[Ostatnia aktualizacja: 2016 r.]
ILE DLA KOR... – WSPÓŁCZEŚNIE (CZ. 1)
Szacuje się, iż równowartość tego, co katolicka organizacja religijna (kor) rocznie wyłudzała od państwa - czyli okrężną drogą od nas - sięgało 5 mld zł(!), a do tego trzeba dodać bezpośrednie wyłudzenia - od... swoich ofiar - szacowane na ponad 3 mld zł rocznie! GUS podaje , iż 60% (23 mln.) społeczeństwa żyje poniżej minimum socjalnego (z tego 5 mln. w skrajnej nędzy). [Chrystus: „Nie miejcie w trzosach swoich złota ani srebra, ani miedzi. Ani torby podróżnej, ani dwu sukien, ani sandałów, ani laski.” Itp... Jego ideałem była religijność wewnętrzna, obywająca się bez pośrednictwa instytucji i hierarchii kapłańskiej.]
Działalność kor nie ma podstaw w Biblii, a postępowanie państwa wobec tej org. w Konstytucji.
Wielu z państwa zastanawia się: dlaczego członkowie kor nie zaprzestają oszukiwania i wyzyskiwania ludzi. A ilu z was by zrezygnowało – gdyby pewnego (pięknego... ) dnia ludzie zaczęli do was przychodzić, całować po rękach i dawać pieniądze (bo np. ktoś zrobił kawał i dał ogłoszenie, że chronicie przed kosmitami i zapewniacie dobre z nimi układy), policja zadeklarowałaby ochronę, gdyby ktoś wam przeszkadzał w ratowaniu ludzkości???...
Ofiary kor twierdzą , iż pieniądze dają tej org. dobrowolnie... – ależ oczywiście, że tak, podobnie jak inni uzależnieni dobrowolnie... płacą za narkotyki, tn, alkohol!
„To nie oni wam, tylko wy im, jesteście potrzebni”
To fragmenty, w dodatku tylko niektórych spraw, które udało się wykryć, ile wyłudzili pieniędzy (oczywiście na: męki pańskie, rany, drogę krzyżową Jezusa Chrystusa, dzieciątko Jezus (kto odbierał poród?), krwawiące serce (jakoś nigdy nie widziałem choćby najmniejszej plamki na kiecce któregokolwiek z chirurgów... itp.). Ciekawe, czy gdyby ktoś przyszedł do banku (nawet w odpowiednim stroju...) i chciał otrzymać pieniądze w imieniu krasnoludków, to też by je otrzymał?... No przecież są tacy, którzy w nie wieżą, do nich też można się modlić, są b. dobre itp. i opisane w grubej, starej książce...
Wzrost pozycji Kościoła i księdza zawsze dowodzi, że będzie nędza (Mikołaj Rej w XVI w.)...
„POLITYKA” nr 16, 23.04.2005 r. KOMPLEKS POLSKI
(...) Kto o polskiej elicie pisał, że jest „pożądliwa sławy, (...) chciwa (...) przyrzeczeń nie dotrzymująca (...), w mowie nierozważna, do wydatków ponad stan” przyzwyczajona?
To jest opis deformacji polityków.
Pasuje do dzisiejszej Polski?
Ale nie tylko do Polski. Więc kto to napisał?
Jan Długosz – połowa XV w. Tylko „szlachtę” zastąpiłem „elitą” i po 600 latach pasuje jak ulał. Czy to coś mówi o trwałości polskiej specyfiki? (...)
Jacek Żakowski
Art. 229. § 1 kodeksu karnego:
„Kto udziela lub obiecuje udzielić korzyści majątkowej lub osobistej osobie pełniącej funkcję publiczną, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5”.
"FAKTY I MITY" nr 1, 10.01.2008 r.
CZARNA MAFIA: (...) ...kodeks karny, artykuł 231 paragraf 1: „Funkcjonariusz publiczny, który przekraczając swoje uprawnienia lub nie dopełniając obowiązków, działa na szkodę interesu publicznego lub prywatnego, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3”. I par 2: „Jeżeli sprawca dopuszcza się czynu określonego w par. 1 w celu osiągnięcia korzyści majątkowej lub osobistej, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10”. „Wybrańcy narodu” są funkcjonariuszami publicznymi, a tuczą Kościół, by uzyskać poparcie z ambony przy wyborach, czyli korzyść i majątkową, i osobistą. (...)
Lux Veritatis
www.nowyekran.pl / http://newsne.nowyekran.pl/post/46102,akt-oskarzenia-ws-nieprawidlowosci-w-komisji-majatkowej | 30.12.2011 16:12
AKT OSKARŻENIA WS. NIEPRAWIDŁOWOŚCI W KOMISJI MAJĄTKOWEJ
Byli członkowie Komisji Majątkowej i pełnomocnik instytucji kościelnych w toczących się przed tą komisją sprawach odpowiedzą przed sądem.
Gliwicka prokuratura zarzuca im nieprawidłowości w związku ze zwrotem Kościołowi ziemi za mienie zagarnięte w czasach PRL.
Akt oskarżenia w tej sprawie, obejmujący 9 osób, w piątek po południu został przesłany do Sądu Okręgowego w Gliwicach - poinformował PAP rzecznik gliwickiej prokuratury okręgowej Michał Szułczyński. Śledztwo toczyło się od 2008 r.
Głównym oskarżonym jest Marek P. - były funkcjonariusz SB - który był pełnomocnikiem instytucji kościelnych w sprawach toczących się przed komisją. Został on zatrzymany i aresztowany we wrześniu ub. roku. W czerwcu tego roku opuścił areszt po wpłaceniu kaucji w wysokości 1 mln zł.
Inni oskarżeni to byli członkowie Komisji Majątkowej - z których jednemu prokuratura zarzuca przyjęcie od Marka P. korzyści majątkowych, a pozostałym narażenie na szkody Skarbu Państwa i poświadczanie nieprawdy w dokumentach. O to ostatnie przestępstwo została także oskarżona była protokolantka komisji. Oskarżeni nie przyznają się do winy.
Marek P. jako pełnomocnik instytucji kościelnych składał wnioski o zwrot ziemi odebranej Kościołowi w czasach PRL. Słynął z wyjątkowej skuteczności w odzyskiwaniu gruntów. Zgodnie z ustaleniami śledztwa miał też wyszukiwać rzeczoznawców, którzy wydawali fałszywe opinie na temat wartości ziemi, której zwrotu domagał się Kościół. Odzyskiwane atrakcyjne grunty były później sprzedawane w prywatne ręce.
Prokuratura zarzuca mu m.in. korumpowanie członka komisji i działanie na szkodę podmiotów kościelnych, które starały się o zwrot majątku zagarniętego w PRL. Według śledczych P. nadużył swych uprawnień jako pełnomocnik starającego się o rekompensatę Towarzystwa Pomocy dla Bezdomnych im. św. Brata Alberta. Z przedstawionej przez P. wyceny przekazanych Towarzystwu gruntów w Zabrzu wynikało, że nieruchomości są warte ok. 6 mln zł, ale rzeczywista wartość ziemi to 34 mln zł. Nabywcą była firma należąca do multimilionera Tomasza D.
Do zaniżenia wartości działek w Zabrzu przyznał się rzeczoznawca Karol Sz., który dobrowolnie poddał się karze. W kwietniu tego roku sąd skazał go na półtora roku więzienia w zawieszeniu, 20 tys. zł grzywny i dwuletni zakaz wykonywania zawodu.
Inne zarzuty wobec P. dotyczą narażenia na straty zakonu norbertanek z Krakowa i przywłaszczenie około 300 tys. zł parafii pw. św. Marcina w Radziechowach oraz oszustwo na szkodę dawnego współpracownika. Do odrębnego postępowania zostały wyłączone pozostałe stawiane Markowi P. zarzuty, dotyczące oszustw podatkowych.
Kolejnym oskarżonym jest b. członek komisji Piotr P., który według prokuratury był korumpowany przez Marka P. Jedną z korzyści miał być remont i wyposażenie jego kancelarii na koszt kontrolowanej przez Marka P. spółki Żywieckie. Koszty tych prac oszacowano na 167 tys. zł. Inną korzyścią miało być zatrudnienie w spółce Żywieckie sekretarki Piotra P. - Ewy K., co kosztowało 17 tys. zł, mimo że Ewa K. w rzeczywistości nie świadczyła tam pracy. Za pośrednictwem współpracownika Marka P. Piotr P. miał też przyjąć 20 tys. zł w gotówce.
Następnym oskarżonym jest inny były członek komisji ks. Mirosław P., któremu prokuratura zarzuca działanie na szkodę Skarbu Państwa i poświadczenie nieprawdy w dokumencie. Zdaniem śledczych w 2008 r. P. brał udział w przyznaniu Towarzystwu Pomocy dla Bezdomnych im. św. Brata Alberta 44 ha w
Zabrzu-Mikulczycach, mimo że operat szacunkowy (określający wartość nieruchomości na ok. 6 mln zł) nie został przez pełnomocnika Towarzystwa przedłożony komisji, co uniemożliwiło weryfikację prawidłowości wyceny. Zdaniem prokuratury Skarb Państwa stracił na tym blisko 28 mln zł, ponieważ operat był nierzetelny, a rzeczywista wartość nieruchomości wynosiła ponad 34 mln zł.
Inny zarzut wobec ks. P. dotyczy przyznania Towarzystwu 14 ha w Zabrzu-Rokitnicy. W operacie wartość tej nieruchomości została wyliczona na 407 tys. zł. Szkodę Skarbu Państwa w tym przypadku prokuratura ocenia na 5,5 mln zł.
Kolejny b. członek komisji, Krzysztof W., jest oskarżony o trzy przestępstwa. Dwa dotyczą też wyrządzenia szkody majątkowej w sprawie przekazania ziemi w Rokitnicy i Mikulczycach oraz poświadczenia nieprawdy w dokumencie. Kolejni b. członkowie komisji Zbigniew F. i Andrzej M. mają zarzuty wyrządzenia szkody majątkowej przy wydaniu orzeczenia ws. nieruchomości w Rokitnicy oraz poświadczenia nieprawdy w dokumencie.
Kolejny b. członek komisji Rajmund J. został oskarżony o wyrządzenie szkody w związku z przekazaniem gruntów w Mikulczycach. Taki sam zarzut ciąży na innym b. członku komisji Marcinie Ż. Bożena K., która była w niej protokolantem, odpowie za poświadczenie nieprawdy w dokumencie.
To kolejny akt oskarżenia związany z działalnością Komisji Majątkowej, przesłany do sądu przez gliwicką prokuraturę. W listopadzie tego roku oskarżyła ona nieprawidłowości związane z zakupem ziemi zwróconej Kościołowi jednego z najbogatszych Polaków Jacka D. i członków jego rodziny. Zostali oskarżeni o wyłudzenie poświadczenia nieprawdy i pranie pieniędzy.
W prokuraturze w Gliwicach toczy się jeszcze jedno śledztwo dotyczące Komisji Majątkowej. Dotyczy przekazania nieruchomości w Żorach (Śląskie) i Jastrzębiu Zdroju. W tym postępowaniu nikomu nie przedstawiono dotychczas zarzutów.
Komisja Majątkowa, która przestała istnieć na początku marca tego roku, przez przeszło 20 lat decydowała o zwrocie Kościołowi katolickiemu nieruchomości Skarbu Państwa. Od jej orzeczeń nie przysługiwały odwołania. W trakcie swej działalności komisja przekazała stronie kościelnej ponad 65,5 tys. ha oraz 143,5 mln zł. Według mediów wartość zwróconego majątku sięgała 5 mld zł.
Decyzja o likwidacji komisji miała związek m.in. z krytyką jej działalności. Media donosiły, że nie weryfikowano wycen gruntów przedstawianych przez rzeczoznawców Kościoła; miały być one zaniżane. W sprawie Komisji Majątkowej wypowiedział się też 8 czerwca Trybunał Konstytucyjny. Nie zakwestionował on zasad zwrotu Kościołowi katolickiemu przez komisję mienia zagrabionego mu w PRL. Orzekł, że tylko jeden zapis ustawy o Komisji Majątkowej był niezgodny z konstytucją. Chodzi o to, że to ustawa powinna określać, z mienia których jednostek Skarbu Państwa lub samorządu komisja mogła przekazać majątek Kościołowi; tymczasem ustawa o komisji stanowiła, że ma to zrobić rząd w rozporządzeniu.
PAP, DO
kon/ itm/
TYGODNIK „FAKTY I MITY”:
2003 r.:
nr 2, 16.01.2003 r. ŚWIĘTE RACHUNKI
Pojawiają się już pierwsze podsumowania tegorocznej
akcji Caritasu – rozprowadzania świeczek
wśród wiernych. Dochód ze sprzedaży ma
zasilić fundusz pomocy dzieciom z rodzin ubogich.
Nam się jednak nie zgadza coś w rachunkach...
Nauczeni doświadczeniem z lat ubiegłych bacznie
przyglądamy się temu kościelnemu dziełu, które w założeniu
propagandy Krk
ma być jego odpowiedzią
na akcję Wielkiej Orkiestry
Świątecznej Pomocy
Jurka Owsiaka. Obserwujemy
zwłaszcza rozliczenia finansowe. Media, m.in. Teleexpress
(29.12.2002 r.), odtrąbiły nowinę: „Dzięki akcji
Caritasu wiele dzieci z ubogich rodzin będzie mogło
spędzić ferie na zimowiskach w różnych, atrakcyjnych
dla nich rejonach kraju”.
Poinformowano też, że sama np. diecezja kamieńsko-
szczecińska przekaże do tego funduszu ponad 200
tys. zł uzyskanych z akcji sprzedaży świec. Jednak zaraz
potem media dodają, że w diecezji tej sprzedano ponad
500 tys. tych świętych gadżetów. Za małą świecę trzeba
było zapłacić 4 zł, za dużą – 15 zł. Zakładając, że sprzedano
ich po połowie z każdej wielkości uzyskujemy kwotę
1 mln 900 tys., a nie 200 tys. Gdzie reszta, chciałoby
się zapytać? Otóż rzecznicy prasowi Caritasu od lat przyznają,
że (w zależności od diecezji) w parafiach rozprowadzających
świeczki pozostaje od 25 do 50 proc. uzyskanych
za nie pieniędzy; około 25 proc. stanowi zaś
zwyczajowy haracz dla kurii
biskupich. Po co więc
tyle hałasu o dobroczynnej
akcji... Kościoła? Pewnie
to już taka tradycja, że
księża powinni pomagać. W rzeczywistości zabierają lwią
część tego, co ofiarowują (łatwo)wierni. Z drugiej strony
– aktywiści Krk wrzeszczą co roku, że Owsiak zawłaszcza
sobie część funduszy zebranych przez wolontariuszy
WOŚP. To jest akurat potwarz i oszczerstwo,
gdyż liczne kontrole w WOŚP nie stwierdziły nigdy
żadnych nadużyć. Kasa ze zbiórek charytatywnych nie
jest opodatkowana. Jej część – dla pozoru – kurie przekazują
dzieciom. Można się tylko domyślać, ile zdrowia
ich to kosztuje.
Jacek Koser
nr 3, 23.01.2003 r. RYCERZE GRODU
Jeszcze nie przebrzmiały
Echa ostatnich wyborów
Samorządowych,
a już wybrane głosami
proboszczów władze miast
przystępują do wypełniania
wyborczych obietnic.
Nie chodzi tu oczywiście o obietnice dawane
zwykłym wyborcom, bynajmniej. Ci będą
potrzebni dopiero za cztery lata. Za nawoływanie
do głosowania na różnych prawicowych
rycerzy niepokalanej i kuriewnych przydupasów
nagrody należą się władcom pierścieni na
pulchnych paluchach. Śladem władz centralnych,
które w zdychającym z nędzy kraju budują
Glempowi Świątynię Opatrzności Bożej,
w mniejszych miejscowościach prezydenci i burmistrzowie
też nie pozostają w tyle.
Na ostatniej przed wyborami sesji Rady
Miejskiej Białegostoku dokonano rzeczy zdumiewającej.
Wbrew dotychczasowej
praktyce – jedną (a nie kilkoma odrębnymi)
uchwałą zmieniono przeznaczenie
aż siedmiu atrakcyjnych
działek w centralnym punkcie
miasta: wszystkie przeznaczono
pod budownictwo sakralne.
W tym ani jednej
dla Cerkwi, która w Białymstoku
chciałaby postawić
chociaż jedną jeszcze
świątynię. Strach przed zemstą
Krk sparaliżował nawet
niektórych radnych SLD. Przewodniczący
klubu lewicy tuż przed głosowaniem musiał
wyjść na papierosa, kilku innych – chyba ze
strachu, że w przyszłości nie zaznają dobrodziejstwa
pochówku katolickiego – wstrzymało
się od głosowania. Spore tereny – tak ochoczo
przeznaczone pod kolejne pomniki pychy
– miasto wcześniej kupiło od prywatnych właścicieli
za cenę rynkową (obecnie wartość ich
szacuje się na 2 mln złotych). Cóż z tego, że
miejscowa ludność szemrze po kątach i puka
się w czoło. Rada, wystraszona perspektywą
piekła i odmowy pochówku, kuli uszy po sobie
i głosuje, jak wielebny przykazał. Przepytywany
na okoliczność budowy siedmiu nowych
kościołów, gdy z braku szmalu
nie można dokończyć kilku rozbabranych,
ekonom miejscowej
kurii z rozbrajającą szczerością
ogłaszał na łamach lokalnych
mediów, że w razie czego kupioną
za marne grosze ziemię odsprzeda
się biznesowi. Za ile? Tego już
ekonom nie powiedział.
Granica absurdu przesunęła się
w styczniu jeszcze dalej. Biedne miasto
za pieniądze podatników skupowało
od pewnego czasu małe działki
(po cenach komercyjnych) w samym
centrum Białegostoku, na zapleczu
dużego magazynu handlowego, między
blokami mrówkowcami. Do nich przylegał
też spory teren, którego właścicielem jest
prywatny gigant budowlany „Wersal Podlaski”.
Miasto, rządzone nadal przez prawicę
i prezydenta Ryszarda Tura z tytułem Rycerza
Grobu Chrystusowego, daje teraz „Wersalowi”
kawał ziemi w innym punkcie Białegostoku,
wchodząc w ten sposób w posiadanie
około 10 tys. metrów kwadratowych terenu
w jednym kawałku. W planie przestrzennego
zagospodarowania miasta plac ten przeznaczony
jest pod handel, usługi i obiekty
użyteczności publicznej. Ale co tam jakieś
plany jakiegoś tam zagospodarowania...
Elżbieta Zalewska, kierowniczka Miejskiej
Pracowni Urbanistycznej, mówi mediom wprost,
że będzie tu budowany kościół, gdyż: „Jeżeli teren
jest przeznaczony pod usługi, to można na
nim wybudować kościół, bo taki obiekt generalnie
zalicza się do usługowych”. Pięknie!
Indagowani na tę okoliczność biegli powiedzieli
nam, że ten teren jest wart około miliona
zł, gdyby wystawić go na wolnym rynku.
Miasto tymczasem – zgodnie z uchwałą – odsprzeda
go kurii z 80-procentową bonifikatą,
a potem, różnymi dziwnymi kanałami będzie
finansować budowę, bo przecież nikt zdrowo
myślący nie sądzi, że owe betonowe piramidy
są stawiane z datków wiernych. Zwłaszcza
w tak ubogim terenie jak Podlasie.
Jeżeli do tego dołożymy siedem działek
przeznaczonych dla kuriewnych jeszcze przed
wyborami, to stwierdzimy, że miasto lekką
rączką oddaje Watykanowi miliony dolarów.
Tymczasem w Białymstoku, który zadłużony
jest na około 30 mln dolarów w bankach
(i pożycza nadal), brakuje dosłownie na wszystko.
Codziennie prasa przynosi informacje
o braku miejskich pieniędzy na podstawowe
świadczenia wynikające z ustawy o samorządzie.
Ostatnio poinformowano, że nie ma
szmalu na dopłaty do czynszów dla najbiedniejszych,
którym grozi eksmisja z mieszkań
komunalnych. Jeżeli wejdzie w życie ustawa
o zakazie eksmisji na bruk, tych pieniędzy będzie
trzeba znacznie więcej. Ale skąd je brać,
skoro trzeba zapewnić dach nad głową i robotę
kolejnym rocznikom opuszczającym seminaria
duchowne...
Coraz tragiczniej wygląda sytuacja w szkołach
należących do gminy, które dostają wyłącznie
pieniądze na pobory. Żeby kupić kredę
czy wymienić okna, dyrektorzy muszą żebrać
u sponsorów. Burzą się także mieszkańcy
tysięcy mieszkań w centrum miasta, którym
nie na rękę jest ustawienie piramidy przed oknami
i walenie w dzwony pod byle pozorem. Po
cichu przygotowuje się komitet protestacyjny,
który w miejsce krzyża zamontowanego pod
budowę, sam się położy krzyżem i nie dopuści
do realizacji kleszych fanaberii. Jak pokazuje
przykład innych miast, działanie takie może
przynieść efekty. Ale i tak wygrają kuriewni.
Wobec niemożności postawienia świątyni, kuria
odsprzeda darowany jej teren za miliony
złotych, więc i tak wyjdzie na swoje.
Adam Rajewski
nr 5, 06.02.2003 r. ZABRALI ZABRZE
Ponad jedną dziesiątą
„wolnego, polskiego
miasta” Zabrza, czyli
903 ha działek wraz
z pałacem i folwarkiem
Skarb Państwa przekazał
archidiecezji katowickiej.
Bez tych terenów
miasto nie będzie
miało najmniejszych
szans rozwoju.
Lecz nie ma strachu;
wszakże nie minął
miesiąc, a już kuria
złożyła władzom gminy
ofertę odkupienia tych
gruntów za marne...
52,5 mln złotych!
Ziściły się najczarniejsze dla
Zabrza scenariusze, czyli
nasze krakanie z lipca
ubiegłego roku („Wilczy głód”
– „FiM” nr 30/2002). Archidiecezja
katowicka na czele z arcybiskupem
Damianem Zimoniem
przejęła ponad 10 procent powierzchni
miasta. A dokładnie
– 903 ha 99 arów 65 m kw. oraz
pałac i folwark na dokładkę, jako
rekompensatę za mienie w latach
1950–56. To bodajże jedyny
podobny przypadek w kraju Glempów,
Rydzyków i Jankowskich, by
tak potężny areał gruntów miejskich
(planowanych pod inwestycje
mieszkaniowe, usługi i rekreację!)
trafił w ręce jednego właściciela.
No, ale jakiż to właściciel!
Kościół dostał grunty w rejonie
dzielnic Mikulczyce, Rokitnica,
Grzybowice i Biskupice. 2 października
2002 r. Komisja Majątkowa
Rządu i Episkopatu wydała
wyrok, a Agencja Własności Rolnej
Skarbu Państwa w Opolu wyrok
wykonała. W ręce Watykanu
trafiły komercyjne działki z zabudowaniami
oraz dzierżawcami.
Całość daru
wyceniono na 52,5 miliona złotych.
Na szczęście (w tym nieszczęściu)
w dokumentach zastrzeżono,
że kuria katowicka nie może go
sprzedać po wyższej cenie. Zaraz
po otrzymaniu aktów własności
– już w grudniu – główny kasjer
arcybiskupa Zimonia, ekonom archidiecezji
ks. Mirosław Piesiur,
zaproponował władzom miasta,
aby odkupiły te nieruchomości.
W liście do Tadeusza Wita, przewodniczącego
rady miasta, najbezczelniej
pod słońcem napisał, że
grunty owe „(...) stanowią integralną
część Zabrza i mogą mieć ważne
znaczenie dla planowania i rozwoju
miasta”. Z rozbrajającą szczerością
przyznał też, że Kościół
i tak nie będzie prowadził tu gospodarki
rolnej, a poza tym kuria
bardzo potrzebuje kasy, ponieważ
buduje gmach wydziału teologicznego
(patrz skan). Ponaglając
władze miasta, straszył, że jeśli
odpowiedź nie napłynie w ciągu
trzech tygodni, to klamka zapadnie,
ponieważ Kościół zrobi
złoty interes z kim innym (kolejka
chętnych do wykupienia intratnych
działek każdego dnia jest coraz
dłuższa!).
Wiadomo nam, że kuria – zanim
jeszcze dostała zabrzańskie tereny
– już rozmawiała o ich ewentualnym
zbyciu z biznesmenami,
którzy zamierzają zlokalizować na
tych terenach gigantyczne chłodnie
spożywcze obsługujące cały
Śląsk.
Nowe władze Zabrza skuliły
ogon i w wielkim uniżeniu podjęły
rozmowy z kurialistami o szczegółach
transakcji stulecia. Obecnie
– jak nam powiedział rzecznik
prasowy Urzędu Miejskiego,
Kazimierz Krzyśków – trwają
negocjacje co do ceny, czasu i sposobu
realizacji przedsięwzięcia.
W negocjacjach – oprócz SLD-
-owskiego prezydenta Jerzego
Gołubowicza – uczestniczy jeszcze
PiS-uarowy Tadeusz Wita.
Kurię reprezentuje dwóch pełnomocników.
Miasto chciałoby obniżyć koszty
transakcji i rozłożyć je na kilka
lat.
– Pozyskanie tych terenów
jest priorytetowe i leży
w interesie władz. To najatrakcyjniejsze
i strategiczne
dla rozwoju Zabrza tereny
– stwierdził w rozmowie
z „FiM” rzecznik Krzyśków.
– Oprócz przewidzianych
tu osiedli mieszkaniowych
z całą infrastrukturą
usługową, gros terenów
można sprzedać i zarobić
krocie. Zagospodarowanie
tych nieruchomości wpłynie
na sytuację gospodarczą
miast, zmniejszając skalę
bezrobocia i biedy.
Wobec tak sformułowanej
wypowiedzi, my – bezczelni
dziennikarze „FiM” –
musimy
zadać kilka
prostych pytań:
1. Dlaczego poprzednie
władze Zabrza nie zabiegały,
aby pozyskać te grunty
od Skarbu Państwa?
Miały przecież prawo pierwokupu
i cena byłaby zapewne
niższa. Dodatkowo,
część terenów mogła być
przejęta za darmo pod tzw.
zadania własne gminy.
2. Dlaczego czekały, aż
dostanie je Kościół i zarobi
na tym fortunę?
3. Dlaczego ówczesny prezydent,
Roman Urbańczyk,
dopuścił do tak skandalicznego
procederu?
4. Dlaczego wcześniej
inwestowano w infrastrukturę
tych terenów, podnosząc
ich wartość?
5. Dlaczego podczas
miejskich sesji interpelacje
radnego Józefa Kołacza
w sprawie rozdawnictwa na
rzecz Krk były torpedowane przez
włodarzy Zabrza?
A może nie powinna nikogo
dziwić wiernopoddańcza postawa
byłego prawicowego prezydenta
Urbańczyka (reprezentował przykościelne
Rodziny Zabrzańskie).
No bo skoro ma się dwóch synów
w kościelnych sukienkach (jeden
jest księdzem, drugi – klerykiem)
i pokazuje się z nimi w wyborczych
reklamówkach, to pewnie korzystniej
jest być wiernym poddanym
Kościoła niż społecznikiem...
A teraz uchylmy rąbka tajemnicy
na temat, jak wyglądały kulisy
transakcji stulecia. Roman Urbańczyk
był prezydentem ponad dwie
kadencje. Jego szczodrość dla Kościoła
stała się słynna. Ot, choćby
sowity podarunek dla salezjan,
którzy za 100 zł otrzymali budynki
szkolne warte ponad 2 mln zł,
czy hojność dla Caritasu, który
zgarnął od miasta w jednym tylko
roku pół miliona złotych.
Wszystko to jednak za mało, bo
apetyt Kościoła rósł w trakcie połykania
Zabrza. Milczenie byłych
zabrzańskich włodarzy pozwoliło
archidiecezji na zgarnięcie prawdziwej
fortuny. Teraz Urbańczyk
(ze swoją kliką)
bije się w piersi
i twierdzi, że walczył o te grunty
jak lew, ale nic nie wskórał. Guzik
prawda! W opolskiej AWRSP
wyśmiano nas, gdy zapytaliśmy
o rzekome zabiegi byłego prezydenta.
Ponadto dotarliśmy do korespondencji
między zarządem
miasta a opolską AWRSP. Posiadamy
14 pism, z których jednoznacznie
wynika, że Urbańczyk dogadywał
się – a jakże – w sprawie
przejęcia... ale tylko 155 ha po
pewnym nieuczciwym dzierżawcy.
Zamiast walczyć o całość działek
na terenie miasta, Urbańczyk robił
co?... Onże UWAGA! oferował
AWRSP: „swoje pośrednictwo
w szukaniu wiarygodnych i rzetelnych
dzierżawców na pozostałe tereny”,
jak czytamy w dokumentach
(np. z dn. 7 września 2001 r.).
Ojciec miasta dobrze wiedział,
że te właśnie tereny w długofalowych
planach Zabrza są przeznaczane
pod inwestycje i rekreację.
Wilczy apetyt abp. Zimonia
wciąż rośnie. Jak oceniają kurialiści,
budowa gmachu wydziału
teologicznego w Katowicach ma
kosztować 100 milionów zł,
a wciąż brakuje około 40 mln zł.
Dlatego Kościół przejmie wkrótce
kolejne majątki państwowe. Jak
się dowiedzieliśmy, już teraz
w kilku rejonach Śląska rychtowane
są działki mające zaspokoić
potrzeby arcyksięcia. Szczegóły
nowych rozbiorów Polski – już
w następnej odsłonie „wielkiego
żarcia”, które na koszt Skarbu
Państwa urządziła sobie archidiecezja
katowicka.
Jarosław Rudzki
Dla przeciętnego zjadacza chleba kwota 52,5 miliona
złotych jest kosmiczna i nierealna. Łatwo ją jednak
zestawić z kwotami, którymi dysponuje miasto Zabrze,
i wówczas widać, o jaką kasę chodzi. Otóż haracz, którego
Kościół żąda od miasta, stanowi jedną siódmą jego
całkowitego rocznego budżetu. 52,5 miliona to również
jedenaście razy więcej niż roczna, miejska kwota na pomoc
społeczną. A z tej pomocy w Zabrzu korzysta 7 tysięcy
rodzin (około 20 tysięcy najuboższych). Innymi słowy,
tę armię biedaków można by za taką forsę żywić
przez 11 lat lub stworzyć kilka tysięcy miejsc pracy dla
bezrobotnych zabrzan. Bezrobocie wynosi tu 25 procent.
nr 8, 27.02.2003 r. BIEDNI NA OFIARĘ
Jak to się dzieje, że anachroniczny, konserwatywny i ksenofobiczny Kościół rzymskokatolicki pod przywództwem pana Glempa pcha Polskę w objęcia Unii Europejskiej, czyli samego diabła? A tak, że zarobi w ten sposób 15 miliardów złotych rocznie. Niemożliwe? Bardzo możliwe!
(…) Znajome wróble gnieżdżące się w budynkach rządowych ćwierkają nam, że ceną poparcia przez Kościół wejścia Polski do UE jest nie tyle jakaś tam aborcja czy inne dyrdymały, tylko właśnie owe 15 miliardów złotówek rocznie, których przekazanie Kościołowi zostało już przesądzone. Dodać należy, że cała ta niebotyczna kasa wpadnie jak kamień w studnię, bo finanse „kościelne” są w Katolandzie jawne tylko dla właścicieli piusek. Ponadto mikroskopijna pomoc ze strony Caritasu świadczona jest obecnie tylko dla swoich, tj. dla katolików, którzy muszą się najczęściej okazać odpowiednim zaświadczeniem od swojego proboszcza. (…)
Jarosław Rudzki
nr 10, 13.03.2003 r. ZŁODZIEJ ZAKONNY
Z biblioteki zakonu o.o. franciszkanów na warszawskim Nowym Mieście zginęło 231 książek, m.in. niezwykle cenne starodruki niemieckie i łacińskie, encyklopedie pisane cyrylicą, księgi kanoniczne, dekrety cara Piotra I, a nawet antyczny zegar i stolik o dużej wartości. Po dwóch latach policja wykryła, że złodziejem był ówczesny... przełożony zakonu, ojciec Stanisław C. Ukradł, bo potrzebował na „dostatni” tryb życia ze swoją konkubiną Ewą B. Panienka próbowała starodruki sprzedać w Muzeum Narodowym i wpadła. Obecnie garuje w pierdlu, a jej franciszkański ojciec wolno lata po Warszawie.
nr 7, 23.02.2006 r.
INTERES ŻYCIA
Ksiądz Randal Radic przez 10 lat odprawiał nabożeństwa w najstarszej amerykańskiej świątyni w miasteczku Ripon.
Wreszcie mu się znudziło. wpadł na pomysł, żeby kościół sprzedać. Sfałszował więc dokumenty i uczynił się właścicielem budynku. kupiec się znalazł, dał 525 tys. dolarów, za które duchowny kupił sobie bmw. (…)
TW
nr 10, 13.03.2003 r. EUROENTUZJASTA
Dziesięć lat więzienia grozi księdzu, który rozprowadzał fałszywe euro. Policja nie wyklucza, że pleban był kurierem mającym przetestować polski rynek zbytu. Euroentuzjasta zamiast czekać w areszcie na wyniki prokuratorskiego śledztwa, spędza ten czas w domu swej przyjaciółki – rzecz oczywista. (…)
nr 11, 20.03.2003 r. WSZYSTKO NA SPRZEDAŻ
Choć nie mają na pensje dla nauczycieli i nie
stać ich, żeby utrzymywać szkoły i przedszkola,
To lekką ręką pozbywają się na rzecz kościoła
Dwóch milionów złotych.
W białostockich szkołach wrze.
„To będzie rok oszczędności
w oświacie” – zapowiedział prezydent
Ryszard Tur (lider Archidiecezjalnego
Instytutu Akcji Katolickiej),
uzasadniając plan zmniejszenia
nauczycielskich płac o łączną
kwotę blisko półtora miliona złotych.
„Będziemy dążyć do tego, aby każdy
dyrektor szkoły wiedział wcześniej,
o ile mniejszą kwotę dostanie,
i szukał u siebie oszczędności” – mówi
wiceprezydent Ryszard Zimnoch
(Białostockie Porozumienie Prawicy).
Stanisława Kozłowska, skarbnik
miejski, tłumaczy te zamierzenia
malejącymi wpływami z dotacji
państwa i z dochodów gminy.
Ograniczeniu wydatków oświatowych
służy również wprowadzany właśnie
w życie prezydencki pomysł (budzący
desperację nauczycieli, uczniów
i ich rodziców) na tzw. racjonalizację
szkolnictwa zawodowego w Białymstoku,
zakładający rozwiązanie
trzech zespołów szkół. „Na likwidacji
zyska w równym stopniu uczeń,
jak i budżet miasta. Poprawi się oferta
edukacyjna, a zaoszczędzone na
zamykanych placówkach pieniądze
pójdą na modernizację pozostałych”
– zapewnia obłudnie Ryszard Tur.
W przeznaczonych do likwidacji szkołach
trwają rozpaczliwe akcje protestacyjne.
Tymczasem, zgodnie z polskim
obyczajem, na ruinach tego, co publiczne,
buduje swą materialną potęgę
Kościół kat. Oto przykład.
Do połowy ubiegłego roku w gmachu
przy ulicy Kościelnej 3, w samym
centrum Białegostoku, funkcjonował
Zespół Szkół Ogólnokształcących nr
6, składający się ze Szkoły Podstawowej
nr 23 im. Zamenhofa oraz XII
Liceum Ogólnokształcącego. Ich nieszczęście
polegało na tym, że sąsiadowały
z rezydencją ordynariusza
białostockiego oraz siedzibami
kilku instytucji diecezjalnych,
które tworzą – wraz z katedrą pw.
Wniebowzięcia NMP – swoistą
„dzielnicę kurialną”. Łatwo się
domyślać, jakie katusze przeżywał
biskup Ziemba za sprawą szkolnego
budynku, który zakłócał zbożną
harmonię posiadania.
Akcja poszła sprawnie. Najpierw
przestano przyjmować do liceum,
zaś część budynku, za symboliczną
odpłatnością, gościnnie użyczono
kilku klasom szkoły prowadzonej
przez Stowarzyszenie Przyjaciół
Szkół Katolickich. Jej dyrektor
Henryk Zalewski, z mandatem radnego,
działał w komisjach: edukacji
i kultury oraz rewizyjnej. Z kolei
SP nr 23, placówkę z kilkudziesięcioletnią
tradycją, władze miejskie
„zapomniały” wpisać do projektu
sieci szkół publicznych. Zaniepokojeni
rodzice uczniów wystosowali
protest do Ministerstwa Edukacji
Narodowej. Po kilku tygodniach
radny Jerzy Jamiołkowski (Unia
Pracy) złożył interpelację: „Z pisma
Ministerstwa Edukacji Narodowej
będącego odpowiedzią na skargę rodziców
i nauczycieli szkoły jednoznacznie
wynika, że dotychczasowe
działania wokół SP 23 były niezgodne
z prawem (...). Z analizy dokumentów
nadesłanych do MEN przez
Podlaskiego Kuratora Oświaty nie
wynika, aby organ prowadzący Szkołę
Podstawową 23 wywiązał się z obowiązków,
jakie nakłada na niego
ustawa w przypadku wszczęcia procedury
likwidacji placówki (...). Można
więc wnosić, że podjęto decyzję
o likwidacji szkoły, chociaż zabrakło
stosownej uchwały. Proszę Zarząd
Miasta o wytłumaczenie się
z bezprawnych (naruszających art.
59 Ustawy o systemie oświaty z dn.
7 września 1991 r. – dop. A.T.) działań”.
Na tę interpelację (jak i na
kolejną) J. Jamiołkowski otrzymał
pokrętne, wymijające odpowiedzi
podpisane przez ówczesnego wiceprezydenta
Marka Kozłowskiego
(PiS) nadzorującego w Białymstoku
m.in. politykę oświatową.
Choć proces wygaszania obu
szkół trwał, władze miejskie wygospodarowały
środki finansowe na
przeprowadzenie kosztownych
prac modernizacyjnych, w trakcie
których m.in. wymieniono w budynku
ok. 100 okien. Inaugurację roku
szkolnego 2002/2003 świętowali
w gmachu przy ul. Kościelnej 3 już
tylko „sublokatorzy”, czyli uczniowie
Katolickiego Gimnazjum i Liceum
Ogólnokształcącego. Sam budynek
wciąż jeszcze pozostawał własnością
publiczną i dopiero przed kilkunastoma
dniami misterna intryga znalazła
swój finał. Dowiadujemy się
mianowicie, że Zarząd Miasta
sprzedał nieruchomość przy ul.
Kościelnej 3, wycenioną przez rzeczoznawcę
na 2,4 miliona złotych,
Kurii Metropolitalnej w Białymstoku
za niespełna... 500 tysięcy!
Transakcja odbyła się w drodze bezprzetargowej,
tj. niezgodnie z obowiązującym
prawem.
Ofiarowanie na rzecz kurii blisko
2 mln zł z publicznych pieniędzy rezydujący
w Ratuszu ludzie biskupa
uzasadniają nadzwyczajną wprost
dbałością o... rozwój lokalnej oświaty.
„Można oczywiście myśleć, że miasto
straciło pieniądze, bo mogło sprzedać
budynek jakiejś firmie za kwotę
o dwa miliony wyższą. (...) Ale czy
o to chodzi? My mamy obowiązek
zorganizować sieć szkół i zapewnić
młodzieży w wieku szkolnym miejsce
do nauki” – argumentuje Marek
Kozłowski (aktualnie wiceprzewodniczący
Rady Miejskiej). Wzruszył
tym do łez nauczycieli i uczniów
placówek likwidowanych właśnie
z braku środków finansowych oraz
pedagogów, którym wkrótce obetnie
się i tak już nędzne zarobki.
Na cóż jeszcze można byłoby
przeznaczyć utracone bezpowrotnie
pieniądze? Według ostatniej wersji
projektu budżetu Białegostoku, zadłużone
na 150 milionów zł miasto
redukuje wydatki m.in. na: kulturę
fizyczną i sport (o 1,5 mln zł), budowę
ulic (1 mln zł), gospodarkę komunalną
(530 tys. zł), komunikację
miejską (400 tys. zł). W planach jest
też likwidacja 7 przedszkoli, co – jak
obliczają urzędnicy – pozwoli zaoszczędzić
kwotę 2,5 mln złotych. W tych
najatrakcyjniej położonych zauważono
już zwiadowców w habitach. Zakonnice
interesowały się rozkładem
pomieszczeń, liczbą podopiecznych
oraz... zamożnością ich rodziców.
Ale to przecież nie wszystko.
Przed kilku miesiącami rządząca
Białymstokiem prawica przekazała
7 działek budowlanych „na cele sakralne”
(kuria już zabiega o cztery
dalsze) z możliwością sprzedaży tych
terenów Krk z 75-procentową bonifikatą.
„Przyjęcie uchwały pozwoli na
sprzedaż po obniżonych cenach działek
pod obiekty sakralne, które nie wiadomo
kiedy powstaną, a być może nawet
nie powstaną wcale. I choćby to
nie wiem jak obrazoburczo zabrzmiało
w czyichkolwiek uszach, takie działanie
nazwać należy umożliwianiem
komuś – w tym przypadku Kościołowi
– korzystnej lokaty majątkowej. Pytanie
zasadnicze: czy miasto stać w tej
chwili na fundowanie takich lokat?”
– interpelował radny z UP, Jerzy Jamiołkowski.
Ponieważ wywołani „do tablicy”
milczą, odpowiedzmy za nich:
na prezenty dla Kościoła Białystok
stać będzie zawsze, dopóki stoi
choćby jedna publiczna szkoła czy
przedszkole!
Helena Pietrzak
nr 12, 27.03.2003 r. BRACIA W CELACH
Zakończono wreszcie proces
księży oskarżonych o nielegalne
sprowadzanie samochodów. W ten
sposób w latach 1992–1996 dorabiało
aż 18 sutannowych z Lubelszczyzny.
Auta – zwolnione z cła – były
sprowadzane w ramach działalności
charytatywnej, a w rzeczywistości
sprzedawane osobom prywatnym.
16 księży poddało się karze
bez rozpraw, ale dwaj – pomysłodawca
Eugeniusz W. oraz Wojciech
Z. – odwołali się i „polegli” w drugiej
instancji. Pierwszy księżulo dostał
dwa lata i dwa miesiące, drugiemu
się upiekło – dostał półtora
roku w zawieszeniu. Grzywna, którą
wymierzył sąd – 2500 i 5000 zł
– jest raczej śmieszna, zważywszy,
jak kręcił się interes.
PaS
nr 13, 03.04.2003 r. ELBLĄG
Toczy się kolejna sprawa sądowa o zwrot pieniędzy
wyłudzonych w latach 90. przez księdza Jana Halberdę, wówczas
dyrektora gospodarczego elbląskiej kurii. Tym razem chodzi
o przedsiębiorcę Adolfa S., który pożyczył Halberdzie w 1993
roku 26 tys. dolarów. Biskup Śliwiński, tradycyjnie, odpowiedzialność
za pożyczkę zrzucił na parafię Halberdy.
Przedsiębiorcom (jeśli już muszą) radzimy dawać dolary jako darowiznę
na rzecz Kościoła. Przynajmniej będzie zwrot podatku...
Rys. z „FiM”
nr 14, 10.04.2003 r. ZŁUPILI ZABRZE!
Na wykupienie od archidiecezji katowickiej
terenów w Zabrzu, przekazanych
jej przez Skarb Państwa,
miasto wyda nie 52,5 mln zł, ale przynajmniej
61 mln złotych.
Publikacje w „FiM” („Wilczy głód” nr
30/2002 i „Zabrali Zabrze” nr 5/2003) odsłaniające
kulisy zgarnięcia przez archidiecezję katowicką
ponad 903 ha w strategicznych punktach
Zabrza – w ramach rekompensaty za nieruchomości
utracone w PRL – wywołały prawdziwą
burzę. W naszej redakcji rozdzwoniły
się telefony, egzemplarze gazety w mig rozchwytywano.
Wielu mieszkańców kserowało artykuły
i rozsyłało do miejskich urzędników, radnych.
Niektórzy rozdawali „ulotki” na chodnikach.
Nasz czarny scenariusz sprawdził się:
Kościół stał się właścicielem strategicznych
terenów inwestycyjnych miasta. Koalicja radnych
zgrupowana wokół byłego kościółkowego
prezydenta Romana Urbańczyka
(Rodziny Zabrzańskie) chciała storpedować
próby odkupienia tych terenów przez nowe
władze Zabrza, co stworzyłoby większe możliwości
biznesmenom z Krk.
Przypomnijmy: w październiku 2002 roku
Komisja Majątkowa Rządu i Episkopatu
przekazała archidiecezji ponad 900 ha
gruntów położonych w Zabrzu, a będących
we władaniu opolskiego oddziału Agencji Własności
Rolnej Skarbu Państwa (AWRSP).
W ręce archidiecezji katowickiej trafiły komercyjne
działki wycenione na 52,5 miliona
zł. Ówczesne władze miasta, z prezydentem
Urbańczykiem, dopuściły do tego skandalu, zaś
wszystkie próby protestu były torpedowane. Już
w grudniu 2002 r. ekonom archidiecezji, ks.
Mirosław Piesiur, zaproponował władzom
miasta, aby odkupiły te nieruchomości za 52,5
mln zł. Jednocześnie postawił ultimatum: jeśli
nie będzie odpowiedzi w ciągu trzech tygodni
– mamy już w kolejce innych kupców.
Nowe władze Zabrza podjęły pertraktacje
z katowicką kurią. Miały nadzieję, że uda
się zbić przynajmniej 20 procent proponowanej
ceny, a Kościół rozłoży zapłatę na
kilka lat. Nic bardziej mylnego! W interesach
nie ma litości. Dodatkowo kościelni mieli argument
do szantażu, gdyż bez tych właśnie gruntów
rozwój miasta jest praktycznie niemożliwy.
Podczas rozmów w urzędzie miasta 23 stycznia
br. władze zaproponowały 40 mln zł, tłumacząc
się pustym skarbcem i rosnącymi wydatkami,
m.in. na pomoc społeczną. Nie było jednak mowy
o żadnych ustępstwach. Trzeba zapłacić całą
kwotę, ostatecznie w dwóch ratach: w bieżącym
i przyszłym roku. Koronnym argumentem,
którym podpierała się ciągle strona kościelna,
była zaakceptowana przez AWRSP
cena 52,5 mln zł i ani złotówki mniej. Nie
przeszły propozycje spłaty w czterech ratach.
Jednocześnie kościelni podali swoje warunki:
miasto wpłaci 40 mln zł w ciągu 7 dni od daty
podpisania umowy, pozostałe 12,5 mln zł ma
wpłynąć do 31 marca 2004 r. Wszystko było
zatem ustalone. Teraz radni miejscy mieli wyrazić
zgodę na zwiększenie wydatków budżetowych
o 40 mln zł i wydać zgodę na całą
transakcję. I tak jak można się było spodziewać,
na pierwszej sesji rady miasta, którą poświęcono
odkupieniu od Kościoła własnych gruntów,
radni Rodzin Zabrzańskich storpedowali
sprawę, chcąc ją przenieść dopiero na kwiecień.
Na to tylko czekała katowicka kuria, bo wówczas
kościelni mogliby powiedzieć: zostańcie
z Bogiem, ziemię w kawałkach sprzedamy drożej
innym chętnym.
Podczas sesji wszyscy dowiedzieli się, że
w mieście ludzie mówią tylko o antyklerykalnych
„FiM”, które opisują kuluary transakcji.
Radni w stosunku 13 do 10 głosów, przy jednym
wstrzymującym się, odrzucili dotychczasowe
ustalenia. Powołano specjalną komisję
składającą się z władz miasta i radnych do dalszych
pertraktacji z kurią. Prezydent zirytowany
postawą rady złożył wniosek o zwołanie nadzwyczajnej
sesji rady poświęconej wykupieniu
gruntów. Rozmowy handlowe z kurią ponownie
nie przyniosły żadnych rezultatów. Kuria,
pod presją społeczną, zgodziła się jedynie zrezygnować
z odsetek za przyszłoroczną ratę. Podczas
marcowej nadzwyczajnej sesji prezydent
Gołubowicz dwoił się i troił, żeby przekonać
radnych o celowości wykupienia tych terenów,
tak ważnych dla przyszłości miasta. Wyświetlał
nawet zdjęcia lotnicze, by uzmysłowić, jak cenne
są to ziemie. Za wykupieniem gruntów opowiedziało
się 23 radnych, jeden się wstrzymał.
W końcu władze miasta podpisały umowę
z archidiecezją, zobowiązując się, że pierwszą
ratę – 40 mln zł przekażą biskupowi do 30 czerwca
br. W najbliższym czasie zostanie rozpisany
też przetarg na 7-letni kredyt inwestycyjny. Łatwo
obliczyć, że jeśli nie wzrośnie inflacja, same
odsetki wyniosą przynajmniej 8,5 mln zł.
Samorządowcy zatem wydadzą na całą
transakcję nie 52,5 mln, ale co najmniej
61 mln zł. Czyim kosztem? Naszym.
Jarosław Rudzki
nr 14, 10.04.2003 r. DODAWANIE PO KOŚCIELNEMU
2+2=5
„Za sprawą mediów, finanse Kościoła
stały się swego rodzaju mitem” – twierdzą
biskupi. Ujawnijmy więc trochę faktów.
„Archidiecezja lubelska skończyła ubiegły rok bez zadłużeń.
Jej wydatki wyniosły 9,4 miliona złotych” – ogłosił
abp Życiński już 4 stycznia 2003 roku. Rozchody wyszczególnił
bardzo precyzyjnie:
Ustawa z 17 maja 1989 r. o gwarancjach
wolności sumienia i wyznania
w art. 10 ust. 2 orzeka: „Państwo
i państwowe jednostki organizacyjne
nie dotują i nie subwencjonują kościołów
i innych związków wyznaniowych.
Wyjątki od tej zasady regulują ustawy
lub przepisy wydane na ich podstawie”.
Końcowa klauzula sprawia, że
w świetle licznych przepisów określających
owe „wyjątki”, chociaż jestem
ateistką, muszę jako podatnik partycypować
m.in. w utrzymywaniu uczelni
wyznaniowych (w tym np. Papieskiej
Akademii Teologicznej), ponoszę
koszty nauki religii w szkołach publicznych,
płacę wszelkiego rodzaju
kapelanom (wojskowym, policyjnym,
więziennym, szpitalnym) i odejmuję
sobie od ust, by uregulować kato-duchowieństwu
składki ZUS (80 procent
za „zwykłego” księdza czy zakonnicę,
a 100 – za członków zakonów
klauzurowych oraz misjonarzy).
Poza rozmaitymi przywilejami podatkowymi
i celnymi istnieje też mnóstwo
uregulowań prawnych, które
ułatwiają kościelnym instytucjom pozyskiwanie
z puli publicznej „żywej
gotówki” w formie dotacji, subwencji,
pomocy itp.
Jakiego rzędu są to kwoty, nie wie
nikt. Sam „Kościół nie jest w stanie
tego policzyć” – twierdzi ks. Jan
Drob, główny ekonom Episkopatu
Polski. Z kolei biskup Wiktor
Skworc, przewodniczący Komisji
Ekonomicznej Episkopatu, zapewnia:
„Kościół w Polsce posiada to, co
otrzyma od swoich wiernych w postaci
ofiar, i zasadniczo nic więcej.
Niektóre parafie wynajmują domy
katechetyczne czy oddają w dzierżawę
grunty rolne. Najczęściej mamy
zresztą do czynienia z formą użyczenia,
kiedy to parafia czy diecezja
(...) odstępuje nieodpłatnie swoje nieruchomości,
by pomóc lokalnej społeczności”.
Choć biskup mocno naraża
się na śmieszność, wciskając ludziom
taką ciemnotę, przyjmijmy, że
istotnie ciężar utrzymania większości
katolickich parafii w Polsce spoczywa
wyłącznie na wiernych.
A kto utrzymuje kurie biskupie?
„Ofiary z parafii to jedyne źródło
finansowania instytucji kościelnych”
– podkreśla bp Skworc. – „Większość
kurii diecezjalnych nie udostępnia mediom
rocznych sprawozdań, co nie
oznacza oczywiście, że one nie istnieją.
Poza tym publikowanie przez niektóre
kurie rocznych bilansów już
w styczniu może być mało wiarygodne,
bo nie można tego zrobić w tak
krótkim czasie, o czym dobrze wie
każdy księgowy”. Żeby zweryfikować
cytowane opinie, sięgnęłam do
raportu „Kościół na przełomie wieków”,
opublikowanego 15 marca br.
przez ogólnopolski dziennik, w którym
poświęcono nieco miejsca kosztom
funkcjonowania delegatur watykańskich
w Polsce. Nie znalazłam odpowiedzi,
ponieważ tylko jedna lubelska
kuria archidiecezjalna ujawnia
w raporcie dane o swoich finansach
za 2002 rok (patrz tabela).
Choć rzecz to już znana – odosobnionej
inicjatywie abp. Życińskiego
nadano uroczystą, pełną zachwytów
oprawę medialną – zatrzymajmy się
nad tym sprawozdaniem, zwłaszcza
że wynika z niego, iż w Lublinie ktoś
bezczelnie „rąbnął” ekscelencji 2,56
mln złotych.
Wynikiem zsumowania pozycji
1–4 bilansu jest, bez wątpienia, wymieniona
przez abpa Życińskiego
kwota 9,4 mln zł. Jednak, w wyniku
dodawania liczb przyporządkowanych
wydatkom z punktu 1 od (a) do (h),
mimo kilkakrotnych prób, za każdym
razem wychodziło mi 1 mln 911 tysięcy.
Kto zagarnął resztę, czyli prawie
2,56 miliona?!
Skąd w ogóle wzięły się pieniądze
wydatkowane przez centralę lubelskiego
Kościoła? W każdej diecezji
zarówno parafie, jak i księża
zobowiązani są do ściśle określonych
świadczeń finansowych na rzecz
kurii biskupich, lokalnego seminarium
duchownego, funduszu „Wzajemnej
pomocy kapłańskiej”, Katolickiego
Uniwersytetu Lubelskiego,
Stolicy Apostolskiej (tzw. świętopietrze),
Bazyliki Grobu Pańskiego
w Jerozolimie czy wreszcie świadczeń
na cele misyjne. Część należna
ordynariuszowi i jego współpracownikom
powstaje z tzw. daniny
„od duszy”. Jest ona zależna od liczby
wiernych w parafii oraz od „zobowiązania
osobistego kapłanów
pracujących w duszpasterstwie”, czyli
ryczałtu, którego wysokość
(z uwzględnieniem liczebności parafii)
biskup ustala dekretem. Choć
diecezje nie stosują jednolitych
mnożników i stawek, to wyliczane
na ich podstawie kwoty wpłacane
przez księży i parafie równorzędne
pod względem liczby dusz są bardzo
podobne. Przekonały mnie o tym dane
z diecezji pelplińskiej i łomżyńskiej
oraz archidiecezji łódzkiej.
Na przykład lubelska kuria dysponuje
na swoje całoroczne potrzeby
kwotą około 2,9–3 mln zł,
na którą składają się:
1. Zobowiązania osobiste proboszczów
– 245 parafii x ok. 750 zł
= 183750 zł;
2. Zobowiązania osobiste wikariuszy
i kapelanów – 575 księży nie
będących proboszczami x ok. 500 zł
= 287500 zł;
3. Danina „od duszy” – ok. 1,02
mln katolików x 0,2 zł x 12 m-cy
= 2448000 zł.
Uwzględniając brak godnych
uwagi zysków z funkcjonowania Muzeum
Archidiecezjalnego oraz należącego
do kurii Wydawnictwa
„Gaudium” i pamiętając, że „diecezja
odstępuje nieodpłatnie swoje nieruchomości,
by pomóc lokalnej społeczności”
(o czym zapewnia bp
Skworc...), wygląda na to, że w Lublinie
wydają około 1,5 mln zł więcej,
niż wpływa do kasy i nie popadają
przy tym w długi! Sytuację ratuje
fakt, że ordynariusz Życiński nie
pobiera (oficjalnie!) swojego wynagrodzenia
z kurii, zadowalając się
pensją (1652 zł) profesora KUL.
Gdy goście w sukienkach kpią sobie
z wiernych, jest to problem tych
ostatnich. Nie mogę jednak uwolnić
się od wrażenia, że kpią z wszystkich
Polaków. Anna Tarczyńska
Z ostatniej chwili:
W kontekście wypowiedzi sekretarza
SLD, Marka Dyducha nt. pazerności
Kościoła – odezwał się ekonom
Episkopatu, ks. Drob: „Kościół katolicki
w Polsce nie prowadzi żadnej działalności
gospodarczej i nie jest opłacany
przez państwo, tylko z tacy”.
NIESAMOWITA BEZCZELNOŚĆ!!!
1. Wydatki kurii – 4 mln 500 tys. zł, na którą to kwotę składają się:
a) budowa Ośrodka Dialogu Wschód-Zachód w Lublinie
– 900 tys. zł
b) remont domu rekolekcyjnego w Nałęczowie – 127 tys. zł
c) modernizacja serwera komputerowego – 85 tys. zł
d) badania socjologiczne życia religijnego – 80 tys. zł
e) pomoc misjonarzom z Lubelszczyzny – 70 tys. zł
f) pensje 33 pracowników kurii – 478 tys. zł
g) opłaty za telefony, gaz, energię – 163 tys. zł
h) opłaty pocztowe – 8 tys. zł
2. Wyższe Seminarium Duchowne – 1 mln 400 tys. zł
3. Prace remontowe w archikatedrze – 1 mln 700 tys. zł
4. Caritas archidiecezji – 1 mln 800 tys. zł
Łącznie: 9 mln 400 tys. zł
nr 14, 10.04.2003 r.
Na terenie parafii bł. Urszuli Ledóchowskiej znaleziono dwa tiry
z identycznymi numerami rejestracyjnymi. Proboszcz parafii jest...
przedstawicielem firmy spedycyjnej „Parton”, która przewozi m.in.
podpaski. Są podejrzenia, że duchowny chciał obejść koncesję na
transport międzynarodowy. Sprawę bada policja.
Zaraz tam przestępstwo! To było cudowne rozmnożenie.
nr 15, 17.04.2003 r. BOGU TRZEBA PŁACIĆ!
„Jeśli myślicie, że w chorobie pomogą
wam lekarze i lekarstwa, to się
mylicie” – grzmiał z ambony ksiądz
Mieczysław podczas niedzielnej
mszy w Gąbinie (gm. Ustka).
Według niego, lekarstwa to jedynie
półśrodek w zwalczaniu choroby,
a zdrowie może dać tylko Bóg. Jednak
najpierw trzeba zapłacić... o dziwo,
nie Bogu, a księdzu. Co ma napełnianie
księżych kieszeni złotówkami
do wyzdrowienia wiernych?
Proboszcz zrugał owce. „Jeśli będziecie
skąpi, nigdy nie będziecie bogaci”
– mówił i dał wiernym receptę,
w jaki sposób mają się wzbogacić.
– „Pamiętajcie, że to, co dajecie na
tacę, zostanie wam zwrócone w dwójnasób.
Dlatego dając mało, mało dostaniecie
i zawsze będziecie biedni”
– wyjaśnił w przystępny sposób. Droga
krzyżowa i Gorzkie żale są w Gąbinie
obowiązkowe. „Sprawdzam
obecność, a z tymi, których nie było,
będę rozmawiał osobiście” – zapowiedział
władca parafii. P.
Rys z „FiM”
nr 15, 17.04.2003 r. DAWAJ KASĘ
Pani Maria z Chełma pod koniec ubiegłego
roku otrzymała przesyłkę, której
nadawcą był Instytut im. ks. Piotra
Skargi w Krakowie. W kopercie znalazła
kalendarz z Matką Boską Fatimską...
I list z prośbą o wpłacenie na konto Instytutu
kwoty do wyboru: 30 zł, 50 zł, 100 zł
(lub innej) wraz z imiennie wypełnionym drukiem
przekazu pocztowego. Mimo że niczego
nie zamawiała, wysłała 20 zł. Szybko otrzymała
drugą przesyłkę. Tym razem
w środku było dewocyjne pisemko
„Przymierze z Maryją”,
którego oczywiście także nie zamawiała,
oraz list z prośbą jak
wyżej i blankietem przekazu.
Pani Maria napisała więc list
do prezesa Instytutu, Sławomira
Olejniczaka, którego podpis figurował
na obu pismach. Uprzejmie
podziękowała za przesyłkę,
wyjaśniając, że ma prawie osiemdziesiąt
lat, jest inwalidką pierwszej
grupy i utrzymuje się z bardzo
niskiej emerytury, w związku
z czym często brakuje jej pieniędzy
na leki. Krótko mówiąc,
nie stać jej na wspieranie akcji
Instytutu. Na zakończenie ośmieliła
się nawet sama poprosić
o wsparcie finansowe, ponieważ
doczytała się, że Instytut zajmuje
się działalnością charytatywną.
Półtora miesiąca później
w skrzynce znalazła przesyłkę.
W pierwszej chwili sądziła, że
to spóźniona odpowiedź na jej list. Ale nic
z tego. W środku była broszurka pt. „Droga
krzyżowa do prywatnego odmawiania” i pismo
podpisane przez prezesa Instytutu,
w którym jak zwykle przez trzy strony lał
wodę o chrześcijańskiej misji
zbawienia świata tylko po to,
by na czwartej wyjawić, że
znowu chce kasy (tym razem
już więcej). Ku wielkiemu
oburzeniu pani Marii swoje żądanie prezes
wyartykułował nader zwięźle i kategorycznie:
„Naszym celem jest rozpowszechnienie w Wielkim
Poście jak największej liczby egzemplarzy
»Drogi Krzyżowej«. Dlatego też proszę w miarę
możliwości jak najszybciej wesprzeć nas finansowo
kwotą 30, 50, 100 zł (lub inną), aby
zagwarantować sukces tego wielkiego przedsięwzięcia”.
Trudno się jednak dziwić, że panu Olejniczakowi
kasa potrzebna jest na gwałt. Stowarzyszenie
Kultury Chrześcijańskiej im.
P. Skargi, z którego Instytut się wyodrębnił
(nie do końca, bowiem – choć adresy i konta
obu firm są różne – prezes jest jeden!),
prowadzi od kilku miesięcy bardzo kosztowną
kampanię antyunijną. Polega ona m.in.
na wykupywaniu w prasie dwustronicowych
reklam (a to prawdziwa kupa szmalu), które
prezentują najbardziej absurdalne argumenty
przeciwko wstąpieniu Polski do Unii.
Rozumiemy. Tylko dlaczego wyciąga się
ostatnie grosze z kieszeni starych, schorowanych
ludzi, a następnie pieniądze przeznaczane
na tak „szczytny i zbożny cel” jak izolacja
Polski w Europie, nazywa się działalnością
charytatywną?
Anna Kalenik
Na prośbę zainteresowanej imię zostało
zmienione.
nr 16, 24.04.2003 r. ARCYBISKUPOWI W ŁAPĘ
Kłopot mają abp Gocłowski, metropolita gdański, dwaj gdańscy biznesmeni, Janusz G. i Tadeusz K., oraz gdynianin Wojciech J. Powodem jest badanie przez prokuraturę powiązań pomiędzy gdańską kurią a biznesmenami, którzy pośredniczyli w obrocie ziemią w jednej z największych afer w województwie
pomorskim. Toczy się też proces Brunona S., byłego szefa gdańskiego oddziału AWRSP, który
bezprawnie obdarował Krk dziesiątkami hektarów państwowej ziemi. Prokuratura ponadto chce dokładnie ustalić, dlaczego kuria korzystała z usług pośredników i nie sprzedała gruntów bezpośrednio chętnemu nabywcy oraz dlaczego abp Gocłowski zdecydował się sprzedać ziemię poniżej wyceny dokonanej przez bank. Mechanizm był bardzo prosty. Parafie, które otrzymują od państwa grunty, przekazują je gdańskiej kurii, a co bardziej atrakcyjne kawałki biskup sprzedaje na biegu za krocie. Tak było również z 15 hektarami w Jankowie. Zagadką natomiast jest udział w tym biznesie trzech trójmiejskich pośredników. W kwietniu 2000 r. gdańska kuria sprzedała tym panom ziemię w Jankowie za milion złotych, ci zaś następnego dnia opchnęli ją firmie deweloperskiej BTI za 5,5 mln zł! Mimo to BTI zrobiło świetny interes, bo ziemia warta była 12 milionów. Firma dostała świetne warunki finansowe, ziemię podzieliła na działki, a dziś stoi tam osiedle domków jednorodzinnych. Istnieje podejrzenie, że kurialiści dostali swoje pod stołem.
J. Koser
nr 21, 29.05.2003 r. RYWIN TO PIKUŚ
Co tam Rywingate! Kościelna firma „Stella
Maris” z Gdańska niczym magnes przyciągała
nie tylko zwyczajnych oszustów, ale i wysokich
urzędników państwowych. Za wszystkim krył się
niewyobrażalny szmal.
Oto nasze nowe ustalenia
w sprawie wielokrotnie opisywanej
przez „FiM”.
Piotr K., wysokiej rangi urzędnik
państwowy pełniący w latach
1999–2001 obowiązki doradcy i szefa
gabinetu politycznego minister
zdrowia Franciszki Cegielskiej, wykorzystywał
swoją pozycję, by robić
brudne interesy z Tomaszem W.,
szefem archidiecezjalnego wydawnictwa
„Stella Maris”. Piotrowi K.,
ósmemu podejrzanemu w sprawie
gigantycznych nadużyć w firmie
podległej abp. Gocłowskiemu, Prokuratura
Apelacyjna w Gdańsku postawiła
właśnie zarzuty.
Zarzuca się mu m.in. tak zwane
przestępstwo urzędnicze (art.
231 kk), czyli działalność na szkodę
interesu publicznego. Za swoje
grzeszki może nawet przez trzy lata
oglądać niebo w kratkę. Prokuratura
Apelacyjna w Gdańsku nie
chce na razie ujawnić szczegółów.
Nam jednak udało się dowiedzieć
sporo o działalności zapobiegliwego
Piotra K.
Piotruś Pan
Wszystko wskazuje na to, że wykorzystując
swoją pracę w ministerstwie,
prowadził ostry i nielegalny
lobbing dla sopockiej spółki Greenhouse
Capital Management, która
zajmuje się skupowaniem długów...
szpitali. Pracując w ministerstwie,
miał dostęp do ważnych informacji.
Wiedział m.in. bardzo dokładnie,
który ze szpitali robi bokami
z powodu tzw. zobowiązań wymagalnych,
czyli takich, które natychmiast
trzeba spłacić, bo jak nie,
to do drzwi zapuka pan komornik.
Na razie – zamiast komornika – pukali
przedstawiciele firmy Greenhouse
i proponowali wykup długów.
Niektórzy z szefów pomorskich szpitali
decydowali się na sprzedaż
zadłużenia, ponieważ wcześniej zetknęli
się z Piotrem K., on zaś mocno
ich przekonywał, że tej właśnie
spółce warto powierzyć spłatę zobowiązań.
Przekonywał za pomocą swojej
ministerialnej wizytówki. Działania
lobbingowe tak sobie upodobał,
że prowadził je nawet wtedy,
kiedy już nie pracował w Ministerstwie
Zdrowia. Podczas wielu spotkań,
m.in. w obecności osób odpowiedzialnych
za pomorską służbę
zdrowia w ówczesnym Sejmiku Wojewódzkim
i Urzędzie Marszałkowskim,
dyrektorzy szpitali wyrobili sobie
jasny pogląd, że firma Greenhouse
to firma polecana przez Ministerstwo
Zdrowia.
Dzięki obrotności i zabiegom
Piotrusia Pana, spółka
Greenhouse zawarła około 400
umów w sprawach spłaty zadłużeń
publicznych placówek służby zdrowia
na łączną kwotę 12 mln złotych.
Oferowane przez spółkę transakcje
były bardzo niekorzystne dla
szpitali, ponieważ odsetki sięgały zwykle
kilkudziesięciu procent. Oznaczało
to, że firma spłacała na przykład
2 mln, a szpital musiał jej oddać po
pół roku 3 mln złotych. Jak nie – to
puk, puk, wita was pan komornik.
Była to bardzo prosta droga do przejmowania
za długi placówek państwowej
służby zdrowia przez prywatne
firmy, które odkupiły je np. od spółki
Greenhouse. Z jednej strony
– można się dziwić niefrasobliwości
szefów publicznych szpitali, którzy
szli na taki układ, z drugiej jednak
– była to szansa na przetrwanie.
Ale nie tylko o zwykłą indolencję
chodzi. Okazuje się, że były dyrektor
szpitala w Wejherowie, który
w 2001 r. przekazał spółce Greenhouse
800 tys. zł długu, jest dziś
wicedyrektorem... spółki Greenhouse!
Ot, taka ciekawostka. Mieliśmy
okazję rzucić okiem na roczny bilans
spółki. Kiedy zobaczył to biegły
księgowy, nie mógł się nadziwić,
z czego ta firma żyje, bo bilans wychodził
równiutko na zero.
Drugim wątkiem działalności
Piotrusia Pana była jego praca na
umowę zlecenie w prywatnej firmie
Szpitale Gdańskie spółka z o.o. Fuchę
tę zapobiegliwy szef gabinetu
politycznego MZ łączył bez przeszkód
z pracą w ministerstwie. Tak
się jednak składało, że prywatna
spółka Szpitale Gdańskie dziwnym
trafem była wyraźnie preferowana
przy zawieraniu umów z Pomorską
Regionalną Kasą Chorych. Preferencje
te objawiały się zawieraniem
bardzo korzystnych kontraktów na
usługi medyczne, które wyceniano
wielokrotnie drożej niż te same
zabiegi w publicznych placówkach
służby zdrowia. Standardem było,
że jedna procedura medyczna
w zwykłym szpitalu wyceniona była
na 3500 zł, a w SG – na 7300 zł.
Co prawda kasy chorych to już historia,
gdyż w ramach kolejnej reformy
służby zdrowia zastąpiono je
Narodowym Funduszem Zdrowia,
ale tak naprawdę... nic się nie zmieniło.
Urzędnicy zostali ci sami i obowiązują
te same umowy. Według
kontraktów z PRKCh podpisanych
wcześniej – za czasów lobbingu Piotrusia
Pana – Szpitale Gdańskie nadal
otrzymują z państwowej kasy
więcej niż szpitale publiczne. Za zabieg
chirurgii naczyniowej państwo
płaci prywatnej spółce równowartość
9762 punktów (8–10 zł za
punkt), a swojemu, czyli publicznemu
szpitalowi, równowartość 1831
punktów.
Nieśmiało sugerujemy panom
prokuratorom i specom z ABW, aby
przyjrzeli się genezie firmy Szpitale
Gdańskie sp. z o.o. Warto by na początek
sprawdzić, skąd SG wzięły
kasę np. na rozpoczęcie działalności.
Może wtedy będzie łatwiej zrozumieć
pewne rzeczy. Na przykład
to, że jeden z głównych podejrzanych
w aferze arcybiskupiej pralni
pieniędzy, czyli wydawnictwa „Stella
Maris” – Tomasz W. – był prezesem
i nadal jest jednym z udziałowców
Szpitali Gdańskich! Czyżby
więc zdrowotny biznes kręcił
się pod bacznym okiem i sutanną
abp. T. Gocłowskiego? Nie śmiemy
nawet przypuszczać, że być może
z tego właśnie powodu ABW wyłączyła
jawność zebranych przez siebie
materiałów w tej sprawie i teraz
prokuratorzy muszą opędzać się
od wścibskich dziennikarzy...
Ośmiu podejrzanych
– Śledztwo w sprawie gigantycznych
przekrętów w „Stella Maris”
nadal trwa – mówi Krzysztof
Trynka, rzecznik prasowy Prokuratury
Apelacyjnej w Gdańsku.
– Badane są kolejne wątki i nie wyklucza
się postawienia zarzutów
następnym osobom.
Przypomnijmy. Sprawa „Stella
Maris” wybuchła jesienią ubiegłego
roku, gdy komornicy z Gdańska
i Słupska postanowili przystąpić do
egzekucji długów, wyciągając łapy po
majątek Kościoła. Początkowo arcypasterz
Gocłowski bagatelizował
sprawę, by nie dopuścić do uszczerbku
swoich włości, jednakże wkrótce
zupa się wylała. Prawdopodobnie pod
ciężarem faktów sam kardynał
Glemp wyraził zgodę na prowadzenie
śledztwa, które... jest odpryskiem
dochodzenia prowadzonego w sprawie
PZU Życie i Wieczerzaka. Już
dziś wiadomo z całą pewnością, że
w archidiecezjalnej firmie prano brudne
pieniądze i kradziono olbrzymią
kasę. W tym procederze mieli znaczący
udział szefowie „Stella Maris”
– ks. Zbigniew B. i Tomasz W. Postawiono
im już zarzuty i zaserwowano
państwowy wikt w celi.
O skali nadużyć niech świadczą
zarzuty postawione choćby ks.
Zbigniewowi B. Za jego sprawą
„Stella Maris” wydawała zaprzyjaźnionym
firmom lewe faktury, w wyniku
czego państwo straciło na podatkach
około 30 mln zł. Ponadto
dyrektor w sutannie przywłaszczył
sobie ekstra ponad 20 mln zł. Na
skutek oszustw prawie 10 mln stracił
jeden z banków.
Prokuratorskie zarzuty obejmują
także inne osoby zamieszane
w nadużycia w „Stella Maris”, o czym
pisaliśmy kilkakrotnie (m.in. „FiM”
1/2003). Na skutek działalności
Janusza B. doszło do uszczupleń podatkowych
sięgających 24 mln zł. Organa
ścigania zajęły znaczny majątek
wielu podejrzanych, ale jeszcze raz
okazało się, że w wielu przypadkach
państwo jest bezsilne. Wspomniany
Janusz B. przed postawieniem zarzutów
zdołał pozbyć się majątku na
rzecz rodziny. Prokurator chce „odkręcić”
sprawę, nie wiadomo jednak,
czy starczy mu determinacji i sił.
Obecnie żaden z podejrzanych
w sprawie nadużyć w „Stella Maris”
nie przebywa za kratkami. Ksiądz
Zbigniew B. i Tomasz W. opuścili cele,
wpłacając po 300 tys. zł poręczenia
majątkowego. Trzem kolejnym
osobom areszt tymczasowy zamieniono
na 100-tysięczne poręczenia
majątkowe. Sprytny Janusz B., któremu
udało się „uciec z majątkiem”,
musiał wpłacić kwotę przekraczającą
1,2 mln złotych. W przypadku kilku
głównych podejrzanych zabezpieczono
drogie samochody i sporo akcji.
Prokuratura nie wyklucza, że niedługo
zarzuty postawi kolejnym osobom.
Jacek Koser
Piotr Sawicki
nr 22, 05.06.2003 r. ZIEMIE WYCYCKANE
Według najnowszych danych (koniec I kwartału 2003 r.) Agencja Własności Rolnej Skarbu Państwa (AWRSP) przekazała wszystkim kościołom 65 875 ha gruntów w całym kraju. Z tego 96 procent przypadło na Kościół watykański. Kościelny rozbiór Polski wciąż trwa, a w niektórych rejonach kraju nawet się nasila. Dotychczas najwięcej ziemi dostali księża na terenach województwa wielkopolskiego – 15 654 ha – i kujawsko-pomorskiego – 14 113 ha. Według art. 70a wspomnianej ustawy znowelizowanej w 1991 r., państwo polskie zgodziło się – do odwołania – przekazywać każdej parafii i zakonnej placówce działającej lub podejmującej działalność po wojnie na tzw. ziemiach zachodnich i północnych – grunty rolne. Diecezje, kurie, seminaria duchowne, niższe seminaria, szkoły zakonne, bursy, czy domy starości mogą otrzymać nawet po 50 ha. Parafiom państwo może przekazać na własność do 15 ha, zaś zgromadzeniom zakonnym na gospodarstwa rolne – 5 ha. Wystarczy złożyć wniosek do wojewody, uzyskać zgodę AWRSP i już parafia lub kuria staje się właścicielem państwowych hektarów. Kuriozalny zapis we wspomnianej ustawie dotyczy wszystkich parafii działających lub powstałych po 8 maja 1945 r. na ziemiach zachodnich i północnych, a także tych, które są tam tworzone obecnie. Ustawa nie określa ani wartości gruntu, ani nie zapobiega w żaden sposób późniejszemu kościelnemu handlowi ziemią. Usytuowanie gruntów i jego wartość zależy już od konkretnych targów między klerem a AWRSP. Biznesmeni w sutannach ochłapów nie chcą, wybierają ziemie najwyższej klasy, dobrze usytuowane i jak najbliżej parafii. Czarny scenariusz przejmowania państwowych gruntów przez kler nasilił się ostatnio na Opolszczyźnie, gdzie nie ma tygodnia, żeby któraś z parafii nie występowała po państwowe hektary. Tylko w kwietniu br. wpłynęło 7 takich podań. W trakcie załatwiania – jak nas poinformował Kornel
Zieliński, dyrektor opolskiej AWRSP – są wnioski 22 parafii: a 11 z diecezji opolskiej, 7 z diecezji katowickiej z okolic Raciborza i 4 z diecezji wrocławskiej. Dotychczas opolska AWRSP na utworzenie lub powiększenie kościelnych gospodarstw rolnych przekazała nieodpłatnie w województwie śląskim: diecezji katowickiej (4 parafiom i zakonowi) – 93 ha, diecezji gliwickiej dla seminarium, kurii i parafii – 104 ha. W województwie opolskim diecezja opolska otrzymała dla kurii 49 ha gruntów, misyjne seminarium w Nysie – 5 ha, a jednemu ze zgromadzeń zakonnych sprezentowano 8 ha. Podarunkiem w postaci 122 ha nie pogardziło także 12 opolskich parafii. Dotąd diecezja opolska a diecezja wrocławska – 211 ha. Prawdziwy boom w napływie nowych wniosków w ostatnich miesiącach źle wróży na przyszłość. Na terenie diecezji opolskiej jest 396 parafii i 120 placówek zakonnych. Skromnie licząc, Krk na Opolszczyźnie przejmie ponad 7 tys. ha gruntów.
Państwowy tort dla Kościoła na Śląsku Opolskim może mieć wartość – lekko licząc – ponad 35 mln zł, a według cen rynkowych – grubo ponad 140 mln zł. Do tego dochodzi roczna kasa z dzierżawy – ponad 2 mln (ok. 300 zł/ha rocznie – dane AWRSP). Skąd u opolskich proboszczów nagłe zainteresowanie rolnictwem, a raczej ziemią? Odpowiedź jest oczywista. Wstąpienie Polski do Unii Europejskiej z pewnością podniesie ceny
gruntów na terenach poniemieckich. Można je będzie sprzedać z wielokrotnym zyskiem lub wydzierżawić. Rozwój kościelnego gospodarstwa wesprą także unijne dopłaty i fundusze. Biznesmeni w sutannach już zacierają ręce i szykują kiesy. Procedura przekazywania państwowych gruntów decyzją wojewody trwa krótko.
– Jeśli proboszcz dobrze przygotuje dokumentację geodezyjną, przekazanie gruntów parafii może zająć 3 miesiące. Szczególnie kiedy wnioskuje o przyznanie wybranych już działek i po wstępnych uzgodnieniach
z dotychczasowym dzierżawcą – powiedział „FiM” Just Rożynek z Urzędu Wojewódzkiego w Opolu. Dla opolskiego kleru hektary za Bóg zapłać to złoty interes. Dla pustego Skarbu Państwa – tragedia i skandal. Dla społeczeństwa – dowód przewodniej roli Kościoła.
Jarosław Rudzki
Nieruchomości przekazane kościołom z majątku AWRSP
(dane z I kwartału 2003 r.)
Województwo Powierzchnia (w ha)
wielkopolskie 15 654
kujawsko-pomorskie 14 113
zachodniopomorskie 7 488
dolnośląskie 6 365
pomorskie 6 003
warmińsko-mazurskie 5 454
lubuskie 3 080
śląskie 2 286
lubelskie 1 596
podkarpackie 1 595
małopolskie 706
mazowieckie 713
podlaskie 407
opolskie 366
świętokrzyskie 41
łódzkie 8
razem 65 845
Oprac. JR – na podstawie informacji rzecznika prasowego AWRSP w Warszawie
nr 22, 05.06.2003 r. ZIEMIE OBIECANE
Ks. Tadeusz Nowokz Bielska-Białej to zasłużony kapłan i dobry obywatel Watykanu – za bezcen wyłudził cztery działki rolne, o których potencjalni kupcy z grubymi portfelami mogli tylko pomarzyć.
Tego zbożnego dzieła dokonał przy pomocy swojego współpracownika Marka Piotrowskiego i zaufanego szefa bielskiego oddziału Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa (AWRSP) – Adama Mrowca. Wartość
rynkowa watykańskich włości z dnia na dzień rośnie, bo leżą one w centrum planowanych przez miasto inwestycji budowlanych. Wkrótce metr kwadratowy zakupionej przez wielebnego za grosze ziemi będzie kosztował 120 złotych. Dwunastokrotnie więcej! Ks. Tadeusz Nowok to gruba ryba w czarnych strukturach Podbeskidzia. Proboszcz parafii św. Jana Chrzciciela w Bielsku-Białej, dyrektor diecezjalnego radyjka, organizator narodowej pielgrzymki Polaków do Rzymu, a przede wszystkim, od lipca 2000 r., współprzewodniczący Wspólnej Komisji Majątkowej Rządu i Episkopatu. Komisja ta, w czteroosobowym
składzie – Zbigniew Wrona, Krzysztof Wąsowski, Aleksandra Sulkowska, ks. Tadeusz Nowok – od 13 lat przyznaje grunty z AWRSP konkretnym parafiom w ramach rekompensaty za zagarnięte po II wojnie światowej mienie. I wszystko wskazuje, że przyznawać będzie do końca świata i dzień dłużej. Do tej pory pozytywnie rozpatrzyła 3054 postulaty. Brawo! Kościelnej karierze Nowoka nie zaszkodziła afera obyczajowa („FiM” 13/2001). Cóż znaczy pożądanie cudzej żony wobec powołania do służby Kościołowi?! Nowok musiałby nie być katolickim księdzem, żeby nie skorzystać z możliwości wzbogacenia się cudzym kosztem. Spryciula dopatrzył się, że i jego parafii państwo jest coś winne. Połakomił się na cztery najatrakcyjniejsze
w Bielsku działki o łącznej powierzchni 9,5 ha, ulokowane w strategicznym punkcie – u stóp góry Dębowiec, w rejonie kolejki na Szyndzielnię, gdzie przebiega chętnie uczęszczany szlak turystyczny. Pełnomocnikiem swoich czarnych interesów uczynił Marka Piotrowskiego, który już wielokrotnie z ramienia episkopatu reprezentował instytucje kościelne w AWRSP i negocjował ceny przyznawanych Krk gruntów. I tym razem Piotrowski spisał się wyśmienicie. Szybko dogadał się z Adamem Mrowcem, odpowiedzialnym przed AWRSP
w Opolu za państwowe grunty przekazywane parafiom Podbeskidzia na wniosek Komisji Majątkowej. Usłużny Mrowiec wycenił księdzu grunty na 15 proc. ich rzeczywistej wartości. Dwa miesiące później proboszcz, w tajemnicy przed kurią, bezprawnie sprzedał parafialny łup. Piotrowski, w podzięce za lojalność i skuteczność, dostał za symboliczne 2 zł od m kw. najatrakcyjniejszą z czterech działek (3,2 ha). Jej wartość szacuje się na 1,2 mln, licząc 40 zł za m kw. według obowiązującego obecnie cennika. Drugą działkę (0,33 ha) ks. Nowok opylił... sam sobie za 10 zł od m kw. Pozostałe dwie działki o łącznej powierzchni prawie 6 ha kupiły prywatnie inne osoby. Urząd Miasta Bielska, wyłączny właściciel wszystkich przyległych terenów, chciał już w 1994 r. wybudować pod Dębowcem nowoczesną bazę turystyczną z pensjonatami, parkingami i pawilonami handlowymi. Przez osiem lat starał się bezskutecznie w bielskiej AWRSP o przyznanie ziemi. Każda z sześciu próśb spotkała się z odmową Mrowca, uzasadnioną tym, że „zgodnie z planem zagospodarowania przestrzennego teren jest przewidziany pod uprawy rolne”. Jakież było zdziwienie urzędników, gdy dowiedzieli się o „zakupieniu” spornego gruntu przez księdza. Pokątna transakcja agentów Watykanu związała miastu ręce.
Nie koniec na tym. Zaraz po przejęciu ziemi pod Dębowcem ks. Nowok, wciąż współprzewodniczący Komisji Majątkowej, odpalił parafii św. Bartłomieja w Grodźcu Śląskim, reprezentowanej przez znanego nam Marka
Piotrowskiego, kolejne cztery smakowite działeczki w sąsiedztwie Szyndzielni. Wycenę zrobił oczywiście Mrowiec, ustalając stawkę na 3,2 zł za m kw. Z okazji skorzystał znów Nowok i osobiście nabył za 33 tys. zł dwie z czterech działek o łącznej powierzchni 1,4 ha. Cena ziemi w tym miejscu jest co najmniej trzy razy wyższa. Dziś sutannowy szabrownik posiada 1,73 ha świetnie usytuowanej ziemi, zdobytej za mniej więcej 15 proc. realnej wartości. Ile jeszcze musi upłynąć czasu, aby ktoś położył kres podobnej grabieży i walnął pięścią
w stół? Księżowski stół?!
Damian Pluta
Z ostatniej chwili: Księdza Nowoka odwołano ze Wspólnej Komisji Rządu i Episkopatu.
Rys. z „FiM”
nr 27, 10.07.2003 r. WYMODLONE DOTACJE
Wrocław chwali się odnowionym
rynkiem, lecz wystarczy
krótki spacer ze Starówki
do śródmiejskiej dzielnicy, żeby
zobaczyć typowe slumsy.
Załamanie się planu remontów
domów tłumaczone jest mniejszymi
wpływami do kasy miasta. Wszystko
to prawda, jednak nie do końca.
Bo mimo wszystko znaleziono pieniądze
dla gospodarzy i właścicieli
„historycznych obiektów”, które nie
należą do gminy. Czy już wiadomo,
o jakie obiekty chodzi? 1,5 mln zł
przyznano w sumie bibliotece Ossolineum,
klubowi sportowemu Gwardia
oraz... 16 parafiom. Kościoły
otrzymały od miasta: Wniebowzięcia
NMP (Ołtaszyn) – 20 tys. zł; Michała
Archanioła – 50 tys.; św. Macieja
– 180 tys.; św. Macieja (kościół
rektoralny) – 70 tys.; św. Elżbiety
– 50 tys.; św. Doroty – 110 tys.; św.
Anny (Pracze Odrzańskie) – 60 tys.;
św. Wojciecha – 70 tys.; Bożego Ciała
– 350 tys.; katedra św. Jana Chrzciciela
– 80 tys.; Matki Bożej Królowej
Polski (Jerzmanów) – 50 tys.;
katedra prawosławna Narodzenia
Przenajświętszej Bogarodzicy – 25
tys.; św. Wincentego – 130 tys. złotych.
Klasztory: Sióstr Urszulanek
– 25 tys., oo. Franciszkanów – 20
tys. złotych. Warto też przy okazji
przypomnieć darowiznę sprzed paru
lat złożoną przez ówczesnego ministra
kultury Michała Ujazdowskiego
– 1 milion złotych – na remont
kościoła św. Stanisława, Doroty
i Wacława. To, co kościelne, musi
błyszczeć, ale to, co dla szarych ludzi
– może śmierdzieć.
J.Sz.
nr 31, 07.08.2003 r. WŁOCHY
Włoscy prokuratorzy stwierdzili, że Roberto Calvi
– blisko związany z Watykanem dyrektor Banco Ambrosiano – nie
popełnił w 1982 roku samobójstwa w Londynie, lecz został tam zamordowany
przez mafię. Takie wyniki przyniosło śledztwo wznowione
w ubiegłym roku. Calvi, zwany „bankierem Boga”, był odpowiedzialny
za katastrofę finansową swojego banku w wyniku przestępczych
machinacji z udziałem Banku Watykańskiego. Watykan,
który ukrywał zamieszanego w aferę arcybiskupa Marcinkusa, nigdy
nie wziął na siebie odpowiedzialności za bankructwo, choć dzięki
pomocy Opus Dei (setki milionów dolarów!) spłacił częściowo
klientów Banco Ambrosiano.
Czekamy na odcięcie się od powiązań z mafią „Głowy wszelkich
głów”. Czy może jeszcze nie czas rozliczać się z tego, co ciągle
trwa...?
nr 32, 13.08.2003 r. DARY PANA (PREZYDENTA)
Ponad 9 milionów złotych dostał w tym roku
Kościół katolicki w Lublinie na szerzenie
oświaty i kultury. Za taką kasę można szerzyć,
szerzyć i szerzyć...
Dary Pana (prezydenta)
Ten sporządzony przez prezydenta Lublina
Andrzeja Pruszkowskiego (PiS) prima sort dokumencik
właśnie wpadł w nasze łapska. Kwit nazywa
się: „Wykaz dotacji dla podmiotów niezaliczanych do
sektora finansów publicznych i niedziałających w celu
osiągnięcia zysku w 2003 roku”. A te „podmioty
niezaliczane”... jak myślicie, co to jest?
Najwięcej kasy wydoiły niepubliczne szkoły katolickie,
które rzekomo utrzymywane są jedynie przez
Kościół i rodziców. Jaka jest prawda? Proszę bardzo:
XXI Liceum Ogólnokształcące im. Św. Stanisława
Kostki otrzymało od samorządu 1 602 200 zł!
Gimnazjum noszące imię tego samego patrona
– 600 tys. zł, Pallotyńskie Gimnazjum im. Stefana Batorego
– 310 tys. zł, Pallotyńskie LO im. S. Batorego
– 285 tys. zł, a Katolicka Szkoła Podstawowa im.
św. Jadwigi Królowej Polski – ponad 160 tys. zł.
O oświatowej drobnicy spod znaku Krk, czyli tych,
którzy wzięli po kilkadziesiąt tysięcy złotych nie będziemy
nawet wspominać!
Zatrzymajmy się jeszcze przy przedszkolach, które
okazały się nie mniej pazerne niż szkoły. Przedszkole
Parafialne im. bł. Honorata Koźmińskiego
zainkasowało ponad 740 tys. zł, a Katolickie Przedszkole
im. św. Franciszka z Asyżu – prawie 570 tys. zł.
Sporo publicznego grosza trafiło również do placówek
opiekuńczo-wychowawczych. Same siostry kapucynki
Najświętszego Serca Jezusa drapnęły prawie
250 tys. zł; 144 tys. zł przypadło Domowi Formacyjnemu
Zgromadzenia Sióstr św. Józefa z Cluny,
ponad 134 tys. zł dostał Dom Zakonny Zgromadzenia
Tercjarzy Kapucynów, zaś na szerzenie
kultury wśród dzieci i młodzieży parafia pw. Świętego
Krzyża wzięła 22 tys. zł, Stowarzyszenie Rodzin
Katolickich Archidiecezji Lubelskiej – 19 tys.
zł, Instytut Akcji Katolickiej Archidiecezji Lubelskiej
przy parafii pw. św. Antoniego – 14 tys. zł; Instytut
Akcji Katolickiej Archidiecezji Lubelskiej przy
parafii św. Rodziny – także 14 tys. zł.
Po kilku stuknięciach w kalkulator wyliczyliśmy,
że w 2003 roku, do tej pory (a przecież mamy
za sobą dopiero 7 miesięcy!), prezydenckie dotacje
do kościelnych placówek oświatowo-wychowawczych
wyniosły w Lublinie 9,2 mln zł. Do tego
ktoś uparty mógłby dodać dziesiątki innych
dotacji na dziesiątki innych watykańskich celów,
np. remonty kościołów, propagowanie trzeźwości
itp. Naturalnie i zgodnie z tradycją – nikt księży
choćby z jednej złotówki nie rozlicza.
Ryszard Poradowski
nr 32, 13.08.2003 r. OCIEC PRAĆ
Jako pierwsi
podajemy dane
świeżo policzone
przez Ministerstwo
Finansów: w roku
2002 Polacy
przekazali Kościołowi
katolickiemu
w formie darowizn
490 816 000
złotych... Za takie
pieniądze można by
wysłać 850 tysięcy
dzieci na letni
wypoczynek.
Czyżby mieszkańcy Klechistanu
aż tak bardzo ukochali Krk,
że przekazują mu sporą część swoich
dochodów? Otóż nic bardziej
mylnego.
Według naszych informatorów
– głęboko zakorzenionych w gigantycznym
budynku Ministerstwa Finansów
– owa szczodrobliwość ma
swoje drugie dno i zarabia na niej
pospołu obywatel Kowalski i ksiądz
Malinowski. A jak? Oto modelowe
warianty postępowania.
Wariant nr 1: Kowalski zarobił
sporo kasy i łzy roni rzęsiste,
bo musi od tego zapłacić podatek.
Rzecz jasna, wcale mu to nie
w smak, więc ciupasem udaje się
do znajomego proboszcza Malinowskiego
i mówi: – Słuchaj, wielebny...
zrobimy tak: wpłacę na
konto twojej parafii, na cele charytatywno-
opiekuńcze cały mój tegoroczny
dochód, czyli 400 tysięcy
złotych. Ty mi oddasz z tego gotówką
do rączki 350 tysiaków i za
fatygę masz na czysto 50 tysięcy.
Jeszcze jedno... na kartce z zeszytu
napiszesz mi, że za całą kwotę
nakarmiłeś głodne bachory.
Ksiądz Malinowski byłby
głupi, gdyby nie przystał na
taką propozycję, więc Kowalski
w ten sposób płaci
państwu polskiemu ZERO
ZŁOTYCH PODATKU!
Wariant 2: Firma „Kowalski
spółka z o.o.” ma wrodzony
wstręt do oddawania
kasy fiskusowi,
ale jak
tu można nie zapłacić,
skoro na działalności
agencji towarzyskiej
zarobiła okrągłe
2 miliony na czysto.
Od czego jednak jest
zaprzyjaźniony proboszcz
(i klient)
agencji... Mechanizm
jest identyczny jak w wariancie
pierwszym – z małą
wszakże różnicą: lewej forsy powracającej
od proboszcza nie da
się zaksięgować. No i co z tego?
Fiskus nie jest aż tak dociekliwy,
aby gnębić prezesa Kowalskiego,
skąd ma ganz nowego merca lub
za co był na wakacjach w Chinach.
Oczywiście, dociekliwość fiskusa
względem księdza proboszcza jest
wręcz zabroniona; toż to byłoby
naruszenie suwerenności obcego
państwa!
Do takiego – niemal legalnego
– robienia fiskusa w bambuko
skłania wadliwe polskie prawo. Istnieje
w nim zapis, że Kowalski może
przekazać darowiznę na kult religijny.
Jakże wzniosły to cel, ale...
wówczas darczyńca może sobie odliczyć
od podstawy opodatkowania
zaledwie 10 procent swojego dochodu.
I popatrzcie, co się w Polsce
dzieje: Kowalscy wszystkich województw
III RP jakoś nie darzą
sympatią owego „kultu religijnego”.
Natomiast bardzo im się podoba
kościelna działalność charytatywno-
opiekuńcza, za którą
odpis jest stuprocentowy!
Zobaczmy, jak to wygląda
w skali makro. W posiadaniu redakcji
są poufne dokumenty Ministerstwa
Finansów o nazwie „Informacja
dotycząca rozliczenia
podatku dochodowego od osób
prawnych” i „Skutki odliczeń
i ulg w podatku dochodowym od
osób fizycznych”. Pierwszy raport
wskazuje, że rozmaite polskie
firmy (także zagraniczne działające
w Polsce) przekazały w 2002 roku
Kościołowi rzymskokatolickiemu
342 691 800 złotych (kwoty szacunkowe).
Z naszych informacji
wynika, że do przekręciarskich firmek
trafia z powrotem (opisany
przez nas wariant 2) około 300 milionów,
a Kościół za samo pranie
lewej forsy zadowala się „dolą”
mniej więcej pięćdziesięciomilionową.
Czy w takim razie jakiś
uczciwy minister finansów
może powiedzieć
w końcu: basta!
i wziąć za cztery litery księdza,
sprawdzając jego dochody
z darowizn? Otóż nie może,
i to z dwóch powodów:
1. PZPR-owski rząd
Rakowskiego jeszcze w roku
1989 przepchnął przez parlament
ustawę, zgodnie z którą
Kościół nie musi prowadzić dokumentacji
finansowej. Do tej
pory wszystkim z tym ustawowym
zapisem jest dobrze!
Zwłaszcza Kościołowi
i szarej strefie.
2. Ewentualna próba
zmiany tego status
quo natrafi na barierę w postaci zapisów
konkordatu, które przewidują,
że nowe uregulowania dotyczące
finansów Kościoła muszą być
uzgadniane z nim samym.
No i mamy pata, bo nie chce
nam się wierzyć, żeby Krk sam zabił
kurę znoszącą mu złote jajka.
Oczywiście, lobbing mafijno-finansowy
też ma tu sporo do powiedzenia
na „nie”.
Z danych MF wynika, że ta droga
omijania należności wobec państwa
podoba się przedsiębiorcom
coraz bardziej. Darowizny na Kościół
wzrosły bowiem przez ostatnie
trzy lata o około 70 milionów,
natomiast wydatki inwestycyjne
firm spadły o ponad 80 procent.
Ciekawe, że minister finansów jakoś
nie zauważa tego paradoksu:
coraz biedniejsze i często bankrutujące
firmy przeznaczają coraz
większą kasę na Watykan.
Mamy więc do czynienia z gigantycznym
– od Tatr po Bałtyk
– praniem forsy w majestacie prawa,
a w procederze tym pierwsze
skrzypce grają wielebni ojczulkowie.
W każdym innym kraju świata
ewidentny przekręt na tak
ogromną skalę byłby już dawno
w centrum zainteresowania odpowiednich
organów państwa. W Polsce
te organy grają pod dyktando
czarnych dyrygentów.
Marek Szenborn
Anna Karwowska
nr 32, 13.08.2003 r. REKINY SZAREJ STREFY
Pieniądze nie mają wyznania. Lepią się do rąk
wiernych i niewiernych – a wyjątkowo skutecznie,
mimo głoszonej wszem i wobec pochwały
ubóstwa (cudzego...) – do rąk kapłanów.
Tam, gdzie płyną pieniądze,
można – z mniejszą lub większą
dokładnością – prześledzić
ich drogę. Sporządzić rachunek
wyników i bilans. Właśnie tak – bez
emocji i okiem księgowego – spojrzymy
na firmę Kościół rzymskokatolicki
w Polsce.
Liczenie kościelnych pieniędzy nie
jest zadaniem łatwym, bo praktycznie
nikt nie dysponuje wiarygodnymi
danymi: ani urzędy skarbowe, ani
Ministerstwo Finansów. Władze kościelne,
nawet jeśli taką wiedzę mają,
na pewno nie udostępnią jej osobom
(ani instytucjom) świeckim. Wolą
pozostawić swoją firmę w szarej
strefie gospodarczej, choć art. 22 ust.
3 konkordatu określa, że „... strona
kościelna zobowiązana jest do wskazania
władzom polskim instytucji kościelnej
kompetentnej w sprawach finansowych”
(„Konkordat Polski 1993.
Wybór materiałów”, str. 399).
Pozostaje metoda pośrednia – dochodzenie
do szacunkowych wyników
przy wykorzystaniu informacji ogólnodostępnych
lub własnych źródeł.
„Fakty i Mity” czyniły to wielokrotnie
w różnej skali. Spróbujmy raz jeszcze
oszacować wpływy z działalności
Krk oraz określić wydatki rodaków
związane z wydarzeniami religijnymi.
Do naszych obliczeń przyjmiemy tę
ich część, która odnosi się wyłącznie
do opłat wzbogacających księżowskie
kieszenie (np. ofiara za chrzest, komunię
czy ślub) – i to w najniższej
możliwej do przyjęcia wysokości. Oficjalnych
informacji na temat liczby
takich wpływów zarejestrowanych
przez sam Kościół można zaczerpnąć
na stronie internetowej www.ecclesia.
org.pl.
Święte dojarki
W roku 2001 odnotowano blisko
370 tys. chrztów, co przy wpływie 75
zł od becika daje 28 mln złotych rocznych
przychodów.
Ponad 480 tys. dzieci przystąpiło
do pierwszej komunii, co przyniosło
(ofiara, różaniec, książeczka
do nabożeństwa – 80 zł) niemal 39
mln złotych.
Bierzmowanie (300 tys. osób) zasiliło
kasę o 21 mln zł („składka na
krzyż” – 70 zł).
Ślubów (nadal są to dane za rok
2001) było co prawda znacznie mniej
(161 371), ale – przy stawce za zapowiedzi
i ofiarę minimum 350 zł – konto
Kościoła wzbogaciło się o 56 mln
złotych.
Pogrzeby przyniosły zysk znacznie
wyższy: żegnając naszych zmarłych
(364 tys.), powiększyliśmy finanse
Krk aż o 900 mln zł (miejsce
na cmentarzu, ofiara – minimum
2500 zł).
Przyjmując księży wędrujących
po kolędzie, wręczamy im ok. 100
milionów złotych (średnio – 40 zł);
święta (opłatek, święconka) to kolejne
20 mln; msze zamawiane
w różnych intencjach to około 50
mln). Sądy biskupie są niemal tak
samo zapracowane jak świeckie, rozpatrują
mniej więcej 20 tysięcy
spraw rocznie (ok. 2 tys. zł od sprawy),
co przynosi 40 mln.
Najwyższą pozycję w rubryce
„wpływy” stanowi dochód z tacy,
z którą praktycznie proboszczowie robią,
co chcą. Jeśli z 29 milionów Polaków
uprawnionych do głosowania,
do kościołów regularnie chodzi 58 procent
(badania CBOS), to co tydzień
17 mln osób zostawia na
tacy 34 mln zł (średnio 2 zł – CBOS).
Rocznie ok. 1,8 mld zł!
Łącznie Kościół rzymskokatolicki
otrzymuje w ciągu
roku – tylko z prywatnych
kieszeni Polaków
– co najmniej 3,5 miliarda
złotówek!
To oczywiście nie są
jeszcze wszystkie wpływy.
Szacunkowa wielkość (informatorzy
podają różne wielkości)
dofinansowania Kościoła przez państwo
z pewnością nie jest
niższa niż 200 mln zł
w roku 2002 (Fundusz
Kościelny otrzymał z budżetu
84,5 miliona, dotacje dla KUL
i PAT – 92,5, duszpasterstwo wojskowe
– 15, renowacja zabytków
– 13,5). Według większości źródeł,
ogólna „pomoc” państwa, uwzględniająca
na przykład finansowanie nauki
religii w szkołach (ponad 500 mln),
utrzymanie kapelanów szpitalnych
i kapelanów wszelkich branż, sięga
1,2 mld zł. Co parę lat dochodzą dotacje
wizyt Papy...
Wszystkie przytoczone kwoty można
przyjąć za wysoce wiarygodne, są
bowiem oparte na konkretnych, weryfikowalnych
danych, wynikających
z badań społecznych lub zestawień
statystycznych. Nikt natomiast nie jest
w stanie określić wielkości przychodów
z prowadzonej przez Kościół aktywnej
działalności gospodarczej (bezpodatkowej
w ramach tzw. „celów
duszpasterskich” lub sporadycznie obłożonej
symbolicznym podatkiem zryczałtowanym)
czy choćby bezcłowego
i bezpodatkowego importu.
Firma
Żaden z dyrektorów holdingu Kościół
kat. oczywiście nie przyzna, że
robienie pieniędzy jest celem nadrzędnym.
Wręcz przeciwnie. „Misją
Kościoła jest ewangelizacja, a nie gromadzenie
kapitału. Dobrze jest, jeśli
Kościół posiada wystarczające środki
materialne konieczne do pełnienia swej
misji – i nic ponadto” – to oficjalne
stanowisko bpa Wiktora Skworca,
przewodniczącego Komisji Ekonomicznej
Konferencji Episkopatu Polski.
Ale też swój garb powinni hodować
parafianie. „Podejmując problem
środków finansowych niezbędnych dla
zaspokojenia potrzeb Kościoła, prawo
kanoniczne mówi jednak wyraźnie, że
należy to do obowiązku, który wierni
winni spełniać względem Kościoła (por.
k. 222), a nawet jeszcze więcej. Kodeks
stanowi bowiem, że »Kościół posiada
wrodzone prawo domagania się
od wiernych dostarczenia tego, co jest
konieczne do osiągnięcia właściwych
mu celów«” (k. 1260) – prawi ks.
Paweł Buchta. A celem nadrzędnym
jest – jak uczy praktyka – pławienie
się „pasterzy dusz” w zbytkach.
W tym celu zmieniono nawet przykazania
kościelne, dodając nakaz „zaradzania
potrzebom” instytucji Krk.
Jednak nawet niektórzy duchowni
uważają, że coś tu nie gra. „Kodeks
prawa kanonicznego ogłoszony w 1983
r. nałożył na duszpasterzy obowiązek
utworzenia parafialnych rad ekonomicznych
(kanony 537 i 1280). Kto
wie, czy realizacja tych postanowień
już dawno nie oczyściłaby atmosfery
wokół finansów Kościoła? Dotyczy to
stosunków między świeckimi a duchowieństwem,
Kościołem a państwem
i relacji między kapłanami” – uważa
ks. Stanisław Jaromin. Ale regułą
jest działanie według słów księdza
Stanisława Saletnika: „Kościół ma
naturalne i pozytywne prawo prowadzić
działalność gospodarczą i powinien
to czynić, ale roztropnie...” (wszystkie
cytaty pochodzą ze strony
www.opoka.org.pl). Spróbujmy więc
zastanowić się, jakiego rzędu dochody
przynosi ta działalność, której nie
powinno być, a jest.
Gospodarka
Na tle wszystkich firm i instytucji
Kościół jest niewątpliwie największym
inwestorem na rynku budowlanym
(setki plebanii i kościołów, bazyliki:
w Licheniu, Krakowie i Warszawie,
a także warszawski biurowiec
Roma Center). Próbuje swoich
sił w inwestycjach czysto finansowych
(jak śp. Towarzystwo Emerytalne Arka
Invesco, sieć kas pożyczkowych
SKOK). Prowadzi wydawnictwa książkowe
i prasowe (przynajmniej setka
tytułów), stacje radiowe i telewizyjne,
wytwórnie dewocjonaliów. Dochody
przynoszą udziały w giełdowych
spółkach (w ramach walki
z alkoholizmem także w browarach
Okocim). Spore
kwoty uzyskują proboszczowie
za wynajem sal
i budynków oraz
z prowadzonych hoteli
(np. „Wit Stwosz” w Krakowie)
czy biur podróży, zajmujących się
nie tylko pielgrzymkami i nie tylko
do miejsc świętych. Ziarnko do ziarnka...
– sporą miarkę można zebrać z
handlu dewocjonaliami. Ktoś kiedyś
wyrzucał handlarzy ze świątyni...
Nie ma w III RP żadnego autorytetu
ekonomicznego, który odważyłby
się podać publicznie konkretną
kwotę, na jaką ocenia roczną wysokość
dochodów watykańskiego imperium.
Nieoficjalnie mówi się o 4–7
miliardów złotych, dodając równie
nieoficjalnie, że w wielu przypadkach
jest to przychód obciążony
minimalnymi kosztami uzyskania...
Każdy bowiem czytelnik „FiM” wie,
że księża i całe parafie bardzo często
korzystają z darmowego miejskiego
prądu, wody, c.o. itp.
Lider
Wraz z rzeką kasy z naszych
kieszeni (dla przypomnienia: 3,5
mld zł) roczne przychody koncernu
wynosiłyby 8–10 miliardów!!!
To trzy razy więcej niż planowany na
rok 2003 budżet Ministerstwa Zdrowia
(bez środków Narodowego Funduszu
Zdrowia), dwukrotnie więcej
niż budżet policji i niemal 70 procent
wydatków państwa na pomoc społeczną.
10 mld złotych wchłonięte przez
Krk pozwoliłoby zatrudnić pół miliona
ludzi na rok i wypłacać im miesięcznie
niebagatelne 1700 zł.
Nawet jednak bez uwzględnienia
wyników działalności gospodarczej
(stanowiących przecież podstawę
przychodów normalnych przedsiębiorstw)
– na listach największych
polskich przedsiębiorstw – publikowanych
co roku w „Rzeczpospolitej”
czy „Polityce” – holding Kościół rzymskokatolicki
z łatwością ulokowałby
się w pierwszej dziesiątce (10 miejsce
na liście 500 największych firm
zajmuje w roku 2002 Polkomtel SA
z przychodem 5 mld zł i zyskiem netto
520 milionów).
Jeśli rozpatrywać wyłącznie czysty
zysk, Kościół nie ma żadnej konkurencji.
Same nieopodatkowane
wpływy z tacy są pięciokrotnie wyższe
niż wynosi roczny zysk netto zajmującego
pierwsze miejsce na listach
liderów PKN Orlen (380 mln). Ba,
na taki (1,8 mld zł) efekt ekonomiczny
pracowały w ubiegłym roku
trzy najbardziej rentowne przedsiębiorstwa
III RP (TP SA, Polkomtel
SA, EuRoPol Gaz SA).
Nie same pieniądze stanowią jednak
o potędze. Własnością filii Watykanu
jest 162 tys. hektarów gruntów
(więcej niż przed wojną), o tysiącach
nieruchomości nie wspominając.
Kościelni hierarchowie mogą mieć
uzasadnione wątpliwości, czy raj aby
na pewno znajduje się w niebie...
Marek Sitkowski
Rys. z „FiM”
nr 33, 21.08.2003 r. MANIEK MAŃKOWI
NIK skontrolował szczodrość
KGHM w ostatnich latach. Były
prezes kombinatu, Marian
Krzemiński, rozdał w czasie
swoich rządów... 44 mln zł. Kto
najbardziej skorzystał na darowiznach?
Zgadliście! Instytucje kościelne
dostały w sumie 9 mln zł
(„FiM” 10/2002). Oprócz nowych
samochodów (Audi A8) 4 mln
150 tys. zł w żywej gotówce otrzymały
kurie: wrocławska, legnicka
i zielonogórsko-gorzowska.
W wielkim poważaniu miał prezes
księdza prałata Jankowskiego,
którego zasilił kwotą 960 tys. zł.
KGHM był też szczodry dla parafii
Mańka w Kolbuszowej, którą
poratowano 340 tysiącami złociszów.
J.Sz.
nr 36, 11.09.2003 r. AWRSPapieża
Pojawiają się nowe wątki śledztwa
prowadzonego przez gdańską
prokuraturę w sprawie łapówkarstwa
i bezprawnego obdarowywania
przez AWRSP księży państwową
ziemią. Agencja Bezpieczeństwa
Wewnętrznego aresztowała
dwóch kolejnych podejrzanych.
Funkcjonariusze ABW zatrzymali
Zbigniewa P., byłego zastępcę szefa
oddziału terenowego Agencji Własności
Rolnej Skarbu Państwa
w Gdańsku oraz Ryszarda G., który
nie był pracownikiem agencji, ale
– jak twierdzą prokuratorzy – brał
udział w przekręcie. Prokuratura postawiła
im zarzuty łapówkarstwa,
sprzedaży bez przetargów, niegospodarności
i zaniżania wartości gruntów
będących przedmiotem sprzedaży.
Sprawa kolejnych aresztowanych
wiąże się ze sprawą Brunona S.,
byłego szefa gdańskiego oddziału
AWRSP, a także Edwarda P., byłego
pracownika Pomorskiego Urzędu
Wojewódzkiego, którzy bezprawnie
obdarowali trzy parafie 30 hektarami
państwowej ziemi o wartości
12 mln złotych. W sprawę zamieszani
są dwaj gdańscy biznesmeni
Janusz G. i Tadeusz K. oraz
gdynianin Wojciech J. Byli oni
pośrednikami w obrocie ziemią
pomiędzy gdańską kurią – otrzymującą
od państwa grunty za friko
– a firmą, która ziemię od kurii
na pniu skupowała.
Sprawę bezprawnego przekazania
czarnym 15 hektarów gruntów
w Jankowie pod Gdańskiem ujawniliśmy
i opisaliśmy w „FiM” kilkakrotnie.
Parafia z Rotmanki, na podstawie
ustawy o stosunku państwa do
Kościoła, otrzymała od AWRSP
grunty zakwalifikowane jako budowlane,
choć ustawa zakłada, że państwo
może przekazywać jedynie ziemię
o charakterze rolnym. Mechanizm
działania był (i nadal jest!) bardzo
prosty. Parafie, które otrzymują
od państwa grunty, przekazują je
kuriom. W ten sposób kuria gdańska
stała się największym właścicielem
ziemskim w całym województwie
pomorskim. Co bardziej atrakcyjne
kawałki czarni sprzedają firmom
– za duże pieniądze.
Śledztwo w sprawie obrotu setkami
hektarów państwowego gruntu
na Pomorzu zatacza coraz szersze
kręgi i pojawiają się w nim coraz
to nowe postacie – ale na pewno
nie wszystkie. Nikt nie ośmiela się
zakłócać spokoju władcy Pomorza,
capo abp. Tadeusza Gocłowskiego.
Jacek Koser
nr 36, 11.09.2003 r. Z NASZEGO „ROGU OBFITOŚCI”
Były wojewódzki konserwator zabytków
w Bydgoszczy, Maciej Obremski,
miał słabość do koloru czarnego. W ciemno
dawał proboszczom państwowe pieniądze
na ratowanie zabytków. Sukienkowi
zaś budowali sobie za tę kasę, co chcieli,
m.in. luksusowe łazienki i garaże.
Upierdliwa Naczelna Izba Kontroli skontrolowała
wydatki, które w celu ratowania zabytków
w województwie kujawsko-pomorskim
poniósł w latach 1999–2001 Wojewódzki Oddział
Służby Ochrony Zabytków w Toruniu.
W tym czasie szefował mu pupil kleru – niejaki
Maciej Obremski. Teraz Obremski jest zastępcą
prawicowego prezydenta Bydgoszczy,
Konstantego Dombrowicza. Pan prezydent
też najwyraźniej lubi zabytki – tylko ciut starsze.
Ostatnio wsławił się bowiem tym, że – zarabiając
ponad 10 tys. złotych miesięcznie
– wnioskował do ratusza, którym rządzi, o refundację
z funduszu socjalnego kosztów jego
wczasów w... Egipcie.
Kontrola NIK wykryła niezłe kwiatki. Na
ratowanie XII-wiecznego klasztoru pobenedyktyńskiego
w Mogilnie i pochodzącego z tego
samego okresu zespołu romańskiego w Strzelnie
tylko w ciągu trzech lat wybuliliśmy z naszych
podatków 8,4 miliona złotych!!!
Szefem klasztoru w Mogilnie jest ksiądz
Andrzej P., przeciwko któremu toczy się
dochodzenie o wyłudzenie odszkodowania samochodowego.
Wikarym jest ks. Krzysztof
S., którego prokuratura podejrzewa o ukrycie
kradzionego tira wraz z towarem za pół
dużej bańki („FiM” 27/02). Gościem w klasztorze
bywał też często miejscowy gangster
i złodziej Damian K., pseudonim Dachu.
Dobrane towarzystwo, nie ma co.
Pleban Andrzej P. dostał z ochrony zabytków
4,1 mln złotych. Z nadmiaru gotówki umyślił
sobie, że część klasztoru zamieni w Centrum
Spotkań Europejskich. Hoteliki, sklepiki,
dewocjonalia i interes kręciłby się jak należy.
No, przy okazji trochę podreperowałby
– przecież nie za swoje – sypiący się zabytek.
Tym sposobem duża część państwowej kasy
wcale nie poszła na ratowanie klasztoru.
Na razie dowiedziono, że ks. Andrzej P. co najmniej
550 tysięcy złotych przeznaczył na własne,
zakonne fanaberie. Sprawił sobie na przykład
wielką, marmurową łazienkę wraz z luksusowym,
włoskim wyposażeniem, nowe instalacje
elektryczne z imponującymi lampami,
windę (choć klasztor ma raptem 2 piętra),
budynek z dwoma garażami i... jeszcze jedną
piękną łazienką. Wydatków tych nikt nie kwestionował,
choć z ochroną zabytków mają one
niewiele wspólnego.
Natomiast na renowację zespołu romańskiego
w Strzelnie poszło 4,3 miliona złotych.
Szefem tutejszej parafii jest ks. Otton Sz., też
operatywny gość. Jak mu chamy niewierne
z zakładu energetycznego nie chciały dać prądu
za darmo – do sieci energetycznej podłączył
się na dziko. Innym znów razem ogołocił
grobowiec znanego strzeleńskiego rodu z ozdobnych,
metalowych płotów. Gdy sprawa wyszła
na jaw, płot trafił z powrotem na cmentarz,
a proboszcz miał się z pyszna. Spora część kasy,
którą Obremski wydał na prace w parafii
Sz., też poszła w błoto. Niby konserwatorzy
pracowali w pocie czoła, ale kiedy skończyli,
to okazało się, że tynki odpadają, a kolory ścian
kościoła Świętej Trójcy „cudownie” się zmieniają.
Widać zaoszczędzono na materiale.
Najwyższa Izba Kontroli uznała ponadto,
że w przypadku obu zabytków dokonano nierzetelnych
rozliczeń. Przed rozpoczęciem prac
i po ich zakończeniu nie przedstawiono bowiem
żadnego kosztorysu robót.
Co jeszcze ciekawsze, okazało się, że inwestorem
zastępczym i wykonawcą prac w Mogilnie
oraz Strzelnie była firma „Ju Kons-
-Pol”, której prezesem był niejaki Jarosław
Urbańczyk – osoba z prawicowych, bydgoskich
układów. Obecnie, za wiceprezydentury Obremskiego,
Urbańczyk dyrektoruje należącym
do miasta Bydgoskim Towarzystwem Budownictwa
Społecznego.
Choć nadużycia, które wykryto, są poważne,
Najwyższa Izba Kontroli nie zdecydowała
się na skierowanie sprawy do prokuratury.
Księża w Mogilnie i Strzelnie widocznie
dosyć już mają kłopotów z organami sprawiedliwości,
by jeszcze ich czymś dobijać. Doniesienie
złożył więc wojewoda kujawsko-pomorski,
bo miałby podobno tysiąc innych, bardziej
pilnych celów niż kościelne remonty
i zakonne łazienki z marmuru za 8,4 mln. Jest
to suma siedmiokrotnie przekraczająca kwotę,
którą 400-tysięczna Bydgoszcz wydaje rocznie
na bezdomnych, a ośmiokrotnie wyższa
niż ta przeznaczona na dożywianie dzieci
w szkołach. Ponieważ sprawę rozpatruje prokuratura
w Toruniu, ta sama, która bała się
przesłuchać Rydzyka, wątpimy, żeby tym razem
chciała zadbać o przestrzeganie prawa.
Roman Krawiecki
nr 36, 11.09.2003 r. MORSKIE OPOWIEŚCI
Gdy marynarz przypływa
do obcego portu,
to jak świat światem
swoje kroki kieruje
do burdelu. Aby
w III Rzeczypospolitej
Parafialnej zapobiec
tej ohydzie, powołano
w polskich portach
Portowe Rady Opiekuńcze,
które gigantyczne
państwowe środki
finansowe – przeznaczone
na resocjalizację
matrosów – przekazały
na Kościół.
Za przykład niech posłuży port
w Gdyni. Portową Radę Opiekuńczą
powołano tam w 1992 r. z polecenia
Zbigniewa Jaworskiego
(ZChN) – ministra rządu parafianki
Suchockiej. Fakt ów był (a przynajmniej
miał być) realizacją zaleceń
Międzynarodowej Organizacji
Pracy. Organizacja ta kombinowała
tak: jak marynarz – dajmy
na to z Liberii – popłynie na
koniec świata, to podczas wyładunku
jego statku będzie się nudził
jak mops, lub – co gorsza – skorzysta
z usług portowych dziwek.
A przecież taki wilk morski mógłby
nadmiar chuci rozładować np.
w teatrze, kinie czy choćby czytając
Jamesa Joyce’a. Jednak na tego
typu kulturalne fanaberie potrzeba
kasy, którą to kasę postanowiono
tworzyć z odpisów od
opłat portowych płaconych przez
statki.
Powstała więc w Gdyni Portowa
Rada Opiekuńcza, w skład której
weszło 19 osób:
– 5 przedstawicieli Kościoła katolickiego,
– 5 członków NSZZ „Solidarność”,
– 2 członków związku zawodowego
marynarzy,
– 3 przedstawicieli armatorów
różnorakich,
– 1 reprezentant Urzędu Morskiego,
– 1 przedstawiciel nieistniejącego
Domu Marynarza,
– 1 reprezentant nieistniejącej
Portowej Przychodni Zdrowia,
– 1 pracownik Morskiego Instytutu
Rybackiego.
Doborowe to gremium dziarsko
wzięło się do roboty, to znaczy
do umoralniania wilków morskich
obcych bander, dysponując
państwową kasą niemałą. I tak np.
w roku 1992 było to 606 727 zł,
w 1995 – 348 207 zł, w 1996 – 378
118 zł, w 1997 r. – 518 504 zł
i tak dalej, i tak dalej, aż dochodzimy
do roku 2001 (tylko dotąd
sięgają sprawozdania Rady, która
później już uznała, że zbędna biurokracja
to zawracanie gitary),
w którym wydano 837 342 złote!
Za takie pieniądze można by
wykupić bilety do kin chyba dla
wszystkich marynarzy świata, żeby
z wypiekami na twarzy oglądali
filmy Zanussiego, ale kasę tę
przeznaczono na coś zgoła innego.
Na Kościół mianowicie.
Nie uprzedzajmy jednak faktów.
Najpierw Portowa Rada Opiekuńcza
dochodzi do wniosku, że
gdzieś państwowe środki trzeba
przetrzymywać. Najlepiej do tego
celu nadawało się konto
przykościelnej fundacji
„Stella Maris”. A jak już
jest odpowiednie konto
i na nim państwowe środki,
to po prostu ręce
świerzbią. No więc Rada
rozpoczyna wydawanie:
1992 r. – 525 513 złotych
na Duszpasterstwo
Ludzi Morza i na „Stella
Maris”;
1995 r. – 264 800 złotych
na Duszpasterstwo
Ludzi Morza i „Stella
Maris”;
1996 r. – 301 500 złotych
(jak wyżej);
1997 r. – 339 593 (jak
wyżej) plus Caritas Polska;
2001 r. – 723 400 złotych (jak
wyżej) plus parafia pw. św. Jadwigi
– na kościelny pomnik – plus
opłata na rzecz Watykanu (sic!).
Poza tym Rada Opiekuńcza
wydawała państwowe środki na tak
fantastyczne cele jak:
– refundacja kosztów pobytu
księdza, przedstawiciela Duszpasterstwa
Ludzi Morza w RPA (17
tys. zł), wyjazd kapelana marynarzy
– ojca Kroka – do Rzymu
(2 tys. zł), kupno organów dla kościoła,
diabli wiedzą – którego (20
tys. zł), kupno nieruchomości
dla Kurii Biskupiej w Gdańsku
(70 tys. zł).
-– Wszystko to razem, w świetle
przepisów, jest nielegalne
– mówi Andrzej Piłat, zastępca
ministra Marka Pola. – Podmiot
zarządzający portem nie ma podstaw
prawnych do pobierania opłat
z tytułu działalności socjalno-kulturalnej.
W marcu br. Piłat zapowiedział
kontrolę Rad Opiekuńczych
Marynarzy i wyciągnięcie ostrych
konsekwencji wobec osób odpowiedzialnych
za nieprawidłowości.
Do dziś kontrola nie doszła do
skutku, o czym poinformowała naszą
redakcję Janina Matrak
– zastępca dyrektora departamentu
Transportu Morskiego Ministerstwa
Infrastruktury.
Reasumując: nielegalna Rada
Opiekuńcza Marynarzy pobiera
nielegalne opłaty, które w sposób
nielegalny przeznacza na rzecz
Kościoła. Od chwili powstania
Rada na rzecz Krk wydała 97
proc. otrzymanych od państwa
środków!
A marynarze wszystkich bander?
A marynarze płaczą, bo nie
mają okazji oglądać filmów Zanussiego
i jak dawniej „zmuszeni”
są chodzić do burdeli.
Marek Szenborn
Maciej Popielaty
nr 40, 09.10.2003 r. BÓG? ZAPŁAĆ!
Lepsza lub gorsza
umiejętność wyłudzania
pieniędzy i dóbr
wszelakich jest
wrodzoną specjalnością
przeciętnego
polskiego księdza.
Są jednak wśród
nich mistrze
nad mistrzami.
Ksiądz prałat dr Leszek Slipek,
proboszcz parafii pw. św. Krzysztofa
w podwarszawskiej Podkowie Leśnej,
to klasyczny enfant terrible polskiego
kat. Kościoła. Jegomość ów
napisał książkę „Parafia jakiej pragnę”
(Biblioteka Więzi, 2001), w której
znajdujemy na przykład twierdzenie,
że do spokojnego funkcjonowania
parafii liczącej mniej więcej
5500 wiernych wystarczy, jeśli
każdy wierny wpłaci miesięcznie 3,78
zł. Ks. Slipek gotów jest nawet wydać
resztę z piątki, gdyż prawie 250
tys. zł (rocznie) to naprawdę wszystko,
czego mu trzeba. Jeden z łódzkich
proboszczów tak oto skomentował
herezje Slipka:
– Psychiczny jakiś albo nasłany.
Ja, na swoje tylko i bardzo skromne
wydatki, potrzebuję rocznie prawie
sto tysięcy.
Postępujące ubożenie polskiego
społeczeństwa sprawiło, że tace straciły
na wadze, co wymusza na
„uczniach Jezusowych” stosowanie
nowych tricków. Niektórzy są tak utalentowani,
że nawet Szkota mogliby
ogołocić z oszczędności. Przyjrzyjmy
się kilku najnowszym pomysłom na
życie wygodne i dostatnie.
Tacy na przykład zakonnicy od
kapucynów wymyślili, że choć
ojciec Pio nie żyje już od lat 35, to
przecież nie wszyscy muszą o tym
wiedzieć. Próbują więc zarobić na
legendzie słynnego stygmatyka, wciskając
wiernym (zauważyliśmy to
m.in. 6 września br. w krakowskim
kościele Mariackim) druki bankowych
przelewów z tytułem wpłaty
„Dar dla ojca Pio”. Załączoną do
druku ulotką przestrzegają (jednocześnie
uwiarygodniając siebie) przed
wewnątrzkościelną konkurencją:
„W wielu państwach zostały założone
lub powstają stowarzyszenia i organizacje,
które korzystają z imienia ojca
Pio, by pobierać pieniądze (...). Zawiadamiamy,
że my nie upoważniliśmy
nikogo do podjęcia takiej działalności”.
I słusznie, dobry znak handlowy
jest na wagę złota!
Ks. Krzysztof Glaza, proboszcz
parafii pw. św. Józefa w Gdańsku
Przymorzu wykoncypował „zrzutkę
na imiennika”. Z kartoteki parafialnej,
oraz vademecum biznesmenów
i książek telefonicznych wyłuskał mężczyzn
o imieniu Józef, po czym rozesłał
im wezwanie do zapłaty. Podobno
z rozpędu wysłał kilka takich
druczków kolegom po fachu. Oj,
śmiechu było co niemiara... „Nasz
wspólny patron jest powodem, dla którego
zwracamy się o pomoc właśnie
do Ciebie, Czcigodny Panie Józefie”
– pisze ks. Glaza, a szefowie parafii
noszących imiona bardziej egzotyczne,
gryzą palce z zazdrości. Wciąż
jeszcze łatwiej bowiem o Józefa niż
– dajmy na to – Izydora.
Pleban z parafii pw. Wniebowzięcia
NMP w Przytoku (diec. zielonogórska)
założył każdej rodzinie...
książeczkę oszczędnościową. Raz
w miesiącu specjalny wysłannik ks.
Mirosława Donabidowicza wizytuje
mieszkańców wsi, inkasując „dobrowolnie”
zadeklarowaną kwotę (nie
mniejszą niż 20 zł). Wierni klną po
kątach jak cholera. Niesłusznie, gdyż
proboszcz oferuje warunki tak atrakcyjne,
że wszystkie banki kucają. Otóż
w specjalnej instrukcji systematycznego
„oszczędzania” napisał: „Z obserwacji
nie tylko moich wiem, że każda
złotówka łożona na potrzeby kościoła
przynosi owoc w postaci potrójnego
wynagrodzenia ofiarodawcy
w życiu osobistym i rodzinnym”.
Cóż z tego, że
p i e n i ą d z e
przepadną?
Cieszcie się ludzie
z nadprzyrodzonych
odsetek!
Wola Uhruska
(woj. lubelskie)
liczy sobie ok.
5 tys. dusz (przeważnie
bezrobotnych)
podzielonych
między... trzy parafie.
Proboszczem najbardziej
imponującej
z nich jest od niedawna
ks. Adam Krasucki. Właśnie
wydał – jak zapewnia – 57 tys. zł
na położenie kilkuset metrów najdroższej
chyba na świecie kostki
brukowej, a chętnych do zrekompensowania
mu tej straty – nie
ma! A mieli być, bo przecież: „Kilka
lat temu mój poprzednik wraz
z Radą Parafialną ustalił (podkr.
– A.T.), że każda rodzina przekaże
(oprócz ofiar składanych podczas wizyty
duszpasterskiej) 10 zł miesięcznie,
czyli 120 zł rocznie. W tym czasie,
Szanowni Państwo, przekazaliście
na cele parafialne: w 2001 r. – 0 zł,
w 2002 r. – 0 zł, w 2003 r. – 0 zł”
– pisze w liście do bezczelnych i opornych,
ostrzegając przed publicznym
potępieniem z ambony. Kolejnym
krokiem będą odwiedziny windykatorów
z bejsbolami?
O wiele ładniej układają się sutannowym
stosunki (czytaj: dojenie)
z władzami samorządowymi. Na przykład
w Krakowie odbył się niedawno
spęd delegatów na walne zgromadzenie
Stowarzyszenia Gmin i Powiatów
Małopolski. Miasto nieodpłatnie
udostępniło stowarzyszeniu salę w ratuszu,
a zasadniczym punktem imprezy
była msza odprawiona przez kard.
Franciszka Macharskiego, po której
burmistrzom, prezydentom, starostom
i wójtom wręczono oferty finansowego
wsparcia (gminy wiejskie
– 1000 zł, miejskie – 2000 zł) na
rzecz... prywatnej (czyt. kościelnej)
oficyny wydawniczej. Argumentem
„za” był certyfikat reklamowy podpisany
przez bp. Kazimierza Nycza
(„absolutnie bezinteresownie” – przysięgają
w kurii). O ile nam wiadomo,
nikt z delegatów nie oparł się urokowi
argumentów fluorescencji.
W rewanżu za hojność, a zwłaszcza
inwestycje sakralne realizowane
z pieniędzy publicznych, tudzież
– jakże rozpowszechnioną w Polsce
– wyprzedaż atrakcyjnych nieruchomości
za symboliczną złotówkę,
rządzący zawsze mogą liczyć
na modlitwę. Na przykład
w Lubartowie (woj. lubelskie)
starosta Marian Starownik
zwrócił się do ks. prałata
Andrzeja Tokarzewskiego,
proboszcza parafii pw. św.
Anny, o łaskawe wstawiennictwo
u patronki
w ratowaniu szpitala
miejskiego zadłużonego
na 17 mln zł. Pleban
miał wobec starosty
dług wdzięczności,
więc na budynku
urzędu wywiesił gigantyczny
transparent
i przystąpiono
do egzorcyzmów.
Niestety, cud nie nastąpił
i szpital pada,
najwidoczniej starosta
lub chorzy
(a może pleban?!)
byli niegodni łaski.
O d n o t u j m y
w zakończeniu, że
liczba kleryków, którzy zgłosili się
do seminariów diecezjalnych i zakonnych
na pierwszy rok studiów,
wzrosła o 2,8 proc. w stosunku do
roku ubiegłego. Już wkrótce kolejna
fala młodych wilczków w sutannach
wyruszy na żer.
Anna Tarczyńska
nr 41, 16.10.2003 r. BÓG TAK CHCIAŁ? (CZ. 2)
Jana Pawła I nazywano uśmiechniętym papieżem.
Był życzliwy dla ludzi. Jego nowoczesne poglądy
na kwestie rozwodów czy antykoncepcji doprowadzały
do szału twardogłowych Watykańczyków.
Musiał zginąć. Głównie dlatego, że postanowił
zlikwidować watykańską, finansową mafię. To ani
pierwszy, ani zapewne ostatni mord w historii
papiestwa. 25 lat pontyfikatu Wojtyły to również
25 lat od męczeńskiej śmierci jego poprzednika.
Tydzień temu opisaliśmy życie
Albino Lucianiego, zanim założył papieską
tiarę. W telegraficznym skrócie
część pierwszą naszego opracowania
pt. „Bóg tak chciał?” można streścić
następująco: przyszły papież już od
wczesnej młodości w seminarium duchownym
i podczas późniejszej kariery
kapłańskiej nie mógł pogodzić się
ze skostnieniem Kościoła. Za szczególnie
wstrętne w Krk uważał cenzurę
ludzkiej myśli i bogacenie się biskupów
oraz kapłanów ponad wszelką miarę
i przyzwoitość. Wierzył w Kościół
ubogi i dla ubogich. Nawet kiedy był
kardynałem, jeździł... rowerem, a jego
osobisty majątek w gotówce nigdy
nie przekraczał stu lirów. To musiało
wzbudzić niechęć otoczonych bizantyjskim
przepychem kolegów po fachu.
Nie uprzedzajmy jednak faktów...
6 sierpnia 1978 umiera Paweł VI,
w którym reformatorzy Kościoła wcześniej
pokładali wielką nadzieję. Zawiedli
się srodze, bo ten „następca
Piotra” był zachowawczy i bezbarwny.
Na marginesie należy jednak dodać,
że i ta śmierć jest zagadkowa.
Słynny lekarz z Kapsztadu, Christian
Barnard, wyraził opinię, że życie
papieża z całą pewnością można było
przedłużyć. Opieka lekarska, jaką
otaczano Pawła VI w ostatnich dniach
jego życia, pozostawiała tymczasem
wiele do życzenia, a fakt nieprzewiezienia
go na intensywną terapię Barnard
skomentował tak: „Gdyby coś
takiego wydarzyło się w Afryce Południowej,
odpowiedzialnych za to lekarzy
oskarżono by o nieumyślne zaniedbanie
obowiązków”.
Nieumyślne? A może umyślne, bowiem
jednym z lekarzy, który tak lekce
sobie ważył zdrowie i życie papieża,
był Renato Buzonetti – zastępca
szefa watykańskiej służby zdrowia (tego
doktora spotkamy jeszcze przy zgonie
JPI – i to w dużo bardziej niejasnej
sytuacji).
26 sierpnia podczas konklawe dochodzi
do wyboru kolejnego „następcy
Piotra”. Nim to się jednak stanie,
głosowanie kolegium kardynalskiego
przebiega nadzwyczaj ciekawie.
Żeby uznać wybór za ważny,
na kandydata musi być oddane
– zgodnie ze zwyczajem – dwie trzecie
głosów plus jeden.
Po pierwszej turze głosowania (dokonywanego
na kartkach charakterem
pisma specjalnie zmienianym przez kardynałów)
Luciani nie wierzy własnym
uszom: dostał 23 głosy i jest na drugim
miejscu, tuż za głównym pretendentem
– kardynałem Siri (25 głosów).
Być może na taki obrót spraw miał
wpływ pewien interesujący dokument
opracowany przez Komitet Odpowiedzialnego
Wyboru Papieża, w skład
którego wchodzili odważni oraz wpływowi
katolicy popierani przez mających
wiele do powiedzenia kardynałów
z Ameryki Łacińskiej. Czytamy
w nim treści nieco żartobliwe, ale nadzwyczaj
ważkie: „Poszukuje się przepełnionego
nadzieją, świątobliwego człowieka,
który potrafi się śmiać. Interesująca
praca, gwarantowane dochody
i służbowa rezydencja. Ochronę zapewnia
sprawdzona organizacja ds. bezpieczeństwa.
Podania o tę posadę prosimy
kierować do Kolegium
Kardynalskiego w Watykanie”.
Wkrótce dochodzi do
drugiej tury wyborów: Siri
– 35, Luciani – 30 głosów.
Jednocześnie w kuluarach
kardynałowie prowadzą ożywione
dyskusje, tworząc małe
koterie i zawiązując sojusze.
W końcu skrzydło „twardogłowych”
dochodzi do przekonania,
że na Siriego nie
da się już przeciągnąć więcej
głosów. Pada więc pomysł,
aby poprzeć Lucianiego, bo
tym spokojnym człowiekiem
łatwo da się sterować. Tak oto
w trzeciej turze Albino Luciani
ma już 68 głosów, a w
czwartej – 99 i... wygrywa. Jest
godzina 18.05. Nowy papież
drżącym głosem wypowiada prorocze
słowa: – Niech wam Bóg wybaczy to,
coście mi uczynili.
Ten syn prostego robotnika, który
w życiu nie chciał być kimś więcej niż
tylko zwykłym księdzem, staje na czele
największej organizacji w dziejach
ludzkości i już pierwsze dni pontyfikatu
uzbrajają go w wiedzę, że objął
przywództwo nad prawdziwą stajnią
Augiasza.
Z braku miejsca zmuszeni jesteśmy
pominąć cały skomplikowany system
wpływów, zależności, układów
i grup nacisku, w jakim od stuleci kisił
się Watykan. Już sama walka z tymi
niebezpiecznymi koteriami mogła
stanowić dla Lucianiego śmiertelne zagrożenie,
ale on poszedł dalej. Postanowił
prześwietlić i zniszczyć mafijne
struktury watykańskich finansów. Marzyciel
czy szaleniec?
Bardziej szaleniec, bo chciał zmierzyć
się i wygrać np. z bp. Paulem
Marcinkusem – urodzonym na przedmieściach
Chicago w latach Wielkiego
Kryzysu, prawdziwym „mafiozem”
w sutannie – szefem watykańskich
finansów. Ta postać bardzo wymownie
i jednoznacznie odmalowana jest w III
części filmu „Ojciec chrzestny”. „Wielki
Skarbnik” dorobił się fortuny na
przekrętach, za które zwykły śmiertelnik
dostałby dożywocie w więzieniu
o zaostrzonym rygorze. Udowodniono
na przykład, że w 1971 roku biskup
Marcinkus sprzedał szefowi mediolańskiego
Banco Ambrosiano,
Robertowi Calviemu, 37 procent
udziałów części Banku Watykańskiego
pod nazwą Banca Cattolica Veneto.
Akcje zostały upłynnione po cenie
celowo znacznie zaniżonej, a w rezultacie
transakcji Marcinkus zarobił
(przyjął jako dowód wdzięczności...),
bagatela, 47 milionów dolarów. Sam
zaś Calvi na spekulacjach ze skarbnikiem
papieża zarobił ponad miliard
dolarów, oczywiście kosztem akcjonariuszy
i samego Watykanu.
Niedługo później wyszły na jaw powiązania
Marcinkusa z mafią amerykańską.
FBI wpadło bowiem na trop
sfałszowania przez nowojorskich gangsterów
papierów wartościowych opiewających
na sumę 14,5 miliona dolarów.
Odbiorcą tych falsyfikatów był
Bank Watykański. Amerykańska policja
kryminalna ustaliła, że zleceniodawcą
był Watykan, a konkretnie osoba
odpowiedzialna za jego finanse.
To niecałe 15 milionów było jedynie
balonem próbnym, który miał sprawdzić,
czy podobne, ale jeszcze grubsze
przekręty mogą się powieść. Według
FBI Marcinkus zamówił u mafii dalsze
transze lewych akcji i obligacji na
kwotę bliską 1 miliarda dolarów USA.
Ale to jeszcze nie koniec wyczynów
„bankiera Boga” (tak Marcinkusa
nazywano). Równolegle współpracował
on z włoskim bankierem
Michelem Sindoną, którego osobiście
mianował świeckim doradcą Banku
Watykańskiego. Sindona pomógł
założyć Marcinkusowi kilka tajnych
kont na Wyspach Bahama, gdzie lokowane
były ogromne, wyprane pieniądze
mafii.
Ale biskupowi i tego było mało.
Wkrótce, dzięki poparciu Calviego
i Sindony, został członkiem zarządu
nowo zarejestrowanego w Nassau
Banco Ambrosiano Overseans. W zamian
za to, że mafia mogła swoje
transakcje żyrować nazwiskiem jednego
z najbardziej wpływowych ludzi
Watykanu, Marcinkus dostał
8 procent udziałów w banku.
I z takimi oto ludźmi, i z takimi lewymi
pieniędzmi chciał walczyć romantyczny
pięknoduch, który przybrał imię
Jana Pawła I. Ufał, że zmieni oblicze
Kościoła. Jeszcze o tym nie wiedział,
ale rozpoczęło się już dla niego „odliczanie
wsteczne”.
Nie wiedział też czegoś ponadto...
tego mianowicie, że Watykan jest infiltrowany
przez słynną lożę masońską
P-2 (jej struktury do dziś są obecne
w rządach wielu krajów). Wielkim mistrzem
P-2 był wówczas Licio Gelli
– wyjątkowo odrażający człowiek, ale
za to osobisty przyjaciel Marcinkusa.
Dla Gelliego polityczne mordy na zamówienie
były chlebem powszednim
i sposobem załatwiania interesów.
Od pierwszego dnia pontyfikatu
JPI postanowił oczyścić Watykan (i Kościół
w ogóle) z przestępców, oszustów
i aferzystów. Czyli z bardzo wielu najbardziej
wpływowych osobistości odzianych
w purpurę.
Już 12 września Luciani sobie tylko
znanym sposobem wszedł w posiadanie
listy 121 nazwisk watykańskich
masonów z P-2 (wśród nich były tak
wpływowe postaci jak kardynał Villot
– sekretarz stanu, kardynał Casaroli
– minister spraw zagranicznych, kardynał
Poletti – wikariusz Rzymu oraz
oczywiście Marcinkus). Kardynałowie
ci po śmierci Jana Pawła I, czyli w okresie
panowania Wojtyły, na długo zachowali
swoje stanowiska i wpływy.
Pierwsze dni upłynęły papieżowi na
sporządzaniu wykazu osób do natychmiastowego
zdymisjonowania. W Watykanie
zapanował zrozumiały popłoch.
28 września JPI wezwał do siebie Villota
i oświadczył mu, że Marcinkusa
trzeba zwolnić niezwłocznie. Padły także
i inne nazwiska kościelnych dygnitarzy
do natychmiastowego, karnego
wyautowania. Może Luciani (co jednak
wątpliwe) pożyłby nieco dłużej,
gdyby na wspomnianej liście nie widniał...
sam Villot. Po latach historycy
napiszą, że albo nowy papież stracił
w tym momencie instynkt samozachowawczy,
albo – ufny w dobroć
i sprawiedliwość podwładnych – nie
docenił przeciwnika.
Po zakończeniu rozmowy z sekretarzem
stanu (od tej chwili śmiertelnym
wrogiem!) Luciani zasiadł
do kolacji. Był w świetnej kondycji
i niezłym humorze; ciężar spadł mu
z serca. Po posiłku, udając się na
spoczynek, wypowiedział do towarzyszących
mu osób ostatnie w swoim
życiu słowa: „Buona notte. A domani.
Se Dio vuole” (Dobranoc. Do
jutra. Jeśli Bóg pozwoli). Nie pozwolił!
Kilkadziesiąt minut później
uśmiechnięty papież już nie żył.
Został najprawdopodobniej otruty
wywarem z naparstnicy dodanym do
leku na niedociśnienie. Trucizna ta nie
pozostawia żadnych śladów, a nawet
gdyby pozostawiała, świat i tak nie dowiedziałby
się o morderstwie – nie przeprowadzono
bowiem sekcji zwłok,
a papieski lekarz Buzonetti stwierdził
atak serca. Do takiego wniosku doszedł
na podstawie... zewnętrznych
oględzin papieża wiele godzin po odnalezieniu
ciała. Postawienie podobnej
diagnozy jest z punktu widzenia
medycyny niemożliwe – a jednak, jak
widać, możliwe było jak najbardziej.
Zanim to się jednak stanie... Wczesnym
rankiem 29 września 1978 roku
(piątek) siostra Vincenza wchodzi do
sypialni Lucianiego, niosąc tacę ze
śniadaniem. Zastaje papieża siedzącego
w łóżku i ściskającego plik dokumentów.
Jego twarz wykrzywiona
jest grymasem cierpienia spowodowanego
agonią.
Chwilę później w sypialni pojawia
się Villot, a dalszy ciąg wypadków jednoznacznie
wskazuje, że papież nie
zmarł śmiercią naturalną, zaś przybysz
doskonale wiedział, co zobaczy. Villot
pośpiesznie zabiera buteleczki z lekami
Lucianiego, a z jego rąk wyjmuje
kartki, na których naniesiono zmiany
personalne w Watykanie. Z szuflady
biurka znika papieski testament. Giną
nawet okulary i nocne pantofle
papieża. Żadna z tych rzeczy już nigdy
nie została odnaleziona.
Przy zmarłym „wyrastają” także
Marcinkus i inni dygnitarze Watykanu.
Jak gdyby na własne oczy chcieli
się przekonać, że już nic im nie grozi.
Nie wszystko jednak można ukryć.
Przez Rzym, Włochy i świat przebiega
pogłoska o zamordowaniu uśmiechniętego
papieża. Ludzie płaczą, patrząc
na jego ciało wystawione na widok
publiczny. Padają okrzyki: „Kto
ci to zrobił?”.
Do dziś za Spiżową Bramą żyją ludzie,
którzy doskonale znają odpowiedź
i na to, i na wiele innych pytań.
Niedługo później na szefa organizacji,
którą śmiało można by nazwać
Cosa Sancta Nostra, zostaje wybrany
inny człowiek. Nazwie się Jan Paweł
II. Ma to świadczyć o kontynuacji
polityki poprzedników. To tylko pozory...
nigdy bowiem nie sprawi już najmniejszego
kłopotu ani mafiozom, ani
watykańskim rekinom finansowym, ani
tym bardziej kardynałom z loży masońskiej
P-2.
LiS
Bibliografia:
– David Yallop, W imieniu Boga?;
– Robert A. Haasler, Zbrodnie w imieniu
Chrystysa;
– liczne artykuły i opracowania w Internecie.
Rys. z „FiM”
nr 49, 11.12.2003 r. NAPAD (NA) STULECIA
W niektórych sądach rozumują tak: skoro Matka Boska jest królową Polski, Wojtyła plenipotentem jej syna (wszak też króla), a Glemp – ich namiestnikiem, to tenże Glemp jest legalnym spadkobiercą majątku najzagorzalszego nawet heretyka.
Dwa lata temu jako pierwsi pisaliśmy o skandalicznym oszustwie, któremu osobiście patronował
kard. Józef Glemp („Kościół kat(uje) Gniezno” – „FiM” nr 23/2001). Ostrzegaliśmy, że sutannowi usiłują
podstępnie zagarnąć majątek należący w przeszłości do świeckiegoTowarzystwa Czytelni Ludowych,
społecznej organizacji oświatowej założonej w 1880 w Poznaniu w miejsce zlikwidowanego przez rząd pruski
Towarzystwa Oświaty Ludowej. TCL zakładało biblioteki, czytelnie i rozpowszechniało podręczniki do nauki języka polskiego. Po 1918 zajmowało się prowadzeniem Uniwersytetów Ludowych. Swoją działalność praktycznie zakończyło w 1939 r. a formalnie – w 1950 r. decyzją wojewody poznańskiego o likwidacji Towarzystwa i przekazaniu jego – zgromadzonego dzięki społecznej ofiarności – majątku (m.in. kilkadziesiąt
pałacyków, dworków i kamienic) organizacjom oświatowym. Po naszej publikacji sutannowi trochę odpuścili. Zwyczajny złodziej w ogóle zrezygnowałby w takiej sytuacji z łupu, zaś okradany zrobiłby wszystko, żeby łotr drugi raz nie spróbował. No, ale ONI nie są zwyczajni, a funkcjonariusze państwowi zdają się odczuwać radość z ułatwiania życia kanciarzom. Dowodzą tego ujawnione niedawno kulisy przekrętu oraz „jeszcze ciepły” wyrok Naczelnego Sądu Administracyjnego z 18 listopada 2003 r., przyznający ludziom prymasa kolejną satysfakcję. Oto résumé najistotniejszych wydarzeń.
1991 – na wniosek kard. Glempa minister spraw wewnętrznych unieważnia decyzję wojewody poznańskiego z 1950 r.
Luty 1992 – adwokat Marek Tomaszewski z Gniezna, wyposażony w pisemne pełnomocnictwo prymasa, odwiedza w Poznaniu 82-letniego Jana J. Nikischa, adwokata i aktywistę Klubu Inteligencji Katolickiej. Skutecznie nakłania Nikischa do oszustwa, które polega na wcieleniu się w rolę ostatniego (przed likwidacją) prezesa TCL. Po odpowiednim spreparowaniu dokumentów występują do sądu o reaktywowanie organizacji.
Lipiec 1992 – Sąd Wojewódzki w Poznaniu wydaje postanowienie o rejestracji TCL (sygn. akt 241/92, rejestr sądowy nr 773) z Nikischem jako prezesem. Do władz wchodzi również Tomaszewski oraz ksiądz Alojzy Święciochowski. Miesiąc później Tomaszewski przynosi do sądu wniosek o „sprostowanie oczywistej omyłki” i nadanie rejestracji daty... 19 grudnia 1933 r. Sędzia Halina Strzałko uznaje swój „błąd” (sic!). Zmieniając w papierach datę, usuwa istotną przeszkodę na drodze do przejęcia majątku przedwojennego TCL przez glempowych „spadkobierców”. Ci nie próżnują: „Podjęliśmy starania o odzyskanie nieruchomości w Gnieźnie, Poznaniu (dwóch), Katowicach, Odolanowie, Działdowie i Bolszewie k. Wejherowa” – sprawozdawał prymasowi ks. Święciochowski.
1993 – Nikisch – przerażony rozmiarem akcji „odzyskiwania” – zawiadamia sąd, że wycofuje Tomaszewskiemu wszelkie pełnomocnictwa, gdyż „działa on na szkodę TCL”. Tomaszewski rewanżuje się, przedstawiając w sądzie materiały dowodzące, że prezes nigdy wcześniej nie był prezesem. Nikisch przyznaje się do poświadczenia nieprawdy w postępowaniu rejestracyjnym. Ujawnia, że do przedstawienia fałszywych dokumentów nakłonił go pełnomocnik kard. Glempa. W celu uzdrowienia atmosfery w TCL sąd wyznacza kuratorów – ks. Święciochowskiego i Nikischa. Ci zwołują sejmik oświatowy, który wybiera nowe władze. Prezesurę obejmuje ks. Święciochowski, Tomaszewski wchodzi do zarządu, a Nikisch... wypada „za burtę”.
Towarzystwo nabiera rozpędu – przejmuje kilkudziesięciohektarowy majątek w Bolszewie k. Wejherowa, dom w Katowicach oraz ośrodek kultury i działkę w Odolanowie k. Ostrowa Wlkp. Domagają się dwóch nieruchomości w Poznaniu: siedziby Towarzystwa Wiedzy Powszechnej („skażonego komunistyczną proweniencją” – jak twierdzi ks. Święciochowski) przy ul. św. Marcina i gmachu Ośrodka Badawczo Rozwojowego Metalplast przy ul. Taczaka.
1994 – za malwersacje finansowe (niezwiązane z działalnością w TCL) Tomaszewski zostaje skazany na 1,5 roku pozbawienia wolności. Do dzisiaj, mimo prawomocnego wyroku, nie trafił do więzienia „ze względu na zły stan zdrowia”.
1995 – do zwalnianego przez Medyczne Studium Zawodowe pałacyku w Dalkach na obrzeżach Gniezna wprowadzają się bezprawnie „dzicy” lokatorzy – ks. Święciechowski wraz z Tomaszewskim (już wiceprezesem TCL). Rozwieszają szyldy informujące, iż mieści się tu Zarząd Główny Towarzystwa Czytelni Ludowych, Prymasowski Uniwersytet Ludowy oraz Dom Turystyczno-Rekolekcyjny. By dzieła dopełnić, arcybiskup Henryk Muszyński wydaje dekret erygujący w Dalkach parafię pw. Matki Zbawiciela, z proboszczem ks. Święciochowskim. A teraz wieści najnowsze. Przed kilkoma tygodniami TWP i Metalplast złożyły ponowną skargę na postępowanie rejestrowe. Nic nadzwyczajnego... gdyby nie towarzyszący jej wniosek o wyłączenie od rozpoznania sprawy wszystkich sędziów z Wydziału Cywilnego Sądu Okręgowego. Uzasadniono go licznymi „uchybieniami sądowymi” (kuriozalna decyzja o korekcie daty rejestracji TCL), podważającymi wiarę w bezstronność poznańskichsędziów.
Wyciszona afera odżyła. – Ja tylko dyktowałam sekretarce. To jej pomyłka – broni się w rozmowie z dziennikarzem sędzia Strzałko, pełniąca teraz funkcję zastępcy przewodniczącego wydziału cywilnego. Pytana o to, dlaczego nie zareagowała, gdy w 1993 r. wyszło na jaw fałszerstwo z prezesurą Nikischa, odpowiada: –Tomaszewski, jako pełnomocnik prymasa Glempa, był osobą bardzo ustosunkowaną. Nikomu do głowy nie przyszło, że to zwykły oszust. A jak ocenia z perspektywy lat postępowanie rejestrowe TCL?
– Wiem, że nie wszystko było w porządku w tej sprawie – przyznaje sędzia Strzałko. Tymczasem sekretarz sądowy Elżbieta Wrembel dokładnie pamięta okoliczności wydania postanowienia o dacie rejestracji (właśnie ze względu na jego zdumiewającą treść) i kategorycznie odrzuca próbę zrzucenia na nią odpowiedzialności.
Po ponownym badaniu dokumentacji okazało się też, że „ktoś” sfałszował zapisy w oryginalnych, przedwojennych aktach TCL, znajdujących się w dyspozycji sądu. W tej sprawie 5 września br. prokuratura wszczęła dochodzenie, powierzając je policjantom z... Komisariatu
Poznań Stare Miasto. W najmniejszym stopniu nie kwestionujemy ich umiejętności, ale przecież chodzi o wyłudzenie majątku rzędu kilkunastu milionów złotych. Czy nie jest to rzecz dla specjalistów z Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego? Dochodzenie ślimaczy się nadzwyczaj. – Przesłuchaliśmy kilku świadków i wciąż czekamy, aż sąd przekaże nam te akta – mówi nadkom. Andrzej Banasiak z Komendy Miejskiej Policji w Poznaniu. Z pewnością jeszcze trochę poczekają, bo 24 września br., jak gdyby nic nowego się nie wydarzyło, Sąd Okręgowy w Poznaniu rozpoczął procedurę tzw. uzgodnienia treści księgi wieczystej nieruchomości przy ul. św. Marcina. TWP wyleci na bruk, gdyż sutannowi już uzyskali decyzję o przyznaniu kolejnej posiadłości, zaś odwołanie do NSA (wspomniany na wstępie wyrok z 18 listopada) nie zostało uwzględnione.
Dziwi nas w tej historii, dlaczego Glemp nie poszedł na całość i nie kazał Tomaszewskiemu znaleźć potomka królewskiego. Wzięliby całą Polskę i byłby wreszcie święty spokój!
Dominika Nagel
nr 50, 18.12.2003 r. DO KICIA MARSZ!
Uwaga! Prezydenci, burmistrzowie,
radni miast i miasteczek
– przekazywanie „dotacji”
na budowę kościołów jest
nielegalne i grozi pierdlem.
Kościół w Polsce dotowany jest
przez państwo i samorządy lokalne.
Nierzadko zabiera się
fundusze ze szkodą dla
bezrobotnych, a środki
przeznaczone na ochronę
zdrowia czy budowę
gminnych dróg rozdaje
proboszczom. Według regionalnych
izb obrachunkowych (RIO), przekazywanie
dotacji z budżetów samorządów
lokalnych na obiekty sakralne
i kościelne jest procederem bezprawnym.
Potwierdzają to uchwały kolegiów
RIO, do których udało nam się
dotrzeć. A oto fakty.
Kolegium Regionalnej Izby Obrachunkowej
w Warszawie unieważniło
przekazanie dotacji Urzędu
Miasta dla parafii św. Edwarda
w Pruszkowie w wysokości 35 tys. zł
jako niezgodne z prawem. W opinii
kontrolerów jest to sprzeczne z art. 16
ustawy „Prawo budżetowe” z 5 stycznia
1991 r., a także jest niezgodne
z zapisem art. 43 ust. 1 z 17 maja
1989 roku o stosunku państwa do
Kościoła katolickiego w RP, w myśl
którego – inwestycje sakralne i kościelne
finansowane są ze środków
własnych kościelnych osób prawnych,
czyli m.in. parafii.
Kolejny prezent dla kleru wytropiła
RIO w Rzeszowie. Miasto Strzyżów
rozdysponowało 20 tys. zł z rezerwy
budżetowej między innymi dla
Zarządu Regionu NSZZ „Solidarność”
i na działalność charytatywną
Kościoła rzymskokatolickiego w tym
mieście. Tymczasem dokładnie taka
kwota powinna być przeznaczona na
tzw. zadania własne gminy lub zlecone
przez administrację centralną.
Uchwałą kolegium RIO we Wrocławiu
kontrolerzy stwierdzili nieważność
uchwały Rady Gminy i Miasta
w Bogatyni. Pobożni radni zamierzali
przekazać 50 tys. zł na rozbudowę
kościoła parafialnego św. Maksymiliana
Kolbego.
Inny skandaliczny przykład
marnotrawienia publicznej
kasy pochodzi z Warszawy,
gdzie RIO uznała za nieważne
zarządzenie prezydenta
Kaczyńskiego o dofinansowaniu
budowy kościoła dla środowisk
twórczych – 200 tys. zł ze środków
rezerwy ogólnej. RIO oświeciła
Kaczora, że budowa kościoła nie należy
do zadań własnych gminy (art. 7
ustawy o samorządzie terytorialnym).
Wniosek jest jeden: współfinansowanie
rozbudowy kościelnych obiektów
z budżetów samorządów lokalnych
jest jawnym bezprawiem,
a darczyńcy powinni kasę zwrócić lub
pójść do pierdla za okradanie naiwnych,
którzy ich (na swoją zgubę) wybrali.
Jarosław Rudzki
2004 r.:
nr 1, 08.01.2004 r.
KSIĄDZ I SPÓŁKA z o.o. Przed Sądem Rejonowym w Kwidzynie, po trwającym ponad rok procesie, zakończyła się w połowie grudnia ubiegłego roku sprawa o wyłudzenie z Powiślańskiego Banku Spółdzielczego 250 tysięcy złotych kredytu przez księdza Arkadiusza Ch. z elbląskiej parafii („FiM 5/2003). (...)
nr 1, 08.01.2004 r.
NAIWNI PARAFIANIE PŁACZĄ PRZED PROKURATOREM I KOMORNIKIEM, A GŁÓWNY SPRAWCA ICH ROZPACZY, KS. RYSZARD MATKOWSKI, MA SIĘ ZUPEŁNIE DOBRZE. [Więc czemu płaczą???... – red. ]
Wprawdzie za wyłudzenie z legnickiego oddziału Kredyt Banku prawie 500 mln zł były prezes salezjańskiej Fundacji Pomocy Młodzieży im. św. Jana Bosko w Lublinie spędził 10 miesięcy we wrocławskim areszcie... (...) [Toż to walka z Hrystusem, a nawet Kościołem więzić sługę boskowego! A tak pży okazji to ile baniek wyhodzi na miesiąc? Proszę się nie phać! Takie interesy mogą robić tylko kapłani! – red.] Co porabia były zakonnik po wyjściu z pudła? Salezjanin mieszka
w Świebodzicach i rozbija się po okolicy ekskluzywnym lexusem; widywano go też w nowym modelu bmw. Obydwa auta należą do prywatnej kolekcji jednego z najbogatszych ludzi w kraju, a już na pewno na Dolnym Śląsku – burmistrza wspomnianego miasteczka – Jana Wysoczańskiego. Tak to ten sam, który dwa lata
temu został skazany za handel kradzionymi samochodami. (...) A do tego interesu wkręcił go znajomy ksiądz, Stanisław P., który był adresatem czterokołowych przesyłek, zwolnionych dzięki temu, a jakże, z cła. (...) Jeden z prokuratorów zdradził nam, że śledczy, którzy pracują nad tą sprawą, nie mogą w ogólnym rozrachunku doliczyć się ponad 100 mln zł! [Może boziek wziął? – red.] Wiadomo, że w roli „słupów” wystąpiło 38 wiernych, którzy na lewe zaświadczenia o
zatrudnieniu i zarobkach, wystawiane przez praworządnego i uczciwego ojca dyrektora Fundacji, pobrali kredyty dewizowe (w dolarach i euro) na łączną kwotę 16 mln zł. (...) W tej chwili o działalność przestępczą podejrzewa się 67 osób. Prym wiodła parszywa siódemka zakonników, lecz na tym nie wyczerpuje się lista
biorących udział – świadomie lub nieświadomie – w tym przekręcie stulecia. Do naiwnych należy zaliczyć niektórych parafian, przeważnie starsze kobieciny, które szły z księdzem Rysiem do kasowego okienka, bo „...trzeba było wziąć na kościół”. Do wrocławskiej prokuratury w dalszym ciągu zgłaszają się naiwni, którym komornik chce zabrać cały dorobek życia. [No pżecież boziek im to wynagrodzi w niebie, więc o co im hodzi?! – red.] Zakonnicy próbowali też szczęścia
na giełdzie. Grali nie tyle z pomocą boską, co raczej krakowskiego maklera Ryszarda Cz., który przyznał się do zainwestowania w imieniu boskowych oszustów kilku milionów dolarów w firmie Warsaw Future Trading. Pikanterii dodaje fakt, że firma kierowała pruszkowska mafia, a ta raczej nie oddaje zagrabionych
pieniędzy. Za byłego posła AWS, Marka Kolasińskiego, spłacono kilkumilionowy kredyt – wszystko to pochłonęło około 380 milionów zł. A gdzie reszta? Generałowie zakonu milczą, a nitki prowadzą do śp. Jeremiasza „Baraniny” Barańskiego oraz Watykanu, ale przecież z jednej i drugiej strony trudno oczekiwać konkretnych wyjaśnień. Wiele mógłby wyjaśnić notes zastrzelonego Jacka Dębskiego, bowiem właśnie dzięki zawartym w nim zapiskom salezjańska
afera wyszła na jaw. Sęk w tym, że pamiętnik byłego ministra sportu jest w tym momencie lekturą najbardziej strzeżoną przez CBŚ. Niektórzy przebąkują o wielkiej bombie z opóźnionym zapłonem , która prędzej czy później i tak wybuchnie!
J. Szczerkowski
nr 12, 25.03.2004 r.
BOŻE, RATUJ KOŚCIÓŁ!
Dwaj kalifornijscy prawnicy
– Tom Easto i Jonathan Levy
– mówią, że wszystkie nieprzyjemności,
jakich na razie Krk doświadczył,
to bułka z masłem przy
tym, co się teraz szykuje.
W sądzie w stanie Missisipi trwa
proces, w którym 5 stanów domaga
się zwrotu skradzionych 750 mln dolców.
Oskarżonym jest Martin
Frankel, który działał przy pomocy
trzech kardynałów, watykańskiego
sekretarza stanu, trzech byłych
nuncjuszy papieskich w USA oraz
Banku Watykańskiego. – Watykan
odwalił świetną robotę, tuszując
i tłumiąc tę sprawę – mówią Easto
i Levy – zwłaszcza że co najmniej
dwóch kardynałów działających
w spisku z Frankelem w celu wyłudzenia
miliardów dolarów od
amerykańskich firm ubezpieczeniowych
wymienia się jako potencjalnych
kandydatów na papieża.
Ciągłego bólu głowy dostarcza
też luminarzom Kościoła zagadkowe
morderstwo watykańskiego finansisty
Roberta Calviego, dokonane
przed dwudziestu laty. Nowe fakty
w tej sprawie właśnie wyszły na jaw
we Włoszech i Wielkiej Brytanii dzięki
uporowi Carla Calviego, syna zamordowanego
bankiera. Fakty te
wskazują na powiązania Kościoła
z przestępcami.
Nie koniec na tym. Od roku 1999
przez sądy przechodzi sprawa, która
może stać się jeszcze większą miną.
Ocalali z Holokaustu Żydzi, Ukraińcy
i Serbowie wytoczyli grupowy proces
przeciw Bankowi Watykańskiemu
i zakonowi franciszkańskiemu
o udział w akcji prania pieniędzy
i przerzutu dóbr zagrabionych przez
hitlerowców w kilku chorwackich obozach
koncentracyjnych, gdzie w latach
1941– 1945 zabito ponad pół
miliona Żydów, Cyganów i Serbów.
Federalny sąd okręgowy oddalił sprawę
z powodów formalnych. Odwołanie
rozpatruje IX Sąd Apelacyjny,
znany z odważnych decyzji.
Tomasz Wiszewski
nr 12, 25.03.2004 r.
BŁOGOSŁAWIONE STRINGI
(...) Po śmierci ks. Trybowskiego nowym
proboszczem został ksiądz
Przemysław Książek, człowiek kompletnie
(niestety) pozbawiony układów.
No i w pierwszych dniach marca
br. krakowscy policjanci złożyli niezapowiedzianą
wizytę w pomieszczeniach
biurowych parafii. Zabezpieczono
dokumentację stowarzyszenia, zatrzymano
prezesa. Okazało się, że
instytucja, którą kierował, była studnią
bez dna. Na jej konto wpływała
rzeka pieniędzy; według wstępnych
ustaleń chodzi o co najmniej 9 mln
zł, zaś śladu po nich nie ma. Płacili
m.in. biznesmeni renomowanych firm,
znani lekarze i adwokaci z całego województwa
kujawsko-pomorskiego.
Znalezione faktury dowodzą, że
Stowarzyszenie dokonywało masowych
zakupów takich artykułów pierwszej
potrzeby, jak np. bielizna damska
(m.in. stringi), prezerwatywy, alkohol,
itp., wydając na nie kilkaset tysięcy
złotych rocznie.
– Z naszych informacji operacyjnych
wynika, że M. jest jedynie
figurantem w tej aferze. Według szacunków,
ok. 2 mln zł z brakujących
pieniędzy w ogóle nie wpłynęło na
konto Stowarzyszenia (kwitował je
za 10-15-procentowe wziątki) zaś
pozostałe 7 milionów wypłynęło
w kanały kościelne – powiedział
nam jeden z prowadzących śledztwo
policjantów.
Prezes na razie milczy jak zaklęty.
Na zastanowienie się ma 3 miesiące
aresztu. Ks. Książek z kolei
mówi tak:
– Pan Henryk nadużył zaufanie
księdza prałata Trybowskiego. Jak
tylko objąłem parafię uważnie przyglądałem
się temu dziwnemu Stowarzyszeniu.
Nie znalazłem ani jednego
biednego, któremu by pomogli.
Myślałem, że prezes źle spełnia
swą funkcję, ale nigdy nie posądzałem
go o nieuczciwość.
W prokuraturze dowiedzieliśmy
się nieoficjalnie, że „pralnia” przy
parafii MB Królowej Męczenników
ściśle kooperowała z kilkoma innymi
przykościółkowymi instytucjami
charytatywnymi archidiecezji
gnieźnieńskiej. Sprawa ma charakter
rozwojowy i – jak twierdzi nasz
informator – nie wróży dobrze również
arcybiskupowi Henrykowi
Muszyńskiemu, kandydatowi na
urząd prymasa Polski.
Mamy nadzieję, że teraz – po naszej
publikacji – już nie uda się jej
„ukręcić”.
Dominika Nagel
nr 14, 08.04.2004 r.
STRAŻ KARDYNALSKA
Wysocy rangą oficerowie Straży Granicznej
ochraniali interesy kardynała
Macharskiego. Niszczono demaskujące
go dokumenty, pozbywano się tych,
którzy za dużo wiedzieli.
Wśród pograniczników z Karpackiego Oddziału
Straży Granicznej w Nowym Sączu ostro
się zagotowało, gdy ujawniliśmy rolę kardynała
Franciszka Macharskiego w procederze „załatwiania”
wiz do USA za bajońskie łapówki
(„Macharski di tutti capi” – „FiM” 12/2004).
Przypomnijmy, że naszą publikację zilustrowaliśmy
tajnym meldunkiem, w którym
zastępca komendanta GPK Łysa Polana mjr
Zbigniew Ch. informował swoich zwierzchników
z Wydziału Ochrony Granicy Państwowej
(OGP), że uzyskał „wiarygodne, potwierdzone
dane wskazujące na to, iż kardynał
Macharski pośredniczy w uzyskiwaniu przez
obywateli RP wiz do USA”, a „»pomoc« taka
aktualnie kosztuje 9000 USD”. Co więcej:
„W rejonie Zakopanego i Nowego Targu jest
kilka osób, które podejmują się »załatwienia«
sprawy z upoważnienia Kardynała”.
Przez kilka dni łudziliśmy się, że dowództwo
Straży Granicznej zechce pilnie wyjaśnić,
cóż takiego sprawiło, iż po wykryciu w 1997 r.
przez mjr. Ch. siatki przestępczej działającej na
Podhalu pod patronatem metropolity krakowskiego,
nie podjęto dalszego jej rozpracowania.
Niestety, zamiast badać, dlaczego sprawie
ukręcono łeb, w Nowym Sączu trwają
poszukiwania... źródeł przecieku informacji
o zatuszowanej aferze.
Prezentujemy zatem dalsze efekty naszego
dziennikarskiego śledztwa. Tym razem będzie
o osobach, których bezczynność gwarantowała
kard. Macharskiemu i jego kompanom bezkarność
oraz o powodach tej nadzwyczajnej pobłażliwości.
Artykuł ten prześlemy i polecimy
odpowiedniej prokuraturze, bo z pewnością
oprócz Macharskiego kilka osób powinno tu
beknąć za współudział w przestępstwie.
– Należy wpierw opisać ówczesny układ sił
w KOSG. Formalnie szefem był jeszcze płk
Tomasz Szkliński. Przedłużał moment odejścia
ze służby przedstawiając zwolnienie lekarskie,
a jego obowiązki pełnił ppłk Zbigniew Jeż,
zastępca komendanta do spraw operacyjnych.
Na czele wydziału OGP stał ppłk Wiesław
Furmanek i to właśnie on jako pierwszy przeczytał
meldunek majora Ch. Papier był gorący,
więc Furmanek, nie wiedząc, co z tym fantem
zrobić, nawet nie zostawił na nim śladu dekretacji
i przekazał do decyzji komendanta Jeża
– mówi nam jeden z oficerów Straży Granicznej.
Ppłk Jeż miał dwa wyjścia: zlecić dalsze
prowadzenie sprawy Sekcji Rozpracowań Operacyjnych
kierowanej przez porucznika
Krzysztofa T. lub – uwzględniając rangę herszta
łapówkarzy – poprosić o wskazówki Komendę
Główną Straży Granicznej w Warszawie.
To pierwsze miało istotną wadę. Otóż
w nowosądeckim KOSG wszyscy wiedzą, że
T. jest siostrzeńcem pułkownika Wojciecha
Szczygła, w 1997 r. naczelnika VIII Wydziału
Zamiejscowego (policja wewnętrzna), a obecnie
zastępcy komendanta oddziału. To on właśnie
– jak pisaliśmy w „Macharski di tutti capi”
– zaprzeczył, jakoby cokolwiek wiedział o łapówkach
kardynała. Pułkownik utrzymuje przyjazne
kontakty z hierarchią kościelną. Ba, zna
nawet papieskiego kapelana arcybiskupa Stanisława
Dziwisza – obaj pochodzą z okolic Raby
Wyżnej. Było więc niemal pewne, że do Macharskiego
dotrze sygnał, iż jest namierzany.
Na co więc zdecydował się ppłk Jeż?
– Byłby samobójcą, gdyby przy sprawie takiego
kalibru podjął decyzję samodzielnie. Wykluczam
jego ochotę do ukrycia dokumentu, bo
o biskupach nie wyrażał się najlepiej, a ponadto
o Macharskim i wizach wiedziało już zbyt
wiele osób. Nie mam najmniejszych wątpliwości,
że zawiadomił Warszawę. Warto jednak pamiętać,
że od 1997 r. komendantem głównym
Straży Granicznej był absolwent Akademii Teologii
Katolickiej Marek Bieńkowski. W efekcie
na Łysą Polanę poszedł rozkaz, żeby papiery
dotyczące kardynała zniszczyć. Podobno
do kurii metropolitalnej w Krakowie ktoś
dał cynk, żeby wycofali się z szemranych interesów,
ale wątpię, czy definitywnie odpuścili sobie
takie pieniądze – twierdzi nasz rozmówca.
Inny funkcjonariusz Straży Granicznej opowiedział
nam, co stało się dalej z oryginałem
meldunku majora Ch.: – Wciąż spoczywał
w sejfie komendanta i prawdopodobnie przekazany
został następcy. Ppłk Jeż stał się zbyt niebezpieczny,
bo kilka miesięcy później (bodajże
w czerwcu 1998 r.) wykopano go, a wicepremier
Janusz Tomaszewski (AWS) powierzył dowództwo
KOSG młodemu policjantowi z Krakowa,
kapitanowi Mirosławowi Hakielowi. Nominacja
miała oczywiście charakter towarzysko-
-polityczny. „Spadochroniarz” wespół ze Szczygłem
(awansowanym wówczas na stanowisko zastępcy
komendanta) przez cztery lata tworzył
udany tandem i kościelne wpływy na granicy
czuć było na każdym kroku. Wymownym tego
przykładem była sprawa funkcjonariusza, który
miał wylecieć ze służby, a pozostał na żądanie
pewnego dostojnika z krakowskiej kurii.
Kto i kiedy wyczyścił archiwa? Upływ czasu
sprawił, że nasz informator nie jest w stanie
odtworzyć dokładnej daty wydania rozkazu zniszczenia
(pozostającej dotąd we władaniu KOSG)
reszty kwitów na Macharskiego: – Jest w każdym
razie bezsporne, że Szczygieł usiłował wpuścić
was w maliny, twierdząc, że nic nie wie.
Wydawało mu się, że skutecznie zatarto wszystkie
ślady i sprawa przestała istnieć. Było w nią
wtajemniczonych kilka osób i teraz wszyscy zgłupieli,
bo przecież mają protokół zniszczenia dokumentu,
który opublikowaliście!
A my mamy w zanadrzu jeszcze kilka niespodzianek.
Gorąco więc namawiamy Komendę
Główną Straży Granicznej do pilnego przekonania
opinii publicznej, że kardynał już nie
bierze, a jego poplecznikom wiedzie się nieco
gorzej. Bo w Katolandzie o pociągnięciu kardynała
do odpowiedzialności karnej nawet nie
marzymy.
Dominika Nagel
nr 30, 29.07.2004 r.
CHARYTATYWNI ZŁODZIEJE
Państwowy Fundusz Rehabilitacji
Osób Niepełnosprawnych żąda
od Caritasu zwrotu kilkusettysięcznej
dotacji.
Państwowe fundusze to dla Kościoła
prawdziwa ziemia obiecana.
Kler już tak się w niej zadomowił,
że stracił poczucie wstydu i bezkarności.
Do kolejnej afery z udziałem
kościółkowych doszło podczas rozbudowy
Centrum Rehabilitacji Osób
Niepełnosprawnych Diecezji Opolskiej
w Raciborzu. Na długiej liście
sponsorów znalazł się m.in. Państwowy
Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych
(PFRON). Jak wynika
z umowy z 13 czerwca 2001 r.,
całkowity koszt przedsięwzięcia miał
wynosić 644 tys. zł, a z tego PFRON
miał dofinansować
roboty za okres od
13 czerwca do 30
listopada 2001 r.
kwotą 536 tys. zł.
Fundusz zgodził
się wyłożyć tak
wielką kasę, bo
Caritas miał podobno
swój wkład
własny – 108 tys.
zł. Ale nie miał.
Koszty budowy były jednak znacznie
niższe, a informację tę ukryto
przed darczyńcą (PFRON-em), co
pozwoliło Caritasowi wyłudzić z Funduszu
ponad 300 tys. zł dotacji.
– Możemy tylko dofinansowywać
przedsięwzięcia, nie wolno nam
sponsorować całej rozbudowy – powiedział
nam Jacek Jasiewicz, szef
śląskiego oddziału PFRON-u.
Wiceprezydent Raciborza Mirosław
Szypowski uznał, że Caritas
nie może łamać prawa i powiadomił
PFRON o przekrętach. O tej cuchnącej
sprawie doniósł również szefowi
opolskiego Caritasu, ks. Arnoldowi
Dreschlerowi, ale ten olał
sprawę, uznając, że to domniemania.
Wkrótce jednak PFRON przeprowadził
w raciborskim ośrodku
oficjalną kontrolę i wszystko się potwierdziło.
– Teraz – jak powiedział nam
dyr. Jacek Jasiewicz – fundusz będzie
domagał się zwrotu pieniędzy
wydanych niezgodnie z umową.
Trwa też obliczanie karnych odsetek.
Smaczku całej aferze w Caritasie
dodaje fakt, że dyrektorką
kościelnego ośrodka w Raciborzu
jest wiceprzewodnicząca Rady
Miejskiej Maria
Wiecha. Zaradna
radna Wiecha
oprócz dyrektorowania
w placówce
Caritasu
jest także, między
innymi, prezesem
Raciborskiego
Funduszu Lokalnego
i dyrektorem
tamtejszej
Stacji Krwiodawstwa.
Caritas zadomowił się w Raciborzu
na dobre. Trudno się dziwić,
skoro lgną do niego pieniądze.
Ośrodek jest systematycznie
sponsorowany przez miasto, które
co roku przekazuje na Centrum
Rehabilitacji prawie 600 tys.
zł. Zdaniem wiceprezydenta Szypowskiego,
PFRON musi rozliczyć
Caritas z dotacji, i to co do
grosza. Brawo, Szypowski!
Jarosław Rudzki
nr 30, 29.07.2004 r.
MĘCZENNIK MAMONY
Pierwszy milion trzeba ukraść. Ta ekonomiczna zasada odnosi
się także do biznesmenów w sutannach.
John Woolsey kierował parafią
na bogatej Upper East Side na
Manhattanie. Jezus miałby zapewne
zastrzeżenia do poziomu jego
życia, ale przecież mało który dobrodziej
jest w stanie oprzeć się
pokusom hedonizmu. Ks. Woolsey
miał kilka złotych zegarków
firmy Rolex, jeździł lexusem, posiadał
trzy drogie apartamenty
w New Jersey i na Florydzie, był
członkiem drogich, elitarnych klubów
golfowych itd.
Początkowo władze sądziły, że
to wszystko za sprawą dzianej parafianki,
88-letniej Rose Cole,
do której konta ksiądz Woolsey
się przyssał i które uszczuplił
o prawie pół miliona dolarów.
Miał ochotę na cały spadek po
leciwej staruszce, która niedawno
zmarła. Chciał skłonić ją do zapisania
mu w testamencie 1,3 mln
dolarów, ale wykryła to jej doradczyni
finansowa i podniosła alarm.
Wkrótce wyszło na jaw, że
w kasie parafii brakuje miliona dolarów,
którymi proboszcz płacił za
swoje wystawne życie. Archidiecezja
zasugerowała mu podanie się
do dymisji, a nad papierami parafii
św. Jana Męczennika ślęczy
obecnie śledczy.
Podczas ostatniej mszy monsinior
Woolsey uroczyście zapewnił,
że to wszystko potwarz i oszczerstwa,
a wierni urządzili mu owację
na stojąco.
Istotą wiary jest bowiem wierzyć,
a nie myśleć.
LF
nr 33, 19.08.2004 r.
AMBONA I MAMONA
Utarg kat. Kościoła to ponad 4 miliardy
złotych rocznie, licząc tylko pieniądze
wyciągane z kieszeni wiernych.
Ale państwo wciąż płaci i zapewne płacić
nie przestanie, bo biskupi grożą brzytwą...
Grupa senatorów (SLD
i Unia Pracy, z jednym
rodzynkiem w osobie reżysera
Kazimierza
Kutza z opozycyjnego Bloku Senat
2001) złożyła projekt ustawy o likwidacji
Funduszu Kościelnego. Ludzie
Marka Borowskiego (SdPl) pozazdrościli
i zapowiedzieli, że oni też,
już za kilka tygodni, zaprezentują projekt
ograniczający przywileje finansowe
kat. Kościoła, przewidujący m.in.
wyższe podatki dla księży, zryczałtowany
podatek od ofiar z mszy św. oraz
zlikwidowanie ulg podatkowych związanych
z darowiznami.
Oba pomysły (odcina się od nich
rząd Marka Belki) biskupi bagatelizują
w przekonaniu, że w istniejącym
układzie politycznym są to
pozbawione szans powodzenia gierki
przedwyborcze, dyktowane pragnieniem
przytulenia antyklerykalnego
elektoratu. Niemniej jednak
– tak na wszelki wypadek – ostrzegawczo
zamruczeli.
– Inicjatywy te przyjmuję ze
zdziwieniem – skomentował sekretarz
generalny Konferencji Episkopatu
Polski bp Piotr Libera.
– To stara, odgrzewana potrawa
SLD i pani senator Krystyny
Sienkiewicz z Unii Pracy. Tonący
brzytwy się chwyta, a zawsze brzytwą,
w tym wypadku dla lewicy,
były sprawy kościelne – oznajmił bp
Tadeusz Pieronek, sugerując, że
każdy, kto zechce sięgnąć do kasy
Krk, dotkliwie się pokaleczy.
A o co tak naprawdę chodzi?
Fundusz Kościelny to zaledwie
jedna z „ciemnej liczby” dotacji publicznych
na rzecz Krk, a to znaczy,
że tej liczby nie zna w Polsce
nikt. Wszystkie inne kościoły i związki
wyznaniowe dostają ok. 10 proc.
puli Funduszu, a reszta przypada
watykańczykom i prawie w całości
(95 proc.) przeznaczona jest na
opłacenie składek ubezpieczenia
emerytalnego, rentowego i chorobowego
duchownych.
Zatem my wszyscy ciułamy
na księże emerytury i są to sumy
niebagatelne: jeśli w roku 1991
(pierwszym po reformie FK) Fundusz
otrzymał z budżetu państwa
2 mln zł, to już w 2001 r. – 92,3 mln
zł. W 2002 r. było to aż 95,7 mln
zł, a dopiero w 2003 r. nieco mniej,
bo 78,3 mln zł (podobnie dotacja
ta kształtuje się w roku bieżącym).
Ha, ale „przecież to nie Kościół
zabrał państwu majątki i nie Kościół
otworzył Fundusz Kościelny
jako rekompensatę za zrabowany
majątek!” – grzmi Pieronek.
Przypomnijmy więc, że Fundusz
(powstał w 1950 roku) miał być
rekompensatą za przejęcie przez
państwo części majątków kościelnych
na mocy tzw. ustawy o dobrach
martwej ręki. Tymczasem wiadomo,
że w efekcie działalności Komisji
Majątkowej powołanej w 1989 r. do
rozpatrywania wniosków Kościoła
o zwrot zabranego bezprawnie mienia
sutannowi stali się już posiadaczami
170 tys. ha gruntów, czyli
o 15 tys. ha więcej niż mieli przed
wojną! „Zatem przejęcie przez państwo
dóbr martwej ręki zostało zniwelowane.
Tym samym upadł sens
utrzymywania Funduszu Kościelnego”
– czytamy w uzasadnieniu złożonego
przez senatorów projektu
ustawy.
A skoro już jesteśmy przy pieniądzach...
Wprawdzie wspomnieliśmy
o „ciemnej liczbie” dotacji otrzymywanych
przez Krk z budżetu państwa
(pośrednią ich formą są też
ulgi podatkowe, celne oraz w opłatach
sądowych), ale najkosztowniejsze
z nich można jednak wychwycić.
Są to pieniądze dla: duszpasterstwa
wojskowego (np. w 2003 r. abp
Głódź zainkasował 11,7 mln zł,
a w 2004 r. – ponad 12 mln zł);
policyjnego; Straży Granicznej oraz
Straży Pożarnej; duszpasterstwa więziennego
i szpitalnego; Katolickiego
Uniwersytetu Lubelskiego (w
2002 r. – 53,7 mln zł); Papieskiej
Akademii Teologicznej w Krakowie
(w 2002 r. – 8 mln zł); Uniwersytetu
Kard. Stefana Wyszyńskiego;
wydziałów teologicznych na uniwersytetach
państwowych; prywatnych
szkół ogólnokształcących, zawodowych
i artystycznych; zakładów służby
zdrowia i opieki społecznej. Nikt
w Polsce nie policzył dotychczas,
jak wielka jest suma wszystkich
wypłat, ale na przykład dotacje
na wszystkie pozostałe szkoły
i wyższe uczelnie katolickie (bez
KUL i PAT) wyniosły w 2002 r.
ponad 50 mln zł. Pozostając
przy oświacie, weźmy pod lupę
szkoły publiczne:
– pracuje w nich blisko 36
tys. katechetów (13 tys. księży,
1,4 tys. zakonników, 3,2 tys. sióstr
zakonnych i 18,4 świeckich);
– średnia ich pensja to 1000
zł netto;
– jedna czwarta zatrudniona jest
na pół etatu;
Nietrudno wyliczyć, że ok.
31,5 mln zł pieniędzy publicznych
trafia co miesiąc do kieszeni
katechetów.
„Finanse Kościoła to setki strumieni
pieniężnych, które w jednych
miejscach się łączą, a w innych rozgałęziają,
tworząc skomplikowaną
sieć transferów” – zauważa prof. Michał
Pietrzak, wybitny znawca problematyki
wyznaniowej.
Przyjrzyjmy się kilku takim
„strumyczkom”, przyjmując jako cezurę
czasową tylko rok 2002:
Darowizny – Ministerstwo Finansów
nieoficjalnie ocenia, że
z łącznej kwoty 1,8 mld zł zgłoszonych
i odpisanych od podatków darowizn
„na cele społeczne”, co najmniej
1,2 mld zł trafiło do instytucji
kościelnych;
Taca – na podstawie częstotliwości
chodzenia na msze i deklarowanych
przez respondentów datków
obliczono, że ogólna suma
przychodów Krk z tacy wyniosła 2,6
miliarda złotych;
Śluby – zawarto w Polsce (według
danych GUS) 192 tysiące małżeństw.
Statystyki dowodzą, że ok.
160 tys. uroczystości odbyło się
w rzymskokatolickich kościołach,
ze średnią taksą 500 zł. Razem stanowi
to ok. 80 mln zł;
Pogrzeby – zmarło 360 tys.
osób, z czego pochówek z udziałem
księdza dotknął pośmiertnie
ok. 320 tys. Średnia stawka jak przy
ślubach, więc kościoły zainkasowały
160 mln zł;
Chrzest – w tym wypadku „co
łaska” to średnio 200 zł. Na 354 tys.
urodzin co najmniej 300 tys. dzieci
zostało ochrzczonych. Wynik:
60 mln zł;
Pierwsza Komunia Święta
– według Instytutu Statystyki Krk
z 4,1 mln dzieci w wieku „komunijnym”
(7–14 lat), poszło do niej
500 tys. Nasz sondaż przeprowadzony
w kilkudziesięciu parafiach
dowodzi, że średnia składka „na
prezent dla księdza” to 50 zł. Razem:
25 mln zł;
Bierzmowanie – zasady analogiczne
jak przy komunii. Przy 300
tys. osób (wg Instytutu Statystyki)
zebrano 15 mln zł.
Dodając powyższe kwoty,
otrzymamy 4,14 miliarda zł.
Wszystkich biskupów, księży i zakonników
mamy w Polsce ok. 27
tysięcy. Jeśliby te łupy podzielić
sprawiedliwie, to na jednego wypadnie
rocznie 153,3 tys. zł!
Że nie liczymy kosztów utrzymania
kościołów i chmary – przyznajmy,
że niewiele wymagających
– zakonnic?
Owszem, ale nie liczymy też setek
„czarnych” biznesów. Ot, na
przykład takich:
– zyski giełdowe Archidiecezji
Poznańskiej, której Ministerstwo
Skarbu przekazało w 2001 r. kilkadziesiąt
tysięcy wyjątkowo smakowitych
akcji (Okocim SA i Cersanit
SA);
– dochody Archidiecezji Katowickiej
będącej właścicielem sieci
księgarń św. Jacka, spółki Ars Catholica,
radia diecezjalnego, agencji
reklamowej, firmy wydającej tygodnik
„Gość Niedzielny” i miesięcznik
„Mały Gość Niedzielny”
oraz drukarni;
– „boki” Archidiecezji Krakowskiej,
która oprócz wynajmowanych
5 kamienic, dysponuje na Starówce
trzygwiazdkowym hotelem „Wit
Stwosz”. Wpływy z niego muszą być
niebanalne, bo kard. Macharski
chce otworzyć kolejne dwa hotele
usytuowane w centrum Krakowa;
– korzyści Archidiecezji Warszawskiej
z 50 proc. udziałów
w spółce, która za 25 mln dolarów
postawiła w centrum Warszawy biurowiec
Roma Office Center (11,7
tys. mkw. powierzchni użytkowej).
Dodajmy, że kard. Glemp nie musiał
zapłacić za udziały nawet złamanego
centa, bo grunt, który
wniósł do spółki, był wystarczająco
cenny. Dochody z wynajmu tak bardzo
rozochociły prymasa, że w bieżącym
roku wybudował sobie za
15 mln dolarów (już bez żadnych
udziałowców i w jeszcze lepszym
punkcie Warszawy) drugi biurowiec
– Centrum Jasna (7 tys. mkw.).
Zabrakłoby łamów „FiM”, gdybyśmy
chcieli wszystkie te interesy
wymienić, więc i o zyskach z dzierżawy
gruntów wspominać już nie
będziemy.
Tylko jeszcze zapytamy: no więc
jak, chłopaki, naprawdę nie stać was
na opłacenie ZUS-u z własnej kieszeni?
Zróbcie to chociaż z ludzkiej
przyzwoitości! Anna Tarczyńska
DOTACJE PRZYZNANE Z FUNDUSZU KOŚCIELNEGO DLA OSÓB PRAWNYCH
nr 37, 16.09.2004 r.
TOŻSAMOŚĆ RADNYCH
Władze Kołobrzegu
dają Kościołowi.
Oczywiście nie
ze swojego, tylko
z miejskiego.
Podczas majowej sesji Rady
Miejskiej prawdziwą burzę wywołały
decyzje w sprawie „sprzedaży”
Kościołowi trzech działek za...
1 procent ich wartości. Po największą
z nich – o powierzchni prawie
półtora hektara – wyciągnęła
łapska parafia pw. św. Wojciecha.
Dwie pozostałe – mniejsze
– przypadły parafiom przy ul. Katedralnej
i ul. Narutowicza.
Samo oddawanie sutannowym
bardzo atrakcyjnej ziemi (i jego celowość)
nie budziło wśród radnych
większych emocji, natomiast sporo
dyskutowano nad wysokością zapłaty.
Jeden z radnych Samoobrony
zaproponował, by Kościół zapłacił
3 proc. wartości działek. Później nastąpiło
coś niewiarygodnego (na pozór).
Za kolejnym wnioskiem, dotyczącym
tym razem aż... 99-procentowej
bonifikaty, głosowało 16
radnych, w tym... wszyscy członkowie
SLD. Wielu obserwatorów obrad
ze zdumienia przecierało oczy,
gdy niedawny komendant policji,
uzasadniając celowość darmochy,
zaczął mówić o „katolickiej tożsamości
tej ziemi”. Widocznie nie wiedział,
że przed II wojną światową
Kołobrzeg zwał się Kolberg i był
w 95 proc. zamieszkany przez protestantów.
Kołobrzeska Antyklerykalna
Partia Postępu RACJA przewidziała
taki przebieg obrad i już
wcześniej ironicznie zaproponowała,
by rajcy przekazali Kościołowi
ziemię za darmo. Okazało
się jednak, że o takim rozwiązaniu
księża nie chcieli nawet słyszeć.
Sutannowe lisy dobrze wiedzą,
że od takiej darowizny musieliby
zapłacić... 20 procent faktycznej
wartości ziemi, a więc bardziej
opłacalne jest „kupno” z 99-
-procentową bonifikatą.
Podczas następnej sesji Rady
Miejskiej nie zapomniano o kolejnym
prezencie dla kleru. Tym razem
otrzymali oni na podobnych
zasadach, czyli z 99-procentową bonifikatą,
działkę w samym centrum
miasta – przy ul. Rzecznej (44 ary).
W najbliższym czasie kruchtowy
prezydent Kołobrzegu, Henryk
Bieńkowski, przedstawi radnym
jeszcze jedną uchwałę w sprawie
„intratnej sprzedaży” ziemi Kościołowi.
Będzie ona dotyczyć
działki przy ul. Kasprowicza, gdzie
w ostatnich latach bez jakiegokolwiek
pozwolenia i planów powstał
kompleks rekreacyjny z kaplicą,
zwany oficjalnie ośrodkiem charytatywnym
(na zdjęciu). Trzeźwo
myślący mieszkańcy Kołobrzegu
są przekonani, że Caritas wkrótce
zachoruje także na sąsiednie
działki i rozbuduje komercyjną bazę
hotelową. W kasie miejskiej
pieniędzy brakuje nie tylko na poszerzanie
zaplecza turystycznego
miasta, które masowo odwiedzane
jest przez turystów z Niemiec,
ale nawet na łatanie dziur w jezdniach
i chodnikach, nie mówiąc
już o wspomaganiu bezrobotnych
i biedoty. Za to wspomaganie najbogatszych
watykańczyków to niezmiennie
ulubiona rozrywka radnych
Katolandu.
R. Poradowski
nr 37, 16.09.2004 r. TEŻ NOWINA!
Na łamy prasy w USA trafił polski ksiądz Bogdan Werra, który w kilku parafiach w stanie Michigan zdefraudował ponad 240 tys. dolarów. (...)
LF
nr 38, 23.09.2004 r.
DORADCA PAPY – KRYMINALISTĄ
Doradca prawny papieża i redaktor periodyku dotyczącego
prawa kanonicznego – monsinior (prałat) Emilio Colagiovanni
– został skazany przez sąd federalny w USA na grzywnę 15 tys.
dolarów za pranie pieniędzy i udzielanie pomocy oszustowi Martinowi
Frankelowi w defraudacji kilkuset milionów dolarów należących
do amerykańskich firm ubezpieczeniowych.
84-letni oskarżony przyznał
się do winy i wyraził skruchę:
„Bardzo mi przykro, jeżeli kogoś
skrzywdziłem”. Karę ma zapłacić
w ciągu 30 dni i do tej pory
nie wolno mu opuszczać USA.
Groziło mu do 10 lat więzienia.
Sędzia złagodził karę ze względu
na wiek i marny stan zdrowia
monsiniora.
Frankel założył pod egidą
Watykanu lewą fundację św.
Franciszka z Asyżu („FiM”
27/2004) i odpalał Stolicy Apostolskiej
kasiorę za używanie jej
szyldu. Kupował firmy ubezpieczeniowe,
które następnie rujnował,
wydając pieniądze na swe
wystawne życie. Wiarygodność
oszustwom zapewniał Colagiovanni,
który potwierdzał, że
Frankel posiada zabezpieczenie
w wysokości 1,2 mld dolarów
w Banku Watykańskim. W rzeczywistości
Frankel wpłacił tam
40 tys. dolarów. Gdy sprawa się
wydała, Frankel zbiegł z USA
i został ujęty po kilku miesiącach
w Niemczech. Ma zostać
skazany w przyszłym miesiącu.
Watykan utrzymuje, że nic
o defraudacji nie wiedział i nie
odniósł żadnych korzyści materialnych.
Niepodważalne dowody
śledztwa mówią jednak zupełnie
coś innego. Władze czterech
stanów usiłują pociągnąć
Watykan do odpowiedzialności,
posługując się paragrafem stworzonym
specjalnie do ścigania
przestępczości zorganizowanej:
odpowiedzialność za współudział
w przestępstwie ponosi każdy jego
uczestnik, niezależnie od tego,
czy miał korzyść majątkową.
TN
nr 44, 04.11.2004 r.
CHLEBUŚ POWSZEDNI
Budowniczy i kustosz największej świątyni
w Polsce, siódmej w Europie i jedenastej
na świecie, został wykopany z posady.
Gdy pytano go, ile kosztował Licheń, ucinał:
„Matce Bożej się nie liczy!”. Ale nie liczył
też kochankowi i rodzince...
Fajny film niedawno widzieliśmy.
Wprawdzie dokumentalny, ale momenty
były! Premiera odbyła się
w magazynie „Interwencja” (TV Polsat
– autor Łukasz Kurtz). W rolach
głównych wystąpili: słynny ksiądz
proboszcz Eugeniusz Makulski
(fot. 4) – budowniczy i kustosz sanktuarium
w Licheniu (odesłany przed
miesiącem na emeryturę) – oraz jego
kierowca i bardzo przystojny kochanek
– Bogdan Chlebuś (fot. 1).
W epizodach zagrali kuzyni księdza:
Wiridianna i Krystyna oraz Zdzisław
Niewczas.
Filmu jakoś nie zauważyła bogoojczyźniana
prasa, chociaż wywołał
ogromne oburzenie zakonnych
przełożonych ks. Makulskiego:
„Zgromadzenie Księży Marianów
z żalem przyjęło publikację materiałów,
które oparte zostały na nieprawdziwych
i niewiarygodnych informacjach
przekazanych przez osobę działającą
z zamiarem naruszenia dobrego
imienia Zgromadzenia i ks. Makulskiego”
– czytamy w specjalnym
oświadczeniu ks. Dariusza Mażewskiego,
sekretarza prowincji.
Choć krytykowany obraz to
w gruncie rzeczy remake znanych
nam skądinąd przypadków podnoszenia
się stopy życiowej rodziny albo
seksualnego(ej) partnera(ki) plebana
budującego kościół, obejrzeliśmy
go z zainteresowaniem, gdyż
dotyczy parafii uznawanej – obok
klasztoru o.o. Paulinów na Jasnej
Górze – za najbogatszą w Polsce.
Wszak do Lichenia przybywa rocznie
ponad 1,5 miliona owieczek,
więc jeśli każda zostawiła tam
skromne 20 zł, to ks. Makulski, gdy
jeszcze urzędował, miał do dyspozycji
jakieś 2,5 mln zł miesięcznie
bez podatku (w filmie jest nawet
mowa o kwotach rzędu kilkunastu
milionów złotych miesięcznie!).
A mimo wszystko czuł się niedowartościowany
(w tym fachu to
normalne):
„Jeszcze organy nie skończone,
dzwonnica nie skończona, więc muszę
prosić o ofiarę i dokładnie wyzbierać,
żeby nikt nie był pokrzywdzony,
że przyniósł ofiarę Matce Boskiej,
ale kleryk nie podszedł i nie
było komu zostawić pieniędzy” – mówi
z ambony w jednej z początkowych
sekwencji filmu.
Górę „dokładnie wyzbieranej”
forsy trzeba przede wszystkim policzyć.
Dzięki ukrytej kamerze widzimy,
jak sprawnie kuzynka Krystyna
posługuje się specjalną maszyną
dzielącą rzekę bilonu na 100-
i 200-złotowe porcje. Robota nie
jest lekka, bo codziennie musi przepuścić
przez to zmyślne urządzenie
grubo ponad 80 tys. zł.
Krewniak Zdzisław ma nie
mniej odpowiedzialne zadania.
Choć sam skromnie zapewnia, że
ludzie, którzy pracują na terenie
Lichenia, znają go jako kierownika
inwestycji, a on tylko „podpisuje
faktury, że przyjmuje je do zapłacenia”,
to przecież szczera do
bólu pracownica kancelarii parafialnej
określa go jako „prawą rękę
księdza kustosza”, człowieka
„zajmującego się wszystkimi sprawami
finansowymi i organizacyjnymi”
sanktuarium.
„Mimo że są to ogromne kwoty,
to jeśli chodzi o dysponowanie, księgowanie,
to najczęściej sam te rzeczy
robię. Gdy jest tych drobiazgów
sporo, pomagają mi dwie siostry
– cioteczna i rodzona. I nie będę się
nikomu z tego tłumaczył!” – wykrzykuje
z ekranu ks. Makulski.
Chwilę później z czytanego
przez lektora listu Kurii Prowincjalnej
Zgromadzenia Marianów, dowiadujemy
się, że to, co przed chwilą
usłyszeliśmy i zobaczyliśmy na
ekranie, jest zwykłą
fatamorganą:
„Twierdzenie,
jakoby ksiądz kustosz
zatrudniał do
prowadzenia spraw finansowych
sanktuarium członków
swojej rodziny, jest nieprawdziwe.
Krystyna O. – kuzynka
księdza, spełnia jedynie
zadania gospodyni domowej”,
zaś „Zdzisław N. tylko
doradzał w sprawach procesu
budowlanego jako konsultant.
Nie podejmował żadnych
decyzji merytorycznych”.
W jednej ze scen dociera
wreszcie do widza, skąd
wzięła się w Licheniu tak
liczna gromadka kuzynów
kustosza, chociaż – jak powszechnie
wiadomo – z rodzinką najlepiej
wychodzi się na zdjęciach:
„Ksiądz powiedział mi bardzo
ważne słowa: jeśli ma dopuścić do
pieniędzy tak blisko i czując, wiedząc,
że te pieniądze się rozchodzą,
więc niech to już będzie rodzina”
– ujawnił Bogdan Chlebuś, osobisty
szofer ks. Makulskiego.
No właśnie, przejdźmy do „momentów”.
Okazało się otóż, że ów Chlebuś
– zatrudniony w parafii za niespełna
800 zł miesięcznie! – dorobił
się w ciągu 8 lat pracy pięknego
domu oraz równie pięknych, często
dla kaprysu zmienianych, samochodów.
Za co?
Oddajmy mu głos:
„Jadąc do Lichenia, nie byłem zdeklarowanym
gejem. Dopiero tam, z pomocą
księdza Makulskiego, odkryłem
to w sobie. Dlatego że byłem gejem,
byłem bardzo blisko związany z księdzem
Makulskim i »tymi sprawami«
oraz zaliczany do jednych z najbardziej
zaufanych pracowników. Z pieniędzy
kościelnych sfinansował mi kupno domu
(fot. 3) i darował pierwszy samochód.
Ten chevrolet kosztował ponad
40 tysięcy złotych. Oczywiście woziłem
księdza, ale to było moje i tylko
na mnie zarejestrowane auto. Dostałem
je jako prezent” – opowiada spokojnie
pan Bogdan, wcale nie kryjąc
twarzy oraz wnętrza eleganckiej hacjendy,
wybudowanej ze składek pielgrzymów
za dawanie dupy.
Na początku trochę czepiali się
go kontrolerzy skarbowi, ale uświadomieni,
że pieniądze na samochód
pożyczył ks. Makulski, odpuścili:
„Niniejszym oświadczam, że sumę
40 000 zł pożyczyłem panu Bogdanowi
Chlebuś (...) pracownikowi
tutejszej parafii od 1991 r. na zakup
samochodu osobowego. Pożyczki
udzieliłem bez pobrania procentu,
do zwrotu w terminie 10 lat w dowolnych
ratach” – czytamy w podpisanym
przez ks. Makulskiego dokumencie
(z 11 września 1996 r.),
który postawił na baczność inspektorów
Urzędu Skarbowego w Strzelinie
(fot. 2).
„Chevrolet to dopiero początek.
Następny był mercedes S klasa,
dwuosobowy kabriolet bmw roadster
(cena katalogowa 203 tys. zł
brutto – dop. D.N.), chrysler pełne
»country« (ponad 200 tys. zł),
audi... Było wiele aut” – wspomina
kochanek ks. Makulskiego, na co
władze Zgromadzenia Księży Marianów
ripostują niczym w najlepszej
komedii:
„Wśród dokumentów finansowych
nie ma żadnych dowodów, aby
ktokolwiek spośród członków Zgromadzenia
kupował komukolwiek samochód,
lub też żeby osoby związane
z sanktuarium otrzymywały jakiekolwiek
»prezenty« nabyte za pieniądze
zebrane od darczyńców”. Innymi
słowy: nie ma kwitów, więc nie
ma sprawy!
Akcja przenosi się teraz do gabinetu
księdza kustosza.
„Moje podejście do homoseksualizmu
jest takie jak Kościoła, że
jest sprawa potępiona. To, że pan
Chlebuś twierdzi, że był moim partnerem,
to kłamstwo” – zapewnia
wielebny. Mimo dokumentu z własnym
podpisem, potwierdzającego
„pożyczkę” 40 tys.
zł, idzie w zaparte:
„Nigdy żadnych pieniędzy
nie pożyczałem
panu Bogdanowi”.
Gdy drogie upominki
i czułe związki
pana Bogdana z ks.
Makulskim stały się
przedmiotem złośliwych
komentarzy
mieszkańców Lichenia,
kierowca – pod
presją władz zakonnych
– musiał odejść
z parafii. Podobno zażądał
300 tys. zł odprawy,
co szefowie Zgromadzenia
usiłowali
zinterpretować jako
szantaż, łudząc się, że
prokuratura też tak
podejdzie do sprawy.
Nie docenili jednak siły uczucia
ks. Makulskiego...
Prokurator Jacek Górski z Prokuratury
Okręgowej w Koninie mówi
bowiem do kamery:
„Ksiądz nie potwierdził w żadnym
elemencie okoliczności podnoszonych
przez jego przełożonych,
w liście załączonym do zawiadomienia
o popełnieniu przestępstwa”.
Filmu nie kończy happy end.
Ks. Makulski został odesłany na
emeryturę, a Kuria Prowincjonalna
Księży Marianów kategorycznie zakazała
mu jakichkolwiek kontaktów
z dziennikarzami.
Jeśli zaś chodzi o rzekę forsy,
to... płynie nadal. Tylko maszynę do
liczenia obsługuje już kto inny.
Dominika Nagel
nr 47, 25.11.2004 r.
KOMUCH PAPAFAN
Nawet prawicę wkurza klerykalne
włazidupstwo lewicowego
prezydenta Słupska.
Maciej Kobyliński, desygnowany
przez SLD prezydent Słupska,
ogłosił, że chce, aby w mieście stanął
pomnik Papy. Nie jakiś tam pomniczek,
tylko monument jak się patrzy.
Z brązu lub szlachetnego kamienia.
To właśnie użycie takich materiałów
sprawi, że pomnik będzie co najmniej
trzykrotnie droższy od postawionej
dopiero co figury księdza Jerzego
Popiełuszki. Tamten kosztował słupskich
podatników 40 tys. zł. Jeśli marzenia
prezydenta Kobylińskiego spełnią
się, miasto wybuli na papieża co
najmniej 120–130 tysiączków.
Pomysł ojca miasta nie spodobał
się nawet prawicy, która oskarża go
o hipokryzję i obłudę. Joanna Szczypińska,
posłanka PiS-u, zarzuciła prezydentowi,
że w trakcie czerwcowej
wizyty w Watykanie nie uklęknął przed
Wojtyłą, a tylko lekko się pochylił
podczas wręczania papieżowi prezentu
od miasta. Sprawa niepadnięcia
na kolana przed władcą świata wywołała
również konflikt pomiędzy
prezydentem Słupska a pochodzącą
z UW Anną Bogucką-Skowrońską,
która robi obecnie za przewodniczącą
rady miejskiej. Brak pokory
wobec papieża jednoznacznie, zdaniem
prawicy, eliminuje komucha
z grona pomysłodawców jakiegokolwiek
pomnika JPII.
Tymczasem prezydent Kobylinski
uparcie obstaje przy swoim. Chce pomnik
postawić, mimo że nie podoba
się to również lewicy. Radni i działacze
SLD krytykują pomysł, uważając,
że stawianie pomnika to wyrzucanie
pieniędzy w błoto. Tyle że kto
w Papalandzie słucha głosu rozsądku,
kiedy pojawia się choć cień nadziei
na dodatkowe punkty w nadchodzących
wyborach?
J.K.
nr 49, 09.12.2004 r.
MAKULSKI – REAKTYWACJA
Słynny budowniczy Lichenia – wyrzucony
z posady przez przełożonych zakonnych
– dorabia sobie do emerytury.
Rozsyła po Polsce listy informujące, że
afery z kochankiem nie było, a pieniądze
na sanktuarium... zbiera nadal.
Opisywaliśmy niedawno („Chlebuś powszedni”
– „FiM” 44/2004) kulisy fatalnej dla księdza
Eugeniusza Makulskiego
wpadki (setki tysięcy złotych ofiarowywane
przez wiernych przeznaczał
na zaspokajanie fanaberii kochanka),
skutkującej błyskawicznym
odsunięciem kapłana
– znanego w świecie ze świątobliwości
– z funkcji kustosza Sanktuarium
Maryjnego w Licheniu.
Jak informowaliśmy, szefowie ks.
Makulskiego ze Zgromadzenia
Księży Marianów usiłowali jeszcze
niewiernego kochanka uczynić
szantażystą. Niestety...
„W związku z umorzeniem postępowania
w sprawie zmuszania do
określonego zachowania księdza kustosza
Sanktuarium w Licheniu Eugeniusza
Makulskiego (…) Prowincja
nie zamierza w żaden sposób polemizować
procesowo z powyższym
orzeczeniem Prokuratury (…). Pragniemy przy
tym poinformować, iż przeprowadziliśmy wewnętrzne
postępowanie wyjaśniające w sprawie
sygnalizowanych przez środki masowego przekazu
rzekomych nadużyć finansowych w Sanktuarium.
W toku tego postępowania wszystkie wysłuchane
osoby zdecydowanie zaprzeczyły
jakoby jakakolwiek niegospodarność
miała miejsce (…). W celu zapobieżenia
jednak pojawieniu się jakichkolwiek
podobnych podejrzeń
w przyszłości Prowincja zmieniła system
gromadzenia i zarządzania środkami
finansowymi Sanktuarium. Powołano
też do nadzorowania powyższych
zadań nowe osoby, aby nie było
wątpliwości co do uczciwości, rzetelności
i przejrzystości działania systemu”
– czytamy w specjalnym oświadczeniu
ks. Dariusza Mażewskiego,
sekretarza prowincji.
A jak system działa teraz?
Otóż ks. Makulski na otarcie łez
dostał honorowy tytuł kustosza seniora,
co jest bardziej elegancką
nazwą emeryta. Przyzwyczajonemu
do spania na workach z pieniędzmi
zajrzało w oczy widmo normalnej, ludzkiej egzystencji.
Ale łeb do interesów mu pozostał,
więc korzystając ze swojej bazy adresowej, już
od kilku tygodni rozsyła po Polsce listy-życzenia
na Boże Narodzenie 2004, tłumacząc, że
nigdzie nie odszedł, tylko nieco się przesunął,
żeby do trudu sprawowania władzy dopuścić
ks. Wiktora Gumiennego.
„Ogrom prowadzonych prac i coraz nowych
zadań w dynamicznie rozwijającym się
sanktuarium zaczął już przerastać moje słabnące
siły” – pisze ks. Makulski.
Oczywiście nie po to człowiek wykosztowuje
się na znaczki, żeby tylko złożyć życzenia,
toteż legenda Lichenia nalega na nieustający
sponsoring.
„W dalszym ciągu jako Kustosz-Senior (…)
zbieram dobrowolne jałmużny i wykańczam różne
obiekty” – zapewnia.
A podłe insynuacje w Polsacie i „Faktach
i Mitach” o samochodach dla kochanka i kupionej
mu hacjendzie?
No przecież nawet głupi powinien dostrzec,
że „to wyrafinowana zemsta szatana za wybudowanie
świątyni i wielką cześć Maryi”, co ks.
Makulskiemu już jakby spowszedniało, bo
– jak pisze – „Władze Polski Ludowej trzy razy
uszykowały zamach, aby mnie zabić, ale ocalałem”.
Helena Pietrzak
2005 r.:
nr 1, 13.01.2005 r.
MILIONY MADONNY
W 2004 roku sanktuarium na Jasnej Górze, oprócz tandemu Kulczyk-Giertych, odwiedziło blisko 3,5 miliona pielgrzymów. Przy absolutnie minimalnym założeniu, że każdy z nich złożył Czarnej Madonnie ofiarę w wysokości marnych 2 zł, szacujemy, że paulinom wpadło do mieszka okrągłe 7 mln zł, bez podatku. A zazwyczaj ofiarodawcy są o wiele hojniejsi; do tego dochodzą jeszcze kolosalne zyski z „pokropku” dewocjonaliów, odprawianych mszy, sprzedaży świętych obrazków, płyt i innych bibelotów.
Braciszkom jeszcze długo nie grozi tak ochoczo ślubowane ubóstwo.
RB
nr 8, 03.03.2005 r.
O NOWEJ TO CHUCI PIOSENKA...
SZARAŃCZA
Cystersi z Krakowa żądają zwrotu gruntów położonych w Nowej Hucie, na których stoją bloki mieszkalne. Swoje roszczenia wyceniają na 90 mln zł!
Dotychczas Kościół w ramach roszczeń majątkowych wyssał z Agencji Nieruchomości Rolnych aż 70 878 ha, z czego w roku 2004 – 1946 ha. Te dane ulegają zmianie wprost proporcjonalnie do spotkań Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu, a teraz mogą się zmienić diametralnie.
Na horyzoncie pojawili się bowiem cystersi z Krakowa Mogiły, którzy nagle zażądali od Skarbu Państwa zwrotu ponad 45 ha działek budowlanych. Skandal polega na tym, że opactwo cystersów już dawno temu dostało rekompensatę za utracony majątek. Ich pierwotny wniosek roszczeniowy z początku lat 90. opiewał na 19 ha. W zamian otrzymali ponad 4 ha bardzo drogich terenów przylegających do opactwa w Mogile. Na taką ugodę z zakonnikami poszedł ówczesny zarząd
miasta i Klub Sportowy „Hutnik”. Mnisi zgarnęli tereny należące do Huty Sendzimira i wspomnianego klubu sportowego. Mogli rozbudowywać swoje włości, o czym marzyli od lat. Wydawało się, że Kraków ma z głowy roszczenia przynajmniej jednego zakonu. Nic bardziej mylnego. Minęło kilka lat, zmienił się opat cystersów i w 2001 r. zakonnicy znów zapukali do drzwi prezydenta miasta i zażądali kolejnych rekompensat w gruntach.
Urzędnicy miejscy przecierali oczy ze zdumienia. – Jak to? Przecież dostaliście już, co chcieliście.
– Ależ skąd! Należy nam się dużo więcej niż marne 4 ha rzucone jak psu ochłap – zagrzmiał nowy opat i wystąpił z nowym wnioskiem roszczeniowym do Komisji Majątkowej. Sporządził kilka operatów szacunkowych co do wartości owych 45 ha i wyszła mu gigantyczna suma 90 mln zł, którą cystersi... mogą przyjąć w gotówce zamiast nieruchomości. Tacy są łaskawi!
Dlaczego wyszło aż tyle kasy? To proste. Na żądanych gruntach stoją bloki mieszkalne, sklepy, zakłady usługowe itp. A według przelicznika, skandalicznie niekorzystnego dla państwa polskiego, ale zgodnego z porozumieniem zawartym między rządem a Episkopatem z 2001 r. i rozporządzeniem Rady Ministrów z 27 listopada 2002 r. „w sprawie szczegółowych zasad wycen nieruchomości operatów szacunkowych”, Kościół ma dostać tyle, ile wynosi dzisiejsza cena utraconych podczas upaństwowienia majątków.
W tym przypadku gra idzie o nowohuckie osiedla Centrum A, Centrum B, Wandy i Hutnik. Ich mieszkańcy jeszcze nie wiedzą, że wkrótce właścicielem całego terenu wraz z blokami i ich mieszkańcami może zostać opat z Mogiły.
Agencja Nieruchomości Rolnych w Opolu, której podlega Kraków, nawet nie chce słyszeć o zwrocie ziemi w zamian za wspomniane działki. – To przekracza realne możliwości Agencji – rekompensata wartości takich nieruchomości wymagałaby wydzielenia przynajmniej kilku tysięcy hektarów gruntów – oznajmia nam
Wiesława Jędryas z ANR. Tak, to nie pomyłka. Agencja wycenia 1 mkw. średnio na 0,5–1 zł. W sumie więc za 90 mln zł musiałaby przekazać cystersom, uwaga...9 tys. ha, czyli 90 kilometrów kw. ziemi. To obszar podobny do terytorium np. Bytomia, Płocka, Wałbrzycha czy Sosnowca. Opolską ANR popiera dzielny prezes Agencji Zdzisław Siewierski.
Tymczasem MSWiA pod przewodem ministra Kalisza na nasze pytanie, czy to prawda, że Agencja nie będzie już więcej realizować kościelnych roszczeń, jeśli będą dotyczyły rekompensat za utracone kościelne nieruchomości zabudowane, odpowiada nam, że nie ma przeszkód prawnych, aby nadal to robiła...
Dziwne i bulwersujące jest też i to, że Komisja Majątkowa (nie mylić z ANR) przyjęła wniosek cystersów po tylu latach od wcześniejszej ugody z zakonem. W październiku ub.r. Komisja zobligowała miasto Kraków do zajęcia stanowiska
w sprawie żądań opactwa. Prawdopodobnie to właśnie Wydział Skarbu Miasta Kraków będzie szukał dla pazernych mnichów nieruchomości zamiennych. Na
razie stoi na stanowisku, że cystersi otrzymali już rekompensatę za utracony majątek... Na razie...
nr 11, 24.03.2005 r.
Skandal! Powszechnie praktykowane oszustwo zostało zalegalizowane przez NSA. Na Kościół kat. i inne związki wyznaniowe można już przekazywać dowolne sumy pieniędzy, w całości odliczyć je od podatku i... odebrać w zaciszu plebanii 90 proc. wypranej forsy.
Dwudziestu sędziów Izby Finansowej Naczelnego Sądu Administracyjnego zebrało się 14 marca, żeby zapewnić spokojny sen tysiącom biznesmenów kręcących się wokół kleru.
W latach 1995–2003 każdy podatnik mógł sobie odliczać od podstawy opodatkowania całą kwotę darowizny „na działalność charytatywno-opiekuńczą kościelnych osób prawnych”.
W praktyce była to – i jest – opieka roztaczana nad prywatnym kontem proboszcza. Patent był taki, że – mając zaprzyjaźnioną parafię – wpłacało się proboszczowi za pokwitowaniem forsę (a mało kto bawił się w gówniane tysiące złotych; chodziło o dziesiątki tysięcy), księżulo zatrzymywał „zwyczajowe” 10–15 proc., a ślicznie wypraną resztę zwracał „pod stołem” (por. „Na kłopoty Bednarski” – „FiM” 29/2004). I nie było żadnych limitów! Gdyby się ktoś uparł, mógł przerzucić do kościelnej kasy cały swój dochód, a kasie państwowej pokazać wała (0 zł podatku) – narażał się co najwyżej na kontrolę skarbową.
Choć stało to w sprzeczności z ogólnie obowiązującymi przepisami podatkowymi ograniczającymi darowizny na cele kultu religijnego (do 2004 r. było to do 10 proc. dochodu rocznego, w 2004 r. – do 350 zł; w 2005 r. – do 6 proc. dochodu) – rozbój trwał. Alibi zapewniała wydana przez Irenę Ożóg (do 2003 r. z rekomendacji PSL wiceminister finansów w rządzie Leszka Millera) interpretacja owych przepisów (pismo z 31 grudnia 2001 r., sygn. PB5/KD-033-186-2393/01) informująca, że „(...) art. 55 ustawy o stosunku państwa do Kościoła katolickiego dotyczący darowizn na kościelną działalność charytatywno-opiekuńczą jest przepisem szczególnym w stosunku do ustaw podatkowych” i podatnikowi wolno odliczyć od dochodu całą przekazaną Kościołowi kwotę. Innymi słowy: można sobie w Polsce uchwalać ustawy, jakie tylko się chce, ale i tak najważniejszy jest konkordat!
Po zmianie kierownictwa Ministerstwa Finansów (Andrzej Raczko za Grzegorza Kołodkę) oraz pokaźnym uszczupleniu dochodów państwa z tytułu podatków resort zaczął dystansować się od powyższej interpretacji. Czynił to tym chętniej, że pod koniec 2003 r. w kilku wyrokach NSA pojawiły się tezy, iż wyłączną podstawą ulgi z racji darowizn na kościoły są ustawy podatkowe.
Stan niepewności zaczął wyraźnie odbijać się na księżowskich dochodach, gdyż bardzo niewielu dotychczasowych sponsorów ryzykowało wysokie wpłaty, obawiając się zakwestionowania pełnego odliczenia.
– Za 2004 r. jestem „w plecy” co najmniej 50 tys. zł. Drobne darowizny – owszem – płyną tak, jak płynęły. Ale wszystkie grube ryby wycofały się z istniejącego przez lata układu – żali się nam zaprzyjaźniony proboszcz liczącej około 8 tys. dusz parafii w diecezji włocławskiej. Dłużej nie można było tolerować takiego paradoksu, aby w Katolandzie księża byli na czymkolwiek stratni.
Kilka dni temu, 14 marca, wszyscy zainteresowani odetchnęli po wspomnianym wyroku NSA, sankcjonującym możliwość odliczenia od dochodu całej kwoty darowizny. Dokładnie tak, jak to zapisano w art. 55 ust. 7 ustawy z dnia 17 maja 1989 r. o stosunku państwa do Kościoła katolickiego w RP. Jedyny kłopot polega na tym, że wciąż istnieje obowiązek przelewania darowizn na konto parafii. Ale powiedzmy sobie otwarcie: cóż to za kłopot?
– Budżet państwa straci, gdyż otwiera się droga do nadużyć – skomentował orzeczenie NSA wiceminister finansów Jarosław Neneman.
Nie wróżymy mu rozwoju kariery, skoro ośmiela się porównywać szkodę dla państwa ze szkodą dla Kościoła.
Helena Pietrzak
nr 12, 31.03.2005 r.
Zboże rzucone na podatną glebę da wspaniały plon – naucza Pismo. No tak, ale to interes niepewny – uznał pewien ksiądz.
Prokuratura Rejonowa w Koszalinie zatrzymała znanego biznesmena – ks. Bolesława Jewulskiego, proboszcza parafii św. Józefa Oblubieńca Najświętszej Maryi Panny w Połczynie Zdroju. Księżulo przyznał się do wyłudzenia z Agencji Rynku Rolnego 700 tysięcy złotych. Po wpłaceniu 50 tys. zł kaucji sutannowy powrócił na plebanię i czeka, co będzie dalej. Tymczasem prokurator zajął się czterema innymi księżmi przekręciarzami oraz dwoma rolnikami.
W jaki sposób proboszcz z Połczyna wyłudził tak duże pieniądze? Jak wykazało śledztwo, patent na orżnięcie państwa nie był wcale nowy, a wynalazł go wcześniej słynny poseł Bonda, Ryszard Bonda. Ksiądz Bolesław mający kiepełę nie gorszą postanowił pójść w jego ślady. W latach 2002–2003 wykazywał więc w papierach, że magazynuje w swoich elewatorach ziarno, którego nie było, za co inkasował niemałe sumki.
Gdy prokuratura zaczęła deptać po piętach „przedsiębiorczemu” proboszczowi, okazało się, iż korzystał on z pomocy jeszcze kilku innych księży z diecezji koszalińskiej. Mechanizm przekrętu był skomplikowany, ale w skrócie można powiedzieć, że duszpasterze, idąc za wzorem samego Jezusa, cudownie rozmnażali ziarno zbożowe.
Jewulski zwrócił ARR 50 tys. złotych, więc prokuratura natychmiast uznała to za akt dobrej woli, podobnie zresztą jak i zapewnienie, że ukradzione pieniądze przeznaczał na cele charytatywne, i pozwoliła księdzu oszustowi opuścić celę. Łaskawa okazała się także dla pozostałych duchownych, zadawalając się kaucjami.
Poproszona o skomentowanie sprawy kuria biskupia tradycyjnie umyła ręce i oświadczyła, iż niczego nie była świadoma. Przyznała jedynie, że księżulo prowadził działalność gospodarczą na własny rachunek, jako osoba fizyczna, i że oprócz elewatorów ma też własny ośrodek wypoczynkowy w pobliskich Gąskach. Na razie nie można mówić o wyciąganiu jakichkolwiek konsekwencji kanonicznych w stosunku do proboszcza z Połczyna, bo prokuratura nie zawiadomiła jeszcze o niczym fluorescencji Kazimierza Nycza. Zresztą ośrodek i elewatory to prywatna własność księdza proboszcza – ucinają kurialni urzędnicy.
A jak prywatna, to... wara ludziom od pobożnego męża!
Barbara Sawa
nr 14, 08.04.2004 r.
nr 20, 26.05.2005 r.
Mimo niekorzystnego wyroku Sądu Apelacyjnego krakowskie norbertanki zapowiadają dalszą walkę o rekompensatę w wysokości prawie 7 mln zł za utracone grunty, na których stoi orbisowski hotel Cracovia.
Na początku lat 90., w ramach roszczeń za upaństwowienie ich prastarych włości, mniszki otrzymały z narodowego majątku prawie 60 ha gruntów. Nie zadowoliły się jednak tym sowitym prezentem i znów zażądały od Komisji Majątkowej 6 ha lukratywnych nieruchomości w okolicy ul. Focha i Kałuży, na których stoi m.in. stadion sportowy Cracovia i orbisowski hotel o tej samej nazwie. Ich wartość wyceniły na 25 mln zł. (...)
Norbertanki uzupełniły braki i szybko sprecyzowały swoje żądania, wyceniając je na 6 643 800 złotych. Alternatywnie zażądały ośmiu konkretnych kamienic wraz z mieszkańcami. I stało się! W październiku 2004 r. Sąd Okręgowy zobowiązał Skarb Państwa do wykupienia od mniszek gruntów pod hotelem. Tych samych, za które siostry dostały już rekompensatę z nawiązką. (...)
W zamian za tereny stadionu siostrunie mają otrzymać (kolejne już po wspomnianych 60 ha!) nieruchomości zastępcze i kasę. Ile? Nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że teren wart jest – według zakonnych wycen – ok. 18 mln zł. Intryguje nas, czy w Krakowie znajdą się jeszcze jakieś nieruchomości niekościelne do ofiarowania zakonowi i komu odbierze „lewicowy” prezydent, żeby dać nienasyconym zakonnicom.
Do sprawy wrócimy.
Jarosław Rudzki
nr 20, 26.05.2005 r.
Senator z Ligi Polskich Rodzin zapragnął „wyprać” kilka milionów złotych. Zaprzyjaźnionym zakonnikom zaproponował prosty układ: daję „melona” darowizny, zwracacie do ręki 900 tysięcy. Weszli w to. I wpadli...
Ksiądz Paweł Postawa z Kongregacji Oratorium św. Filipa Neri (księża filipini) w Tarnowie jest podejrzany o zdefraudowanie 2,5 mln zł z konta zakonnej fundacji. 11 kwietnia 2005 r. 35-letni duchowny został aresztowany. Wyszedł po 3 dniach, gdyż konfratrzy wpłacili wyznaczoną przez sąd kaucję w kwocie 70 tys. zł, a osobiste poręczenie złożył ks. superior Stanisław Jura, przełożony tarnowskiego klasztoru. Ks. Postawie zakazano wyjazdów za granicę i odebrano paszport.
Prokuratura Okręgowa w Tarnowie zainteresowała się działalnością filipinów po sygnale głównego inspektora informacji finansowej, że na konto fundacji wpływają wielomilionowe darowizny. Gdy prok. Włodzimierz Kumorowski wszczął w tej sprawie śledztwo, okazało się, że kasa wyparowała.
– Darczyńców było kilkunastu, ale największe, kilkumilionowe kwoty wpłynęły od firm należących do senatora J.S. oraz J. i M. S. – ujawnia nam Bożena Owsiak, rzecznik tarnowskiej prokuratury.
Jak ustaliliśmy, chodzi o Tarnowskie Zakłady Osprzętu Elektrycznego „Tarel” sp. z o.o. z siedzibą w Woli Rzędzińskiej, należące do senatora S. (zastępca przewodniczącego Koła Senatorskiego Ligi Polskich Rodzin!) i jego synów – J. (prawnik) i M. (absolwent Akademii Górniczo-Hutniczej) – będących mniejszościowymi udziałowcami firmy. Obaj młodzieńcy są z kolei właścicielami Firmy Handlowej „S...”, która była drugim – co do wielkości wpłacanych kwot – sponsorem fundacji księży filipinów.
J.S. odmawia jakichkolwiek komentarzy:
– Nic nie wiem i nie będę się wypowiadał w tej sprawie. Mogę jedynie rozmawiać o mojej działalności w Senacie – odpowiada na pytanie o przyczyny tak wielkiej wspaniałomyślności. (...)
Dominika Nagel
nr 22, 09.06.2005 r.
WIELKI GŁÓDŹ PIENIĘDZY
Po 13 latach balowania w wojsku arcybiskup Głódź wziął jak swoje ćwierć miliona złotych odprawy i nie są to ostatnie pieniądze, którymi podatnicy jeszcze mu życie osłodzą. Bo nasze państwo nie dość, że daje Kościołowi dupy, to jeszcze za to płaci.
Poseł Jan Orkisz (Unia Pracy) zapytał premiera Marka Belkę o skalę zaangażowania środków publicznych w sponsorowanie kościołów i związków wyznaniowych. Interpelację złożył w marcu, odpowiedź otrzymał teraz. Trochę to trwało, bo pytania były dla rządu nad wyraz kłopotliwe. Prezentujemy najciekawsze z odpowiedzi udzielonych przez Tadeusza Matusiaka, podsekretarza stanu w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Administracji.
– Ilu katechetów w polskich szkołach jest na etatach? Jaki jest koszt ich utrzymania w skali roku? – dopytuje zaintrygowany problemem Orkisz.
Niestety, nasze państwo nie ma o tym zielonego pojęcia:
„Z danych (…) na dzień 1 października 2002 r. wynika, iż ogółem we wszystkich szkołach i placówkach w kraju zatrudnionych było 42 770 osób (księży i „cywilów” – dop. red.) nauczających religii jako głównego przedmiotu” – ujawnił Matusiak. Nie był w stanie określić kosztów, gdyż „powyższa informacja określa liczbę nauczycieli religii, z którymi został nawiązany stosunek pracy, a nie rzeczywisty czas ich pracy (co pozwoliłoby ustalić liczbę pełnych etatów), nie jest możliwe na jej podstawie oszacowanie kosztów zatrudnienia tej grupy nauczycieli”.
Wydatki można wszakże oszacować, uwzględniając fakt, że w 2002 roku katecheci (bez uwzględnienia pracujących w przedszkolach) kosztowali państwo około 560 mln zł (źródło: internetowa encyklopedia „Wikipedia”), a było ich wtedy ponad 5 tys. mniej niż obecnie.
Dodajmy, że w roku szkolnym 2003/2004 w Polsce funkcjonowało 71 szkół podstawowych, 109 gimnazjów, 15 szkół ponadpodstawowych, 121 ponadgimnazjalnych i 6 policealnych prowadzonych przez organizacje wyznaniowe (źródło: Mały Rocznik Statystyczny), w zdecydowanej większości katolickie.
Nie jest znana liczba księży i zakonnic uczących w tych 322 placówkach, ale przeglądając strony internetowe szkół, można się zorientować, że zatrudniają one średnio 3–4 osoby duchowne. Ich pensje – w sumie około tysiąca osób – pokrywane są nie tylko z czesnego, ale także pochodzącej z budżetu państwa tzw. subwencji oświatowej, która w 2004 r. wynosiła 2634 zł na jednego ucznia.
– W jakiej wysokości dotowane są uczelnie katolickie i które? – dociekał poseł. Okazuje się, że lista dotowanych liczy 28 pozycji, gdyż klerycy diecezjalnych i zakonnych seminariów duchownych chętnie korzystają z pomocy stypendialnej, na którą państwo przekazało uczelniom kościelnym w 2004 r. kwotę 4 mln 252 tys. 500 zł.
Skąd ta hojność?
„Na podstawie umowy z 1 lipca 1999 r. między Rządem Rzeczypospolitej Polskiej a Konferencją Episkopatu Polski w sprawie statusu prawnego szkół wyższych zakładanych i prowadzonych przez Kościół Katolicki, studenci szkół wyższych Kościoła kat. mają prawo do pomocy materialnej finansowanej z budżetu państwa, o której mowa w ustawie z 12 września 1990 r. o szkolnictwie wyższym” – wyjaśnił Matusiak.
A dodatkowo: Katolicki Uniwersytet Lubelski otrzymał w 2004 r. ponad 10,5 mln „na działalność dydaktyczną” oraz 1,1 mln zł na stypendia, zaś Papieska Akademia Teologiczna w Krakowie – odpowiednio 66,7 mln zł i 830,8 tys. złotych.
– Ile środków z budżetu państwa wpływa na Fundusz Kościelny? – pytał dalej Orkisz.
„W ostatnich trzech latach przeznaczane na omawiany cel środki budżetu państwa wyniosły 78,3 mln zł…” – odpowiedział rząd.
– Ile budynków, budowli, gruntów i innych nieruchomości otrzymały Kościoły i związki wyznaniowe w Polsce od 1990 r.? Jaka jest ich szacunkowa wartość?
„W okresie od 1990 r. do chwili obecnej (…) kościelnym osobom prawnym zwrócono i przekazano nieruchomości o łącznej powierzchni 97 tys. 123 ha. (…)
Ponadto (…) kościelno-rządowe komisje regulacyjne (…) zwróciły i przekazały kościelnym osobom prawnym własność nieruchomości, również nieruchomości rolnych, o łącznej powierzchni 57 tys. 633 ha. Wśród tych nieruchomości 701 to nieruchomości zabudowane” – poinformował minister. Niestety, władze państwowe nie dysponują nawet orientacyjnym oszacowaniem tego majątku.
I tylko „z informacji przekazanych przez MON wynika, iż z zasobów wojskowych zostało przekazanych 71 tys. 366 ha gruntów oraz 9 budynków i budowli o łącznej wartości szacunkowej 16,6 mln zł”.
Nieco łatwiej poszło z wszelkiej maści kapelanami:
– Ilu kapelanów jest na etatach? Ile to kosztuje budżet państwa? – dopytywał poseł.
No i już wiemy, że samo Ministerstwo Obrony Narodowej utrzymuje 173 oficerów w sutannach.
Oczywiście najliczniejsza jest drużyna kat. Kościoła, która liczy 131 oficerów politycznych. Na pensje ich wszystkich Skarb Państwa wydaje 6,8 mln zł rocznie. A ile biorą średnio miesięcznie? Ot, drobne 4325 zł.
Ciekawe, że więcej (średnio 4824 zł) inkasują co miesiąc kapelani z Prawosławnego Ordynariatu WP (19 popów), co daje około 1,1 mln zł w skali roku, a także duchowni pracujący w Ewangelickim Duszpasterstwie Wojskowym (14 kapelanów), którzy podpisują na liście płac średnio 4761 zł miesięcznie (w sumie – około 800 tys. zł rocznie).
Pewną ciekawostką jest też fakt, że nawet w Biurze Ochrony Rządu „pełni służbę” trzech księży katolickich, którzy w 2004 r. zainkasowali w sumie 160 tys. 202 zł, co miesięcznie daje pensyjkę w wysokości 4450 zł.
Z kolei w Straży Granicznej jest 16 kapelanów, którzy w 2004 r. wzięli łącznie 909 tys. 188 zł, czyli średnio 4735 zł miesięcznie na twarz.
O wiele skromniej płaci Państwowa Straż Pożarna. Zatrudnia 16 kapelanów z uposażeniem ok. 2840 zł miesięcznie (łączna kwota wypłaconych im w 2004 r. świadczeń wynosi 545 tys. 355 zł).
Jeśli chodzi o szpitale, to – na podstawie ustawy z 30 sierpnia 1991 roku o zakładach opieki zdrowotnej – kapelan jest w każdym „zakładzie opieki zdrowotnej przeznaczonym dla osób wymagających całodobowych lub całodziennych świadczeń zdrowotnych”. Nikt nie wie, ilu ich jest oraz jakie pensje pobierają. Minister dysponuje jedynie liczbami dotyczącymi MSWiA: w 28 szpitalach należących do resortu pracuje 26 księży, którzy biorą miesięcznie średnio 1021 zł (318,6 tys. zł rocznie).
W policji mają cienko: tylko 19 kapelanów, którzy nie zarabiają więcej niż 1500 zł miesięcznie, bo w odróżnieniu od innych formacji zatrudnieni są na etatach cywilnych. Pewnie tak na wszelki wypadek, żeby nie dostać po ryju od chuligana, który w pijanym widzie mógłby nie dostrzec koloratki:
„Był kiedyś taki zamysł, żeby kapelani policyjni nosili mundury tej formacji (podobnie jak dzieje się to wśród leśników czy kolejarzy). Ale jego przywdzianie wyznacza określone obowiązki, i to wcale nie hipotetyczne, gdy pamiętamy, jaki jest stan bezpieczeństwa na naszych drogach i ulicach” – tłumaczył biskup Marian
Duś (krajowy duszpasterz policji) w wywiadzie dla „Gazety Policyjnej” (10/2004). Tak więc obowiązki – nie, ale kasa – i owszem.
Kapelani więzienni mają najgorzej; wprawdzie działają we wszystkich 156 zakładach karnych, ale wynagrodzenie pobierają tylko wybrańcy, gdyż Ministerstwo Sprawiedliwości daje pieniądze raptem na 36 etatów z pensją ok. 1200 zł miesięcznie. Ale skądinąd wiadomo nam, że w niektórych kryminałach kapelani dostają kasę z innej puli, zawierając z dyrektorem więzienia np. umowy o dzieło.
A teraz deser, czyli bardzo interesująca odpowiedź Matusiaka na pytanie:
– Jakie uposażenie pobierał i jakie przywileje otrzymał były biskup polowy Wojska Polskiego generał Sławoj Leszek Głódź?
Przypomnijmy, że arcybiskup pełnił swoją niby „zawodową służbę wojskową” przez 13 lat (do 2 października 2004 r.). Służbę wypełnił do końca lub – jak kto woli – dna..., a obecnie jest ordynariuszem diecezji warszawsko-praskiej.
„W ostatnim okresie pełnienia czynnej służby wojskowej – od dnia 1 lipca 2004 r. do dnia zwolnienia – wymieniony oficer otrzymywał uposażenie miesięczne w wysokości 9 271,18 zł. Z tytułu zwolnienia z zawodowej służby wojskowej gen. dyw. Sławojowi Leszkowi Głódziowi wypłacono – na zasadach dotyczących ogółu żołnierzy zawodowych – odprawę w wysokości 360 proc. kwoty ostatnio należnego uposażenia, dodatkowe uposażenie roczne (za 10 miesięcy służby wojskowej w 2004 r.) oraz gratyfikację urlopową i ekwiwalent za niewykorzystany przejazd w roku zwolnienia” – ujawnia Matusiak.
Ekscelencja przytulił więc na odchodne grubo ponad 135 tys. zł. Ale to przecież nie wszystko:
„(…) gen. dyw. Leszek Sławoj Głódź skorzystał również z przysługującego mu prawa do jednorazowego pobrania uposażenia należnego co miesiąc przez okres roku po zwolnieniu z zawodowej służby wojskowej”, co daje dodatkowo około 111 tys. zł, oraz „(…) nabył uprawnienia do emerytury wojskowej w wysokości 74,72 proc. kwoty ostatnio należnego uposażenia. Realizację wypłaty tego świadczenia zawieszono jednak (…) na okres do dnia 30 listopada 2005 r.” – czytamy w odpowiedzi na interpelację. Innymi słowy: te procenty, czyli 6,9 tys. zł emerytury, otrzyma, ale dopiero za kilka miesięcy.
Podsumujmy: po 13 latach balowania w wojsku arcybiskup wziął jak swoje prawie ćwierć miliona złotych i nie są to ostatnie pieniądze, którymi podatnicy jeszcze mu życie osłodzą.
„To wszystko na koszt podatników, czyli WASZ, FRAJERZY!” – zauważył kpt. Andrzej K. (dowódca jednej z jednostek tzw. pierwszoliniowych) w liście adresowanym wprawdzie do redakcji, ale tak naprawdę – skierowanym do wszystkich pracujących Polaków.
Helena Pietrzak
Finansowanie kat. Kościoła w 2004 r.
nr 23, 16.06.2005 r.
NA TAK I NA NIE
Jak wiadomo, jedną z cech charakterystycznych dla sekt jest ukrywanie zarówno przed członkami, jak i przed urzędami skarbowymi własnych finansów. Ergo? – katolicyzm jest klasyczną sektą.
Zarówno przychody, jak i wydatki otoczone są ścisłą tajemnicą, co oczywiście nie dziwi, gdyż prawdziwym i rzeczywistym celem działania sekty jest „strzyżenie” jej szeregowych członków, systematycznie ogłupianych po to, aby przywódcy sekty mogli żyć jak ludzie, jeździć eleganckimi samochodami (np. maybachem!) i wozić w nich równie eleganckie „kuzynki”. I żeby móc zgromadzić niezbędną na taki tryb i poziom życia kasę, kwestie finansowe w sektach traktuje się podobnie jak np. w mafii.
Na tym tle pięknie odbija się chrześcijaństwo (nie mylić z edycją rzymskokatolicką). Mowa o prawdziwym chrześcijaństwie, w którym rady parafialne rozliczają każdy zgromadzony grosz i gdzie „wierchuszka” nie wydaje tajnych okólników nakazujących chronić przed świeckim wymiarem sprawiedliwości własnych przestępców (np. pedofilów). Jak poinformował ostatnio brytyjski „The Guardian”, w maju 2001 roku taki poufny okólnik rozesłał do katolickich biskupów papa-Ratzi, czyli nasz ukochany Ojciec Święty Benedykt XVI („FiM” 19/2005).
W niedzielę przeprowadzono w Danii czterogodzinną zbiórkę pieniędzy w kościele Świętego Stefana w kopenhaskiej dzielnicy Noerrebro. Pod hasłem „Cichy głód” zbierano pieniądze na pomoc dla głodujących w Afryce. Noerrebro jest bardzo specyficzną dzielnicą zamieszkałą w znacznym stopniu przez „kolorowych” cudzoziemców, w większości muzułmanów, oraz przez mniej zamożnych Duńczyków. Mimo to w ciągu czterech godzin zebrano aż 34 106 koron (ok. 17 tys.
złotych, w tym 5 złotych od niżej podpisanego). I tu właśnie objawiło się całe piękno prawdziwego chrześcijaństwa, gdyż po kilku dniach, gdy podliczono „kasę”, informację o wielkości zebranej kwoty podano do publicznej wiadomości, wypisując ją na wielgachnym transparencie. Proboszcz Ivan Larsen musiał być bardzo wzruszony i dumny ze swoich parafian, gdyż transparent z napisem: „Zbiórka parafii Świętego Stefana. 34 106 kr. Dziękuję za wasz wkład” (patrz zdjęcie) wisiał przed kościołem przez cały tydzień.
W chrześcijańskim kościele Świętego Stefana nikt nie ma najmniejszych wątpliwości, że ani proboszcz, ani współorganizująca zbiórkę Folkekirkens Noedhjelp nie ukradną ani korony, bo zarówno wszystkie wpływy i dochody, jak i wszelkie wydatki są bardzo starannie dokumentowane i kontrolowane. I nie tylko przez radę parafialną i wiernych, którzy w każdej chwili mają dostęp do wszystkich informacji finansowych swojej parafii na miejscu lub przez Internet. Głównym i może
najważniejszym kontrolerem oraz gwarantem braku szwindli jest przede wszystkim urząd podatkowy, który w każdej chwili ma prawo wglądu we wszystkie dokumenty finansowe parafii czy zboru. Urząd ten nikomu – nawet urzędnikowi Pana B. – nie wierzy na słowo i na wszystko musi mieć odpowiednie „podkładki”.
Gdy już jesteśmy przy specyfice i pięknie chrześcijaństwa: proboszcz Ivan Larsen nie ma samochodu, lecz z własnego wyboru porusza się – jak większość jego parafian – rowerem. Odpada więc pokusa „urwania” czegoś na naprawę rozbitej po pijaku „bryki” lub na zakup nowej. Ponadto – pozostając w stałym związku – nie ma też pokus, aby ukraść coś z kościelnej kasy. Od 17 lat partnerem Ivana Larsena jest nauczyciel Ove Carsten. Parafianie ze Świętego Stefana wiedzą o
odmienności swojego proboszcza i nie mają nic przeciwko, bo to jego prywatna sprawa, z kim śpi. Sam Ivan Larsen swoje homoseksualne skłonności tłumaczy
tak: „Oczywiście, że nie ma w tym nic złego. Takim mnie Bóg stworzył, to takiego mnie ma. I urągaliby Bogu ci, którzy chcieliby odmówić miejsca w Jego kościele jakiemukolwiek stworzonemu przez Niego człowiekowi lub próbowaliby naprawiać Jego dzieło”.
Na zakończenie należy dodać, że celowe zamienne używanie we wszystkich polskich mediach pojęć „chrześcijaństwo” i „katolicyzm” jest zwykłym i celowym nadużyciem, mającym na celu wprowadzanie owiec w błąd. Z najważniejszych różnic wystarczy wymienić choćby to, że chrześcijaństwo dopuszcza kapłaństwo kobiet, małżeństwa kapłanów płci obojga, związki osób tej samej płci; że nie potępia rozwodów (w wielu kościołach w imieniu Boga ponownie udziela się
rozwiedzionym kościelnego ślubu), homoseksualizm uznaje za rzecz normalną i nikomu, także heteroseksualnym, nie zagląda pod kołdrę. Nie mając żadnych
seksualnych obsesji, nie ma też nic przeciwko seksowi przedmałżeńskiemu; nie świruje na punkcie aborcji; nie dostaje piany na ustach, mówiąc o eutanazji, i uważa, że w pewnych szczególnych sytuacjach może być ona dobrodziejstwem; nie ma nic przeciwko żadnym środkom antykoncepcyjnym, w tym prezerwatywom; nie straszy maluczkich piekłem ani innymi pośmiertnymi karami; nie pcha się do polityki.
Jak z powyższego widać, katolicyzm w rzymskim wydaniu – w przeciwieństwie do bardzo wyrozumiałego, przyjaznego użytkownikom chrześcijaństwa – jest religią na „nie” i tak naprawdę stara się ludzi trzymać na krótkiej smyczy. Współczesne chrześcijaństwo i katolicyzm to dwie naprawdę zupełnie inne religie, chociaż wywodzące się z tego samego źródła.
Z. Dunek Kopenhaga
nr 24, 23.06.2005 r.
RAJ NA ZIEMI
Pod Wrocławiem - zamiast rolnej - oddano Kościołowi ziemię przeznaczoną pod aktywizację gospodarczą. Państwo straciło ponad 22 mln euro. Sprawcy cieszą się wolnością, bo... zasłużyli na wdzięczność kurii biskupiej. (...)
Anna Tarczyńska
nr 28, 21.07.2005 r.
UBÓSTWO W HABITACH
Walka krakowskich sióstr norbertanek o nieruchomości użytkowane przez MKS „Cracovia”, trwająca 13 lat, zakończyła się zwycięstwem tych pierwszych.
Siostrzyczki dostaną od gminy kilka miejskich budynków (patrz zdjęcia), prawie dwa hektary lukratywnych działek oraz gotówkę – ponad 6,6 mln zł. Wartość podarunku: 11 mln zł.
W 1991 r. decyzją Komisji Majątkowej (KM) mniszki otrzymały prawie 9 ha nieruchomości w Krakowie Zwierzyńcu, użytkowanych przez Akademię Rolniczą. Rok później zgarnęły 50 ha terenów Huty Sendzimira w Krakowie Luboczy jako sowitą rekompensatę za upaństwowienie ich folwarków, które przed wiekami wysępiły od jakiegoś rycerstwa. Chwilę później zażądały prawie 6 ha przy ul. Focha, gdzie znajduje się między innymi stadion pierwszoligowej obecnie Cracovii oraz orbisowski Hotel Cracovia. Mimo że nie podały żadnej podstawy prawnej swoich roszczeń, KM nie odrzuciła ich wniosku. Dopiero po czterech latach
zakonnice uzupełniły żądania. Tymczasem posiedzenia komisji ciągle odraczano. Kiedy gmina Kraków udowodniła, że siostry otrzymały już prawie 60 ha rekompensaty, te zmieniły podstawę prawną żądań (sic!), argumentując, że ich dobra zostały przejęte bezprawnie. W 2001 r. do sporu wmieszali się kibice i sympatycy Cracovii. Ulicami miasta przeszła demonstracja w obronie klubu. Wówczas do gry oficjalnie wkroczyła kuria. Mówiło się o okrągłym stole z udziałem hierarchów, zakonnic, gminy, wojewody i klubu sportowego. Po dziewięciu latach rozmów KM orzekła, że „nie uzgodniła orzeczenia”. Wówczas zakonnice podały
gminę i Skarb Państwa do sądu o zwrot terenów pod stadionem i zapłatę za grunty pod hotelem. Swoje roszczenia pazerne baby wyceniły na 25 mln zł! Nie pomogły argumenty miasta o braku podstaw do pozwu, zaspokojeniu roszczeń, a nawet powoływanie się na interpretację Sądu Najwyższego i Trybunału Konstytucyjnego w kwestii rozumienia „nieruchomości ziemskich”. Sąd Okręgowy w Krakowie orzekł w lutym 2002 r., że państwo... bezprawnie zabrało im sporne tereny. W zamian musi dać nieruchomości zamienne lub odszkodowanie. Kilka miesięcy później Sąd Apelacyjny w Krakowie zmienił wyrok, tłumacząc, że norbertanki nigdy nie utraciły własności pod stadionem, zaś w sprawie hotelu skierował sprawę do ponownego rozpatrzenia. Los klubu wydawał się przesądzony.
Dopiero po trzech kolejnych latach sprawę udało się sfinalizować. Prezydent Krakowa Jacek Majchrowski podpisał z norbertankami wstępne porozumienie w sprawie terenów Cracovii. W efekcie siostrunie w zamian za niecałe 5 ha użytkowanych przez Cracovię dostaną cztery jednopiętrowe bloki przy ul. Promienistych 8 o powierzchni 5800 mkw. (pustostany – ponoć do wyburzenia). Teren położony jest w znakomitym miejscu – tuż przy rondzie Polsad. Zgarną też zabudowania przy ul. Rydla 57 (700 mkw.) wraz z drogą dojazdową (o pow. 800 mkw.). Obecnie urzęduje tam Zakład Utrzymania Ruchu i Zakład Zabezpieczenia Ruchu
Drogowego w Mieście. Pracownicy dopiero od nas dowiedzieli się, że właścicielem nieruchomości są norbertanki. W ramach wymiany gmina przekazała zakonnicom także 1,2 ha lukratywnych działek niezabudowanych przy ul. Zawiłej oraz 0,5 ha przy ul. Balickiej. Na tym jednak nie koniec. Na otarcie łez w ciągu 7 dni od podpisania aktu notarialnego dostały 2 mln zł dopłaty. Kolejne pieniądze (2 674 701 zł) mają wpłynąć na konto mniszek do 30 kwietnia 2006 r., a ostatnia transza (2 mln zł) do 30 kwietnia 2007 roku. Zgodnie z porozumieniem, miasto zaangażuje się w promocję zabytkowego klasztoru norbertanek wśród krakowian i turystów...
Gmina już prawie oskubana. Pozostała tylko świadomość, że moc sprawcza polskiego prawa kończy się za „świętymi” murami.
Jarosław Rudzki
nr 30, 04.08.2005 r. POD PARAGRAFEM
FOLWARK: POCZTA POLSKA
Źle się dzieje w Poczcie Polskiej!
Nie dość, że firma ta bezustannie łupi swoich klientów, to jeszcze naraża państwo polskie na gigantyczne straty.
(...) A przecież warto jeszcze wspomnieć o kosztownym partycypowaniu firmy w finansowaniu Kościoła. To właśnie Poczta Polska ufundowała m.in. potężny dzwon dla klasztoru jasnogórskiego, nie szczędząc też grosza na tzw. krzyże milenijne. PP wielokrotnie zwalniała z opłat pocztowych przekazy na rzecz Caritasu,
sponsorowała pielgrzymkę JPII do Polski w 2002 roku, a rok wcześniej zakupiła płyty zespołu Arka Noego, na czym straciła minimum 3 mln zł. W czasie ostatniej
pielgrzymki pocztowców dyrektor generalny podarował klasztorowi jasnogórskiemu czek na 100 tys. złotych. Ponadto Bank Pocztowy zrezygnował z opłat za wpłaty na budowę Świątyni Opatrzności Bożej. Warto też wspomnieć o innej nietypowej działalności PP – zajmuje się ona bowiem dystrybucją za friko wydawnictw organizacji narodowo-prawicowych, np. Stowarzyszenia św. Piotra Skargi w Krakowie. Dodajmy jeszcze, że na skutek połączenia funduszu emerytalnego „Pocztylion” z kościelnym funduszem „Arka Invesco” w 2001 r. poczta straciła 30–35 mln zł i przynajmniej 3–4 tys. klientów. (...)
Piotr Sawicki współpraca Michał Powolny
nr 37, 22.09.2005 r. RZECZY POSPOLITE
KASA KOŚCIOŁA
W Niemczech opublikowano obszerne opracowanie dowodzące, że Kościół rzymskokatolicki jest jedną z największych i najbogatszych firm tamtejszej gospodarki. Hierarchia protestuje, przekonując, że Kościół nie jest firmą – nie istnieje przecież po to, aby przynosić zysk. Doprawdy?!
Liczby opracowane i opublikowane w książce Friedhelma Schwarza „Imperium gospodarcze. Kościół – najpotężniejszy koncern w Niemczech”, a opracowane po polsku przez dział biznesowy Interii.pl, są porażające. Autor obliczył, że obroty, jakie Kościół osiąga ze wszystkich swoich firm, diecezji, zakonów i nieruchomości sięgają... 125 miliardów euro rocznie, czyli prawie tyle, ile sprzedaje rocznie swoich produktów najpotężniejszy niemiecki koncern – DaimlerChrysler. Oczywiście, tych ponad 100 miliardów nie należy uważać za czysty zysk, ale jeżeli profit wynosi jedynie marne 10 procent, to i tak mamy obłędną sumę.
Schwarz spróbował także oszacować wartość katolickich nieruchomości i udziałów w firmach w Niemczech i wyszło mu nie mniej niż 500 mld euro. Przypomnijmy, że katolicyzm niemiecki nie jest bynajmniej jakąś potęgą liczebną – wśród prawie 83 mln Niemców ledwie 26 mln to katolicy, najczęściej katolicy jedynie z nazwy.
Przykuwa uwagę fakt kurczących się dochodów Kościoła z podatku kościelnego – to ledwie ponad 4 mld euro, a więc – w zestawieniu z całymi obrotami – kwota raczej skromna. Potwierdza to po raz kolejny fakt, że Kościół mógłby się na obecnym etapie właściwie obejść bez wiernych, bez odprawiania mszy, nabożeństw itp. Zgromadził już taki kapitał, że kler mógłby żyć w doskonałym luksusie, właściwie nic nie robiąc poza np. wynajmowaniem nieruchomości.
Kościół jest też największym pracodawcą nad Łabą i Renem – zatrudnia 1,3 mln pracowników, także w należących do niego szpitalach i domach opieki. I tu dochodzimy do istoty sprawy – Kościół miałby o wiele mniejsze znaczenie, gdyby nie sojusz z państwem. To państwo zbiera podatek i przekazuje diecezjom, to państwo podpisuje umowy z tysiącami caritasowskich szpitali, poradni i domów opieki. Mało kto wie, że Kościół niemiecki ma także banki, i to dwa – Pax-Bank i
Liga-Bank – a te z kolei mają jeszcze rozmaite spółki zależne.
Po opublikowaniu tych danych dziennikarze męczyli tamtejszych duchownych pytaniem, czy w takim razie Kościoła nie należałoby uznać za wielki, wielobranżowy koncern. Hierarchowie zaprzeczyli, dowodząc, że Kościół – w odróżnieniu od firm – nie ma centralnego zarządzania (a Watykan i Episkopat?!) i nie jest zorientowany na zysk. To ostatnie twierdzenie obalić można dziecinnie łatwo. Czyż Ewangelie nie piszą, że bogatemu trudniej niż biednemu wejść do Królestwa Bożego? Gdyby zatem chodziło o zbawienie, a nie o kasę, to już dawno rozdano by cały zbędny majątek.
Adam Cioch
nr 42, 27.10.2005 r.
Niewiele tortów daje się piękniej „kroić” oszustom niż tort o nazwie Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. A skoro już mowa o oszustach… Czyż są gdzieś sprytniejsi i bezczelniejsi od tych w sutannach?
(...) Ksiądz prałat Jerzy Karbownik, kustosz sanktuarium Matki Bożej Ostrobramskiej (oraz proboszcz parafii pod tym samym wezwaniem) w Skarżysku, jest jednym z najbardziej wpływowych ludzi w regionie. Podkreślmy, że również w diecezji (radomska), bo ma tubę w postaci Radia Maryja, na antenie którego bywa częstym gościem o. Rydzyka. Tak więc było oczywiste, że skoro Skarżysko ma dostać kasę, to w jej podziale nie może zabraknąć lokalnego ideolo.
Mocą wspomnianej Umowy nr 6/PS/01 oraz Umowy nr 1/Domino/01 z 2 października 2001 r. (między starostwem a parafią pw. MB Ostrobramskiej) PFRON zagwarantował ks. Karbownikowi 255,45 tys. zł – z pierwszą transzą w wysokości 160 tys. zł – na… rozbudowę parafialnego Domu Miłosierdzia.
Forsę miał dostawać za pośrednictwem starostwa, którego obowiązkiem było „weryfikowanie wartości wykonanych prac”, czyli bieżąca kontrola faktur przedkładanych przez prałata.
Wkrótce, niestety, okazało się, że umówiona kwota absolutnie nie zaspokaja apetytu ks. Karbownika. 160 tys. zł szybko się rozeszło, a niepełnosprawni ze Skarżyska wciąż nie mieli „poczucia równoprawnego uczestnictwa w życiu publicznym”.
21 listopada 2001 r. starostwo – bez koniecznej zgody Świętokrzyskiego Oddziału PFRON – podpisało z parafią aneks do Umowy nr 1/Domino/01, zwiększając o 150 tys. zł kwotę dofinansowania ze środków Funduszu (do wysokości 310 tys. zł), ustalając jednocześnie „łączny koszt zadania” na 605 tys. zł, a „wymagalną wysokość środków własnych” parafii – na 211,75 tys. zł.
28 grudnia 2001 r. Oddział Świętokrzyski PFRON usankcjonował powyższe (bezprawne!) działanie starostwa i wspaniałomyślnie zmniejszył udział własny parafii w budowie Domu Miłosierdzia do 166,9 tys. zł.
Finał był taki, że 11 lutego 2002 roku PFRON przekazał starostwu dodatkowe 150 tys. zł publicznych pieniędzy na rozbudowę imperium ks. Karbownika.
Niewykluczone, że prałat wyrwałby jeszcze więcej, gdyby nie kontrola „Domina”, którą natychmiast po uwolnieniu Oddziału Świętokrzyskiego od Marka Sceliny zarządziła (23 kwietnia 2002 r.) w Skarżysku jego następczyni – Anna Tomala.
Wychwycono wtedy 166 uchybień, w tym również w dotacjach dla ks. Karbownika.
„Brak kosztorysów powykonawczych, brak przelewów (dowodów zapłaty) na rzecz wykonawców, wprowadzenie zmian w zakresie wartości zadania, przekazywanie [przez starostwo] pełnych kwot dofinansowania ze środków PFRON mimo nieprzedłożenia dowodów księgowych poniesienia kosztów własnych, nieprzestrzeganie ustawy o zamówieniach publicznych…” – czytamy w „Specyfikacji uchybień, nieprawidłowości i naruszeń łączącej strony umowy”, wykonanej przez Elżbietę Szczurowicz, starszego specjalistę oddziału PFRON.
Ujawniono też ewidentne przekręty z udziałem własnym prałata przy zapewnianiu niepełnosprawnym „poczucia równoprawnego uczestnictwa w życiu publicznym”: „4 faktury przedstawione w rozliczeniu jako udział własny Realizatora i tak opisane na kopiach będących w dokumentacji Starostwa, a faktycznie rozliczone w wydatkach budżetu Miasta w 2001 r.” – co oznacza dokładnie tyle, że kustosz sanktuarium wykiwał PFRON, przedstawiając kwity za inne roboty, wykonane również z pieniędzy publicznych.
A na zakończenie „Specyfikacji...” prawdziwa perełka: „Parafia Rzymsko-Katolicka pw. Matki Boskiej Ostrobramskiej w Skarżysku-Kam. w okresie ostatnich 3 lat otrzymała poza programem „Domino” następujące środki PFRON: 1. Umowa Nr 5/99 z dnia 24 maja 1999 r. na kwotę 30 000,00 PLN – likwidacja barier (winda do ołtarza); 2. Umowa Nr 9/2000/BiR z 22 września 2000 r. na kwotę 270 000,00 PLN – budowa i rozbudowa Domu Miłosierdzia (stan surowy)”.
Efekty „Domina” badali również (w dniach 22–26 lipca 2002 r.) przedstawiciele Wydziału Kontroli i Audytu Wewnętrznego warszawskiej centrali Funduszu, zauważając dodatkowo, że specjalistka Młynarczyk „(...) była odpowiedzialna m.in. za przygotowanie dokumentacji w ww. sprawach [finansowania i rozliczeń parafii ks. Karbownika], a jednocześnie posiadała pełnomocnictwo Prezesa Zarządu PFRON do podejmowania decyzji w ramach programu »Domino«. Powyższy stan rzeczy powodował, że była jednocześnie decydentem, wykonawcą i kontrolerem”.
Oto kilka konkluzji zawartych w podsumowującej kontrolę notatce Grzegorza Szymaniuka, zastępcy dyrektora wydziału: „(...) 3. Zobowiązać Oddział [Świętokrzyski] do przygotowania projektu zawiadomienia Prokuratury o popełnieniu przestępstwa, w tym za przedkładanie przez pracownika Starostwa nieprawdziwych faktur do rozliczeń w ramach programu »Domino«. Przekazać ww. projekt do akceptacji przez Wydział Prawny, Wydział Kontroli i Zarząd. (...) 5. Zalecić Dyrektorowi Oddziału Świętokrzyskiego rozpatrzenie możliwości dalszej pracy p. Danuty Młynarczyk przy prowadzeniu programu »Domino« i programów samorządowych w związku z brakiem staranności w działaniu. (...) Wycofać pełnomocnictwo udzielone p. D. Młynarczyk”.
Specjalistkę Młynarczyk dyskretnie spuszczono i – jak już wspomnieliśmy – znalazła przytulisko w Miejskim Ośrodku Pomocy Rodzinie u boku Marka Sceliny. A uruchomienie prokuratury?
Mamy przed sobą projekt (opracowany przez radcę prawnego Reginę Staniak) „Zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa” poświadczenia nieprawdy i fałszowania dokumentów oraz wyłudzenia środków Funduszu. Czytamy w nim m.in.: „W ramach prowadzonej 22 sierpnia 2002 r. przez przedstawicieli Oddziału
Świętokrzyskiego PFRON kontroli w Domu Miłosierdzia Bożego – Parafia Matki Bożej Ostrobramskiej w Skarżysku-Kamiennej jako realizatora, w imieniu
której działa ks. kustosz Jerzy Karbownik (...). Stwierdzono brak oryginałów faktur i dokumentów potwierdzających ich zapłatę, a mianowicie (tu zestawienie faktur na łączną kwotę 118.150,10 zł – dop. red.). Kopie ww. faktur zostały wykazane w rozliczeniu jako udokumentowane zaangażowanie środków własnych przy realizacji zadań z programu DOMINO 2001”.
Radca Staniak przedstawia następnie dowody, że niektóre faktury (na łączną kwotę 102 100,10 zł) „(...) mimo że wystawione przez wykonawcę na Parafię, zostały zapłacone ze środków budżetowych Miasta”, które „(...) zgodnie z uchwałą nr 3/18/2001 Rady Miasta z 29 marca 2001 r., dofinansowało w 2001 r. ze środków budżetowych Dom Miłosierdzia Bożego przy Parafii Matki Bożej Ostrobramskiej w Skarżysku-Kamiennej kwotą 100 000,00 zł”.
Czy sprawa trafiła do prokuratury? Odpowiadamy: NIE!
Podliczmy jeszcze kwoty, które ks. Karbownik bezkarnie „wykroił” z kasy publicznej tylko w latach 1999–2001 (w tys. zł): 160 plus 150 plus 30 plus 270 (wszystko ze środków PFRON) plus 100 (z budżetu miejskiego) daje w sumie 710 tys. zł!
– Prałat przymierza się teraz do skubnięcia Unii Europejskiej. Miał już zaklepane pieniądze na budowę hotelu na 100 miejsc z salą konferencyjną, barem, sklepem oraz punktem informacji turystycznej, ale w ostatniej chwili coś nie wypaliło. Popłynął na 50 tysięcy złotych, które zapłacił za projekt obiektu – mówi nam jeden z urzędników Starostwa Powiatowego w Skarżysku-Kamiennej.
A może by państwo znowu pomogło, uznając na przykład, że taki hotel znakomicie wzmocni u niepełnosprawnych „poczucie równoprawnego uczestnictwa w życiu publicznym”?
Helena Pietrzak, współpraca ZN
nr 50, 22.12.2005 r.
Kult Jana Pawła II kosztuje gigantyczną kasę. Pajacować zaczyna nowa władza. W Warszawie przybrało to już formy absurdalne.
(...) Nic się tu nie wydarzy bez zgody metropolity warszawskiego Józefa Glempa. Kiedy padło to ostatnie nazwisko, radni odpalili z mety 450 tys. złotych na najpilniejsze potrzeby organizacyjne. To kasa jedynie na początek. Tak groził Kaczyński w trakcie kampanii wyborczej.
Na początku grudnia Instytut przyznał pierwsze stypendia 512 uczniom i studentom. W tym roku ze stołecznego budżetu wydano na ten cel jedynie 1,8 mln złotych. Oczywiście, wszystkie te działania podjęto nie bez kozery w trakcie kampanii parlamentarnej i prezydenckiej. Na stronie internetowej Urzędu Miasta Kaczyński tak pisał o tym wiekopomnym dziele: „Chcemy w ten sposób podtrzymać pamięć osoby Jana Pawła II oraz jego dzieła, w którym zawsze dominowała miłość, jaką
Papież darzył młodzież, stała się ona inspiracją utworzenia tego programu stypendialnego (...)”. Zwykły bełkot, ale zawsze jeszcze jedna okazja do darmowego pokazania się w mediach i podlizania czarnym. Na stronie oczywiście nie ma informacji o dalszych wydatkach na Instytut. W końcu gawiedź nie musi wiedzieć, że na ten cel poszło już grubo ponad 2 mln złotych publicznego grosza. Jeśli doliczyć kamienice, dom pracy twórczej, pensje pracowników Instytutu, to – według wyliczeń radnych – przedsięwzięcie będzie kosztowało budżet miejski mniej więcej 6 mln złotych rocznie.
4 listopada w Warszawie miało miejsce inne wiekopomne wydarzenie. Dwóch facetów podpisało uroczyście list intencyjny.
„Józef Kardynał Glemp, Arcybiskup Metropolita Warszawski, i Adam Struzik, Marszałek Województwa Mazowieckiego, wziąwszy pod uwagę decyzję (...) o budowie Świątyni Opatrzności Bożej (...) jako upamiętnienie pontyfikatu ukochanego Ojca Świętego Jana Pawła II (...). Wziąwszy pod uwagę uchwałę Sejmiku
Województwa Mazowieckiego uczczenia Największego Polaka, wspierania inicjatyw w ramach budowy Świątyni Opatrzności, wyrażamy intencję działań w celu utworzenia Instytutu Papieża Jana Pawła II (...).
Najważniejszy zapis w tym dokumencie brzmi:
„Wolą Samorządu Województwa Mazowieckiego jest przeznaczenie na utworzenie Instytutu w ramach budowy Świątyni Opatrzności Bożej kwoty 20 milionów złotych”.
Celem powołania Instytutu Papieża Jana Pawła II jest gromadzenie pamiątek, katalogowanie ich i naukowe opracowywanie. Statut ma powstać do końca marca 2006 roku. Wówczas Glemp go klepnie i powoła dyrekcję. Obecnie jest dwóch ludzi, którzy pilotują ten dil. Jeden od Glempa, drugi od Struzika. W liście intencyjnym jest również mowa o tym, że z Instytutem będzie w przyszłości współpracować Ministerstwo Kultury.
Tłumacząc to na ludzki język: Glemp wyrwał jednorazowo od państwa (bo kasa samorządowa to też jest kasa państwowa) 20 dużych baniek na budowę swojej obsesji – świątyni Opatrzności Bożej. Oczywiście rok w rok mazowiecki samorząd będzie finansował działanie Instytutu, czyli tak naprawdę – Glempową budowę. Wystarczyło jedynie kilka haseł o upamiętnieniu zmarłego papieża.
W lipcu Kaczyński ogłosił również, że należy papieża upamiętnić pomnikiem. Miasto natychmiast ogłosiło konkurs architektoniczny. Wygrał go zespół Andrzeja i Barbary Kaliszewskich oraz Bohdana Napieralskiego. „Brama triumfalna” będzie mieć 11 kolumn spiętych u góry belką z napisem: „Niech zstąpi Duch Twój! I odnowi oblicze ziemi. Tej ziemi!”. Ten potworek ma stanąć naprzeciwko Grobu Nieznanego Żołnierza. Za jedyne 4 mln złotych.
Ryszard Ochódzki
2006 r.:
nr 1, 12.01.2006 r.
KSIĄDZ W OPAŁACH
Każdy ksiądz żyje ze swoich owieczek. Ale ks. Józef Kowalczyk – prymasowski konsultor ds. obrządku ormiańskiego – postanowił puścić swoje baranki z torbami.
Gliwicka wspólnota tego wyznania, której ks. Kowalczyk był przez wiele lat proboszczem, po nieudanych próbach negocjacji („FiM” 2/2005) zawiadomiła prokuraturę rejonową o popełnieniu przez niego kilku przestępstw. Zanim bowiem księżulo uciekł z parafii, sprzedał Akademii Polonijnej kamienicę, w której miało powstać Centrum Kultury Ormiańskiej. Sprzedał też parafialne udziały w spółce „Masis” oraz zabrał cenne pamiątki kultury ormiańskiej.
– Zarzuty dotyczą przede wszystkim ogromnych niejasności finansowych przy sprzedaży parafialnej kamienicy Akademii Polonijnej w Częstochowie – powiedział nam Krzysztof Bohosiewicz, pełnomocnik gliwickiej parafii.
Duchowny pozbył się kamienicy w centrum Gliwic za 800 tys. zł. Podczas spisywania umowy pokwitował odbiór 500 tys. zł. Kolejne 200 tys. przelał prawdopodobnie na swój prywatny rachunek bankowy zamiast na konto parafii. Na dodatek ostatnie 100 tys. zł Akademia przekazała dopiero pod koniec roku 2005, kiedy konsultor nie był już proboszczem. Parafianie mają więc wątpliwości, czy przypadkiem ksiądz nie dostał owej „setki” wcześniej, skoro oficjalnie pojawiła się dopiero wtedy, gdy sprawa nabrała rozgłosu. Podejrzewają, że to z powodu rozgłosu proboszcz potwierdził zapłatę całej należności, tj. 800 tys. zł.
Chociaż 15 lipca 2004 roku prymas Glemp odwołał ks. Kowalczyka z funkcji proboszcza, do dziś duchowny nie rozliczył się z kwoty 700 tys. zł z nowym duszpasterzem – ks. Arturem Awdalianem. Na koncie parafii brakuje pół miliona złotych. Nie zostało też wyjaśnione, dlaczego ks. Józef wskazał Akademii Polonijnej swoje prywatne konto do przelania części pieniędzy za kamienicę i co się z tą kasą stało. Ormianie mają także zastrzeżenia co do wartości transakcji.
Uważają, że cena za budynek położony w tak dobrym miejscu została zaniżona.
Jak rzeczywiście było, ma wykazać śledztwo gliwickiej policji. Jej rzecznik – kom. Magdalena Zielińska – powiedziała nam, że będzie ono drobiazgowe i bardzo dokładne... Tymczasem były proboszcz po opuszczeniu Gliwic ukrywał się w diecezji zielonogórsko-gorzowskiej. Dopiero po żmudnych poszukiwaniach Ormianie wytropili go w malutkiej parafii w pobliżu Paradyża.
– Tam odprawiał nabożnie msze jako rezydent. Wspólnie z naszym nowym duszpasterzem, ks. Awdalianem, pojechałem do ks. Kowalczyka wyjaśnić nasze rozliczenia. Nie chciał z nami rozmawiać. Tłumaczył tylko, że to sprawy Kościoła i że wszystko jest w porządku – zrelacjonował nam próbę rozwiązania konfliktu Maciej Bohosiewicz. Częściowo pomogła dopiero interwencja u prymasa i bpa Adama Dyczkowskiego, który przygarnął uciekiniera. Cenne pamiątki Ormian trafiły pod zarząd Glempa.
Kolejna afera z udziałem ks. Kowalczyka dotyczy lokalu przy ul. Prymasa Wyszyńskiego w Gliwicach, w którym mieści się siedziba parafii Świętej Trójcy. Wspólnota otrzymała go od miasta w dzierżawę. Były proboszcz wciąż jednak nie chce oddać mieszkania. Nie pomogła wymiana zamków w asyście policji, bo wkrótce potem ks. Kowalczyk znów je wymienił na swoje. Przepychanka trwa, a parafia nie ma siedziby. Najciekawsze jest jednak to, że były proboszcz nie tylko nie chce się wynieść, ale jeszcze zameldował w nim ks. Andrzeja Kryńskiego – rektora Akademii Polonijnej.
Chcieliśmy sami wyjaśnić, jak to z tym ks. Kowalczykiem teraz jest. W biurze prasowym Episkopatu dowiedzieliśmy się, że jest proboszczem parafii Matki Bożej Królowej Polski w Świebodzinie i pełni funkcję duszpasterza Ormian. Zaś w sekretariacie prymasa nikt nie umiał nam powiedzieć, czy jest dalej prymasowskim konsultorem ds. obrządku ormiańskiego. Potwierdził nam to jednak obecny podczas naszej wizyty proboszcz Awdalian. Udało nam się również odnaleźć samego księżula, ale nie w Świebodzinie – jak figuruje w annałach Episkopatu (dane z 31 X 2005), tylko w parafii NMP Królowej Polski w Głogowie, gdzie jest rezydentem. Nie porozmawialiśmy z nim jednak.
– Księdza Kowalczyka nie ma. Pojechał do kliniki na Śląsk, bo tam się leczy – usłyszeliśmy od jednego z księży w tamtejszej parafii.
Stanęliśmy na głowie i zdobyliśmy komórkę prymasowskiego konsultora. Kiedy poprosiliśmy o wyjaśnienia w związku z oskarżeniami parafian z Gliwic, rozłączył się.
Jarosław Rudzki
nr 6, 16.02.2006 r. PATRZYMY IM NA RĘCE
ŚWIĄTYNIA OPACZNOŚCI
Miało być tanie państwo, a jest tanie draństwo. Żeby móc swobodnie pompować w Kościół pieniądze, obiekty sakralne będą się teraz nazywały pomnikami dziedzictwa narodowego.
Senat – głosami Prawa i Sprawiedliwości – podjął decyzję o przekazaniu z budżetu 20 milionów złotych na budowę świątyni Opatrzności Bożej, a poprawkę do ustawy budżetowej złożył wicemarszałek Krzysztof Putra. Sejm te pieniądze przyklepie, bo ewentualne ich przeznaczenie na głodne dzieci bądź stypendia dla najbiedniejszych wymagałoby zebrania nieosiągalnej u nas bezwzględnej większości (dwóch trzecich) przeciwników finansowania kat. Kościoła przez państwo. Jak ów Putra uzasadnił ewidentne złamanie Ustawy o stosunku Państwa do Kościoła Katolickiego w Rzeczypospolitej Polskiej (art. 43 ust. 1: „Inwestycje sakralne i kościelne są finansowane ze środków własnych kościelnych osób prawnych”)?
Ot, po prostu napisał w poprawce, że te 20 mln zł wcale nie pójdzie na obiekt sakralny bądź kościelny, lecz na dofinansowanie... „ochrony dziedzictwa narodowego, w tym budowy Świątyni Opatrzności Bożej”.
Powiedzmy otwarcie – w skali makro nie są to pieniądze zawrotne. Okazało się jednak, że sam fakt oddania ich Kościołowi wywołał niebywałe emocje (kilka tysięcy wypowiedzi!) na forach internetowych, które w Polsce należą do nielicznych miejsc, gdzie człowiek może jeszcze w miarę bezpiecznie wyrazić się o władzy.
Dodajmy, że nigdy jeszcze nie widzieliśmy wśród internautów takiej zgodności w druzgocącej krytyce państwa wyznaniowego.
Co ciekawe: przed finansowaniem kościelnej inwestycji z pieniędzy podatników bardzo przestrzegał mądry ksiądz Adam Boniecki, redaktor naczelny „Tygodnika Powszechnego”, mówiąc: „Jako duchowny jestem w niezręcznej sytuacji, bo wybudowanie świątyni to pomysł prymasa Józefa Glempa. Jednak zaangażowanie w to przedsięwzięcie publicznych pieniędzy uważam za błąd. W Polsce jest znakomita tradycja stawiania kościołów z ofiar wiernych. Powstają one bardzo długo, kosztem wyrzeczeń, i to też ma swój walor. Dawanie pieniędzy ze Skarbu Państwa na budowę wotywnego kościoła może okazać się niedźwiedzią przysługą władzy dla wspólnoty wierzących. Takie gesty mogą sprawiać wrażenie, że katolicy są w Polsce faworyzowani przez władzę”... Czyli mogą wykazać odwieczną PRAWDĘ!
W internetowej dyskusji nad „opacznościowymi” poprawkami nikt nie czepiał się „wspólnoty wierzących”, lecz wyobcowanych z niej hierarchów i – nade wszystko – mudżahedinów.
* Jestem katoliczką, ale uważam, że Kościół nie ma prawa do wspólnych pieniędzy, w tym ludzi wyznających wiarę inną niż rzymskokatolicka bądź niewierzących. Kościół powinien zwrócić te 20 milionów lub ich nie przyjąć. Budować świątynię można wyłącznie za pieniądze wiernych. Jak PiS chce mieć monument swojej władzy, to niech jego członkowie wyłożą pieniądze; mają z czego. Takiej świętoszkowatej obłudy jeszcze nigdy nie widziałam (Agata);
* Znam dokładnie budowę takiej megakapliczki w Licheniu – wiocha koło Konina, a bazylika – jak z placu Świętego Piotra. Ilu głodnych i bezdomnych można za te pieniądze uszczęśliwić? Wstyd, ja nie chcę być Polakiem w takiej Polsce (Tomek);
* To chyba oczywiste, że wierni nie chcą tej świątyni – gdyby chcieli, toby się na nią zrzucili. Ta budowa jest pomnikiem pychy hierarchów (Cassini);
* Jestem wierzącym, praktykującym katolikiem, ale szlag mnie trafia, jak czytam, że świecki rząd daje wspólne pieniądze na religijne przedsięwzięcia. Niby dlaczego wszyscy mają płacić? Ciekawe, co by powiedziały PiS-uary, gdyby zaproponowano im ufundowanie synagogi albo meczetu. A nawiasem mówiąc, jak patrzę na te pełne przepychu kościoły, to od razu przed oczami staje mi widok wychudzonych dzieci, umierających z głodu (T.P.);
* Dlaczego nie przeznaczą tej kasy dla ludzi, którzy zamarzają w zimie, bo nie mają na ogrzewanie? Od początku zimy w Polsce z wychłodzenia zmarło już 230 osób. I z pewnością nie są to ostatnie ofiary... Co za porąbany rząd! Nie potrzeba świątyni, można się modlić nawet pod gołym niebem. Pan Jezus nauczał na polach. Będzie drugi Licheń, a ludzi w szpitalach nie chcą leczyć, bo brakuje funduszy (Marta);
* Boże, coś ty zrobił, biorąc Polskę w opiekę?! Dobrze, że po odebraniu drugiego dyplomu pod koniec marca wylatuję na stałe z tego kraju (Michał, lat 27);
* Miałem się dzisiaj uczyć do egzaminu, ale ta wiadomość mnie normalnie zrujnowała psychicznie. Czy „oni” naprawdę myślą, że jesteśmy bandą baranów, którzy ciągle będą dawać przyzwolenie na takie postępowanie? Do cholery, przecież my, młodzi, u progu dorosłego życia, dłużej tak nie wytrzymamy, a ja naprawdę nie chciałbym opuszczać mojego kraju. Co mam myśleć o naszej scenie, czy raczej arenie politycznej, gdzie nie widzę rozsądnego polityka, któremu mógłbym zaufać (a tym bardziej PiS-owcom i tym niedorozwojom z LPR-u i Samobrony)? Jak ja mam optymistycznie patrzeć w przyszłość? (Kris).
A jednak okazuje się, że można do sprawy podejść również optymistycznie:
* Niech budują! Szkoda tego, co już stoi. Za kilka, może kilkanaście lat, jak już katofilia minie, przerobi się tę całą świątynię na jakieś megakino albo sympatyczny park rozrywki. A najlepiej na superszpital, wtedy tylko krzyżyk nad wejściem się przytnie od dołu, na czerwono pomaluje i kółkiem okrąży... Wyjdzie taniej (Black);
* PiS strzelił Kościołowi gola, a sobie – samobója. Straty w opinii publicznej, jakie obie te instytucje poniosą, wielokrotnie przerosną ewentualne materialne sukcesy. Tak trzymać i nie popuszczać! (Wolf).
Wszystkim narzekającym, którzy obudzili się z ręką w nocniku, przykrą prawdę przypomniała Młoda:
* Nie zapominajmy, że to my sami, którzy (nie)poszliśmy do wyborów, skazaliśmy się na takie traktowanie. Teraz oczywiście możemy tylko narzekać, ale pewnej październikowej niedzieli nie chciało się nam ruszyć czterech liter sprzed telewizora i pójść do urn. Sami jesteśmy sobie winni. Mamy to, czego (nie)chcieliśmy: moherowe berety i sPISek z klerem.
Nieliczne głosy entuzjastycznego poparcia dla inicjatywy Senatu powalały siłą argumentów:
* Szatan przez Was przemawia! Te opinie są pełne zawiści i jadu. 20 mln to i tak nic, Świątynia Opatrzności to dzieło, którego nie da się przeliczyć na pieniądze. Ta inicjatywa jest szczególnie ważna teraz, kiedy zalew zgnilizny z Zachodu niszczy naszą kulturę. Pamiętajcie, Pan jest blisko! (Tomek);
* Ci, co nie chcą dawać na Kościół, to komuchy śmierdzące, pedały i zdrajcy narodu! Kościół to Polska, a Polska to Kościół. I jak się komuś nie podoba, to wynocha z kraju! (Patriota);
* Tylko 20 mln zł to skandal. Od 200 lat Bóg czeka na spełnienie obietnicy Narodu Polskiego i budowy tego Kościoła (Andrzej).
Przypomnijmy, że w grudniu 2004 roku warszawska Kuria Metropolitalna wydała oświadczenie, że „(...) ani Prymas Polski, ani Fundacja Budowy Świątyni Opatrzności Bożej nie zwracali się o pomoc budżetu państwa w jej finansowaniu”. Co więcej: kuria ogłosiła apel – podpisany przez wikariusza generalnego bpa Mariana Dusia – „do ludzi wyobcowanych z ideałów zawartych w dziele Świątyni Opatrzności”, aby w żadnym wypadku nie angażowali się finansowo w to „dzieło”.
Mamy pytanie: czy w tej sytuacji „wyobcowani” podatnicy mogą liczyć na jakieś zwroty...?
Helena Pietrzak
nr 12, 30.03.2006 r.
W MAJESTACIE BEZPRAWIA
Finansowanie uczelni kościelnych z budżetu państwa jest bezprawne i całkowicie sprzeczne z Konstytucją RP – tak napisaliśmy jakiś czas temu. Okazuje się, że do naszego „szczekania kundelków” przyłączyli się najważniejsi eksperci. I ujadają.
Na razie jest tak: niby świeckie państwo na mocy coraz to nowych ustaw dotuje kolejne uczelnie (prywatne) Kościoła katolickiego. Do subsydiowanych od lat: KUL-u, Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego i Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie niebawem dołączą: Papieski Wydział Teologiczny we Wrocławiu, Papieski Wydział Teologiczny w Warszawie, Wyższa Szkoła Filozoficzno-Pedagogiczna „Ignatianum”. Mamy też szereg wydziałów teologicznych, finansowanych z budżetu: Uniwersytet Adama Mickiewicza, Uniwersytet Mikołaja Kopernika, Uniwersytet Opolski, Uniwersytet Śląski, Uniwersytet Warmińsko-Mazurski. Na to wszystko wydajemy z kieszeni podatników ok. 90 mln zł rocznie. To mniej więcej tyle, za ile można by przez pół roku żywić wszystkie głodne dzieci w kraju nad Wisłą i jeszcze wysłać je na kolonie. Napisaliśmy, że to bezprawie i skandal! I co? I gówno, za przeproszeniem.
Okazuje się jednak, że naszą opinię podzieliły tuzy polskiej legislacji.
W posiadanie „FiM” dostały się bowiem opinie Sejmowego Biura Studiów i Ekspertyz dotyczące tych właśnie spraw.
W ekspertyzie z 2 marca 2006 r. czytamy: „Specjalnego traktowania nie przewiduje umowa w sprawie statusu prawnego szkół wyższych zakładanych i prowadzonych przez Kościół katolicki, która stwierdza jedynie, że wymienione w niej szkoły wyższe mają osobowość prawną oraz że studentom kościelnych szkół wyższych przysługują uprawnienia analogiczne jak studentom innych szkół wyższych. Tworzenie odrębnej ustawy przewidującej ich finansowanie (…) wykracza poza postanowienia Konkordatu i w nieuzasadniony sposób rozszerza interpretacje przywołanej umowy, wręcz może naruszać neutralność światopoglądową państwa (…). Dlaczego bowiem odrębna ustawa ma zobowiązywać do dotowania jednostek założonych przez Kościół katolicki, podczas gdy setki niepublicznych szkół świeckich nie mają takich uprawnień? Byłoby to tym bardziej niezrozumiałe, że dwie duże uczelnie katolickie są już traktowane w sposób wyjątkowy”. Tak pisze Jolanta Adamiec z Biura Studiów i Ekspertyz Sejmu.
Podobnie rzecz całą widzi w swojej ekspertyzie doktor Teresa Augustyniak-Górna z Uniwersytetu Łódzkiego – też ekspert BSiE. Pisze ona: „Z ustawy o gwarancjach wolności sumienia i wyznania wynika, iż państwo i państwowe jednostki organizacyjne nie dotują i nie subwencjonują Kościołów i innych związków wyznaniowych. Zasadą winno być zatem niedotowanie Kościołów, zaś ewentualne dotowanie powinno stanowić wyjątek”.
Obie ekspertki podsumowują swoje opinie tak: Co prawda istnieje w Polsce zakaz finansowania uczelni i inwestycji kościelnych, jednak obecne przepisy zredagowano i zinterpretowano tak, że dotacja taka staje się możliwa. Co więcej – jest realizowana na wielką, coraz większą skalę.
Na przykład w umowie konkordatowej mowa jest jedynie o dotowaniu przez państwo KUL-u i PAT-u, jednak – zdaniem dr Augustyniak – „wykroczono poza obowiązek dotowania. Mowa jest nie tylko o dotacjach, lecz również o otrzymywaniu innych środków z budżetu państwa” (m.in. z funduszów europejskich).
O tym, że państwową kasą szasta się nie tylko na prawo i lewo, ale także w sposób oszukańczy, świadczy przykład finansowania Instytutu Teologicznego im. św. Jana Kantego w Bielsku-Białej. Otóż PiS zamierza dotować tę uczelnię kwotą miliona zł rocznie. Według przepisów i standardów, taka suma wystarcza na pobieranie nauk przez 200 studentów. Tymczasem studiuje tam... 60 żaków. Ciekawe, jak na taką informację zareagują 582 tysiące studentów innych szkół prywatnych, dla których nie ma pieniędzy nie tylko na stypendia, ale i na pomoce dydaktyczne.
„Można sobie wyobrazić skalę żądań studentów tych szkół, powołujących się na konstytucyjną zasadę neutralności światopoglądowej państwa i równości wobec prawa” – pisze Jolanta Adamiec.
Są jeszcze przecież uczelnie religijne inne niż katolickie. Jest ich osiem. Co z nimi? „Przedstawiciele i studenci tylko tych uczelni mogliby mieć uzasadnione pretensje, że są traktowani w sposób dyskryminacyjny, co jest prawdą, gdyż nie dotyczą ich przepisy dotyczące funduszu stypendialnego, finansowanego przez budżet państwa” – konkluduje Adamiec.
– Ależ to wredne baby! – pomyślał marszałek Jurek i po lekturze ekspertyz czym prędzej wywalił na zbity pysk szefa Biura Studiów i Ekspertyz, doktora Wiesława Staśkiewicza. Los Pań Adamiec i Augustyniak-Górnej też zapewne jest przesądzony.
Marek Szenborn
Karol Kwiatek
PS Redakcja „FiM” z serca błogosławi wszystkim, którzy chcieliby w Polsce równouprawnienia. Studenci, kadro profesorska – żądajcie, protestujcie!
nr 14, 13.04.2006 r.
KOŚCIELNY ROZBIÓR POLSKI
CZARNA DZIURA
Finanse kat. Kościoła to równanie z ogromną liczbą niewiadomych. Do „czarnej dziury” wpływają miliony euro oraz złotówek, ale wynik – dla Polaków – zawsze jest ujemny...
Trwa rywalizacja o to, kto zrobi lepiej kat. Kościołowi. Na razie prowadzi Senat, gdzie – oprócz 20 mln zł łapówki na Świątynię Opatrzności Bożej – postanowiono zwiększyć państwową daninę na Fundusz Kościelny do kwoty 93,68 mln zł (o 5 mln zł więcej niż zadecydował Sejm w tegorocznej ustawie budżetowej). Warto przy tym zauważyć, że w latach 2004 i 2005 FK brał z budżetu kilkanaście milionów mniej (patrz tabela).
W Sejmie zaś rozszerzono listę dotowanych przez państwo wyższych uczelni kościelnych. Oprócz Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego (w 2004 r. ponad 10,5 mln zł na działalność dydaktyczną oraz 1,1 mln zł na studenckie stypendia) i Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie (odpowiednio: 66,7 mln zł oraz 830,8 tys. zł) – od 2006 r. podatnicy będą dodatkowo utrzymywać papieskie wydziały teologiczne we Wrocławiu i Warszawie oraz Wyższą Szkołę Filozoficzno-Pedagogiczną „Ignatianum” w Krakowie (przewidywane skutki finansowe to 22,4 mln zł rocznie). Na rozpatrzenie oczekuje kolejna – złożona przez Prawo i Sprawiedliwość – „Ustawa o finansowaniu z budżetu państwa Instytutu Teologicznego im. św. Jana Kantego w Bielsku-Białej”.
Skoro już jesteśmy przy grubych milionach...
Trzeba pamiętać, że Kościół jest największym w Polsce posiadaczem ziemskim i beneficjentem tzw. dopłat bezpośrednich.
Ile dokładnie ziemi mają, nie wie nikt!
„Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji nie dysponuje danymi o powierzchni gruntów rolnych posiadanych obecnie przez poszczególne kościoły i inne związki wyznaniowe. Również Główny Urząd Statystyczny nie ma danych, pozwalających na wyodrębnienie spośród wszystkich właścicieli gruntów rolnych kościołów i innych związków wyznaniowych” – przyznał 7 maja 2003 r. w Sejmie podsekretarz stanu w MSWiA Paweł Dakowski.
W 2004 r. udało nam się wszakże z grubsza policzyć („Ambona i mamona – „FiM” 33/2004), że owych hektarów kat. Kościół miał wówczas około 165 tys., co przy najniższej obecnie stawce (500 zł dopłaty do hektara) przekłada się na 82,5 mln zł dopłat bezpośrednich.
Nawiasem mówiąc, liczba ta wkrótce wzrośnie, gdyż 29 marca, podczas spotkania Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu „podniesiono kwestię szybkiego zakończenia prac związanych z Komisją Majątkową, która zajmuje się zwrotem dóbr kościelnych zabranych przez władze komunistyczne (...). Biskupów niepokoi przewlekłość działania Komisji Majątkowej oraz przypadki łamania prawa w tym zakresie przez niektóre instytucje państwowe” – czytamy w komunikacie z posiedzenia.
Finanse Kościoła nie podlegają żadnej kontroli i są najpilniej strzeżoną tajemnicą. Z szacunkowych danych wynika, że ogólna „pomoc” państwa, uwzględniająca m.in. finansowanie nauki religii (560 mln zł w 2002 r.) i utrzymanie kapelanów wszelkich branż, ulgi podatkowe, dotacje itp., sięga 1,5 mld zł.
Ale wciąż im brakuje. Wielokrotnie już odkrywaliśmy kilkudziesięcio- i kilkusettysięczne strumyczki, zasilające rzekę milionów płynących do poszczególnych parafii i kurii biskupich. A to z budżetów samorządowych, Państwowego Funduszu Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych („Efekt Domina” – „FiM” 42/2005), wojewódzkich Funduszów Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej (m.in. „Ekoeldorado” – „FiM” 17, 23/2004) czy nawet Rad Osiedlowych („Kraj Rad” – „FiM” 7/2005).
Odkrywaliśmy i wciąż odkrywamy. Oto zaledwie kilka źródełek, które trysnęły w ostatnich dniach:
* Biłgoraj (woj. lubelskie) – podczas sesji budżetowej grupa prawicowych radnych pod dowództwem wiceprzewodniczącego Rady Miejskiej Mirosława Tujaka (LPR) przeforsowała przeznaczenie 205 tys. zł na cele sakralne (po 100 tys. zł na budowę kościoła-pomnika JPII i kościoła Chrystusa Króla, 5 tys. zł na budowę drogi krzyżowej przy kościele św. Marii Magdaleny). Nie przekonał „czarnych” burmistrz Janusz Rosłan (SLD) argumentujący, że uchwała narusza wciąż jeszcze obowiązujące prawo o zakazie finansowania ze środków publicznych inwestycji sakralnych i kościelnych. Gdy nielegalną uchwałę zdyskwalifikowała Regionalna Izba Obrachunkowa, pomysłodawcy prezentu zapowiedzieli: „Na najbliższej sesji zmienimy budżet tak, aby Izba nie miała się do czego przyczepić. Jak? Jeszcze tego nie wiemy, ale chcemy, aby jakoś te pieniądze na kościoły jednak poszły”.
* Szczecin – wieża parafii katedralnej pw. św. Jakuba ma 117 metrów wysokości. Proboszcz Jan Kazieczko uważa, że to obciach, bo przed wojną była wyższa o 36 metrów. Dodatkowo potrzebny jest – jego zdaniem – gruntowny remont oraz zmiana ogrzewania na geotermalne. Wszystko zusammen ma kosztować 10,6 mln zł. Unia Europejska dała się ogłupić na 8 mln zł. Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska dokłada księdzu do puli 1,1 mln zł, a miasto – 820 tys. zł;
* Kraków – żeby uratować stadion Cracovii, władze miasta postanowiły przekazać siostrom norbertankom kamienicę przy ul. Grodzkiej, oszacowaną na 1,62 mln zł. Wcześniej wypłacono zakonnicom 2 mln zł w gotówce i sprezentowano cztery działki (dwie zabudowane) o łącznej wartości 4,3 mln zł. Na remont kościoła ojców pijarów Narodowy Fundusz Rewaloryzacji Zabytków Krakowa wyasygnował dotychczas 3,5 mln zł. W roku bieżącym zakonnicy dostaną jeszcze 500 tys. zł;
* Włocławek – mimo ostrego lobbingu prawicowych radnych przepadł wniosek ks. Stanisława Waszczyńskiego (proboszcz parafii katedralnej) o wsparcie go milionem złotych na renowację zabytkowego kościoła. Rok wcześniej otrzymał 200 tys. zł dotacji z Wojewódzkiego Urzędu Ochrony Zabytków i liczył na ciąg dalszy od władz miasta. Przeszkodą była wcześniejsza uchwała Rady Miejskiej z 25 kwietnia 2004 r., że owszem, można dofinansowywać prace konserwatorskie nawet do 50 proc. kosztów, ale... nie więcej niż kwotą 50 tys. zł. Prezydent Włocławka Władysław Skrzypek (były poseł AWS) już przygotował projekt nowego aktu prawnego, który pozwoli na udzielenie proboszczowi dotacji w wysokości do 80 proc. nakładów, bez ograniczenia kwotowego;
* Poznań – kuria metropolitalna oczekuje na wypłatę 5 mln zł na renowację 5 prowincjonalnych kościołów. Wniosek przyklepało już Ministerstwo Kultury. Proboszcz parafii farnej ks. Wojciech Wolniewicz zainkasował z Unii Europejskiej ponad 2 mln euro na prace konserwatorskie oraz sprzęt do monitoringu, a 58 proboszczów wiejskich parafii dostało do podziału milion euro na zabezpieczenia przeciwpożarowe i przeciwwłamaniowe;
* Olsztyn – 440 tys. zł zainkasowały parafie Chrystusa Króla (na elewację), św. Józefa (konserwacja malowideł ściennych), katedra (remont organów), Serca Pana Jezusa (witraże) oraz – zapewne jako alibi – kościół ewangelicki (na zabytkowy ołtarz i ambonę);
* Słupsk – miejski konserwator zabytków przeznaczył po 40 tys. zł na kościoły Mariacki i św. Jacka;
* Chełmno (woj. kujawsko-pomorskie) – pół miliona euro otrzymał z Unii Europejskiej ks. Zbigniew Walkowiak, proboszcz parafii Wniebowzięcia NMP. Zarządcy 7 okolicznych kościołów i jednego cmentarza oczekują na decyzje w sprawie dotacji z budżetu miasta;
* Wrocław – milion euro przyznała Unia na upiększenie siedziby (i jej najbliższego otoczenia) metropolity wrocławskiego arcybiskupa Mariana Gołębiowskiego. Na konserwację innych obiektów kościelnych władze miasta przeznaczyły 1,5 mln zł;
* Krzeszów (woj. dolnośląskie) – 2 mln euro wpłynęło na konto miejscowych cystersów. Zakonnicy mają stworzyć za te pieniądze jeden z najważniejszych maryjnych ośrodków pielgrzymkowo-turystycznych w Polsce;
* Białystok – 600 tys. zł z kasy publicznej przeznaczono na oświetlenie kościołów. Za dodatkowe 300 tys. zł magistrat wybuduje 50-metrową estakadę przy parafii Miłosierdzia Bożego. Chodzi o to, żeby uczestnicy procesji nie musieli trudzić się pokonywaniem 4,5-metrowej różnicy wzniesień terenu wokół świątyni. W mieście powstaną wkrótce dwie nowe świątynie;
* Tuchola (woj. kujawsko-pomorskie) – spadająca dachówka o mały włos nie uszkodziła ks. Jana Pałubickiego, proboszcza parafii Świętego Jakuba Apostoła, więc Ministerstwo Kultury przyznało mu na poprawę bezpieczeństwa 50 tys. zł. Krystyna Janowicz z Rady Parafialnej zapowiada, że po uporaniu się z dachem, zostanie złożony wniosek o sfinansowanie przez państwo naprawy tynków zewnętrznych kościoła;
* Śliwice, nieopodal Tucholi – podobną przygodę miał ks. Andrzej Koss, proboszcz parafii Świętej Katarzyny Aleksandryjskiej. Radni gminni zadeklarowali, że niezwłoczne wprowadzą do budżetu poprawki umożliwiające naprawę dachu;
* Łabiszyn (woj. kujawsko-pomorskie) – kościół parafialny pw. św. Mikołaja położony jest na lekkim wzniesieniu terenu, a proboszcz Jerzy Witucki nie zalicza się do młodzieniaszków. Gmina postanowiła zapłacić za odnowienie schodów prowadzących do świątyni oraz zamontowanie ułatwiających wspinaczkę barierek;
* Sędziszów (woj. świętokrzyskie) – w projekcie miejskiego budżetu przewidziano 60 tys. zł na iluminację kościoła św. Brata Alberta Chmielowskiego. „A dlaczegóż to jednego tylko, a nie wszystkich znajdujących się na terytorium gminy?” – irytowali się prawicowi radni. Nie dało rady hurtem, bo gmina nie posiada własnej drukarni pieniędzy. Radny Zbigniew Adamczyk zaproponował więc, żeby wziąć kredyt i oświetlić chociaż św. Piotra i Pawła, drugi z kościołów usytuowanych w mieście. Wniosek przyjęto z entuzjazmem. Z daleko mniejszym powitali nowinę mieszkańcy Sędziszowa, wyklinający swoich reprezentantów na lokalnym forum internetowym. Oto jedna z najbardziej cenzuralnych opinii: „Najlepiej wydaje się cudze pieniądze, czyli nasze – podatników. Przeraziło mnie to, że zdania są podzielone wśród radnych, czy oświetlić jeden, czy wszystkie kościoły. Nikt nawet się nie zająknął, że jest to zbyteczny wydatek i można pieniądze przeznaczyć na coś pożytecznego. Owszem, taki oświetlony kościół ładnie się prezentuje, ale pieniądze na ten cel powinien wyłożyć administrator kościoła, czyli proboszcz. Zastanówcie się nad tym, osły”.
No właśnie...
Anna Tarczyńska
WYDATKI SKARBU PAŃSTWA NA FUNDUSZ KOŚCIELNY
rok
kwota w mln zł
uwagi
1991
4,45
rok reformy FK
1998
28,57
rządy SLD
1999
36,77
AWS. Państwo przejmuje ubezpieczenia społeczne i zdrowotne duchownych
2000
67,83
AWS
2001
132,28
AWS
2002
75,71
SLD utrzymał propozycje budżetowe AWS
2003
78,33
SLD
2004
78,33
SLD
2005
78,33
SLD
2006
93,68
PiS
nr 17, 04.05.2006 r. KOŚCIELNY ROZBIÓR POLSKI
GRABIEŻ ZIEMI, TEJ ZIEMI
Gdy niedawno ujawniliśmy system i skalę dotacji gotówkowych płynących do kat. Kościoła z kasy publicznej („Czarna dziura” – „FiM” 14/2006), wielu Czytelników sygnalizowało, że dopadł ich stan przedzawałowy. Tych prosimy o nieczytanie poniższego tekstu.
W Polsce mamy taki stan prawny, że nieruchomości stanowiące własność Skarbu Państwa lub jednostek samorządu terytorialnego można sprzedawać Kościołowi bez przetargu (szczegółowo wyjaśnia tę kwestię wyrok NSA z 18 lipca 2003 r., sygn. II SA/Lu 819/2003). Co więcej, „właściwy organ może udzielić bonifikaty od ceny nieruchomości, jeżeli jest sprzedawana Kościołom lub związkom wyznaniowym mającym uregulowane stosunki z państwem, na cele działalności sakralnej”.
W praktyce sprowadza się to do masowego wprost oddawania nieruchomości. Oddawania, bo trudno nazwać sprzedażą bezprzetargową transakcję, w której Kościół płaci 1–5 proc. wartości gruntów i budynków. Oto kolejna garść informacji z frontu IV rozbioru Polski:
Śrem (woj. wielkopolskie) – ksiądz Krzysztof Sobkowiak, proboszcz parafii św. Ducha, zwrócił się do gminy o sprzedaż hektarowego fragmentu Parku Odlewników w celu wybudowania nowego kościoła (w niespełna 30-tysięcznym mieście są już 4 parafie). Działkę wyceniono na 329 tys. zł. Związany z Ligą Polskich Rodzin burmistrz Krzysztof Łożyński wystąpił do Rady Miejskiej o zastosowanie przy sprzedaży 95 proc. bonifikaty. Na głosowanie przybyła delegacja miejscowych księży. Uchwała przeszła jednogłośnie, choć z 21 radnych aż dziesięciu (na ich nazwiska spuśćmy zasłonę miłosiernego milczenia) ma rekomendację SLD;
Świdnik (woj. lubelskie) – Rada Miasta sprzedała archidiecezji atrakcyjną działkę budowlaną wartą 200 tys. zł... z 99-procentową bonifikatą. „Za” głosowało 15 radnych (cała prawica oraz klub SLD). Troje radnych wstrzymało się od głosu (2 radnych PO i Barbara Gajewska z SdPl). Dwóch radnych – Mariusz Wilk i Jakub Osina (SdPl) – sprzeciwiło się prezentowi. W mieście (ok. 40 tys. mieszkańców) działa 5 parafii i 2 kościoły filialne;
Warszawa – zdominowana przez Prawo i Sprawiedliwość Rada Miasta zdecydowała (SLD tym razem stanęło okoniem), że grunt – 4,2 tys. mkw. przy ul. Okopowej 55 – wyceniany na co najmniej 9 mln zł sprzeda Caritasowi za 5 proc. wartości. Działka jest uznawana za jeden z najlepszych terenów inwestycyjnych na Woli i – zdaniem deweloperów – w przetargu mogłaby osiągnąć cenę kilkudziesięciu milionów złotych.
Szczecin – Caritas archidiecezji dostanie reprezentacyjny budynek w centrum miasta o wartości prawie 2 mln zł. Mimo udzielenia 66 proc. bonifikaty do kasy miejskiej wpłynie zaledwie 8 tys. zł, gdyż – według projektu uchwały – w poczet opłaty ma zostać zaliczona kwota 588 tys. zł, czyli nakłady poniesione przez Caritas podczas remontu budynku. Lewicowi radni „wołają na puszczy”, że w owych kosztach remontowych wydatnie – kwotą ok. 250 tys. zł – partycypowało miasto.
Parafia Najświętszego Zbawiciela nabyła w centrum miasta „zabudowaną nieruchomość gruntową o powierzchni 1244 mkw.” wycenioną na 440,4 tys. zł. Zastosowano 75 proc. bonifikaty, od której odliczono jeszcze 102,2 tys. zł z tytułu „dotychczasowych nakładów”. Parafia Matki Boskiej Różańcowej – zamiast 342 tys. zł – za działkę przy ul. Lwowskiej zapłaciła 3,4 tys. zł (99 proc. bonifikaty). Również za jedną setną wartości komunalne grunty kupiły parafie:
* Opatrzności Bożej (działka przy ul. M. Wańkowicza, warta ok. 50 tys. zł);
* św. Krzysztofa (4311 mkw. przy ul Hożej, 545 tys. zł);
* Najświętszego Serca Pana Jezusa (300 mkw. w centrum miasta „na budowę zaplecza socjalnego dla kościoła”. Parafia zapłaciła 975 zł zamiast 97,5 tys. zł, na którą to kwotę wyceniono nieruchomość);
Oława (woj. dolnośląskie) – przed siedmiu laty gmina sprzedała Kościołowi greckokatolickiemu (uznaje prymat papieski i jest blisko związany z rzymskokatolickim) budynek wraz z gruntem, które wyceniono na 77,5 tys. zł. Planowano wybudować tam świątynię oraz świetlicę środowiskową, więc władze miejskie zastosowały 90-procentową bonifikatę, nie zastrzegając w akcie notarialnym jej zwrotu w przypadku niedotrzymania przez Kościół zobowiązań. Jesienią 2005 r. kuria z kilkakrotnym przebiciem odsprzedała nieruchomość osobie prywatnej;
Gdańsk – 98 proc. bonifikaty udzielili radni przy sprzedaży działki o powierzchni 16,7 tys. mkw. w Gdańsku Ujeścisku parafii św. Teresy Benedykty („na cele kultury, oświaty i zdrowia”);
Bolesławiec – nieruchomość gruntową (264 mkw.) przy placu Zamkowym (w centrum miasta) sprzedano parafii Matki Boskiej Nieustającej Pomocy z 99-procentową bonifikatą;
Zembrzyce (woj. małopolskie) – mimo zainteresowania prywatnych inwestorów, zabytkowy dworek oszacowany na 140,6 tys. zł gmina postanowiła sprzedać Caritasowi archidiecezji krakowskiej. Radni chcieli przekazać obiekt bezpłatnie, ale na przeszkodzie stanęło prawo. Ostatecznie, po zastosowaniu 96,45 proc. bonifikaty, za dworek z 32 arami działki Caritas zapłacił 5 tys. zł;
Wrocław – „Kościół św. Agnieszki, jak twierdzą przedstawiciele parafii, nie jest wystarczający. Jego rozbudowa nie jest możliwa na miarę rozbudowującego się osiedla i stąd propozycja przekazania gruntu na cele sakralne tej parafii” – usłyszeli radni miejscy. W konsekwencji trzy działki o łącznej powierzchni 17 tys. metrów kwadratowych sprzedali za tysiąc złotych („za” głosowało 34 radnych, „przeciw” – nikt, jeden wstrzymał się od głosu);
Radom – Caritasowi sprzedano (80 proc. bonifikaty) budynek, w którym mieściła się stołówka Betania, a siostrom michalitkom – za 25 proc. wartości – byłą izbę wytrzeźwień;
Kraków – 90-procentową bonifikatę (od kwoty 35 tys. zł) zastosowali radni przy sprzedaży parafii w Bieńczycach działki przy ul. Ludźmierskiej. Grunt był proboszczowi potrzebny, żeby „dokończyć budowę plebanii oraz urządzić drogę procesyjną wokół kościoła”. Parafie Matki Bożej Częstochowskiej na osiedlu Szklane Domy oraz Najświętszej Rodziny w Krakowie Nowym Bieżanowie otrzymały 98 proc. zniżki. Zakonowi trynitarzy gmina sprzedała za 11,5 tys. zł grunt (273 mkw.) nad zalewem Bagry. Zastosowano 75 proc. bonifikaty, choć mnisi wnioskowali o 50 proc.;
Wodzisław (woj. świętokrzyskie) – Rada Gminy wyraziła zgodę na sprzedaż działki (0,3 ha) w Przyłęczku na rzecz parafii Krzcięcice (niespełna 3 tys. wiernych). Proboszcz, ks. Alojzy Królicki, żądał darowizny, lecz – jak wyżej wyjaśniliśmy – prawo zabrania tak wspaniałomyślnych gestów. Stanęło na 80-procentowej bonifikacie, która zostanie odliczona po oszacowaniu wartości gruntu przez rzeczoznawcę;
Mikołajki – uchwałą Rady Miejskiej sprzedano parafii św. Maksymiliana Kolbego w Woźnicach nieruchomość o powierzchni 1346 mkw. Bonifikata – 99 proc.;
Oleśnica (woj. dolnośląskie) – trzy działki komunalne o łącznej powierzchni 4,5 tys. mkw. radni sprzedali parafii św. Jana Apostoła „na usługi kultu religijnego”. Bez bonifikaty, ale za to wartość gruntu oszacowano na... 7 tys. zł. Zdaniem specjalistów, w przetargu uzyskano by kilkaset tysięcy złotych. W 38-tysięcznym mieście są dwie parafie, dwa kościoły filialne i trzy kaplice;
Siedlęcin k. Jeleniej Góry – z 99-procentową bonifikatą kupiła miejscowa parafia („na cele działalności sakralnej”) od Rady Miasta i Gminy Wleń działkę (390 mkw.) w agroturystycznym Strzyżowcu;
Chełm – uchwałą Rady Powiatu parafia św. Kazimierza otrzymała 99 proc. bonifikaty na użytkowanie wieczyste 3 ha gruntu i na wykupienie znajdujących się na działce budynków;
Lubawa (woj. warmińsko-mazurskie) – proboszcz od św. Jana Chrzciciela miał dom parafialny szacowany na 356 tys. zł, a gmina – budynek po byłej szkole, wyceniony (wraz z półhektarowym boiskiem) na 768 tys. zł. Wielebny wolał tę szkołę, więc zaproponował zamianę. Żeby nie smucić go dopłatą różnicy, radni uchwalili 54-procentową bonifikatę dla oddawanej Kościołowi nieruchomości;
Cegłów (woj. mazowieckie) – gmina budowała kanalizację, a budynek stacji ciśnieniowo-tłocznej musiał być postawiony w miejscu ograniczającym powierzchnię lokalnego targowiska. Oto fragment protokołu z sesji Rady Gminy (z zachowaniem pisowni oryginału): „Wójt wystąpił do Księdza [Jan Chyła] parafii Katolickiej, aby sprzedał lub wydzierżawił dalszy ciąg gruntów na przedłużenie parkingu. Po negocjacjach z Księdzem okazuje się, że o sprzedaży nie może być mowy. (...) Wójt stwierdził, że jest ustna umowa z Księdzem, że wyrazi zgodę na wydzierżawienie gruntów pod warunkiem, aby grunt o powierzchni 880 mkw. został przekazany na rzecz Parafii (...). Radny Pan Mirosław Walas proponuje, aby w tej sytuacji spotkać się i grzecznie porozmawiać z Proboszczem”. Żeby zaś wielebny nie wykopał delegatów za drzwi, jeszcze tego samego dnia podjęli uchwałę o wycenie (na koszt gminy) i sprzedaży upragnionej przez proboszcza działki „z 99-procentową bonifikatą od ceny ustalonej przez biegłego rzeczoznawcę”;
Szubin (woj. kujawsko-pomorskie) – ziemię (0,9 ha) oszacowaną na 50 tys. zł gmina sprzedała parafii św. Ojca Pio ze wsi Zamość z 50-procentową bonifikatą;
Niwiska (woj. podkarpackie) – 95 proc. bonifikaty dała Rada Gminy parafii Wniebowzięcia NMP w Ostrowach Tuszowskich na zakup ślicznie położonej – w obszarze chronionego krajobrazu – działki (500 mkw.) w Przyłęku;
Myszków (woj. śląskie) – za 297 zł nabyła parafia Narodzenia Najświętszej Marii Panny grunt o powierzchni 1015 mkw. (znaczna część wykorzystywana była dotychczas jako parking) na osiedlu Mijaczów;
Stare Czarnowo (woj. zachodniopomorskie) – parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa gmina sprzedała z 98,5-procentową bonifikatą 2074 mkw. w atrakcyjnej turystycznie wsi Kołbacz (15 km do centrum Szczecina, zespół klasztorny cystersów, jez. Miedwie);
Marki (pod Warszawą) – 1409 mkw. przy ul. Ząbkowskiej sprzedano parafii św. Izydora za 1553,85 zł (99 proc. bonifikaty). U pośredników sprzedaży nieruchomości cena takiej powierzchni oscyluje wokół 200 tys. zł;
Białystok – podczas rządów obecnych władz miasta pod kierownictwem prezydenta Ryszarda Tura (wylansowany przez Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe) lokalnym instytucjom kościelnym sprzedano 22 nieruchomości. Wśród nich działkę o powierzchni 5 tys. mkw. (razem z obiektem dawnej szkoły włókienniczej) za 328,5 tys. zł (65 proc. bonifikaty) oraz działkę z budynkiem, w którym funkcjonuje obecnie katolickie liceum i gimnazjum (80 proc. upustu). Obecnie przygotowywana jest transakcja, dzięki której parafia św. Anny stanie się właścicielem 3265 mkw. szacowanych przez deweloperów na co najmniej 1,3 mln zł. Rada Miejska upoważniła Tura do udzielenia 75 proc. bonifikaty;
Przeworsk (woj. podkarpackie) – parafia Ducha Świętego (jedna z 4 placówek w 15,5-tysięcznym mieście) nabyła od gminy zabudowaną nieruchomość za 283,70 zł (po zastosowaniu 99 proc. zniżki) „na cele działalności sakralnej”;
Jarosław (woj. podkarpackie) – podczas ostatniej ubiegłorocznej sesji radni miejscy biedzili się nad taką oto dyrektywą (zachowana pisownia oryg.): ,,Proszę o sprzedaż na rzecz Parafii Rzymsko-Katolickiej p.w. Najświętszego Serca Pana Jezusa działki nr (...). Nieruchomość powyższa (0,12 ha wraz z budynkiem dawnej szkoły – dop. red.) będzie przeznaczona na: plac zabaw dla dzieci, miejsce gier i zabaw dla młodzieży, ogólnodostępny parking. Na tym placu wybuduję własnym kosztem i staraniem kapliczkę dla celów sakralnych przy której będą odprawiane coroczne nabożeństwa majowe i październikowe. Proszę o udzielenie bonifikaty w wysokości 99 proc. Ksiądz Józef Machaj”. Problem polegał na tym, że proboszcz niepotrzebnie zdradził się z parkingiem, którego za Chiny nie da się podciągnąć pod „działalność sakralną”, a ponadto dwa lata wcześniej dostał za 1 proc. wartości inną nieruchomość na zorganizowanie świetlicy socjoterapeutycznej i dotychczas nawet nie pozorował jej tworzenia. Ostatecznie, uchwałą nr 583/LI/05, jarosławscy radni (z wyjątkiem jednego) pokornie spełnili życzenie plebana.
Kościół inkasuje gigantyczną kasę z cmentarzy, a mimo to:
Wejherowo – Rada Miasta postanowiła udzielić parafii Świętej Trójcy 50 proc. bonifikaty „od opłat rocznych z tytułu użytkowania wieczystego nieruchomości o łącznej powierzchni 16,6 tys. mkw. użytkowanej jako cmentarz”;
Zbiczno (woj. kujawsko-pomorskie) – uchwałą z 28 września 2005 r. Rada Gminy „wyraża wolę zbycia w drodze darowizny nieruchomości gruntowej (0,37 ha) położonej w miejscowości Sumowo na rzecz parafii rzymskokatolickiej w Sumowie z przeznaczeniem na poszerzenie cmentarza”;
Mogilno (woj. kujawsko-pomorskie) – za złotówkę sprzedali radni miejscy parafii św. Faustyny działkę pod nowy cmentarz. Koszt wyceny gruntu – formalnie niezbędny przy transakcji – będzie tysiąc razy większy. Pieniądze wyłożą podatnicy;
Głogów Małopolski (woj. podkarpackie) – parafii św. Trójcy gmina sprzedała pod cmentarz 1,11 ha z 99-procentową bonifikatą;
Orzesze (woj. śląskie) – 8 tys. mkw. za 859 zł (99 proc. bonifikaty) kupiła parafia Miłosierdzia Bożego na osiedlu Zazdrość. „W dzielnicy Woszczyce, do której zawsze Zazdrość należała, jest już cmentarz, a w dzielnicy Zazdrość nie jest potrzebne otwieranie nowego i utrudnianie życia mnie oraz innym właścicielom działek budowlanych przez kilku fanatyków religijnych, którzy wyłudzili od Urzędu Miasta teren pod cmentarz” – protestuje w listach „na Berdyczów” jeden z sąsiadów przyszłej nekropolii.
--------------------------------------------------------------------------------
W Polsce jest 2478 gmin. Przeanalizowaliśmy dokonania pięćdziesięciu, losowo wybranych. Zaprezentowaliśmy wyżej zaledwie część wyników, gdyż skuteczność „trafień” przekroczyła 90 procent. Zawałowców uprzedzaliśmy...
Anna Tarczyńska
nr 18, 05-11.05.2006 r. KOMENTARZ NACZELNEGO
POD SUTANNĄ
(...) Jest tylko jeden problem – jak po raz kolejny pogodzić fakty z mitami, czyli jak się mają wyobrażenia wiernych (powielane przez media i podsycane przez samych księży) o nieskalanych, świętych kapłanach do ich realnego, całkiem grzesznego życia. Innymi słowy – Kościół znowu nabija ludzi w butelkę, tworzy sztuczne autorytety i wiadomo, po co to robi. Prędzej skały będą płakały, a na opakowaniu parówek pojawią się ich rzeczywiste składniki, niż prawda o stylu życia duchownych ujrzy światło dzienne za sprawą ich samych. To tak, jakby czarodziej iluzjonista zdradził swoim widzom, w jaki sposób ich nabiera. Ktoś powie, że od księdza – pasterza dusz – trzeba wymagać więcej niż od kuglarza, ale... niech to powie ktoś, a nie znowu ja.
Najgorsze jest jednak nie to, jak się osoby duchowne prowadzą, ale jakimi naprawdę są ludźmi i czy mają – choćby przysłowiowego – Boga w sercu. Otóż z tym jest, niestety, bardzo źle, a to już podważa wiarygodność całej instytucji Kościoła, bo przecież Kościół to ludzie.
Problem jest poważny, skoro pisze o nim nawet tak koniunkturalne i klerykalne pismo jak (niegdyś lewicowa) „Polityka”. W ostatnim numerze przytacza ona historię Edwarda Klimczuka, 92-letniego, jeszcze przedwojennego adwokata. W latach 60. i 70. minionego wieku był on adwokatem i pełnomocnikiem prymasa Wyszyńskiego, a de facto radcą prawnym całego Kościoła w Polsce. Posiadał nieograniczone zaufanie biskupów, powierzano mu najbardziej drażliwe i delikatne sprawy kleru. Jeżdżąc latami po całej Polsce, mec. Klimczuk reprezentował w sądach diecezje, parafie i zakony w ich sporach z władzami, bronił księży wznoszących samowolnie kościoły i kaplice. Uratował dla kleru miliony złotych i setki nieruchomości. Za swoje zasługi został odznaczony specjalnym medalem papieskim.
– Byłem takim strażnikiem własności Kościoła, człowiekiem od zadań trudnych. Walczyłem z ludowym państwem twardo (...). I muszę powiedzieć, że byłem skuteczny – opowiada dziś pan Edward, który dla interesów Watykanu poświęcił całe swoje dorosłe życie (nadal jest radcą kurii biskupiej) i umiejętności – właściwie bezinteresownie, biorąc za to symboliczne wynagrodzenie (i bardzo proszę się nie śmiać...).
Tuż przed wybuchem II wojny nieszczęśliwie kupił w podwarszawskich Młocinach trzy piękne działki, prawie 5 tys. mkw., na których miał wybudować dom swoich marzeń.
W 1968 roku jego działki – na mocy ustawy o wywłaszczeniach z 1958 r. – przejęło wojsko. W roku 1996 armia bez walki wycofała się z działek Klimczuka i przekazała je... gminie Bielany. Cztery lata później nasz mecenas zwrócił się o zwrot niezabudowanych działek. Otrzymał odpowiedź negatywną z gminy, a później także od wojewody. Odwołał się do NSA, który staroście z Grodziska polecił zbadać sprawę. Badania trwają, ale... działek już nie ma, bo kupił je za bezcen Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Tego samego, który do Klimczuka mówił per „przyjacielu”. Zszokowany informacją mecenas w te pędy pobiegł do swego dobrego znajomego – rektora uczelni, księdza Ryszarda Rumianka, a później do samego prymasa Glempa, którego zna jeszcze lepiej. Nic nie pomogło. Kościół nie zrzeknie się czegoś, a nawet nie odsprzeda nikomu czegoś, co wpadło mu, zwłaszcza za psie pieniądze. To, że nabyli działki bezprawnie – obchodzi księży najmniej. Znajomości i wdzięczność kleru kończą się, gdy zaczyna się kasa. Niedawno Klimczuk dowiedział się o podpisaniu umowy o dofinansowaniu przez wojewodę budowy auli uniwersyteckiej na jego działkach. Dla własnego zdrowia powinien więc już o nich zapomnieć.
Podobnych historii są tysiące. Wielokrotnie pisaliśmy na łamach „FiM” o ludziach, którym sutanna zastępuje sumienie. W trzeciej części książki z serii „Byłem księdzem” opisałem historię państwa Danuty i Jana Straussów. Pożyczyli oni księdzu prałatowi Halberdzie z Elbląga 9 miliardów starych złotych (900 tys. nowych), w dodatku nie swoich, tylko z ubezpieczenia, które Jan, agent PZU, miał przekazać z tytułu składki na konto swojej firmy. Ale przecież czcigodny ksiądz prałat miał oddać po kilkunastu dniach. Miał... Właśnie minęło 12 lat. Ksiądz i jego biskup Śliwiński (ten od „zaginięcia na lotnisku w Moskwie i spowodowania wypadku po pijanemu) zniszczyli życie całej rodziny z czworgiem dzieci. Zafundowali im gehennę. Straussowie musieli nawet sprzedać swój dom. A przecież podobnych ofiar ks. Halberdy były dziesiątki, łącznie z biznesmenem pożyczkodawcą, który zmarł na atak serca.
Niech się może zatem wierni parafianie nie modlą o świętych kapłanów, jak to mają w zwyczaju. Bycie świętym w obecnych, patologicznych i totalnie zmaterializowanych strukturach Kościoła jest raczej niemożliwe. Niech raczej proszą o kapłanów normalnych – o dobrych ludzi. I niech baczą, aby od nich nie ucierpieli.
Jonasz
nr 20, 25.05.2006 r.
KOMUNIA NON OLET
Przed Kościołem stoją nowe wyzwania. Bo czyż to nie skandal, że w 2006 roku z ponad 2 miliardów złotych wpompowanych przez Polaków w biznes komunijny do kieszeni urzędników Pana B. trafi zaledwie 47 milionów!
Według Głównego Urzędu Statystycznego, w wiek „komunijny” wkroczyło w bieżącym roku ponad 412,6 tys. dziewcząt i chłopców. Ile z nich nałoży jednosezonowe (wszak po kilku miesiącach niechybnie z nich wyrosną) odświętne stroje i przystąpi do obrządku „symbolizującego zjednoczenie z Chrystusem i całym Kościołem”?
Porównując informacje GUS-u dotyczące liczby polskich dziewięciolatków w roku 2001 i 2004 (odpowiednio 515,2 tys. i 433,1 tys.) z danymi Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego o udzielonych w tych latach „sakramentach pierwszej komunii” (482,7 tys. i 416,1 tys.), można przyjąć, że do tegorocznej przystąpi ok. 95 proc. „uprawnionych”, czyli circa 392 tys. drugoklasistów.
Popatrzmy teraz, jak zbawienny wywrze to wpływ na stan portfeli księży proboszczów i komunijnych biznesmenów oraz jak głęboko będą musieli wbić zęby w ścianę rodzice i krewni dzieci.
Zacznijmy od beneficjentów stricte kościelnych:
„W naszej parafii do komunii przystępuje 52 dzieci. Rodzice muszą się składać po 150 zł, ale to chyba nie wystarczy. Ksiądz dziekan Jan Krawczyk zażyczył sobie „w prezencie” 30 pelerynek dla ministrantów po 70 zł sztuka. No, a co z siostrą Helenką? Poprzednie roczniki mówiły, że lepiej dać pieniądze, czyli ładną »niedrogą« szkatułkę z kilkusetzłotową zawartością, ale ile dokładnie – jeszcze nie uzgodniono...” – wylicza w liście do redakcji parafianin od Najświętszego Serca Pana Jezusa w Tomaszowie Lubelskim.
Polscy księża pieczołowicie podtrzymują „tradycję” gotówkowych prezentów dla nich, tudzież sióstr zakonnych przygotowujących dzieci do Pierwszej Komunii. Kwoty „kopertówek” zależne są od zamożności parafii. Z zebranych przez nas danych wynika, że 100 zł „od łebka” to statystyczne minimum w przypadku księdza, a 20 zł – zakonnicy.
Jak łatwo policzyć, jednym z wymiernych efektów tegorocznej komunii będzie 39,2 mln zł w portfelach księży proboszczów oraz 7,8 mln zł w portmonetkach pań konsekrowanych.
Przejdźmy teraz do biznesów okołokościelnych, czyli sklepów z dewocjonaliami, „autoryzowanych” przez parafie kamerzystów i fotografów, „zaprzyjaźnionych” kwiaciarni itp. Z uzyskanych przez nas sygnałów wynika, że na tzw. przyjęcie (przygotowanie kościoła, kwiaty i „pamiątka Pierwszej Komunii Świętej”), rodzice każdego z 392 tys. dzieci płacą około 70 zł, co w sumie wysysa z ich kieszeni kolejne 27,44 mln zł.
Inne nieuchronne nakłady to książeczka do nabożeństwa (5–15 zł), świeca z okapnikiem (od 6 do 20 zł za ręcznie zdobioną), wianek dla dziewczynki (10–50 zł), a do tego gadżety typu rękawiczki (10–20 zł), torebka (20–30 zł), buty (60–80 zł), rajstopy, pelerynka, kryza, chusteczka, różaniec...
Jeśli więc indywidualne wydatki na same tylko komunijne akcesoria zamkną się w 180 zł, w skali makro będzie to kwota 70,56 mln zł.
No, ale na golasa dziecko przecież nie pójdzie...
Najtańszy ubiór (tzw. alba) kosztuje 70–90 zł, prosta sukienka – 80–100 zł, koronkowa – 500 zł. Za wyjątkowo skromny garnitur dla chłopca plus stroik do butonierki, koszulę i odświętną bieliznę trzeba wyłożyć co najmniej 250 zł.
I choć znaczna część rodziców decyduje się na bardziej wykwintny ubiór, przyjmijmy ostrożnie, że cała zewnętrzna powłoka obutej pociechy kosztuje średnio 250 zł.
Ile na to pójdzie w skali kraju? Ot, skromne 98 mln zł.
Wypadałoby to wszystko utrwalić na zdjęciach oraz kasecie wideo, tym bardziej że ksiądz proboszcz ma zaufanego fachowca znającego liturgię i jego tylko dopuści w pobliże ołtarza. Weźmie około 100 zł (w tym koszt odbitek i filmu na kasecie VHS lub DVD) od osoby. Dodatkowa, indywidualna sesja zdjęciowa w zakładzie fotograficznym to 40 zł za jedną pozę. Ale podsumujmy wydatki już bez tych ekstra zdjęć: jakkolwiek by liczyć, wychodzi 39,2 mln zł.
Przechodząc do branż niezwiązanych z Kościołem, zauważmy, że na komunii będą goście, których trzeba po imprezie nakarmić.
„U nas terminy rezerwuje się już jesienią. Standardowe przyjęcie to obiad z deserem, biały tort, często ze zdjęciem dziecka, później jeszcze zakąski. Goście spędzają u nas czas do wieczora. Na ogół jest to 20–30 osób. Menu dla każdej z nich to około 100 zł” – mówi toruńskiemu dziennikowi „Nowości” jeden z miejscowych restauratorów.
Przejrzeliśmy lokalną prasę w innych regionach Polski i okazuje się, że ceny są dosyć sztywne (tzn. 100 zł od osoby), chociaż gdzie niegdzie można utargować do 60 zł. Taniej (ok. 40 zł) wyjdzie w domu, ale jak ich wszystkich pomieścić?
Spróbujmy to jakoś uśrednić: przyjmując, że koszt konsumpcji wyniesie 65 zł na jedną z trzydziestu twarzy goszczonych po komunii, impreza zamknie się kwotą zbliżoną do 2 tys. zł. W wymiarze ogólnopolskim – 784 mln zł.
Czy to już wszystkie pieniądze, które przepłyną z kieszeni do kieszeni przy okazji tego pierwszego razu?
Absolutnie nie, wszak dochodzą jeszcze prezenty dla bohaterów owej uroczystości...
Jeśli chodzi o te wszystkie rowery, komputery, telefony komórkowe, złotą biżuterię, odtwarzacze DVD i MP3, aparaty fotograficzne, kamery i wiele, wiele innych, to my dzieciom nie żałujemy i wolelibyśmy nie liczyć gotówki pozostawionej przez dorosłych w sklepach. Niestety, musimy, no bo skoro wzięliśmy się za oszacowanie wszystkich wydatków na Pierwszą Komunię...
Przyjmijmy zatem ostrożnie, że każda ze statystycznych 15 zaproszonych rodzin wysupła na małolata choćby 100 zł. W całym kraju będzie więc tych złotówek co najmniej 588 mln, a uwzględniając armię chrzestnych, dla których 500 zł jest dolną granicą przyzwoitości, otrzymamy dodatkowe 392 mln zł, czyli w sumie prawie miliard (980 mln zł).
Na komunii zasadniczo się nie pije, ale kac pozostaje, bowiem wydane przez rodziców i gości pieniądze częstokroć są pożyczone. Wszak trudno oprzeć się pokusie, żeby nie zaszaleć, skoro ludzie patrzą, banki proponują korzystnie oprocentowane kredyty, a hipermarkety – „kredyt tańszy niż zero procent”.
„Na niedzielną komunię potrzebuję 500 zł do koperty, bo taki głupi zwyczaj w śląskich rodzinach. Naprawdę nie mam w co się ubrać, a komunia trwa dwa dni. Do tego jeszcze kwiatki i kartka, czyli w sumie około 600 zł, podczas gdy w portfelu posiadam tylko pięćdziesiąt. Ale przecież iść muszę, bo chrzestuję dziecku” – martwi się pewna niewiasta na forum internetowym. A co myślą o imprezie same dzieci?
Na stronie internetowej kurii biskupiej w Gliwicach ks. Jan Gnat zamieszcza listy napisane przez dziewięciolatków, którzy zwierzają się duchownemu (tak twierdzi), dlaczego pragną przystąpić do Pierwszej Komunii. Oto jedna z wypowiedzi:
„Do Komunii Świętej chciałbym przystąpić dlatego, żeby w pełni uczestniczyć we Mszy Świętej. By iść do Pierwszej Spowiedzi i pojednać się z Bogiem. Dlatego, że jestem wychowany na katolika i chciałbym być nim nadal” – recytował „Stefek”.
W Internecie wspominają później:
„Jak szedłem do komunii, to nic nie kapowałem, co się dzieje, tylko robiłem, co mi powiedzieli. A jak pytali, z czego się cieszę najbardziej w tym dniu, to nie mówiłem, że z prezentów (choć nie ukrywam, że to z nich się cieszyłem), tylko – tak jak powiedział nam ksiądz proboszcz – że Pan Jezus po raz pierwszy zagościł w moim sercu. Takie pranie mózgu własnym dzieciom mogą fundować tylko ludzie głupi i chorzy” – zauważa „wesoły miś” (www.interia.pl).
Podsumujmy: w komunijny biznes zostanie w okresie maj–czewiec wpompowane ponad 2 miliardy złotych (2 mld 460 tys.).
Kwota abstrakcyjna, dopóki nie uzmysłowimy sobie na przykład, że można by za te pieniądze uratować kończyny ponad sześciu tysiącom polskich dzieci chorych na nowotwory złośliwe kości (koszt leczenia to ok. 30 tys. zł). Albo dać w miarę normalne życie czterem tysiącom dzieci cierpiących na dysplazję, chorobę genetyczną objawiającą się karłowatością, zdeformowanymi kręgosłupami, stawami i kończynami (roczny koszt kuracji wynosi ok. 50 tys. zł, ale żeby przyniosła efekty, należy ją stosować przez 10 lat). Ale któż by o tym pomyślał w kraju katolickim, gdzie wybory wygrywa ugrupowanie opowiadające bajki o społecznej solidarności!
Anna Tarczyńska
nr 22, 08.06.2006 r. PATRZYMY IM NA RĘCE
NIE MA SZMALU NA SZPITALE...
...ale na kościoły, to i owszem. Tylko w tym roku Ministerstwo Kultury przeznaczyło 33 mln zł na ochronę wrocławskich świątyń. Władze miasta – jak nas nieoficjalnie poinformowano – przeznaczą w 2006 r. co najmniej taką samą kwotę na ten cel, pardon – „wspomożenie wiernych”. Spore środki ma do rozdania Fundusz Kościelny, o pieniądze kler może się starać także przez konserwatorów zabytków różnych szczebli. W ubiegłym roku na remont dachu pałacu biskupów wrocławskich na Ostrowie Tumskim poszło ponad 3,5 mln zł, bo przecież arcybiskup Marian Gołębiewski własnej kasy nie uszczupli.
Wrocław jest miastem najhojniej obdarowującym przyparafialne świetlice i kluby. Oto czego nie dostała bankrutująca służba zdrowia, a co dostały tylko w ubiegłym roku (dane w tysiącach zł) kościelne przybytki: parafia św. Jana Apostoła – 40; parafia św. Elżbiety (z ul. Grabiszyńskiej) – 18; parafia Najświętszego Serca Pana Jezusa – 35; parafia śś. Stanisława, Doroty i Wacława – 25; parafia św. Anny (z ul. Brodzkiej) – 40; parafia św. Anny (z ul. Sobótki) – 25; parafia św. Augustyna (bracia mniejsi kapucyni) – 20; parafia św. Jacka – 30; parafia św. Jerzego – 17; parafia Ducha Świętego – 30; parafia Świętej Rodziny – 20; parafia św. Jadwigi Śląskiej – 25; parafia św. Andrzeja Apostoła – 31; parafia św. Andrzeja Boboli – 36; parafia Matki Boskiej Wspomożenia Wiernych – 19; parafia śś. Jakuba i Krzysztofa – 38; parafia św. Franciszka z Asyżu – 20; parafia św. Maurycego – 16; parafia Świętej Trójcy – 23; parafia Opieki św. Józefa – 20; parafia św. Jadwigi (Wrocław Leśnica) – 46; parafia św. Teresy od Dzieciątka Jezus – 15; Dom św. Jana Bosko (salezjanie) – 60; parafia św. Bonifacego – 20; Caritas Archidiecezji Wrocławskiej – 45; Siostry Szkolne de Notre Dame – 15; Klub Inteligencji Katolickiej – 12; Fundacja „Młodzież dla Chrystusa” – 7,2...
AT, JSz
nr 22, 08.06.2006 r. POLSKA PARAFIALNA
PRIORYTETY ZE SPIŻU
Wielkim skandalem jest, że nawet gorliwi polscy katolicy nie chcą dawać pieniędzy na pomniki JPII, co potwierdza wiele nieudanych publicznych zbiórek.
W Zduńskiej Woli, gdzie kilka miesięcy temu stanął pomnik JPII, za ponad 200 tys. zł społeczny komitet budowy monumentu wydrukował specjalne cegiełki o łącznej wartości 130 tys. zł. Mimo olbrzymiego zaangażowania miejscowych proboszczów, kół różańcowych i miłośniczek Radyja, a nawet przykruchtowych samorządowców z prezydentem Zenonem Rzeźniczakiem na czele, udało się zebrać niecałe 34 tys. zł. Wystarczyło zaledwie na przesadzenie drzewek i odsetki bankowe. Na zapłacenie rachunków, m.in. za odlanie rzeźby, zabrakło ponad 110 tys. zł. Do dziś nie znaleziono tych pieniędzy, bo opozycyjni radni nie godzą się na wyasygnowanie brakującej kwoty z kasy miejskiej. Z kolei bogobojny prezydent najpierw dogodził klerowi, a teraz umiera na samą myśl, że mógłby podpaść Izbie Obrachunkowej.
Natomiast w Stargardzie Szczecińskim, gdzie bieda aż piszczy, zgodną wolą radnych postawiono pomnik JPII za blisko pół miliona (!). Tu także zorganizowano publiczną zbiórkę i tu także, wbrew oczekiwaniom, zamiast rzeki z kasiorą popłynęła jakaś zupełnie nędzna strużka. Ale prezydent Stargardu, Sławomir Pajor, to nie jakiś cienki Bolek jak ten ze Zduńskiej Woli. Kazał dać z budżetu miasta 400 tysiaków i już! Lewicowym radnym nie w smak była taka decyzja, ale wcześniej opowiedzieli się za monumentem, więc nie wypadało protestować. Jedynie miejscowa RACJA miała odwagę powiedzieć rajcom, co sądzi o ich gospodarności, kulcie jednostki i pomniku JPII. Wkrótce okazało się, że podobnie myśli wielu mieszkańców.
Kresu pomnikomanii Jana Pawła II w Katolandzie nie widać. Między innymi dlatego, że przykruchtowe towarzystwo samorządowe z reguły nie potrafi zlikwidować bezrobocia czy budować mieszkań.
O wiele łatwiej jest stawiać pomniki albo klęczeć i całować biskupie pierścienie. Robota jak każda inna.
Barbara Sawa
nr 23, 15.06.2006 r.
CZERWONI - CZARNYM
Nikt z takim wdziękiem nie przymila się czarnym jak czerwoni. SLD-owscy gospodarze Legnicy dowodzą, że od tej reguły nie ma wyjątków. Władze miasta zdecydowały właśnie, że na cholerę im jakaś nowa droga albo parę wytynkowanych domów. Mają luźny milion, to włożą go pod sutannę. SLD-owcy upiększą plac przed legnicką kurią i kościołem katedralnym. Wymiana pięknych drzew na piękniejsze, zielonych trawników na zieleńsze, a także zmiana prostych chodników na prostsze pochłonie około 700 tys. zł. Pod oknami duszpasterzy lewica posadzi magnolie, wrzosy, rododendrony i oczary (krzewy). A dlaczegóż tak? – Jesiony, które tam rosną, nie pasują do tego miejsca, gryzą się estetycznie – uważa Ludmiła Kubicka-Sopel, dyrektor wydziału infrastruktury Urzędu Miasta w Legnicy. Gołym okiem widać, że pani dyrektor nic nie gryzie. Żadne sumienie albo inne jakieś takie...
AKow
nr 22, 08.06.2006 r.
KSIĄDZ ZA KRATAMI
Ksiądz Józef K., bohater kilku naszych publikacji, były proboszcz parafii obrządku ormiańsko-katolickiego z Gliwic, trafił do aresztu. Prokuratura oskarża go o przywłaszczenie 800 tys. zł i inne oszustwa finansowe. Duchownemu grozi nawet do 10 lat odsiadki.
Parafianie Świętej Trójcy w Gliwicach próbowali po dobroci rozliczyć się z byłym proboszczem. Niestety, ten skutecznie się przed nimi ukrywał. W grudniu 2005 r. zawiadomili więc prokuraturę o jego przestępstwach. Nie mogli odpuścić setek tysięcy złotych oraz przywłaszczonych przez klechę cennych pamiątek kultury ormiańskiej. Oskarżyli go o machlojki finansowe przy sprzedaży parafialnej kamienicy, w której miało powstać Centrum Kultury Ormiańskiej. Pleban za 800 tys. zł opylił budynek na rzecz Akademii Polonijnej z Częstochowy. Duchowny ani myślał o rozliczeniu się z transakcji. Część pieniędzy od razu poszła na jego prywatne konto. Parafianie uważają, że wartość transakcji była zaniżona. Lisek w sutannie sprzedał również parafialne udziały w spółce M. Zanim uciekł z parafii, pozabierał cenne pamiątki kultury ormiańskiej, które parafianie przekazali na muzeum.
Po wielu tygodniach poszukiwań owieczki wytropiły wilka w diecezji zielonogórsko-gorzowskiej. Jednak próby pertraktacji z nowym proboszczem i delegacją wiernych nie pomogły. Dopiero interwencja prymasa Glempa oraz bpa Adama Dyczkowskiego, pod którego sutannę K. się schował, sprawiły, że oddał część cennych pamiątek. Oprócz kasy chciał przywłaszczyć sobie mieszkanie przy ul. Wyszyńskiego, które było wynajmowane od miasta na cele parafii. Żeby wzmocnić swoje argumenty, zameldował w nim rektora Akademii Polonijnej, ks. Andrzeja Kryńskiego. Nie pomagały prośby, a nawet wymiana zamków w asyście policji. Przepychanka trwała. Zdobyliśmy komórkę do prymasowskiego konsultora, aby usłyszeć jego wersję. Księdza K. aż zatkało, kiedy usłyszał tytuł naszego pisma. Po chwili jednak ocknął się i wymamrotał, że nie będzie na ten temat rozmawiał.
Po pięciu miesiącach śledztwa prowadzonego przez sekcję przestępstw gospodarczych w gliwickiej policji, prokuratura zdecydowała się wystąpić z wnioskiem do sądu o areszt dla ks. Józefa K. Za przestępstwa, o które się go oskarża, grozi nawet do 10 lat kicia. Jak powiedziała „FiM” Renata Szołtysek, z prokuratury rejonowej w Gliwicach, istniała poważna obawa, że duchowny będzie mataczył, co wynikało z jego dotychczasowych niejasnych zeznań. Prokuratura nie mogła dotychczas ustalić, gdzie są pieniądze ze sprzedaży kamienicy. A chodzi przecież o kwotę 800 tys. zł. Pani prokurator nie dała też wiary zagmatwanym tłumaczeniom speca od Ormian, że wszystko jest w porządku, bo kasa poszła na potrzeby parafii. Na razie gliwicka prokuratura stawia mu dwa zarzuty: przywłaszczenia wspomnianej kwoty za transakcję sprzedaży kamienicy oraz wprowadzenia w błąd i oszustwa na kwotę 50 tys. zł w związku z pozbyciem się udziałów w spółce M. Na wniosek prokuratury 17 maja sąd postanowił o zastosowaniu aresztu na okres trzech miesięcy. W tym czasie prawdopodobnie zakończy się śledztwo.
Jak dowiedzieliśmy się od obecnego proboszcza ks. Artura Awdaliana, udało się wymeldować rektora Akademii Polonijnej. Jednak ks. K. podał obecnego proboszcza do sądu, gdyż ten włamywał się do jego mieszkania i okradał go. Co do wartościowych pamiątek ormiańskich – część z nich odzyskano i przekazano specjalnej fundacji, która ma się o nie troszczyć. – Ile z nich utraciliśmy na zawsze, nie wiemy. Mam nadzieję, że zostanie szybko wyjaśnione, co się stało z pieniędzmi z nielegalnej sprzedaży kamienicy przy ul. Jana Pawła II i parafialnych udziałów w spółce – powiedział nam nowy proboszcz. Będziemy śledzić dalszy los postrzygacza Ormian.
Jarosław Rudzki
nr 28, 20.07.2006 r. POLSKA PARAFIALNA
CIPA DLA ZAKONNIKA
Za jeden procent wartości bernardyni dostaną hektarowy plac w samym centrum Rzeszowa. Na nim wybudują za unijne pieniądze komercyjny, dwupoziomowy parking i coś jeszcze.
Jest w Rzeszowie coś, co poza niewątpliwą urodą miasta pamiętają wszyscy przyjezdni. Znak rozpoznawczy – jedyny na świecie. Gdy na sopockim molo czy na zakopiańskich Krupówkach powiesz, że mieszkasz w Rzeszowie, od razu usłyszysz: – A, to tam, gdzie stoi największa cipa w Polsce! Nie wiedzieć dlaczego gigantyczny pomnik w samym centrum miasta kojarzy się przybyszom (miejscowym zresztą też) z niewieścim organem płciowym. Tuż obok „organu” znajduje się wielki plac, na którym jest parking samochodowy, dworzec prywatnych autobusów oraz skatepark dla szalejących rolkowców i deskorolkowców. Ów skatepark jest najnowszą inwestycją miasta, postawioną za 100 tys. zł.
Taka sielanka dla młodzieży i miasta nie mogła jednak trwać wiecznie. I nie trwała. 30 czerwca do Rady Miasta Rzeszowa wpłynęła prośba bernardynów o sprzedanie placu za niewielką gotowiznę. Taka prośba jest dla ultraprawicowych radnych więcej niż rozkazem, zaczęli więc niby radzić. Słowo „niby” wzięło się tu nie bez kozery, bo owo radzenie było tylko czystą formalnością, obliczoną na to, że mieszkańcy miasta powinni zobaczyć, jak to rajcy pochylają się nad „ich” problemami.
Nieoficjalnie wiadomo było jednak, że sprawa jest przesądzona i ojczulkowie dostaną, co chcą, i to za jeszcze mniej kasy, niż sobie wymodlili.
11 lipca podczas sesji radni głosami: 18 za, 2 przeciw (Konrad Fijołek i Tomek Kamiński – najmłodsi radni z SLD!) i 7 wstrzymujących się (wstrzymała się też część radnych SLD...) postanowili sprzedać bernardynom jeden hektar placu wart miliony za jeden procent jego ceny.
Ów jeden procent jest wartością samą w sobie cokolwiek iluzoryczną, bowiem nie wiadomo, ile ten teren jest wart. Czegoś bliższego na ten temat próbowaliśmy dowiedzieć się od rzecznika prezydenta miasta Marcina Stopy:
– Jaka jest cena placu?
– Nikt tego nie wie. Teren ten nigdy nie był wyceniany.
– Ale jest to suma ogromna?
– Rzeczywiście, ogromna.
– Czy może chodzić o miliony złotych?
– Tak!
Tyle rzecznik, a my drążyliśmy dalej, próbując odpowiedzieć na naiwne troszkę pytanie, na jasną cholerę bernardynom hektar betonu wraz ze skateparkiem. Nie trzeba było długo szukać. Okazuje się, że ojczulkowie zamierzają wybudować w tym miejscu dwupoziomowy, komercyjny parking na setki samochodów oraz usytuować tu wirydarz, czyli miejsce wprost niezbędne dla grup pielgrzymkowych i duszpasterskich.
Skąd bernardyni wezmą kasiorę na taką, ogromną przecież inwestycję, z której później czerpać będą do końca świata krociowe zyski? A stąd, że do zagospodarowania placu niejako przypisane są celowe fundusze unijne na lata 2007–2013, przeznaczone właśnie na budowę parkingu! Teren ten był co prawda w zamierzchłych wiekach własnością zakonu, ale w 1964 r. dostali oni za niego grunt w innym miejscu. Transakcję tę zaakceptowali.
Klechy chapną więc za grosze (już zresztą chapnęły, bo decyzja rady miasta jest nieodwracalna) kawał najdroższego terenu w mieście, a na nim wybudują za unijną kasę komercyjną inwestycję, z której żyć będą dostatnio przez następne 1000 lat. Miasto mogłoby zrobić dokładnie to samo, a zyski przeznaczać na setki potrzeb.
A co z nowiutkim, lśniącym skateparkiem, z którego tak cieszyły się rzeszowskie małolaty? Plac jest już de facto własnością bernardynów, więc mogą go nawet zaorać. Chyba że pójdą po rozum do głowy i postawią przy wejściu kasę biletową, co nie jest wykluczone.
Jest jeszcze jeden mały, ale za to kilkudziesięciometrowy problem. Cipa mianowicie. Jest to monument upamiętniający czyn rewolucyjny, trudno więc przypuszczać, że zakonnicy podobne świństwo zechcą zachować. I tu mogą połamać sobie zęby. Gdy bowiem w 1989 roku nastało „nowe”, natychmiast pojawiły się plany demontażu cipy. Specjaliści orzekli jednak, że zadanie jest niewykonalne. Więc może wysadzić – podpowiedział ktoś mądry. Zbadano i ten pomysł. Jednak pomnik okazał się niezwykle trwały. Ładunki trotylu czy dynamitu musiałyby być tak ogromne, że przy okazji w powietrze wyleciałby pobliski wielki hotel i urząd wojewódzki.
Może być więc i tak, że będziemy mieli w Polsce pierwszy na świecie obiekt kościelny z wielką cipą zamiast krzyża.
Marek Szenborn
nr 29, 27.07.2006 r.
UCZUCIA RODZINNE
300 tysięcy dolarów – tyle zdefraudowała obrotna zakonnica, pracująca w Biurze ds. Rodziny w archidiecezji Omaha. Siostra Barbara Markey współtworzyła program przygotowujący do małżeństwa i życia w rodzinie. Musiała się w swoją pracę angażować na tyle mocno, że aż odezwał się w niej sentyment do własnej rodziny. Według wyników śledztwa – ukradzione pieniądze wydała m.in. na grę w kasynach, a także na prezenty dla najbliższych. Lubiła też podróżować. Może za to oglądać świat w kratę przez najbliższe 20 lat.
WZ
nr 30, 03.08.2006 r. KOŚCIELNY ROZBIÓR POLSKI
MILIONY DLA CYSTERSÓW
Cystersi z Krakowa połknęli ponad 3 ha lukratywnych miejskich gruntów wartych przynajmniej 24 mln zł. O podarunku, niejawnie i mimo sprzeciwu gminy, zdecydowała Komisja Majątkowa. – To wbrew konstytucji – uważa prezydent, a także jego prawnicy.
Ziściły się nasze przypuszczenia („FiM” z lutego 2005), że to nie Agencja Nieruchomości Rolnych, ale miasto będzie zaspakajać rosnące, gigantyczne żądania mnichów, wyceniane w sumie na astronomiczną kwotę 90 mln zł.
Przypomnijmy: już w 1994 r. opactwo ojców cystersów w Krakowie Mogile dostało całkowitą rekompensatę za utracony majątek. Po 10 latach okazało się, że to za mało. Po zmianie opata zakonnicy wystąpili do Komisji Majątkowej z nowymi roszczeniami. Tym razem zażądali ponad 45 ha terenów w Nowej Hucie, na których stały bloki mieszkalne oraz sklepy. Ponieważ jednak nieruchomości te zostały trwale zagospodarowane, wnieśli o przyznanie opactwu mienia zastępczego o wartości... 90 mln zł! W październiku 2004 r. Komisja Majątkowa wezwała do udziału w sprawie Agencję Nieruchomości Rolnych oraz Gminę Kraków, zobowiązując je do zajęcia stanowiska.
I co się działo dalej? W marcu 2005 r. pełnomocnik prezydenta Krakowa ds. prawnych poinformował Komisję Majątkową, że postępowanie regulacyjne z wniosku opactwa zostało już zakończone orzeczeniem z 29 marca 1994 roku, natomiast żądania z 2004 r. są nowym wnioskiem, zawierającym nowe roszczenia, zgłoszonym po upływie ustawowego terminu (obowiązywał do końca 1992 roku – dop. red.).
W sprawie zapanowała totalna cisza... Jak się okazało – złowroga! Wraz z objęciem steru władzy przez PiS sprawa (podobnie jak setki podobnych w całym kraju!) potoczyła się bardzo sprawnie. Już 31 stycznia 2006 r. Komisja Majątkowa dała ultimatum: 90 dni na negocjacje.
29 marca prezydent Krakowa poinformował Komisję, że nie widzi możliwości wyłączenia nieruchomości zamiennych ze względu na to, iż wskazane grunty są objęte innymi zamierzeniami inwestycyjnymi. A ponadto ponownie uznał wniosek zakonników za bezzasadny ze względu na wcześniejsze zaspokojenie ich roszczeń i złożenie nowego wniosku grubo po terminie.
Komisja państwowo-kościelna całkowicie olała i prezydenta, i miasto, nie odnosząc się do ich wniosków i zarzutów. Nie wyznaczyła nawet rozprawy, w trakcie której mogłoby dojść do uzgodnienia interesów stron, a następnie – co jeszcze bardziej bulwersuje – na posiedzeniu niejawnym i bez udziału uczestników postępowania i ich organów nadrzędnych orzekła o przeniesieniu na rzecz opactwa nieruchomości pozostających dotychczas w zasobach gminy miejskiej Kraków.
Co na to prezydent królewskiego grodu? Był zszokowany pozbawieniem gminy własności nieruchomości komunalnych w trybie niejawnym i uznał takie działanie za niezgodne z konstytucją i ustawą z 17 maja 1989 r. o stosunku państwa do Kościoła katolickiego. W kolejnym piśmie wezwał do usunięcia naruszenia prawa powstałego w wyniku powyższego orzeczenia.
Jaka była odpowiedź Komisji? Pozostała głucha na argumenty i pisma włodarzy miasta. W zamian wydała nowe skandaliczne orzeczenie o kolejnych lukratywnych działkach miejskich, które należy dać cystersom.
W sumie mnisi dostali siedem atrakcyjnych działek przeznaczonych pod usługi, komercję i mieszkalnictwo, chociaż w większości były one przygotowywane pod przetargi lub opracowano plany ich zabudowy.
Według zaniżonej wyceny, zakonnicy zgarną działki warte 24 mln 198 tys. zł! A na dowód, że słowa o zaniżaniu nie są bezpodstawne, damy jeden przykład: działkę nr 224/7 o pow. 1,1020 ha przy ul. Kobierzyńska–Kapelanka w Krakowie Podgórzu zakon wycenił sobie na 6 mln 988 tys. zł, co Komisja Majątkowa zaakceptowała bez zmrużenia oka! Tymczasem wycena dokonana na zlecenie gminy opiewa na kwotę 8 mln 528 tys. zł, czyli drożej o 1 mln 540 tys. zł. Poza tym działka ta była już przedmiotem negocjacji gminy z kupcami krakowskimi. Miało tam powstać duże Centrum Handlowo-Usługowe. Miasto straci więc kolejne miliony na niezapłaconych podatkach.
Inna z działek, położona przy ul. Chopina, była przedmiotem postępowania z wniosku poprzednich właścicieli o zwrot. Na kolejnej – przy ul. Wrocławskiej – została już wydana decyzja ustalająca warunki zabudowy dla budynku administracyjno-biurowego.
Na tak skandaliczne praktyki Komisji Majątkowej prezydent miasta Jacek Majchrowski poskarżył się ministrowi MSWiA Ludwikowi Dornowi, znanemu rozwodnikowi i klerykałowi. Ponieważ to z pewnością nie pomoże, skarga trafi do Trybunału Konstytucyjnego.
A tymczasem to nie koniec roszczeń opactwa. Zostało jeszcze (z 90 mln zł) ponad 65 mln zł do wyssania.
Okazuje się, że skandaliczne potraktowanie miasta Kraków przez Komisję Majątkową to nie jednorazowy wybryk, ale nowa praktyka. Oto o działkach przekazanych Stowarzyszeniu św. Brata Alberta starostwo krakowskie dowiedziało się z... ksiąg wieczystych. Komisja Majątkowa nawet nie raczyła poinformować urzędu, że przekazała kościelnemu stowarzyszeniu dwie atrakcyjne działki budowlane o obszarze około 4 ha w Mogilanach pod Krakowem, których realna wartość wyceniana jest na około 4 mln zł.
Jarosław Rudzki
CO OTRZYMALI CYSTERSI?
1) Według wyceny na zlecenie gminy Kraków wartość działki wynosi: 8 528 000 zł
2) To wartość dwóch działek nr 62/3 i 62/4
Lokalizacja
Powierzchnia (w ha)
Wartość (w zł)
Działka nr 224/7
przy ul. Kobierzyńska–Kapelanka
1.1020
6 988 0001)
Działka nr 114/110
przy ul. Zielińskiego
1.4056
6 960 000
Działka nr 563/3
przy ul. Chopina
0.2065
4 290 000
Działka nr 3/1
przy ul. Wrocławskiej
0.2805
2 905 000
Działka nr 227
przy ul. Bratysławskiej
0.2163
2 235 000
Działka nr 62/3
przy ul. Twardowskiego, Dworskiej, Szwedzkiej
0.0643
820 0002)
Działka nr 62/4
przy ul. Dworskiej
0.0036
nr 40, 06-12.10.2006 r. PATRZYMY IM NA RĘCE
A NIECH TO JASNA... GÓRA
Zarząd Województwa Śląskiego uznał, że absolutnym priorytetem wśród projektów inwestycyjnych dla Śląska jest odnowa klasztoru na Jasnej Górze.
Starostowie i burmistrzowie regionu częstochowskiego wytrzeszczają ze zdumienia oczy i pytają: – A co z projektami i milionami euro na inne inwestycje, które zaplanowaliśmy podczas społecznych konsultacji?
SLD-owski marszałek województwa śląskiego Michał Czarski i PiS-owski wojewoda Tomasz Pietrzykowski ogłosili oficjalnie kluczowe projekty inwestycyjne dla Śląska, które będą dofinansowane z UE. Zarząd województwa sporządził ową listę wybrańców, a wojewoda uznał dokument za zgodny ze strategią rządu i podczas specjalnej konferencji prasowej stwierdził, że to perspektywa bardzo dobra dla regionu.
Skoro tak, to dlaczego nie słychać oklasków lokalnych liderów samorządów? Okazuje się, że na liście zwycięzców znalazły się tylko trzy inwestycje z regionu częstochowskiego, w tym aż dwie związane z paulińskim klasztorem. Jedna to – jak czytamy w wykazie projektów kluczowych – wzmocnienie znaczenia Centrum Pielgrzymkowego poprzez modernizację Alei NMP w Częstochowie, do którego Unia ma dołożyć 10 mln euro. Druga to restauracja zabudowań klasztoru na Jasnej Górze, zgłoszona przez mnichów. Na nowe kible dla braciszków i inne wygódki Unia wybuli kolejne 10 mln euro.
Wybranie inwestycji paulinów zdumiewa, bo wcześniej wcale nie było jej w wykazie kilkunastu naprawdę pilnych projektów zgłoszonych przez samorządy, takich jak rozbudowa infrastruktury turystycznej i drogowej Jury Krakowsko-Częstochowskiej.
Tak oto psu na budę zdały się ustalenia powiatów częstochowskich: myszkowskiego i kłobuckiego. Na ten region miało pójść 78 mln euro dofinansowania z UE. Lista wspólnych inwestycji była długo omawiana, a później klepnięta w Wydziale Programowania Rozwoju Funduszy Unijnych Urzędu Marszałkowskiego. Zadania zostały ocenione jako bardzo dobrze przemyślane i zgodne ze strategią województwa. No i... kicha dla jednych, zaś alleluja dla drugich!
„Decyzja zarządu województwa jest bardzo krzywdząca – czytamy w liście do marszałka Czarskiego i minister Gęsickiej. – W projekcie województwa śląskiego na lata 2007–2013 z 19 września atrakcyjność turystyczną Jury Krakowsko-Częstochowskiej ocenia się na równi z Beskidami (na infrastrukturę turystyczną Beskidów miasto Bielsko-Biała ma dostać z UE aż 40 mln euro). Wśród kluczowych projektów zabrakło także dofinansowania rozbudowy filharmonii częstochowskiej i Centrum Konferencyjno-Wystawienniczego. Subregionowi częstochowskiemu – wraz z inwestycjami służącymi Jasnej Górze – przydzielono 30 mln euro. Co z resztą (48 mln)? Czy dostaniemy to dofinansowanie, czy znów gdzieś się rozpłynie?” – pytają zbulwersowani włodarze samorządowi.
W liście do marszałka województwa śląskiego i minister rozwoju regionalnego żądają niezwłocznego uzupełnienia obecnej listy kluczowych zadań o wcześniej ustalone wnioski, ponieważ ich zdaniem, to właśnie samorządy powiatowe i gminne wiedzą najlepiej, jakie inwestycje są dla nich najważniejsze.
A jednak decyzja zatwierdzająca listę należy od rządu. Czyli? Czyli zakonnikom nikt nie waży się odebrać ani złotówki, a inni dostaną guzik.
Jarosław Rudzki
nr 40, 06-12.10.2006 r. A TO POLSKA WŁAŚNIE
KULTURALNY KAZIMIERZ
Ministerstwo Kultury i Jedynie Słusznej Prawdy – tak powinien nazywać się resort kierowany przez Kazimierza Michała Ujazdowskiego z PiS. Głównymi beneficjentami rządów tego opusdeisty stały się kurie biskupie, klasztory i partyjni koledzy.
Poprzednie, trwające ponad rok urzędowanie Kazimierza Michała Ujazdowskiego w resorcie kultury za czasu rządów Jerzego Buzka to czas niekończących się awantur i publicznych polemik z zastępcami oraz rozdawania kasy kościołom (głównie we Wrocławiu). Gdy kościelny polityk odchodził z urzędu, wielu odetchnęło z ulgą. Jego następcom: Andrzejowi Celińskiemu i Waldemarowi Dąbrowskiemu więcej czasu zabierało robienie porządków po radosnej twórczości polityka PiS niż praca. A to zostawił w spadku jakieś nikomu niepotrzebne instytucje, a to zatrudnił nieznających języków obcych pełnomocników do spraw funduszy z UE...
Jedną z pierwszych decyzji lewicowych szefów MK była zmiana sposobu przydzielania dotacji z budżetu. Powołano więc programy operacyjne. Działały one tak: minister dzielił kasę na poszczególne działy (zadania), a o sposobie jej wydawania decydował nie układ polityczny, lecz opinie ekspertów. I tak było w istocie.
Gdy w listopadzie 2005 roku kulturalny Kazio powrócił do „swojego” ministerstwa, w papierach niby wszystko zostało po staremu. A jednak... obsługą programów operacyjnych zamiast ekspertów zajęli się młodzi współpracownicy ministra.
No bo w końcu skandalem było to, że pieniądze dostawały jakieś biblioteki i muzea, a instytucje kościelne były na szarym końcu. Takie skandaliczne występki Dąbrowskiego naprawił w try miga Ujazdowski. Z puli nazywanej promesą ministra (czyli z kasy przeznaczonej na przygotowanie projektów finansowanych przez Brukselę) ponad 75 procent środków poszło w tym roku na Kościół. I tak:
* kuria w Gliwicach dostała ponad 2 miliony złotych na remont darowanego za Bóg zapłać ośrodka w Rudach (dostali także dodatkową dotację z kasy województwa śląskiego);
* kuria w Poznaniu wzięła ponad półtora miliona na projekt szlaku drewnianej architektury sakralnej.
Jeszcze ciekawej przedstawia się lista podmiotów, które otrzymały dotację budżetową w dziale „Ochrona dziedzictwa kulturowego”. Lista wszystkich beneficjentów kościelnych zajęłaby z pięć numerów „Faktów i Mitów”.
Ponadto na wykaz instytucji, które zajmują się zabytkami, wpisał
minister Komisję Krajową NSZZ „Solidarność”. Otóż według kulturalnego Kazimierza, Hala BHP w Stoczni Gdańskiej koniecznie potrzebuje remontu, bo jest... zabytkiem. O poczuciu humoru naszego bohatera niech świadczy to, że w dziale „Rozwój instytucji muzealnych” znajdujemy liczne klasztory i seminaria duchowne. Instytucji Kościoła nie znajdziemy tylko w programie nazwanym „Ochrona zabytków archeologicznych”.
Na liście czasopism godnych wsparcia z budżetu odnaleźliśmy kwartalnik „Fronda”. Redagowany przez kumpli pana ministra periodyk zajmuje się ściganiem „lewicowego odchylenia” i piętnuje „kulturę zboczeńców”.
Podobne brednie publikuje dwumiesięcznik „Christianitas”. Pismo, w którym stale swoje felietony drukuje marszałek Sejmu Marek Jurek (w redakcji zasiada jego osobista małżonka) także zasłużyło na dotację od ministra z Opus Dei. W jednym z ostatnich numerów przeczytaliśmy, że w Hiszpanii w trakcie wojny domowej wstrętni komuniści zajmowali się wbijaniem na drewniane pale duchownych katolickich, a generał Franco wielkim bohaterem był. Inną sprawą, która spędza sen z powiek autorom pisma, jest dylemat: opłatek ma być podawany do buzi czy na rękę? Wydawcą tej jakże pasjonującej lektury, do której zachęca sam Giertych (zalecając „Christianitas” bibliotekom szkolnym), jest Bogusław Kiernicki – nadzorca Polskiego Radia z ramienia ministra skarbu państwa.
Spójrzmy jeszcze na dział zatytułowany „Edukacja kulturalna”. Na liście obdarowanych znaleźliśmy Instytut Jagielloński. Organizacja dostała kasę na stworzenie interaktywnej mapy Polski. Trochę to dziwne, gdyż resort kultury nie jest urzędem do spraw kartografii, zaś strona internetowa Instytutu wygląda dość marnie. Przez przypadek oczywiście założycielem i prezesem Instytutu jest eurodeputowany PiS Wojciech Roszkowski.
Kasa przeznaczona w bieżącym roku na wszelkie programy skończyła się panu ministrowi w czerwcu 2006 r. No i przynajmniej jest spokój.
Michał Powolny
nr 42, 26.10.2006 r. KRAJ NA TACY
POLSKA SOLIDARNA Z KLEREM
Kilkaset stron dokumentu o nazwie „Projekt budżetu na rok 2007” pokazuje, gdzie bracia Kaczyńscy mają swoje obietnice wyborcze.
Oto szczegóły...
Za lekturę projektu budżetu zabraliśmy się pełni nadziei, że znajdziemy tam odpowiedź na pytanie, jaką politykę chce realizować premier. Ciężko było, bo plan wpływów i wydatków nie jest ani solidarny, ani liberalny, za to bardzo czarno-biurokratyczny.
Aby utrudnić zestawienie swojej twórczości z dziełami poprzedników, Kaczyński usunął z tabelek dane porównawcze dotyczące budżetu z roku 2006. Chodzi zapewne o to, że jak nie ma z czym porównać, to zawsze obywatelowi można wmówić, że będzie lepiej. Tę swoiście przez PiS rozumianą ideę można wytłumaczyć na przykład zniknięciem ze szczegółowego uzasadnienia budżetu danych dotyczących Funduszu Kościelnego.
Przypomnijmy: ustanowiony w 1952 r. Fundusz działa do dziś, choć sens jego istnienia dawno temu wygasł. W końcu miał on być odszkodowaniem za majątki zabrane Kościołowi przez władze PRL. Tymczasem III RP oddała dużo więcej, niż zła komuna zabrała, a mimo to instytucje Watykanu nadal dostają co roku miliardy złotych.
Tak więc w przyszłym roku na Fundusz, czyli m.in. składki emerytalne oraz zdrowotne księży i zakonnic, państwo wyda ponad 96 milionów złotych. W roku 2005 emerytury i zdrowie duchownych kosztowało nas 78 milionów złotych. Rok później – 86 milionów. Zatem na Fundusz Kościelny będziemy bulić w 2007 r. ponad 23 proc. więcej niż za czasów Belki. Zajrzeliśmy z niepokojem do wstępu ustawy budżetowej, bo może fakt takiego wzrostu był uzasadniony gigantyczną inflacją... Ale nie! Inflacja w roku 2006 wyniesie około 1,2 proc., zaś w roku następnym ma zmieścić się w widełkach 1,7–1,9 proc.
I to o tyle, i tylko tyle, powinien (ewentualnie!) wzrosnąć budżet Funduszu Kościelnego. Jeśli już ktoś musi go nadal wypłacać...
Kapelani w armii będą nas kosztować prawie 17 milionów złotych. Dla porównania: w roku 2005 wydaliśmy na nich 12 milionów, a w bieżącym – około 15 milionów. Kościelne szkoły wyższe (wraz z wydziałami teologicznymi) będą kosztowały około 47 milionów złotych. Piszemy około, gdyż ludzie Kaczorów tak poukrywali owe dotacje, że ich dokładne wyliczenie jest niemożliwe. Słodką tajemnicą Giertycha pozostanie sprawa, ile nas kosztują katecheci. Otóż MEN nie zbiera danych dotyczących etatów, co pozwalałoby wyliczyć dokładnie płace – wie tylko, że religii uczy na podstawie różnych umów 42 tysiące księży i świeckich. Możemy więc oszacować, że edukacja religijna w szkołach publicznych kosztować będzie w roku 2007 (same pensje katechetów) 604 miliony złotych. Dla uproszczenia przyjęliśmy, że żaden z nauczycieli religii nie jest nauczycielem mianowanym.
Na wydatki w dziale nazwanym w języku biurokratów „pomoc społeczna” w roku 2006 przeznaczono około 22 mld złotych. W roku 2007 na tę sferę rząd Kaczyńskiego planuje przeznaczyć dokładnie 21 263 402 tys. złotych. Czyli mniej. Kaczyński obiecał też przywrócenie państwowego Funduszu Alimentacyjnego. W ten sposób miał naprawić błąd rządu Marka Belki z 2004 roku. Owa naprawa polega na przesunięciu 360 tys. z szufladki becikowego (które zostanie zniesione) do szufladki alimentów. Czyli forsa z jednej kieszeni pójdzie do drugiej. Bardzo mała forsa – dodajmy.
Mamy też słynny program „Wyprawka szkolna”. Na zakup podręczników, zeszytów i innych pomocy naukowych od 2004 r. co roku przeznaczano 11 milionów. W roku 2005 na sam fundusz stypendialny rząd Belki wydał 250 milionów. W roku 2007 zapisano na oba te cele 300 milionów. Okazuje się jednak, że te dodatkowe 50 milionów to pieniądze, które zabrano z innych szufladek (np. z pomocy dla mieszkańców terenów po byłych PGR-ach, ze stypendiów premiera, rezerw celowych na zasiłki...). Tak więc kasy realnie więcej nie będzie. Przeciwnie...
Po raz pierwszy od 10 lat rząd w ogóle zrezygnował z rezerwy w dziale „pomoc społeczna” z przeznaczeniem na nagłe potrzeby, np. klęski żywiołowe (czyżby msze o pogodę miały załatwić sprawę?). Dotąd była to kwota 140–201 milionów.
Cywilna i wojskowa bezpieka – służąca w ostatnim czasie do zbierania haków na przeciwników PiS – w roku 2007 łącznie ma nas kosztować aż 812 milionów złotych.
W roku 2006 państwo na utrzymanie ABW, Centralnego Biura Antykorupcyjnego oraz wojskowego wywiadu i kontrwywiadu wydało o 200 milionów mniej...
--------------------------------------------------------------------------------
Mamy bardzo złą wiadomość dla pracowników administracji rządowej. Ministrowie Jarosława Kaczyńskiego planują przeprowadzenie kolejnej fali czystek kadrowych. Widać to po rosnącej rezerwie na odprawy dla urzędników: z kwoty 26 milionów w roku 2005 (rok wyborów!) do 33 milionów w 2007 r.
Jak będą wywalać, to znaczy, że będą też przyjmować. Świadczą o tym takie oto zapisy:
* z 9 milionów (w 2005 r.) do ponad 29 milionów wzrosną środki na płace dla nowo mianowanych (nie do usunięcia) urzędników państwowych, a ich przyjęcia odbywać się będą niejawnie;
* koszty utrzymania Kancelarii Prezydenta RP urosną o prawie 8 proc., Senatu – o 1/5; na mniejszą, bo pięcioosobową Krajową Radę Radiofonii i Telewizji wydamy ponad 13 proc. więcej, zaś tak istotna instytucja jak IPN otrzyma ekstra 31 proc. Dodatkowo.
--------------------------------------------------------------------------------
Obok nowych etatów biurokraci (w tym tropiciele agentów dawnej SB) otrzymają nowiutkie budynki: Kancelaria Lecha K. – obiekt za 13 milionów; IPN – nowe gabinety w Białymstoku, Katowicach i Warszawie za ponad 12 milionów; będą też nowe biura dla Kancelarii Sejmu za 9 milionów złotych, a także samochody. Kancelaria Prezydenta kupi pojazdy za ponad półtora miliona, Sejm wzbogaci się o samochodzik za milion (słuchy chodzą, że będzie to maybach na przyjazdy papieża), dla PiS-owskiej pani inspektor pracy kupi się wózek za „marne” 700 tysięcy.
--------------------------------------------------------------------------------
„Zachwyceni” projektem budżetu będą także studenci medycyny i młodzi lekarze. Otóż w ramach zachęcania ich do pozostania w kraju rząd zmniejszył środki na staże podyplomowe ze 150 milionów w roku 2005 i 120 milionów w 2006 do... 30 milionów. Jeszcze bardziej „uszczęśliwieni” będą ziomale z Zagłębia i Małopolski, bo rząd zaplanował zero, przecinek zero złotówek na łagodzenie skutków zamykania kopalń i hut! W roku 2005 było tego 108 milionów (głównie na likwidację szkód górniczych). Innymi słowy, solidarny rząd mówi mieszkańcom walących się domów, że to ich problem!
--------------------------------------------------------------------------------
W roku 2006 wydaliśmy 10 milionów złotych na sfinansowanie hobby Marcinkiewicza, czyli na wprowadzenie tak zwanego budżetu zadaniowego. W celu wydania tej kasy utworzono nowe biuro w Kancelarii Premiera i zatrudniono pracowników. Przyjrzeliśmy się efektom pracy tych janczarów (pod wodzą Teresy Lubińskiej, bo była taka minister finansów pomiędzy listopadem 2005 a styczniem 2006 r.) i mamy poważne wątpliwości, czy te 28 stron „zadaniówki” musiało naprawdę kosztować 10 milionów. Otóż cała tabelka zadań to w rzeczywistości rozpisanie obowiązków pracowników Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Pewną ciekawostką jest fakt, że przyjęte do rozliczeń dane dotyczące liczby patentów, publikacji naukowych czy wskaźnika liczby doktorantów na tysiąc mieszkańców pochodzą z lat 2002–2004. Nowych danych jakoś eksperci nie znaleźli.
--------------------------------------------------------------------------------
Nasz ulubieniec, czyli Kazimierz Michał Ujazdowski, wpisał do zadań Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego budowę pomników (kwota w budżecie niezdefiniowana). Nazwał to pięknie „upamiętnieniem miejsc pamięci narodowej”. Idziemy o zakład, że pieniądze pójdą głównie na pomniki Jana Pawła II i innych „świętych”.
--------------------------------------------------------------------------------
Na sam koniec zostawiliśmy sobie kwestię długu publicznego. Otóż w roku 2007 coś, co w języku ekonomistów nazywa się obsługą zobowiązań państwa, będzie nas kosztować więcej o ponad 30 proc.
Ponad pięciokrotnie wzrastają też koszty związane z rozdawaniem przez rząd gwarancji, że polskie firmy spłacą bankom zagranicznym kredyty i pożyczki. Natomiast przedsiębiorcy starający się o kredyty w krajowych bankach obejdą się smakiem, bowiem na rodzime gwarancje zaplanowano znacznie mniej środków. Rządy wszystkich naszych sąsiadów robią akurat odwrotnie, ale pewnie są po wpływem „układów”. Co więcej, ościenne kraje tworzą rezerwy przy rozliczeniach funduszy europejskich (na wypadek zmian kursów walut); my takich zabezpieczeń nie potrzebujemy.
--------------------------------------------------------------------------------
Podatki, jak nam obiecano, pozornie maleją. Ale żeby kiedyś naprawdę zmalały, teraz muszą jeszcze realnie wzrosnąć. Progi podatkowe kolejny rok z rzędu pozostaną zamrożone, za to akcyza na paliwa, wódkę, papierosy i energię elektryczną idzie do góry. Bezrobocie ma spaść o 1 procent, choć gospodarka będzie się rozwijać znacznie wolniej, ale za to – według rządu – odpowiada cała reszta świata. Ciekawe, że gdy rządzi prawica, to za kłopoty gospodarcze zawsze odpowiada a to kryzys azjatycki, a to rosyjski... Nigdy rząd RP. Kiedy natomiast u steru jest lewica, to opozycja opowiada, że sukcesy takiego
Kołodki nie są wynikiem jego talentu, tylko dobrych wyników gospodarki USA, Japonii czy Chin.
Mamy więc nową, budżetową definicję Polski solidarnej. Solidarnej z Kościołem, urzędasami i zagranicznymi bankami.
MP
nr 45, 16.11.2006 r.
KomUNIA
W latach 2004–2006 instytucje Kościoła uzyskały z Unii Europejskiej około 116 mln zł. Będzie znacznie więcej, bo na realizację czekają jeszcze umowy, które dadzą w sumie kwotę 162 mln zł. Jesteśmy w Unii, czyli część tych pieniędzy pochodzi z naszych portfeli...
Przebiliśmy się przez zawiłe zestawienia i tabele Ministerstwa Rozwoju Regionalnego, żeby sprawdzić, jakimi pieniędzmi Unia wspomaga „biedny” polski Kościół. Wygrzebaliśmy takie oto przykłady (dane za okres 2004–2006):
* woj. dolnośląskie – remont (zwany w dokumentach „rewaloryzacją zabytku”) siedziby metropolity wrocławskiego arcybiskupa Mariana Gołębiowskiego dofinansowano kwotą 3,2 mln zł. Kuria biskupia w Legnicy na takąż „rewaloryzację” u cystersów w Krzeszowie wzięła 9,6 mln zł, a zakonnice wrocławskiej prowincji Zgromadzenia Sióstr Świętej Elżbiety dostały 1,6 mln zł (termomodernizacja budynków w Dzierżoniowie i Wleniu). Najbardziej jednak cieszy nas 2,2 mln zł, dzięki którym w Wierzbicach zostanie rozbudowany Zakład Opiekuńczo-Leczniczy dla Dzieci, prowadzony przez siostry józefitki. Czym jest wobec tych kwot 140 tys. zł? „Chusteczką” do otarcia łez niepełnosprawnych maluchów, którą – na remont łazienek oraz zakup urządzeń do rehabilitacji – dostały dzielne panie ze Zgromadzenia Sióstr Maryi Niepokalanej, prowadzące w Jaszkotlu specjalny zakład opiekuńczy;
* woj. kujawsko-pomorskie – ksiądz Zbigniew Walkowiak, proboszcz parafii Wniebowzięcia NMP w Chełmnie, na remonty dopiero co wydał 4 mln zł. Ma już prawie zaklepane kolejne 3,5 mln zł;
* woj. lubuskie – dzięki zastrzykowi w kwocie 830 tys. zł poprawiły się wreszcie warunki klerykom Wyższego Seminarium Duchownego (z siedzibą w Gościkowie-Paradyżu) Diecezji Zielonogórsko-Gorzowskiej, a gdy w rodzinnym Gorzowie Wielkopolskim pojawi się Kazimierz Marcinkiewicz, nie pozna swojego kościoła katedralnego (1,1 mln zł). Drobne 200 tys. zł dostali też Kanonicy Regularni Laterańscy obsługujący parafię Przemienienia Pańskiego w Drezdenku.
* woj. małopolskie – konwent ojców bonifratrów dostał 1,3 mln zł. Wstyd, że tylko zakonnicy umieli wypełnić kwity;
* woj. mazowieckie – kuria biskupia w Siedlcach wyrwała ponad 6 mln zł na budowę elitarnego w tym mieście katolickiego liceum ogólnokształcącego, a typowany na nowego prymasa biskup płocki Stanisław Wielgus dostał na remonty kościelnych przybytków 4,8 mln zł. Ksiądz Zdzisław Rogoziński, proboszcz parafii w Pieczyskach k. Grójca (archidiecezja warszawska), będzie mógł wyremontować kościół za 2,2 mln zł, czego z pewnością pozazdrości mu ks. Maciej Kurzawa z niedalekiego Jasieńca, który musi zadowolić się kwotą 348 tys. zł. I tak nieźle, bo cóż na przykład mają powiedzieć zakonnicy ze Zgromadzenia Księży Marianów, skoro na hasło „hospicjum dla nieuleczalnie chorych” dostali zaledwie 82 tys. zł?;
* woj. opolskie – przy budowie diecezjalnego Ośrodka Turystyczno-Wypoczynkowego w Kamieniu Śląskim (gmina Gogolin) biskup Alfons Nossol może zaszaleć za 2,6 mln zł, ale i tak nie będzie miał ładniej niż opolscy franciszkanie (4,9 mln zł);
* woj. podkarpackie – kościołów dostatek, wierni grosza nie skąpią, jednak świątynie w trzech parafiach remontujemy wszyscy.
W Brzostku (diecezja rzeszowska) dołożyliśmy księdzu proboszczowi Janowi Cebulakowi 600 tys. zł, ks. Stanisławowi Siarze z Dukli – prawie 450 tys. zł, a ks. Antoniemu Pawulowi z Grodziska Dolnego (obaj z diecezji przemyskiej) – 340 tys. zł. Nic to, skoro ojców bernardynów z Leżajska wspomożemy kwotą 7 mln zł;
* woj. podlaskie – chociaż województwo to czułą opieką duszpasterską obejmują trzy diecezje, wszystkie pieniądze przytuliła drohiczyńska – 3,1 mln zł na renowację Zespołu Poklasztornego oo. Jezuitów;
* woj. śląskie – tylko ks. Stanisław Boś na „kompleksową konserwację wyposażenia i wystroju kościoła” parafialnego w Łanach Wielkich (diecezja kielecka) otrzymał 1,3 mln zł. Cienko, ale kuria diecezjalna w Gliwicach ma już przyrzeczone ponad 10 mln zł na Ośrodek Formacyjno-Edukacyjny w Rudach, a pewne szanse mają jeszcze – figurujący na liście rezerwowej – franciszkanie z Katowic (7,6 mln zł), tamtejsza parafia Niepokalanego Poczęcia NMP (3,8 mln zł), proboszcz od św. Tomasza Apostoła w Sosnowcu (3,2 mln zł), jego kolega urzędujący u św. Antoniego w Rybniku (4 mln zł), no i niezawodni ojcowie paulini z Jasnej Góry (4,6 mln zł na budowę Domu Pielgrzyma II);
* woj. świętokrzyskie – 660 tys. zł dostał ks. Michał Spociński, żeby jego parafia św. Marcina w Opatowie (diecezja sandomierska) „zachowała dziedzictwo kulturowe”;
* woj. wielkopolskie – arcybiskup Stanisław Gądecki pobił wszystkich kolegów z episkopatu na głowę, gdyż archidiecezja poznańska jest zdecydowanym liderem w wyławianiu pieniędzy z rzeki płynącej do polskich wielebnych. Wypada podkreślić rażące zaniedbania w kierowaniu strumienia gotówki do koryta archidiecezji gnieźnieńskiej (dopiero w lipcu 2006 r. abp Henryk Muszyński domknął sprawę 4,1 mln zł dla katedry), zaś władcy diecezji kaliskiej, włocławskiej i koszalińskiej – obejmujący wpływami niemałą część Wielkopolski – nawet nie raczyli się schylić po forsę. Mogą sobie teraz pluć w brodę biskupi Stanisław Napierała, Wiesław Mering i Kazimierz Nycz. No bo popatrzmy...
- żeby „wzrosła atrakcyjność regionu”, poznańska fara dostała prawie
6 mln zł,
- kościoły i plebanie będą teraz bezpieczne niczym sejfy bankowe, bo 5,2 mln zł wzmocni „zabezpieczenia obiektów sakralnych”,
- 4,3 mln zł wzięło Muzeum Archidiecezjalne, a franciszkanie konwentualni wyremontują sobie gniazdko za 3,6 mln zł,
- lada dzień abp Gądecki dostanie ekstra ok. 4 mln zł z unijnego Funduszu Norweskiego;
* woj. zachodniopomorskie – wieża parafii katedralnej pw. św. Jakuba (w Szczecinie) zostanie podwyższona o 36 metrów, ale jeszcze chyba coś zostanie z 8 mln zł, zainkasowanych przez ks. Jana Kazieczkę na podniesienie standardów socjalnych w jego firmie (nie musi się specjalnie liczyć z groszem, bo Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska dołożył księdzu do puli 1,1 mln zł, a miasto – 820 tys. zł). Natomiast ks. Wojciech Kozub z Barnimia może sobie podnieść co najwyżej ciśnienie, bo dostał zaledwie 600 tys. zł.
Nie ma pomyłki w tym, że powyższe zestawienie nie uwzględnia województw łódzkiego, pomorskiego oraz warmińsko-mazurskiego. Powód? Tamtejsi hierarchowie nie dopilnowali swoich ludzi i kasa przeszła bokiem. Zresztą taki prezydent Kropiwnicki w Łodzi i tak spełnia wszelkie księżowskie zachcianki.
Pokażmy w zakończeniu jeszcze jedną metodę łupienia Unii, a to poprzez organizowanie za jej (czyli także nasze) pieniądze rozmaitych – często całkiem nieprzydatnych – szkoleń. Przykładowo:
* Caritas Diecezji Drohiczyńskiej walczy z bezrobociem, dając swoim zarobić ponad 1,4 mln zł („Daj sobie szansę – Tobie też się uda”), Caritas Diecezji Kieleckiej też wymyślił ładne hasło („Promień nadziei”) i dostał 1,2 mln zł, zaś centrala, czyli Caritas Polska w Warszawie, banalnie „upowszechnia rozwiązania organizacyjne i programowe pomocy osobom bezrobotnym”, toteż i wsparcie dostała banalne (836 tys. zł);
* Akcja Katolicka Archidiecezji Częstochowskiej, pod hasłem „Razem do sukcesu”, zintegrowała się z 411 tys. zł, za które „reintegruje społecznie i aktywizuje zawodowo” bezrobotnych.
O praktyczne efekty owych szkoleń lepiej nie pytać...
„Dawno minęły już czasy, kiedy polski Kościół dąsał się na Unię Europejską” – mówi Monika Niewinowska, rzecznik prasowy Ministerstwa Rozwoju Regionalnego. Ujawnia, że łączna wartość kościelnych projektów, które uzyskały dofinansowanie z unijnego budżetu w ramach tzw. Zintegrowanego Programu Operacyjnego Rozwoju Regionalnego, wynosi 162 miliony złotych...
Anna Tarczyńska
nr 46, 23.11.2006 r. RP - PAPIESKA
POCZET KRÓLA
Mijający rok nadzwyczajnie obrodził w kolejne pomniki, imiona dla ulic, skwerów, parków, osiedli, szkół, żłobków, szpitali itp. Do szczytu absurdu brakuje już w Polsce tylko miejscowości o nazwie Janowo-Pawłowo Drugie...
Nieruchomości noszących imię Jana Pawła II policzyć nie sposób, bo przybywa ich z dnia na dzień. Łatwiej z pomnikami, których – według stanu na 11 listopada 2006 r. – wystawiono już w Polsce 372 sztuki, nie licząc rozmaitych tablic, kamieni oraz figur umieszczonych we wnętrzach kaplic, kościołów czy instytucji publicznych lub prywatnych. Tych jest co najmniej trzy razy tyle! Ale to jeszcze nic, bo według szacunków dr. Kazimierza Ożoga, specjalisty od papieskiej pomnikomanii, do końca bieżącego roku liczba sztucznych Wojtyłów wzrośnie co najmniej do 385!
Najobfitszy ich wysyp odnotowano dotychczas w milenijnym 2000 roku – 43 sztuki. Trzy lata później, na 25 rocznicę pontyfikatu, wystawiono jeszcze 33.
Śmierć JPII zwolniła ostatnie hamulce: w 2005 r. pojawiło się 57 nowych posągów, a do końca października 2006 r. – 32, co z pewnością nie jest liczbą ostateczną, bo tuż przed upływem kadencji w niektórych samorządach radni postanowili zaszaleć za publiczne pieniądze i podjęli uchwały (np. w Kościerzynie) zobowiązujące następców do rozpoczęcia papieskiej inwestycji bądź dofinansowali rozpoczęte.
Według naszych obliczeń, do jesieni 2007 r. zostanie odsłoniętych w Polsce co najmniej 50 nowych „wizji artystycznych” JPII (np. w Toruniu zaplanowano 3 sztuki w krótkich odstępach czasu), co pozwala oczekiwać, że do końca 2008 r. (30-lecie pontyfikatu) dobijemy do okrągłej pięćsetki.
--------------------------------------------------------------------------------
Generalnie rzecz biorąc, nie ma w Polsce takiego twardziela prezydenta (burmistrza, wójta), który by powiedział: „Zero finansowania. Chcą pomnik, niech stawiają, ale za swoje”. I choć zorganizowani w tzw. społecznych komitetach inicjatorzy inwestycji zawsze na początku przysięgają „wybudujemy z dobrowolnych składek”, stało się już regułą, że wyciągają później łapę po pieniądze publiczne. Przykładowo:
* „Czy wśród tych, którzy wpłacili na konto komitetu pieniądze lub zakupili cegiełki jest już twoja firma, czy sam zakupiłeś choć jedną cegiełkę o najniższym nominale?” – upomina kierowników państwowych przedsiębiorstw proboszcz parafii w Brzegu (woj. opolskie), któremu nie udało się dotrzymać październikowego terminu odsłonięcia pomnika mimo wsparcia z budżetu miasta;
* w Raciborzu też nie zdołali zebrać odpowiednich pieniędzy (ok. 130 tys. zł) z datków. Na 2 miesiące przed uroczystym pokropkiem proboszcz Dębicki oznajmił, że ma niespełna 50 tys. zł i nie wyobraża sobie, żeby w zaistniałej sytuacji miasto nie pomogło finansowo. No i pomogło...;
* na 7 czerwca 2007 r. zaplanowano odsłonięcie w Toruniu. Szacunkowy koszt – 500 tys. zł. Prezydent Michał Zaleski zapewnił, że dołoży, ile będzie trzeba;
* 2,5-metrowej wysokości rzeźba w Bytowie (woj. pomorskie) ma kosztować ponad 120 tys. zł. Miarą hojności parafian i prywatnych sponsorów jest zebrana dotychczas – od początku maja! – kwota 15 tys. zł. Miejscowi księża już przygotowują skok na publiczną kasę;
* w Zambrowie (woj. podlaskie) na trzymetrowym granitowym cokole stoi od miesiąca 5-metrowy Wojtyła. Kosztował 130 tys. zł, w większości publicznych. „Do tego dochodzą koszty zagospodarowania terenu, wykonania oświetlenia pomnika oraz zainstalowanie monitoringu, które wyniosą ok. 240 tys. zł i w całości będą pokryte z budżetu Miasta Zambrowa na 2006 r.” – czytamy w serwisie informacyjnym ratusza;
* odsłonięty w maju pomnik w Katowicach samorząd sfinansował kwotą 190 tys. zł. Żeby upiększyć okolicę wokół monumentu, miasto dołożyło 900 tys. zł na wykupienie położonej vis-ŕ-vis działki;
* „pomnik Papieża-Polaka, ufundowany przez mieszkańców Zielonej Góry”, którym chwali się na stronie internetowej parafii Podwyższenia Krzyża Świętego jej proboszcz ks. Jan Pawlak, to faktycznie „dar” miasta. Palący termin zaplanowanego odsłonięcia oraz wyborów samorządowych wymusił na radnych (społeczny komitet oszacował, że przy dotychczasowym tempie zbiórki pieniędzy pomnik stanie za 10 lat!) decyzję o sponsoringu w kwocie 400 tys. zł. Dodatkowe 300 tys. zł pójdzie na zagospodarowanie okolicy.
Podobnych przykładów jest tyle, ile – już istniejących, bądź zaplanowanych – pomników: Piła (330 tys. zł), Kościan (ok. 100 tys. zł), Olecko (120 tys. zł), Suwałki (250 tys. zł), Zduńska Wola (204 tys. zł) itd., itp.
Spośród sytuacji komiczno-dramatycznych odnotujmy zdarzenie w Złotoryi (woj. dolnośląskie), gdzie zapadł się dźwig ustawiający betonowy cokół i postument runął z wysokości. Nikogo nie zabił, co miejscowe kółka różańcowe zgłosiły do beatyfikacyjnego katalogu cudów dokonanych za wstawiennictwem JPII...
--------------------------------------------------------------------------------
Uszczęśliwiane pomnikami „przypadkowe społeczeństwo”, reaguje różnie. Prawomyślne opinie są powszechnie znane, opozycyjnych łatwo się domyślić, zacytujmy więc dwa komentarze – stosunkowo reprezentatywne dla ludzi „środka” – zamieszczone na lokalnych portalach internetowych:
* Ulica Kościelna zanieczyszczona gołębim łajnem. Wileńska śmierdzi kocią uryną. Ruiny byłej Huty Szkła też mają swoisty urok... „Gmach” przystanku PKP – niezła wizytówka. I Jan Paweł II, pochylony do biegu... Czyżby chciał nawiać? (...) Nie mam nic przeciw idei pomnika, ale ten, który stanął w naszym mieście, jest tragiczny. Sylwetka nieproporcjonalna, w dodatku tak wychylona do przodu, jakby miała runąć” – zauważa mieszkaniec Wołomina (woj. mazowieckie);
* „Ja również nie lubię pomników i choć mam 60 lat, nie będę przed nim leżeć plackiem. Owszem, będę modlić się do Boga, do JPII, ale nie do kawałka zimnego metalu. Jeden pomnik już z placu Słowiańskiego zniknął – wstyd mi za tego, kto odciął żołnierzom łby; boję się więc, że i ten pomnik przed kościołem ktoś kiedyś może zbezcześcić” – napisała Sara ze Świnoujścia, nawiązując do odcięcia dwóch „ruskich” z monumentu symbolizującego braterstwo broni polskiego i radzieckiego żołnierza oraz przeniesienia ich na cmentarz poległych przy wyzwalaniu miasta czerwonoarmistów.
--------------------------------------------------------------------------------
Dodajmy w zakończeniu, że prognozowana na 2008 r. liczba ok. 500 polskich pomników JPII stanowić będzie – w razie jakiegoś kataklizmu – bezcenny rezerwuar cywilizacyjny dla reszty bezbożnego świata, gdzie zgromadzono dotychczas niespełna 100 posągów owej santo subito osobistości...
Helena Pietrzak
nr 47, 30.11.2006 r. POLSKA PARAFIALNA
WIERZYŁAM KSIĘDZU
Za obietnicę opieki oddała księdzu pieniądze, biżuterię i... własne mieszkanie.
Gdy stała się już zupełnie niedołężna, poprosiła o pomoc. Wyśmiał ją.
Podwarszawski Ursus. Kobieta, staruszka... Helena Mieszczyńska, 86 lat. Dawno temu zmarł jej mąż. Od tego czasu mieszka sama. Nie ma żadnej rodziny.
– Pewnego dnia odwiedził mnie ksiądz – opowiada. – To było 17 lat wstecz. Przyszedł tutaj proboszcz po kolędzie. I mówi: – Takie duże mieszkanie pani ma i tylko sama mieszka?
– Bo mąż zmarł, ale dałabym to mieszkanie w zamian za opiekę.
– O... To świetnie, to ja pani dam opiekę!
Zgodziła się. W zamian za obietnicę opieki przekazała księdzu swoje mieszkanie. W formie darowizny. Ksiądz sprawę załatwił szybko. Mieszczyńską opiekować się miała jego gospodyni.
– Jak rodzoną mamusią! – zapewniał uradowany duchowny.
Jesteśmy w posiadaniu dwóch dokumentów, które regulują sprawę własności owego mieszkania.
Z pierwszego testamentu, spisanego notarialnie w 1989 roku, wynika, że formalnie spadkobierczynią lokalu jest proboszczowa gospodyni – Stanisława J. – „z wdzięczności za sprawowaną opiekę”.
Ale jest i drugi dokument. Notarialna umowa sprzedaży. Wynika z niej, że Mieszczyńska w 1993 roku SPRZEDAŁA! opiekunce SWOJE mieszkanie za 157 milionów starych złotych i przyjęła pieniądze.
W zamian gospodyni księdza Stanisława J. zobowiązała się „nie czynić przeszkód Helenie Mieszczyńkiej w dożywotnim zamieszkiwaniu przez nią w przedmiotowym lokalu – na prawach członka rodziny”. UWAGA! Słowa o zapewnianiu opieki w tym drugim dokumencie już nie ma. Co oczywiste, staruszka nigdy nie widziała na oczy jakichkolwiek pieniędzy.
O tym, co pani Helena podpisała, zorientowała się dopiero w domu:
– To on, ksiądz, napisał akt sprzedaży, a potem kazał mi podpisać. Podpisałam, bo na prawie się nie znam, a przecież księdzu wierzyłam. Mówił, że tak trzeba... z tymi pieniędzmi. Jak on może teraz tak kłamać, że ja jakieś pieniądze wzięłam – mówi, nie mogąc opanować zdenerwowania i łez.
Okazuje się jednak, że to nie wszystko, co straciła.
– Miałam jeszcze sto tysięcy w banku, bo mąż chciał mi zabezpieczyć starość, gdybym miała małą rentę. Jak powiedziałam to księdzu, to szybko ze mną pojechał do banku i te sto tysięcy wziął do kieszeni, że niby na kościół dałam. Jeszcze mi zabrał moje ostatnie pamiątki – obrączki. Po mężu i moją... Dałam mu na przechowanie w takim srebrnym pudełeczku.
A on zrobił sobie z tego pierścień i się tym chwalił. Wcale się mnie o nic nie pytał – płacze.
A co z obiecaną dożywotnią opieką? Co z księżowską gospodynią?
– Ona bardzo rzadko przychodziła, tak jakby chciała zobaczyć, czy jeszcze żyję. I tylko z łaski posprzątała, jak już bardzo poprosiłam. Albo mówię: – Bielizna leży trzy miesiące nie prana, a ona na to: – Proboszczowi pół roku nie piorę i dobrze.
– Taka to była ta opieka, że ja wszystko sama robiłam, gdy jeszcze trochę chodziłam. Dokuczała mi bez przerwy i krzyczała na mnie, złośliwa, wstrętna baba. W końcu, gdy już nie mogłam wcale się poruszać, przestała w ogóle przychodzić. Nawet szklanki wody nie miał mi kto podać.
Gdyby nie stała pomoc życzliwych sąsiadów, opłacanej opiekunki z ośrodka pomocy społecznej i wolontariatu, pani Helena Mieszczyńska nie miałaby najmniejszych szans na dalsze życie. I na płacz:
– On w sutannie jest, ale to szatan. Mówi, że ja zapomniałam, że ja teraz głupia jestem, jakaś wariatka. Raz zapytał, gdy byliśmy sam na sam: – Co to? Ma pani 86 lat i jeszcze żyje? On tylko chce pieniądze. To one są dla niego ważne i nic więcej!
To, że Roch W., proboszcz parafii Matki Bożej Fatimskiej w Warszawie-Ursusie kocha pieniądze, potwierdzają nam sąsiedzi. No i że stosuje różne zagrywki i stawia ludzi przed faktami dokonanymi, by wyciągnąć jak najwięcej kasy. Ale to oczywiście może być tylko subiektywne uczucie owieczek. Postanowiliśmy sprawdzić.
Udało nam się spotkać z proboszczem, ale jedyne słowa, jakie zechciał z siebie wydusić, to:
– Ja nie mam absolutnie nic w tej sprawie do powiedzenia!
I tyle go widzieliśmy. Na rozmowę nie zgodziła się też gospodyni księdza – Stanisława J.
W chwili gdy oddawaliśmy ten artykuł do druku, pani Helena Mieszczyńska zmarła.
Daniel Ptaszek
nr 50, 21.12.2006 r.
KASA DURNIU, KASA!
Jak z poniemieckiego kościoła, niegdyś ewangelickiego, uczynić fragment polskiego dziedzictwa narodowego i wyciągnąć forsę unijną oraz od rodzimych podatników? Cudem? – Zapewne.
Potrzeba speców właśnie od cudów, ale zasady są dziecinnie proste – trzeba umieć kłamać, kręcić, opowiadać androny w taki sposób, żeby były wiarygodne. Czas biegnie, świat się zmienia, trzeba więc było nauczyć się bezbłędnie wypełniać wnioski o unijne dotacje. I nauczyli się – robią to w sposób perfekcyjny. Nie muszę chyba wyjaśniać, kto ma mistrzostwo świata w przetwarzaniu bredni na żywą gotówkę...
Oto w Szczecinie, na wzgórzu u wjazdu do ścisłego centrum miasta, stoi potężna skarbonka. A właściwie... skarbona, bo zdolna jest pomieścić 3 miliony euro i co najmniej drugie tyle złotówek. To bazylika pw. św. Jakuba, na wyrost tutaj katedrą nazwana. Jej najnowsze dzieje wielokrotnie ostatnio gościły na łamach „Faktów i Mitów”, bo i jest co opisywać. Stale się coś wokół szczecińskiego „Jakuba” dzieje; można powiedzieć – rośnie jak na drożdżach. Tym razem o najnowszym łykaniu kasy i projektach, które dech w piersiach zapierają.
Bazylika ma status zabytku kultury i polskiego dziedzictwa narodowego, aczkolwiek powszechnie wiadomo, że do 1945 r. był to niemiecki kościół ewangelicki. W ostatnich miesiącach drugiej wojny światowej dywanowy nalot alianckich bombowców pozostawił jedynie gołe mury kościoła. Ohydna władza komunistyczna w ramach zasady wolności wyznania i sumienia (było coś takiego w zniewolonej PRL) odbudowała świątynię. Potem przez długie lata łożyła na jej wyposażenie przy bardzo skromnym udziale parafian. Parafianie katedralni to w 80 procentach osoby starsze, schorowane... Do tego mnóstwo pośród nich wrogiego teraz elementu – dawni milicjanci, SB-cy, strażacy, komuszy dziennikarze itp. Dlatego kolejni proboszczowie katedralni z tym właśnie „elementem” parafialnym mieli tylko krzyż pański, a nie solidną tacę. Bo zamiast cicho siedzieć, potrafili pogonić ministrantów heroldów, zapowiadających wizytę kolędnika w sutannie o głębokiej kieszeni.
W latach 90. poczyniono w katedrze i wokół wątpliwego zabytku kosztowne inwestycje. Za pieniądze miejskiego samorządu gruntownie przebudowano plac wokół i nazwano go imieniem patrona kościoła, czyli św. Jakuba. Lepiej uwieczniony jest pewnie tylko JPII. Koszt modernizacji placu – 6 milionów. Poleciało jak w pysk trzasnął (podatników). Stylizowane inkrustowane wrota kościelne – kolejny milion. I znowu z miejskiej kasy. Zgodnie z prawem, bo za daniną dla katedry głosowali nawet, a może przede wszystkim... radni lewicy.
Dołożono też parafii św. Jakuba kilka kolejnych milionów z Funduszu Kościelnego zasilanego przez państwo – na budowę obszernego „domu pielgrzyma”. Budowla o oryginalnym kształcie góruje na katedralnym wzniesieniu. Tyle że budynek stylizowany na angielski zamek jest po prostu domem mieszkalnym dla księży. Ale najbardziej kosztowne inwestycje dopiero ruszają. Odnawiana jest ceglana elewacja i uzupełnia się ubytki muru.
A teraz uwaga, uwaga! Specjalny dźwig – w Polsce są takie dwa, a koszt operacji niesamowity – ulokuje na wieży Jakuba... przezroczysty hełm. Wewnątrz wieży ma być winda dla turystów. Przeszklone wnętrze owego hełmu to będzie specjalna atrakcja turystyczna, bo – jak zapewnia proboszcz – dopiero z wieży kościelnej i jedynie z tego miejsca panorama miasta będzie się jawić najatrakcyjniej. Inne wysokościowce, które proponują podobne widoki, jak choćby z kawiarni na 22 piętrze gmachu Polskiej Żeglugi Morskiej, to pryszcz w porównaniu z ekspresową windą w kościelnej wieży.
Remont wieży kościoła, nowa konstrukcja jej czubka oraz budowa i umieszczenie hełmu to kolejne miliony. Euro, oczywiście, nie jakiegoś „siana”.
Unijne pieniądze parafia katedralna otrzyma w ramach Wojewódzkiego Projektu Operacyjnego, akceptowanego przez UE. W przeliczeniu – 8 mln złotych. Kolejne 2 miliony zł na katedralne inwestycje kuria oraz wielebny proboszcz od Jakuba określają jako „środki własne Kościoła”. Co to w praktyce znaczy w państwie, które określa się w Konstytucji RP jako świeckie – trochę starsze dzieci wiedzą. To kasa z Funduszu Kościelnego. Zasilanego przez to państwo, czyli przez jego obywateli. Wszystkich, niezależnie od koloru włosów, upodobań seksualnych i... wyznania. To rekord, żeby wycisnąć tyle forsy dla jednej, niezbyt licznej parafii. Mało – remontować, modernizować nieustannie jeden kościół od 1990 roku, a właściwie już wiele lat wcześniej, bo za komuny też tu szła ciężka forsa – to wyczyn absolutny. Dlatego taki prałat Henryk Jankowski, podupadły teraz na zdrowiu i u hierarchów, ze swym nadętym przepychem i gównianymi gadżetami, jawi się jako mały geszefciarz, a nie duchowny biznesmen.
Dlatego uważam, że wszyscy kolejni pierwsi pasterze diecezji w Szczecinie oraz następujący po sobie proboszczowie parafii św. Jakuba powinni być natychmiast wyróżnieni przez światową organizację skupiającą kwiat ludzi biznesu. To postacie na miarę Billa Gatesa, ruskich oligarchów, o naszych Kulczykach i Gudzowatych nie wspominając. Czy nie tak?
Wojciech Jurczak
nr 50, 21.12.2006 r. KOŚCIELNY ROZBIÓR POLSKI
CARITAS POD LUPĄ
W naszej redakcyjnej poczcie wciąż pojawiają się pytania o Caritas. Co to za firma? Ile dostaje pieniędzy i jak się z nich rozlicza? Na co je wydaje? Oto najczęściej pojawiające się wątpliwości i nasze odpowiedzi.
Jaka jest podstawa prawna istnienia kościelnej instytucji o nazwie Caritas? W roku 1989 rząd Rakowskiego postanowił, że Caritas będzie jedyną organizacją, która w imieniu Kościoła może prowadzić działalność charytatywną. Uznano tak w wyniku prowadzonych z Kościołem negocjacji na temat uregulowania pozycji prawnej Krk w Polsce. W tym czasie istniało jednak stowarzyszenie świeckie o podobnej nazwie – Zrzeszenie Katolików Caritas. Organizacja ta została więc czym prędzej rozwiązana przez władze, a jej likwidator złożył sprawozdanie ze swoich działań... biskupom. Cały majątek ZKC – oddany niegdyś przez państwo proPRL-owskiej instytucji – został przekazany władzom kościelnym. O jaki majątek chodzi? Otóż dokładnie nie wiadomo. Nie ma ani żadnych danych, ani nawet szacunków. My policzyliśmy, że Kościołowi przekazano w ten sposób co najmniej dwieście nieruchomości w całej Polsce wraz z przyległymi do nich terenami, z wyposażeniem, samochodami itp. plus nieznaną kwotę pieniędzy. ZKC miało 49 bardzo majętnych zarządów wojewódzkich i wszystkie one wpadły w ręce kleru. Całkowicie. Od tego bowiem czasu firma ta stała się organizacją prawa kanonicznego, niezależną w zasadzie od prawa państwowego. Zmieniono też struktury Caritasu. Nie ma już zarządów wojewódzkich, są za to zarządy diecezjalne, zakonne i czapa o nazwie Caritas Polska, powołana przez Konferencję Episkopatu Polski.
Kto kontroluje Caritas? Państwo nie ma żadnego prawa do wtykania nosa w interesy i rozliczenia. Caritas kontroluje się sam pod nadzorem właściwego terytorialnie księdza biskupa. Rozpatrzmy to na takim przykładzie: Caritas zbiera pieniądze np. na pomoc dla rodzin ofiar tragedii w kopalni Halemba. Datki płyną od osób fizycznych (ludności) i prawnych (różnych firm, np. TVP). Zostają one zgromadzone na koncie bankowym, a później przekazywane potrzebującym. Teoretycznie... bowiem nikt ani z darczyńców, ani z obdarowanych, ani wreszcie z jakiejkolwiek kontroli skarbowej nie wie (nie ma prawa wiedzieć!), ile pieniędzy zebrano, a ile rozdano.
O ile w ogóle rozdano...
Jakby tego było mało, z 46 istniejących Caritasów 26 uznano za organizacje pożytku publicznego. Oznacza to, iż mogą one przyjmować od państwa zlecenia na organizowanie dożywiania dzieci (oraz kolonii i zimowisk), prowadzenie stołówek i schronisk dla bezdomnych. Na ich konto można również wysyłać 1 procent odliczenia od podatku PIT. Taka działalność wymaga jednak rozliczania się z dotacji, czyli składania odpowiednich sprawozdań finansowych. I Caritas to robi, a dokładnie... jeden oddział Caritasu! Pozostałe 25 ma gdzieś polskie prawo, którego zresztą nikt nie śmie od nich egzekwować.
Ile pieniędzy przechodzi przez Caritas? O tym wie tylko biskup, ksiądz dyrektor i skarbnik (zazwyczaj zaufana siostra zakonna). Według szacunków dokonanych na podstawie dokumentów, do których dotarliśmy, przez średniej wielkości Caritas przechodzi rok w rok co najmniej 20 milionów złotych. To w skali kraju daje około miliarda złotych rocznie. Minimum, bo nasze wyliczenia prowadziliśmy bardzo ostrożnie.
Jaka jest efektywność Caritasu, czyli jaki procent zebranych kwot rzeczywiście przeznacza się na pomoc ubogim? Przeciętny oddział Caritasu prowadzi około 30 zbiórek rocznie (nie licząc zbiórek ogólnopolskich i konta wskazywanego także w publicznych mediach). Dokładnie policzyć nie sposób, bo żaden Caritas nie podał nigdy, ile zbiórek prowadził i ile zebrał pieniędzy. Policzmy to jednak na przykładzie Caritasu gnieźnieńskiego, do którego dokumentów „przypadkiem” dotarliśmy. Otóż w roku 2005 przeprowadził on 40 zbiórek i zebrał 908 900 złotych (same datki lokalne). Każda inna organizacja charytatywna za punkt honoru ma generowanie jak najmniejszych kosztów własnych, aby jak najwięcej wydać na potrzebujących. Owe koszty nigdy nie powinny przekraczać 10 procent zebranej kwoty. Tymczasem koszty caritasowych zbiórek w Gnieźnie wyniosły 589 597 złotych – czyli 65 procent zebranej sumy „przepadło”.
Z naszych informacji wynika, że jest to i tak dobry wynik, bo w innych Caritasach ów wskaźnik kosztów grubo przekracza 70 procent.
Powiedzmy to jeszcze raz: Kowalski daje Caritasowi na szczytny cel jedną złotówkę i nie wie, że tylko (wg Krk „aż”) 30 groszy dostanie potrzebujący, a resztę... Chyba tylko diabeł wie, co dzieje się z resztą. Diabeł i co nieco my, bo ustaliliśmy, że niemal każdy oddział Caritasu ma jeden lub kilka własnych superkomfortowo wyposażonych ośrodków (często są to pałace wyremontowane przez państwo lub gminy i przekazane jako darowizna) z parkami, fontannami, kortami tenisowymi, basenami itp. Wypoczywają w nich głównie biskupi, z dala od wścibskich oczu świeckiej biedoty... Utrzymanie takich ośrodków kosztuje krocie. Ponadto na same pensje dla pracowników (głównie księża i zakonnice) jeden tylko Caritas gnieźnieński wydaje milion złotych rocznie, od czego odprowadza 196 tysięcy złotych składek ZUS. A jakże to? – ktoś zapyta. Przecież normalny pracodawca musi ZUS-owi bulić około 40 procent. Cóż, Caritasowi wolno i już. Oprócz tego opisywana przez nas firma otrzymuje jeszcze wielkie (i też nieznane) dotacje państwowe z budżetu. Rocznie dziesiątki milionów złotych trafia na konta Caritasu z tytułu nawiązek po przegranych sprawach sądowych. Prowadzi również własną dochodową działalność gospodarczą, której nie wykazuje w księgach rachunkowych (bo ich też nie ma).
Ot, choćby Caritas katowicki. Tenże prowadzi firmę o nazwie Caritas Zdrowie Sp. z o.o. Dokumentacji jakiejkolwiek nie ma, bo... nie ma!
Nie inaczej jest w Legnicy, gdzie firemka kościelna prowadzi przychodnię zdrowia, której nie ma jednak w żadnych kwitach. Istnieje, a jakoby jej nie było. Ot, katolickie „cuda”.
Ile osób rocznie uzyskuje pomoc z Caritasu? Dane te nie są nigdzie publikowane. Może 100 tysięcy, może 500? Nikt nie wie. Ale my przyjrzeliśmy się diecezji kieleckiej i wyszło nam, że na liście tamtejszych obdarowanych (zwykle jednorazowo) figuruje 14 tysięcy biednych ludzi (38 osób dziennie – w tym ponad połowa to pensjonariusze Domów Opieki Społecznej, którzy oddają swoje renty i emerytury, a za ich utrzymanie płaci dodatkowo państwo).
Caritas bierze też udział w programie Unii Europejskiej o nazwie PEAT. To rozdział darmowej żywności dla najbiedniejszych członków UE. Ile tego jest i kto jedzenie dostaje, nie wie nawet europejska wspólnota i grozi Caritasowi wstrzymaniem dostaw. Ten się jednak wcale nie przejmuje.
Jakie jest w Polsce zapotrzebowanie na pomoc, czyli rozmiary ubóstwa? Na poziomie biologicznego minimum egzystencji (348 zł miesięcznie na osobę) żyje w Polsce 11 proc. obywateli – prawie 4 miliony. Minimum socjalne (870 złotych) uzyskuje ponad 47 proc. Polaków. To jest skala potrzeb.
I teraz uwaga! „Czy dostaliście pomoc od instytucji i organizacji kościelnych?” – zapytali socjologowie najbiedniejszych obywateli RP. „Tak” odpowiedziało 0,8 proc. respondentów żyjących w nędzy.
W najbiedniejszym w Polsce województwie lubuskim liczba osób, które potwierdziły, że dostają pomoc z Caritasu, wyniosła 0,0 (zero przecinek zero!)
16 proc. respondentów oświadczyło natomiast, że może liczyć na większą lub mniejszą pomoc od państwa.
Czy Caritas ma obowiązek występować o zgodę na ogólnopolskie zbiórki charytatywne, a jeśli tak, to czy o taką zgodę występuje? Owszem, Caritas powinien na wszelkie ogólnopolskie społeczne zbiórki dostawać zgodę od ministra spraw wewnętrznych. Wystąpiliśmy więc do MSWiA z pytaniem o liczbę takich zezwoleń. Do dziś nie otrzymaliśmy odpowiedzi. Z naszych informacji wynika jednak, że Caritas nie zaprząta sobie głowy podobnymi biurokratycznymi dyrdymałami.
--------------------------------------------------------------------------------
Reasumując: Caritas obraca w skali ogólnopolskiej gigantycznymi pieniędzmi pochodzącymi ze zbiórek społecznych, od instytucjonalnych darczyńców, z nawiązek sądowych, z budżetu państwa i z własnej działalności gospodarczej. Ekonomiści, których prosiliśmy o szacunki, mówią o kwotach łącznych od 1,5 do 2,5 miliardów złotych rocznie. Około 30 procent z tej kwoty wspomaga ubogich. Co dzieje się z resztą? Biskup raczy wiedzieć...
MarS, A. Karw.
Rys. z „FiM”
PRAWO KATZA: LUDZIE I NARODY BĘDĄ DZIAŁAĆ RACJONALNIE WTEDY I TYLKO WTEDY, GDY WYCZERPIĄ JUŻ WSZYSTKIE INNE MOŻLIWOŚCI...
www.wolnyswiat.pl WBREW ZŁU!!!
PISMO NIEZALEŻNE – WOLNE OD WPŁYWÓW JAKICHKOLWIEK ORGANIZACJI RELIGIJNYCH, PARTII, UGRUPOWAŃ I STOWARZYSZEŃ ORAZ WYPŁOCIN REKLAMOWYCH. WSKAZUJE PROBLEMY GOSPODARCZE, POLITYCZNE, PRAWNE, SPOŁECZNE I PROPOZYCJE SPOSOBÓW ICH ROZWIĄZANIA (RACJONALNE MYŚLI, ANALIZY, WNIOSKI, POMYSŁY, POSTULATY, I ICH ARGUMENTACJA, CAŁE I FRAGMENTY ROZSĄDNYCH, INTERESUJĄCYCH MATERIAŁÓW Z PRASY I INTERNETU)
OSOBY CHCĄCE WESPRZEĆ MOJE PISMO, DZIAŁANIA PROSZĘ O WPŁATY NA KONTO:
Piotr Kołodyński
Skr. 904, 00-950 W-wa 1
BANK PEKAO SA II O. WARSZAWA
Nr rachunku: 74 1240 1024 1111 0010 0521 0478
Przy wpłatach do 800 PLN należy podać: imię i nazwisko, adres, nr PESEL oraz tytuł wpłaty (darowizna na pismo „Wolny Świat”). Wpłat powyżej 800 PLN można dokonać tylko z konta bankowego lub kartą płatniczą.
ILE ZOSTAŁO WPŁACONE BĘDĘ PRZEDSTAWIAŁ CO 3 MIESIĄCE NA PODSTAWIE WYDRUKU BANKOWEGO (na życzenie, przy wpłacie od 100 zł, będę podawał jej wielkość oraz wskazane dane wpłacających).
Stan wpłat od 2000 r. do 2016 r.: 500 zł.
17. ELEKTRONICZNE ZBIERANIE PODPISÓW (pod
inicjatywami ustawodawczymi, moją kandydaturą na prezydenta)
http://www.wolnyswiat.pl/17.php
21. WPŁATY I WYDATKI
http://www.wolnyswiat.pl/21.html
22. MOJA KSIĄŻKA
http://www.wolnyswiat.pl/22.html