga tajemnic”,
Łódź 1993; 3. S. Gordon, „Księga
oszustw”, 1995; 4. M. Kołodziejski,
„Nauka demaskuje oszustwa”
(rozdz. „Całun Turyński”).
Mariusz Agnosiewicz
www.racjonalista.pl
„BEZ
DOGMATU” nr 46, jesień 2000 r.
(...) Z taką samą obojętnością spotykały się doniesienia o sytuacji ludzi umierających w schroniskach prowadzonych przez matkę Teresę z Kaluty, gdzie odmawiano podania lekarstw i jakiejkolwiek pomocy medycznej, gdyż - jak mawiała święta - „cierpienie biedaka jest piękne”. Wyobraźmy sobie oburzenie naszych moralistów, gdyby te słowa i czyny dało się przypisać Łukaszence lub Fidelowi Castro. A co chroni przed krytyką matkę Teresę?
Pytanie to brzmi niemal retorycznie. Chroni ją oczywiście „autorytet” kościoła katolickiego, skutecznie wspierany przez państwo. Z tych samych powodów prawie niesłyszalna jest w Polsce krytyka religii katolickiej i jej wpływu na zakres swobód i praw jednostki. Tymczasem kościół wcale nie ukrywa swego wrogiego stosunku do wielu praw i wolności człowieka, w tym do swobody badań naukowych, wolności preferencji seksualnych, nieskrępowanego dostępu do wiedzy, wolności prokreacyjnej i swobody wyboru modelu rodziny. Szczególnie dramatyczne skutki ma kościelna wersja tzw. polityki prorodzinnej, oparta na założeniu o nierozerwalności małżeństwa i nadrzędnej wartości rodzinnego kolektywu, w szczególności wobec kobiet i dzieci.
Kościelna propaganda przyczynia
się do tego, że w Polsce przemoc wobec bliskich, nawet najbardziej drastyczna
jest tolerowana przez społeczeństwo i władze. Przemoc w rodzinie nie jest
przesłanką do rozwodu, bywa nawet przyczyną odmowy rozwodu. Prokuratorzy
odmawiają wszczęcia postępowania lub je umarzają w ponad 90% przypadków skarg o
znęcanie się, choć w większości tych spraw policja i poszkodowani przedstawiają
wiarygodny materiał dowodowy. Sądy przejawiają niezwykłą wyrozumiałość wobec
oskarżonych o znęcanie się nad rodziną, nawet wtedy, gdy jest ono połączone ze
szczególnym okrucieństwem. Zdecydowana większość spośród (bardzo nielicznych)
sprawców, którzy stają przed sadem, otrzymuje wyroki w zawieszeniu, co w
polskich warunkach oznacza w praktyce zwolnienie od jakiejkolwiek kary.
Świadczy to niewątpliwie o niskim poziomie zawodowym i niedorozwoju moralnym
dużej części prokuratorów i sędziów, w większości ludzi wierzących, o bardzo
konserwatywnych poglądach. Także Sąd Najwyższy wielokrotnie zalecał sądom
niższej instancji, by „za wartość priorytetową uznawać utrzymanie rodziny”.
Realizowana przez tzw. trzecią władzę polityka nierepresjonowania sprawców
przemocy w rodzinie oznacza akceptację drastycznego naruszania podstawowych
praw człowieka: prawa do bezpieczeństwa osobistego, wolności a nawet prawa do
życia. (...) Andrzej Dominiczak
"FAKTY I MITY" nr 1, 09.01.2003 r.
WOLNA MIŁOŚĆ BLIŹNIEGO
Dziwne, że choroby
weneryczne nie
doczekały się
jeszcze w katolicyzmie
„oficjalnej”
wykładni. A przecież nikt
tak ich nie
rozpowszechniał jak właśnie
rzymskie duchowieństwo...
Choroba zwana syfilisem (kiłą) pojawiła się w chrześcijańskiej
Europie w średniowieczu, a przywlekli ją...
pobożni krzyżowcy z Ziemi Świętej.
Na przełomie XIII i XIV wieku świątobliwa mieszczka
krakowska pielgrzymowała do Rzymu na jubileuszowy
odpust i – jako pierwsza – przywlokła stamtąd syfilis
do naszego kraju. W Polsce wielu dostojników Kościoła
padło ofiarą „wstydliwej choroby”, co było oczywistym
wynikiem rygorystycznego przestrzegania zasad
celibatu...
Namiestnicy Chrystusa dbali przede wszystkim o stan
własnej kasy, a nie o moralność. Papież Benedykt IX
bullą z roku 1033 pozwolił założyć w Rzymie dom publiczny
nieopodal kościoła św. Mikołaja. Za czasów papieża
Leona X (1513–1521) wiele kurtyzan mieszkało
w domach należących do parafii lub klasztorów, sąsiadując
przez drzwi z biskupami i klerykami. Paweł III
(1534–1549) uskarżał się, że w Rzymie kobiety lekkich
obyczajów żyją w wielkim przepychu oraz że paradują
po mieście w towarzystwie księży i zakonników.
Papież Sykstus IV (1471–1484) kazał kosztem skarbu
Stolicy Apostolskiej wybudować dom publiczny,
który następnie puścił w dzierżawę
za wielką kasę. W XV wieku w Sisteron
prostytutki płaciły po 5 soldów
podatku na rzecz klasztoru św.
Klary, którego pensjonariuszki tym sposobem dorabiały
do swojego ewangelicznego ubóstwa.
Niemały wpływ na podejście do zagadnienia prostytucji
miał Ojciec Kościoła, św. Augustyn (354–430), twórca
teorii o zepsuciu natury ludzkiej. Wołał on: „Jeśli
zniesiecie publiczne kobiety, to sprowadzicie bezwstyd
powszechny”. Z racji własnej przeszłości św. Augustyn
wiedział dobrze, co mówi...
Jakkolwiek wszystkie miasta włoskie oraz europejskie
miały legiony swoich kurtyzan, to papieskiemu Rzymowi
żadne z nich nie było w stanie odebrać pierwszeństwa
w ilości oficjalnie rejestrowanych chorych wenerycznie.
Jeszcze w roku 1868, a więc na dwa lata przed
upadkiem państwa kościelnego, stolica katolicyzmu nie
miała w tym sobie równej.
Wśród samych nierządnic odnotowano: w Paryżu
– 14 proc. zarażonych sifilisem; w Berlinie – 13,6
proc., w Brukseli – 12,1 proc., a w papieskim Rzymie
– aż 42 proc.!
Co ciekawe, kraje protestanckie, optujące za bardziej
racjonalną etyką, miały dużo mniejszy odsetek
chorych.
Życie pod stałym nadzorem Kościoła w minionych
wiekach sprowadziło na ludzkość niejedną tragedię. Jeżeli
Europa przetrwała i nie osiągnęła dna upadku moralnego,
to tylko dlatego, że w pewnych momentach dziejowych
obracała się przeciw Kościołowi. Bogdan Motyl
www.alternatywa.com
„FAKTY I MITY” nr 14, 10.04.2003 r.
KSIĄDZ,
NASZ PAN
Prawie 20 proc. prostytutek przyznało, że ich klientami są księża – wynika z pierwszych pełnych naukowych badań nad nierządem, przytoczonych przez „Newsweek”. Okazuje się, że to ulubiony klient, bo – jak mówią dziewczyny – „nigdy nie narzeka, nie zrzędzi, a jak coś mu się nie podoba, to płaci i zmienia dziewczynę”. Z raportu wyłania się prawdziwy obraz Polaka katolika. Jak ujawnia jedna z pracownic agencji usytuowanej w sercu osiedla, „czasami około godziny
23 mamy cztery psy przywiązane do parkanu”. To dobrzy mężowie
wyszli z pupilami na spacer. Tyle że z wolności korzystają sami. W prawdziwe
osłupienie wprawił jednak pracowników agencji sąsiad, który wpadł do nich ze święconką
w czasie ubiegłorocznej Wielkanocy. „Postawił na barze koszyczek, wbiegł na
górę i... po 45 minutach wyszedł”. Widać katolicy nie przejmują się naukami
Kościoła. „Nie robię nic złego – zwierza się z kolei jeden z mężów – to, że przytulę
się raz na jakiś czas do mojej dziewczyny w porcie Warszawa, daje mi siłę do
przetrwania w małym miasteczku z żoną nauczycielką i trzema córkami...”. PaS
"FAKTY
I MITY" nr 44, 08.11.2007 r.
KTO
"MIECZEM" WOJUJE
W czerwcu w Alabamie
ogłoszono smutną wiadomość: pastor Kościoła baptystów Gary Aldridge pożegnał
się z życiem.
Nie poinformowano,
co się stało 51-letniemu duchownemu, który od 16 lat kierował kościołem, ale
jego współpracownicy wystosowali dość dziwny komunikat do wiernych: „Proszę
wstrzymać się od spekulacji na temat przyczyny śmierci”. Wielebny stracił życie
w wyniku „mechanicznego uduszenia”. Był to rezultat „praktyk autoerotycznych”:
Aldridge (w momencie śmierci w domu nie było nikogo innego) przyodziany był w
gumowy strój płetwonurka i maskę utrudniającą oddychanie. Ręce miał związane na
plecach razem z nogami, a w odbytnicy pastora tkwił sztuczny członek w
prezerwatywie.
Baptyści to religia
o wyjątkowo sztywnym kręgosłupie moralnym, a śp. Aldridge za życia zajadle
zwalczał wszelkie rozrywki seksualne, podobnie jak gejów, aborcję, nagość w
filmach itp. ST
"FAKTY
I MITY" nr 45, 2006 r. ŻYCIE PO RELIGII
NOSIŁ
WILK RAZY KILKA...
Po raz kolejny jedna
z czołowych gwiazd amerykańskiego „zagłębia biblijnego” podała się do dymisji
po ujawnieniu skandalu obyczajowego. Podobna przykrość spotkała głównego watykańskiego
specjalistę od „leczenia homoseksualizmu”. Homospisek czy po prostu szyderstwo
losu?
Ostoja chrześcijańskiego
fundamentalizmu i konserwatyzmu, czyli stany południowe USA, nie ma w ostatnich
latach wiele szczęścia. Jak tylko rozbłyśnie jakaś gwiazda na firmamencie
religijnego show-biznesu, pouzdrawia trochę chorych, powypędza demony, dorobi
się paru milionów dolarów, to już musi podawać się do dymisji: jak nie skandal
finansowy, to molestowanie sekretarki... Oczywiście, dla części ich wyznawców
nie jest to żaden problem. Zawsze wyjaśnią sobie, że szatan atakuje oddane
sługi Boże ze zdwojoną energią, a nie wszystkie z nich są w stanie owe srogie
napaści demoniczne odeprzeć. Ludzie o niezbyt głębokiej wierze pomyślą jednak,
że być może cała działalność owych gwiazd była hochsztaplerką obliczoną na
finansowe wykorzystanie naiwnych.
Tak czy inaczej, kolejną gwiazdą, która podała się do dymisji, jest Ted
Haggard, pastor liczącej kilkanaście tysięcy wiernych kongregacji Kościół Nowego
Życia w Colorado Springs. Nic nie wiadomo o stanie jego konta, ale wiadomo, że
jego zbór należący do tzw. nowych kościołów charyzmatycznych głosił ewangelię
sukcesu, czyli wiarę we wzajemną zależność religijności i dochodów finansowych.
Haggard był nie tylko znanym kaznodzieją, ale także przewodniczącym Narodowego
Stowarzyszenia Ewangelicznych Chrześcijan, potężnej i wpływowej, liczącej 30
milionów wiernych organizacji promującej konserwatywne wartości i kreacjonizm.
Tak się jakoś składa, że na początku lat 90. w Lublinie osobiście zetknąłem się
z misjonarzami zboru wielebnego Haggarda, którzy penetrowali Wschodnią Europę
po upadku komunizmu w poszukiwaniu nowych wiernych. Jedną z najbardziej
zabawnych i, jak sądzę, szkodliwych praktyk uprawianych przez ludzi Haggarda
było wyganianie demonów. Widzieli diabła wszędzie – wystarczyło, że któryś z
uczestników nabożeństwa był zbyt smutny, zbyt apatyczny lub przyznał, że
podobają mu się osoby tej samej płci, a już egzorcyzmowano z niego demona
smutku, śmierci lub zboczenia. Można się z tego, i słusznie, śmiać, ale strach
pomyśleć, że ktoś może żyć w przeświadczeniu, że zachodzące w nim naturalne
procesy psychiczne są efektem zamieszkiwania diabła, a nawet całych stad
demonów. Dla bardziej wrażliwych osób taka wiara może zakończyć się przecież
poważnymi problemami psychicznymi.
Pech chciał, że wielebny Haggard, mąż i ojciec pięciorga dzieci, podał się do
dymisji z wszystkich zajmowanych przez siebie funkcji po ujawnieniu przez
Mike’a Jonesa, chłopca utrzymującego się z prostytucji, że pastor spotykał się
z nim regularnie co miesiąc przez trzy lata. Haggard na początku wszystkiemu
zaprzeczył, później przyznał, że w tym, co mówi Jones, jest wiele prawdy, i że z
swoją homoseksulanością „zmagał się przez całe dorosłe życie”. Wygląda na to,
że wyznawcy pastora widzący wszędzie diabły zapomnieli wygnać je ze swojego
szefa. Na koniec wyrzucili ze swojego kościoła zdemaskowanego i żałującego za
grzechy pastora.
W tym samym czasie w paryskim sądzie złożono doniesienie. Otóż doktor Tony Antarella,
ksiądz, psychoanalityk i czołowy watykański ideolog w kwestii „leczenia
homoseksualizmu” jest oficjalnym doradcą Watykanu w sprawach zdrowia i rodziny.
Miał on wykorzystywać seksualnie byłego pacjenta, nastolatka pochodzącego z
pobożnej rodziny katolickiej. Ksiądz doktor dokonywał przestępstw podczas sesji
leczniczych, którymi obiecał „uzdrowić” chłopca z homoseksualizmu... W tym
samym czasie katolickie, krytyczne wobec Watykanu czasopismo „Golias”
opublikowało wspomnienia Daniela Lamarca, byłego kleryka, który także był
leczony przez watykańskiego hochsztaplera... Z podobnym skutkiem. Lamarc
poskarżył się kardynałowi Paryża, słynnemu arcybiskupowi Jeanowi-Marie
Lustigerowi, który obiecał zająć się sprawą. Jak to zwykle bywa, skończyło się
na obietnicach.
Zapowiada się wielki skandal, bo ksiądz Antarella jako psychoanalityk
dostarczał Kościołowi pojęć użytecznych w robieniu z homoseksualistów chorych.
To on ogłosił, że geje i lesbijki cierpią na „narcystyczne skłonności”, to on
wymyślił „głęboką niedojrzałość” psychiczną, na którą rzekomo chorują. Co teraz
pocznie Kościół bez swojego głównego specjalisty, który okazał się w końcu
chory na wymyślone przez siebie choroby? Czy Watykan poszuka sobie innego
psychoanalityka? Tyle że kolejnego takiego skandalu świat już może nie
przeżyć... Ze śmiechu.
Marek Krak
"FAKTY
I MITY" nr 35, 06.09.2007 r.
MORALNOŚC STOSOWANA
Nieszczęście spotkało republikańskiego senatora z Luizjany Davida Vittera. Wyszło na jaw, że członek ultramoralnej partii zabawiał się z prostytutkami.
Zaczęło się od tego,
że rozpracowano nielegalną firmę, oferującą wynajem drogich prostytutek dla
waszyngtońskiej elity. Właścicielka – Deborah Palfrey, zwana DC Madam –
postanowiła zebrać pieniądze na adwokatów, sprzedając listy telefonów klientów.
Był wśród nich numer Vittera. Palfrey dzwoniła doń kilkakrotnie, gdy
uczestniczył w głosowaniu w Kongresie.
46-letni senator
rąbnął się w pierś, wyznał popełnienie „ciężkiego grzechu”, przeprosił i
oświadczył, że „uzyskał już wybaczenie od Boga i żony”, z którą ma czwórkę
potomstwa.
Okazało się jednak,
że do przyznania się do „ciężkiego grzechu” nie skłoniła go skrucha czy wyrzuty
sumienia. Larry Flint, wydawca pornomagazynu „Hustler”, oświadczył, że numer
republikanina ujawniono dzięki jego inicjatywie. W czerwcu Flint zamieścił
całostronicowe ogłoszenie w „Washington Post”, oferujące milion dolarów za
dowody cudzołóstwa przedstawicieli najwyższych władz wykonawczych i
ustawodawczych USA. Pierwszy wpadł i podał się do dymisji Randall Tobias –
wyższy urzędnik Departamentu Stanu, koordynujący akcję Busha, wzywającą do
przedślubnej abstynencji seksualnej...
Ujawniono już
telefony znanych biznesmenów, notabli z NASA oraz kilku generałów, którzy
zabawiali się z płatnymi panienkami. Larry Flint ogłasza, że kontynuuje swe
dochodzenie demaskujące hipokryzję republikańskiej władzy. Niejeden w
Waszyngtonie ma zapewne bezsenne noce.
Po ogłoszeniu przeprosin Vitter zapadł się pod ziemię. Tymczasem do mediów zgłosiła się burdelmama z innego waszyngtońskiego zakładu usługowego, która rozpoznała w nim swego klienta. Vitter był bardzo gorliwy w walce o morale Amerykanów. Karierę polityczną zbudował na głoszeniu wierności i świętości małżeństwa. Przypominał politykom o imperatywie wysokich standardów etycznych. PZ
"FAKTY
I MITY" nr 14, 12.04.2007 r.
OBŁUDA PONADWYZNANIOWA
Amerykańska
organizacja Survivors Network, która reprezentuje ofiary przestępstw
seksualnych księży w USA, skupiała się dotąd na klerze katolickim.
Nie dlatego, że
wzięła go na celownik, ale dlatego, że z tego środowiska rekrutuje się
najwięcej pedofilów.
Poza tym duchowni
innych wiar mogą się żenić. Ale w ostatnim okresie organizacja coraz częściej
pomaga poszkodowanym przez pastorów największego wyznania protestanckiego w
USA: południowych baptystów. Mimo różnic w kanonach wiary, kapłanów katolickich
i baptystów łączy głęboka obłuda.
Pastor Lonnie Latham
z Teksasu, członek komitetu wykonawczego Konwencji Południowych Baptystów, był
chodzącym gniewem bożym i ciskał werbalne pioruny w homoseksualistów.
Potrząsając Biblią i sławiąc Jezusa, wzywał ich do odrzucenia „grzesznego,
destruktywnego stylu życia”. Trwało to do czasu, gdy został aresztowany za
propozycję seksu oralnego, którą złożył policjantowi po cywilnemu.
Działacze Survivors
Network otrzymali w ciągu minionych 6 miesięcy 40 skarg na seksualne
molestowanie przez pastorów baptystycznych. Pastor Dale Amyx zgwałcił 15-letnią
dziewczynę. Kiedy zaszła w ciążę, baptyści kazali jej stawić się w kościele i
prosić o przebaczenie, bo nie miała męża. Kościół wiedział, kto zrobił dziecko,
ale zamiast poinformować policję, przerzucił Amyksa do Arizony.
Na licznych stronach internetowych kościołów i organizacji chrześcijańskiej prawicy w USA o takich sprawach ani mru-mru. JF
”FAKTY I MITY” nr
8, 01.03.2007 r.
BARWY OCHRONNE
SEKS, KŁAMSTWA I KOŚCIÓŁ...
Choć prokuratorzy stanowczo odmówili nam udzielenia jakiejkolwiek
informacji, zdemaskowaliśmy aresztowanego niedawno księdza gwałciciela.
Czy biskupi znowu odczytają to jako „perfidny atak” na Kościół?
Okoliczności dotyczące zgwałcenia
młodego chłopca przez księdza miały pozostać ściśle strzeżoną tajemnicą.
Podobnie jak dwumiesięczny areszt dla sprawcy, zastosowany przez Sąd Rejonowy w
Przysusze (woj. mazowieckie) na wniosek tamtejszej prokuratury. Niestety,
sędzia Andrzej Łyś – rzecznik Sądu Okręgowego w Radomiu – chlapnął mediom, że
„22 stycznia 2006 roku ksiądz rezydent pewnej parafii z okolic Radomia
przewrócił 17-letnią ofiarę na ziemię i – grożąc pobiciem – zgwałcił” („FiM”
7/2007).
Ksiądz napastnik przyznał się do
winy, ale tylko z grubsza, ponieważ był pijany i nie pamiętał dokładnie
przebiegu zdarzenia. Aresztowany na dwa miesiące duchowny usprawiedliwiał się
tym, że „od dawna zmaga się z chorobą alkoholową”, a inkryminowanego dnia
gorzała wyszła z owych zmagań zwycięsko... Tyle ujawnił sędzia Łyś. Biedny
ksiądz...
– Źle się stało, że jakakolwiek informacja
wyszła na zewnątrz. Ja z pewnością niczego więcej wam nie powiem. Coś bliższego
o sprawcy? Absolutnie nie! – żachnęła się Małgorzata Chrabąszcz, rzecznik
prasowy Prokuratury Okręgowej w Radomiu, tłumacząc embargo informacyjne „nie
tyle ochroną księdza, co życzeniem rodziców chłopca, zaniepokojonych
możliwością narażenia syna na identyfikację”.
Również szef Prokuratury Rejonowej
w Przysusze był nieugięty:
– „Okręgówka” posiada całą wiedzę
w tej sprawie i tylko oni decydują o zakresie jej udostępnienia. Uzgodniliśmy,
że ze względu na interes pokrzywdzonego dziecka ja w ogóle nie będę wypowiadał
się na ten temat – stwierdził prok. Sławomir Musiał, odmawiając nam ujawnienia
choćby inicjałów sprawcy.
Argumentacja organów ścigania jest
mało przekonująca, bo przecież można ujawnić sprawcę, nie ujawniając ofiary.
Jest też wiele wątpliwości. Przykładowo:
* jak prokuratura wyobraża sobie
przeprowadzenie niezbędnego tzw. wywiadu środowiskowego, który dotyczyłby
zachowania się wielebnego w jego dotychczasowych parafiach? Czyżby miała
wystarczyć opinia biskupa ordynariusza radomskiego Zygmunta Zimowskiego ?;
* kto zagwarantuje, że zgwałcony
chłopak jest jedyną ofiarą księdza? Znamy przypadki, że jeden uwolniony „kamyk”
wywoływał prawdziwy wysyp zgłoszeń innych pokrzywdzonych;
* gdzie prewencyjna funkcja
postępowania karnego, mająca uzmysłowić funkcjonariuszom kat. Kościoła, że
prawo obowiązuje (czasami...) również ich?
Gdy zaś dowiedzieliśmy się, że do
przestępstwa doszło wiele kilometrów od parafii, w której gwałciciel urzędował
(co – naszym zdaniem – usuwa obawę ewentualnej identyfikacji pokrzywdzonego),
postanowiliśmy sforsować zaporę informacyjną ustawioną przez prokuraturę...
Zarzut gwałtu z użyciem przemocy
(czyn zagrożony karą pozbawienia wolności od 2 do 12 lat) usłyszał 62-letni
ksiądz Stefan S., rezydent w parafii św. Wojciecha we wsi Kraśnica koło Opoczna
(woj. łódzkie, diecezja radomska).
Wyjaśnijmy, że parafialnymi
rezydentami bywają najczęściej tzw. wolni strzelcy: księża studiujący,
zatrudnieni w kurii diecezjalnej, wykładowcy seminariów i innych uczelni,
misjonarze, kapelani domów zakonnych i placówek służby zdrowia (jeśli nie
mieszkają w tych placówkach), księża, którym stan zdrowia nie pozwala na
podjęcie obowiązków proboszczów czy wikarych, emeryci.
W przypadku ks. Stefana S. było
tak, że bp Zimowski skierował go w 2006 r. do maleńkiej Kraśnicy, aby pod
baczeniem tamtejszego proboszcza ks. Jacka Bajona przestał siać zgorszenie
swoim pijaństwem i – znanymi kurii – preferencjami seksualnymi, ukierunkowanymi
na niebezpiecznie młodych chłopców.
Wcześniej ks. Stefan był
„rezydentem wspomagającym” w Opocznie (parafia św. Bartłomieja), dokąd trafił w
czerwcu 2004 r. po zwolnieniu z funkcji wikarego parafii pw. św. Stanisława w
Wierzbicy (powiat radomski).
Czym się zajmował i jak zachowywał
w Kraśnicy?
– Decyzję o przeniesieniu do mojej
parafii podjął biskup, więc musiałem przyjąć księdza Stefana. Bardzo dobrze nam
się współpracowało. Nie prowadził żadnych stałych zajęć z młodzieżą. Więcej nie
powiem, bo od tego jest kuria biskupia, a „troska” dziennikarzy o sprawy
Kościoła najczęściej wychodzi nam bokiem – zauważył ks. Bajon.
Urzędujący w kurii ksiądz kanclerz
Stanisław Fundowicz (wyraźnie zaskoczony, że wiemy, o którego księdza
chodzi...) był równie wstrzemięźliwy:
– Ksiądz S. nie zajmował się
bezpośrednio duszpasterstwem, a tym bardziej dziećmi i młodzieżą. Dlaczego?
Hmm... proszę zapytać o szczegóły proboszcza.
Kanclerz wykręcił się też od oceny
przestępstwa przypisywanego konfratrowi, ucinając rozmowę stwierdzeniem: – My z
pewnością nie jesteśmy od usprawiedliwiania takich działań.
Natomiast pewien duchowny z okolic
Opoczna powiedział tak:
– Stefan to była chodząca „bomba”
i dziwię się, że dopiero teraz wybuchła. Wiem o co najmniej dwóch ministrantach
molestowanych przez niego seksualnie. Skandalu dotychczas udawało się uniknąć,
bo rodzice tych chłopców są bardzo silnie związani z Kościołem. Ksiądz biskup
popełnił gruby błąd, skierowując go do wiejskiej parafii na obrzeżu diecezji,
zamiast wysłać na jakieś leczenie lub do klasztoru.
W kurii prawdopodobnie sądzą, że
jeśli problemu nie widzą, to znaczy, że ten problem nie istnieje!
Miejscowość, w której mieszka
ofiara gwałtu (personalia znane redakcji), jest zbyt mała, by cokolwiek napisać
o skrzywdzonym chłopcu, nie narażając go na wytykanie palcami bądź represje ze
strony lokalnego aktywu parafialnego. Możemy jedynie ujawnić, że pochodzi z
rodziny bardzo silnie związanej z kat. Kościołem. Rodziny, która stanęła przed
nie lada dylematem: wysłać drania w sutannie do więzienia, czy raczej mu
odpuścić, jako i oni odpuszczają? Na szczęście wybrali to pierwsze...
Gdzie jak gdzie, ale w Polsce
podobno nie istnieje problem wynaturzeń seksualnych duchowieństwa. Ot,
pojedyncze – zdaniem biskupów – przypadki, mieszczące się w dolnych granicach
statystycznego łotrostwa, a wykorzystywane do „perfidnych ataków” na Kościół –
jak słyszymy często z ust hierarchów.
Sięgnęliśmy do archiwum „FiM”.
Tylko z ostatniego roku. Przypomnijmy te „pojedyncze przypadki”:
* ks. Mirosław W. z archidiecezji
lubelskiej, będąc wikariuszem parafii pod wezwaniem Chrystusa Króla w
Trawnikach, „»wkładał nogę dziecka pod sutannę i onanizował się jego stopą« –
twierdzi prokuratura. Przez wiele miesięcy nie można było wielebnemu
przedstawić zarzutów, ponieważ biskup wysłał go na »urlop zdrowotny«” –
pisaliśmy w „Pociągach pod specjalnym nadzorem” („FiM” 8/2006);
* ks. Marek B., wikariusz parafii
Miłosierdzia Bożego w Głogowie, upił i wykorzystał seksualnie nieletniego
ministranta. „Dodatkowe zaś dla prokuratury utrudnienie stanowiło życzenie ks.
Janusza Idzika, szefa Marka B., przekazania sprawy pod jurysdykcję sądu...
kościelnego. »Oskarżany ksiądz wykonuje normalnie wszystkie swoje obowiązki,
gdyż zapewnił mnie, że zarzuty są czystą prowokacją« – grzmiał pleban na
antenie głogowskiego radia” („Wysoka kurio”, „Cud mniemany”, „Czysta
prowokacja”, „Promocja na molestowanie”
– „FiM” 11, 18, 25/2006 i 5/2007);
* „Policjanci Komendy Stołecznej
Policji zatrzymali w Płońsku (diecezja płocka) – na terytorium wielce w tym
mieście szanowanej parafii św. Maksymiliana Kolbego – 30-letniego księdza
Jarosława N., znanego organizatora wakacyjnego wypoczynku dla najuboższych
dzieci. W trakcie przesłuchania mężczyzna przyznał się do rozpowszechniania
przez internet treści pornograficznych z udziałem nieletnich” („Pasterze i
etycy” – „FiM” 30/2006);
* „Dziewczynka miała 13 lat, gdy
po lekcjach religii ksiądz Andrzej S., wikariusz parafii św. Wojciecha Biskupa
Męczennika w Szczawnicy, zaczął jej udzielać korepetycji z seksu. Matka dziecka
zaalarmowała kurię biskupią w Tarnowie, skąd odesłano ją do diabła” („Zajęcia
pozalekcyjne” – „FiM” 5/2006);
* „Prokuratura w Strzelnie
(województwo dolnośląskie) skierowała do sądu akt oskarżenia przeciwko księdzu
Markowi K. z miejscowości Przeworno, za molestowanie seksualne 14-letniego
chłopca i znęcanie się nad uczniami podczas lekcji religii” („Plaga świń” –
„FiM” 31/2006);
* „21-letnia studentka Anita P.
przyszła do ks. Krzysztofa J., proboszcza parafii Najświętszej Marii Panny Częstochowskiej
w Częstochowie, by załatwić wyjazd na rekolekcje. Po krótkiej rozmowie jurny
pleban zerwał z niej ubranie i zgwałcił. Dziewczynie nie pomógł opór, błagania
i krzyki” („Nie z księżyca” – „FiM” 36/2006). Duchowny – dzięki poręczeniu bpa
Jana Wątroby – odpowiadać będzie przed sądem z wolnej stopy;
* „Groźna sekta katolicka została
zmuszona do ewakuacji z Włoch, gdy dowodzącego nią księdza oskarżono m.in. o
rytualne stosunki seksualne w stroju liturgicznym. Organizacja znalazła
schronienie w Polsce. Jej celem jest ewangelizacja dzieci do lat 12...”.
(„Biała Armia” – „FiM” 40/2006);
* „Ksiądz Mieczysław M. – uczący
do niedawna religii w Gimnazjum w Woli Sernickiej k. Lubartowa, został
oskarżony o pijaństwo i molestowanie uczennic. Dzięki szybkiej reakcji dyrekcji
szkoły, M. został odsunięty od pracy z dziećmi” („Po mszy, po kielichu” – „FiM”
50/2006);
* „Sąd w Koszalinie nie miał
wątpliwości – ks. Jerzy U. molestował seksualnie nieletnich. Skazano go na dwa
lata więzienia w zawieszeniu na trzy. Biskup zabrał więc ludziom księdza sprzed
oczu i wysłał go do Barcina koło Słupska, gdzie spokojnie odprawia msze”
(„Pedofil za ołtarzem” – „FiM” 25/2006).
A na zakończenie przypomnijmy, że:
* do Sądu Rejonowego w Człuchowie
wpłynął pierwszy akt oskarżenia dotyczący księdza Piotra T., byłego proboszcza
z Dębnicy koło Człuchowa (diecezja pelplińska) i spiritius movens największej
(ze znanych...) afery pedofilskiej w polskim kat. Kościele (m.in. „Proboszcz na
gigancie” – „FiM” 21/2006). W kolejce do ławy oskarżonych czeka przełożony
ministrantów, a także kościelny, bo obaj współdziałali z plebanem w
przestępczym procederze. Ich ofiarami padło – według obliczeń prokuratury – co
najmniej dziesięciu nieletnich chłopców poniżej 15 roku życia;
* dopiero przed miesiącem zapadł
wyrok skazujący ks. Zbigniewa P. z Jarnołtówka (diecezja opolska) na rok
więzienia w zawieszeniu (!) na trzy lata, oskarżonego o to, że sprowadzał sobie
chłopców w wieku 11–13 lat z Domu Dziecka i „całował ich w usta, obmacywał po
udach, pośladkach i narządach płciowych, a jednego z nich onanizował” („Onanizm
nie grzech” – „FiM” 27/2004). Anna
Tarczyńska
C.D.N...