ARTYKUŁY (zagrożenia (odżywianie się))
www.o2.pl / www.sfora.pl | Piątek, 12.03.2010 08:03
ŚRODKI PRZECZYSZCZAJĄCE I INNE
ŚMIECI W JEDZENIU
Prawdę o naszych ulubionych potrawach, która często jest trudna do
przełknięcia publikuje "Men's Health".
Chicken McNugget
Skład tego kurczaka jest dużo bardziej skomplikowany. Woda, skrobia
pszenna, wpływająca na wzrost dekstroza, olej szafranowy, fosforany sodu, czy
autolizowane ekstrakty drożdży. Mało? Dodajmy do tego około 20 innych
składników i mamy chemicznego kurczaka.
Co ciekawe, kurczak z McDonald’s jest niemal naturalny w porównaniu z
podobnymi wynalazkami serwowani przez inne duże sieci fast ford, np. Burger
Kinga, który zawiera aż 35 składników.
Kanapka salami
Zagadka salami: krowa czy świnia? Otóż jedno i drugie. Tajemnicą jest
proces odzyskiwania mięsa, który nie pozwala na zmarnowanie w rzeźni nawet
grama wołowiny czy wieprzowiny. Mechanicznie oddziela się w nim resztki mięsa
od kości. Następnie są one przetwarzane za pomocą kwasu mlekowego, produktu
odpadów wytwarzanych przez bakterie w mięsie. Garść soli i przypraw – w sumie
15 składników – i salami gotowe.
Desery
Kolejnym przykładem jest popularny shake. W warunkach domowych można go
zrobić z lodów i mleka, ale sieć Wendy’s do jego przygotowania używa aż 14
składników. Co tam znajdziemy? Środki zagęszczające, guma guar, celuloza
rozpuszczalna w wodzie oraz karagen.
Składniki kawy mrożonej? Niewinne: syrop i kawałki toffi. Ale te dwa
dodatki zawierają łącznie 25 składników, wśród nich blokujący wchłanianie
miedzi i magnezu wysoko-fruktozowy syrop kukurydziany, glikol propylenowy, a
także chemiczne środki przeczyszczające używane jako emulgator w żywności i
wypełniacz w papierosach elektronicznych.
www.health.msn.com
Bartosz Dyląg
bartosz.dylag@hotmoney.pl
www.o2.pl
/ www.sfora.pl | 1 źródło Wtorek [19.01.2010, 16:51]
TĄ CHEMIĄ KAŻDEGO DNIA ZATRUWASZ ORGANIZM
Jest z
czego wybierać. Współczesna masowa produkcja jedzenia to proces skomplikowany i
odarty z uroku domowego gotowania.
To, co
jemy powstaje najpierw w laboratoriach, przy udziale części z 14 tys. używanych
tam dodatków smakowych i upiększaczy - czytamy na physorg.com.
Oto
15 najczęściej stosowanych:
1-Metylocyklopropen
Tym gazem
dusi się jabłka, by nie produkowały etylenu, naturalnego hormonu
przyśpieszającego dojrzewanie owocu. Dzięki temu "świeże" mogą być aż
przez rok. Dojrzewanie bananów powstrzymuje na miesiąc. Winogrona w tym samym
celu spryskuje się dwutlenkiem siarki.
Sztuczne
barwniki
Pierwsze
datuje się na początek XX wieku, powstawały wtedy głównie z pochodnych ropy
naftowej. Przez lata większość stała się nielegalna (jako rakotwórcze). W USA
dopuszcza się już tylko 10 z nich w ograniczonych ilościach.
Sztuczne
smaki
Tym
terminem określa się setki związków chemicznych stworzonych w laboratoriach, by
udawały prawdziwe smaki występujące w naturze. M.in. sztuczny smak wanilii
uzyskuje się z ropy naftowej albo odpadów z młynów papierniczych. Odkładając
się w organizmie człowieka, związki bazowe tych substancji wpływają na
działanie mózgu.
Aspartam
To
sztuczny słodzik, który - choć nie jest kaloryczny - uszkadza trzustkę. Nie
zostawia dziwnego smaku, jak sacharyna, ale wiele osób nie jest w stanie
metabolizować fenyloalaniny, jednego z dwóch aminokwasów zawartych w
aspartamie. Nie zaleca się jego konsumpcji kobietom w ciąży i niemowlętom.
Astaxanthin
(E-16)
Produkowany
ze smoły barwnik, którym "karmi" się łososia. 90 proc. tej ryby w
naszych sklepach pochodzi z farm. E-16 nadaje im świeży, różowy odcień.
Kwas
benzoesowy
Dodaje
się go głównie do mleka i mięsa, ale ten konserwant można znaleźć zarówno w
napojach niegazowanych, jak i płatkach śniadaniowych. Odkładając się, blokuje
prawidłowe działanie enzymów trawiennych w naszym organizmie. Powoduje migreny,
biegunki, ataki astmy i nadpobudliwość u dzieci.
Butylowany
hydroksyanizol (E-320) i Butylowany hydroksytoluen (E-321)
Te
przeciwutleniacze na bazie ropy naftowej dodaje się do potraw zawierających
olej jako konserwanty. Można je znaleźć w krakersach, płatkach śniadaniowych,
parówkach, suszonym mięsie i każdym typie jedzenia z dodatkiem tłuszczu.
Światowa Organizacja Zdrowia sugeruje, że mają działanie rakotwórcze.
Canthaxantin
Canthaxanthin
jest pigmentem używanym w paszach zwierzęcych i ma na celu zwiększenie
czerwonawej barwy mięsa hodowlanego łososia, żółtka w jajkach i mięsnych
produktów drobiowych. W związku z tym, że naukowe badania udowodniły związek
między wysokim poziomem canthaxanthin i problemami ze wzrokiem, Komisja
przyjęła dyrektywę, by zmniejszyć autoryzowany poziom canthaxanthin w paszach
zwierzęcych - czytamy na aquapoland.pl.
Zagęszczacze
Powstają
na bazie tłuszczy roślinnych, gliceryny i kwasów organicznych. Dzięki nim chleb
leży dłużej półce a woda miesza sie z olejem. Spotykane często w produktach
niskotłuszczowych i tych o obniżonej kaloryczności, jak w margarynie czy
majonezie.
Syrop
kukurydziany
Słodzik
utrzymujący świeżość i wilgotność potraw. Zawiera potężną i szkodliwą dla
zdrowia
ilość
fruktozy. Amerykanie jedzą go we wszystkim i tyją. Prowadzi do chorób krążenia,
podnosi poziom cholesterolu i tryglicerydów, prowadzi do zakrzepów krwi i
przyśpiesza starzenie.
Glutaminian
sodu (E-621)
W
dressingach do sałatek, majonezach, chipsach, kostkach rosołowych,
"chińskich zupkach" - wzmacnia smak. W azji używany jako przyprawa
pod nazwą Aji-no-moto. Spożywany już w niewielkich ilościach powoduje
niekorzystny wpływ na przewodnictwo nerwowo mięśniowe. W większych prowadzi do
zawrotów głowy i wywołuje palpitacje serca.
Olestra
Syntetyczny
tłuszcz, który dodawany do chipsów obniża ich kaloryczność. Uważa się, że
ogranicza on zdolność organizmu do przyjmowania witamin z owoców i warzyw.
Prowadzi do biegunek. Używa się go także jako lubrykant w produkcji kosmetyków.
Tłuszcze
trans
Tłuszcze
roślinne przetworzone w procesie uwodorniania, który wykorzystuje się na masową
skalę do produkcji margaryny, gdzie nienasycone tłuszcze roślinne, będące
cieczami, w temperaturze pokojowej przeprowadza się w tłuszcze nasycone.
Używane są jako tania alternatywa masła. Uzależniają, prowadzą do otyłości i
związanych z nią chorób jak cukrzyca, rak i miażdżyca.
Bromian
potasu
Zwiększa
objętość białej
mąki,
chleba i bułek. Choć szybko się rozkłada, jest rakotwórczy.
Azotan
sodu
Konserwuje
mięso. Sam w sobie jest nieszkodliwy, ale poprzez związki z innymi azotanami
może tworzyć rakotwórcze substancje. Te powstają zwykle w procesie smażenia. | JS
http://www.hotmoney.pl/artykul/raport-zobacz-czym-producenci-faszeruja-zywnosc-13206
| Piątek, 30.04.2010 00:00
CZYM PRODUCENCI FASZERUJĄ ŻYWNOŚĆ
Codziennie zjadamy substancje groźne dla naszego zdrowia.
Ocenia się, że każdy z nas nieświadomie zjada w ciągu roku około 1,5 kg
różnego rodzaju "smakołyków".
»
Zanim cokolwiek kupisz, posłuchaj eksperta (WIDEO) «
Niestety coraz częściej zdarza się, że normy są łamane. W pogoni za zyskiem
producenci nie wytwarzają żywność z zachowaniem wszystkich procedur
bezpieczeństwa.
» Ile jest mięsa w mięsie? Szynka może być groźna! (WIDEO) «
Konserwanty powodują groźne choroby
Zdaniem wielu uznanych specjalistów i lekarzy, sztuczne konserwanty mają
negatywny wpływ na nasze zdrowie. Przyczyniają się m.in. do alergii, posiadają
właściwości rakotwórcze, a także negatywnie wpływają na cały układ pokarmowy.
Co najgorsze, prowadzą do wzrostu ilości substancji toksycznych w ludzkim
organizmie. Konserwanty są szczególnie niebezpieczne dla osób przewlekle
chorych, kobiet w ciąży oraz małych dzieci.
Szacuje się, że tylko w 2007 roku wartość światowego rynku konserwantów
wyniosła ponad 680 mln dolarów, a ilościowo zużyto ok. 300 tys. ton różnego
rodzaju środków chemicznych.
» Uważaj, to spożywcze trucizny (WIDEO) «
Na te substancje lepiej uważaj! Lista konserwantów:
* E200 kwas sorbinowy [konserwant]
* E201 sorbinian sodu [konserwant]
* E202 sorbinian potasu [konserwant]
* E203 sorbinian wapnia [konserwant]
* E210 kwas benzoesowy [konserwant]
* E211 benzoesan sodu [konserwant]
* E212 benzoesan potasu [konserwant]
* E213 benzoesan wapnia [konserwant]
* E214 p-hydroksybenzoesan etylu
[konserwant]
* E215 etylo-p-hydroksybenzoesan
sodu [konserwant]
* E216 p-hydroskybenzoesan propylu
[konserwant]
* E217 propylo-p-hydroksybenzoesan
sodu [konserwant]
* E218 p-hydroksybenzoesan metylu
[konserwant]
* E219 metylo-p-hydroksybenzoesan
sodu [konserwant]
* E220 dwutlenek siarki [konserwant]
* E221 siarczyn sodowy [konserwant]
* E222 siarczyn sodowo-wodorowy [konserwant]
* E223 metadisiarczek sodu [konserwant]
* E224 metadisiarczek potasu [konserwant]
* E225 siarczek sodu [konserwant]
* E226 siarczek wapnia [konserwant]
* E227 siarczek wodorowo-wapniowy [konserwant]
* E228 siarczek wodorowo-potasowy [konserwant]
* E230 bifenyl [środek zestalający]
* E231 fenol ortofenylowy [środek zestalający]
* E232 fenol ortofenylowo-sodowy [konserwant]
* E233 tiabendazol [konserwant]
* E234 nizyna [konserwant]
* E235 natamycyna [konserwant]
* E236 kwas mrówkowy [konserwant]
* E237 mrówczan sodu [konserwant]
* E238 mrówczan potasu [konserwant]
* E239 heksamina [konserwant]
* E240 formaldehyd [konserwant]
* E242 pirowęglan dimetylu
[konserwant]
* E249 azotan(III) potasu
[konserwant]
* E250 azotan(III) sodu [konserwant]
* E251 azotan sodu [konserwant]
* E252 azotan potasu [konserwant]
* E260 kwas octowy [konserwant]
[regulator kwasowości]
* E261 octan potasu [konserwant] [regulator kwasowości]
* E262 octan sodu i wodorooctan sodu [konserwant]
* E263 octan wapnia [konserwant] [regulator kwasowości]
* E264 octan amonu [konserwant] [regulator kwasowości]
* E270 kwas mlekowy [konserwant] [regulator kwasowości]
* E280 kwas propionowy [konserwant]
* E281 propionian sodu [konserwant]
* E282 propionian wapnia [konserwant]
* E283 propionian potasu [konserwant]
* E284 kwas borowy [konserwant]
* E285 boraks [konserwant]
* E290 dwutlenek węgla
» Zobacz, w których produktach znajdziesz te konserwanty «
Krzysztof Zacharuk
krzysztof.zacharuk@hotmoney.pl
www.o2.pl / www.sfora.pl | Środa [19.05.2010, 17:54]
UWAŻAJ NA JEDZENIE Z PUSZKI. TO STRASZNA TRUCIZNA
Co odkryto w konserwach.
Ponad 90 proc. konserw sprzedawanych w Stanach Zjednoczonych zawiera
bisfenol A - sztuczną substancję bardzo niebezpieczną dla zdrowia.
Lekarze ostrzegają, że wywołuje ona m.in. choroby serca, raka piersi,
zaburza gospodarkę hormonalną i rozwój mózgu - alarmuje chemicalwatch.com.
Bisfenol A odkryto w puszkach rybnych, z owocami i warzywami, daniami z
fasoli, zupami, przetworami z pomidorów oraz napojami gazowanymi. Substancja
znalazła się w metalu, z którego wykonano konserwy.
Do tej pory sądziliśmy, że bisfenol A zawierają przede wszystkim opakowania
i produkty z plastiku. Nasze ustalenia pokazują, że również producenci konserw
narażają zdrowie konsumentów - mówi Mike Schade z Center for Health,
Environment & Justice w Nowym Jorku, które zleciło badanie.
W laboratorium sprawdzono 50 różnych konserw kupionych w 19 stanach USA
oraz w Ontario w Kanadzie. | AJ
www.eioba.pl
CZY
WIESZ, CO JESZ - Wojciech Staszewski - BAMBUS W SZYNCE
Rozmowa
z MARKIEM SZCZYGIELSKIM, kujawsko-pomorskim inspektorem jakości towarów
rolno-spożywczych
Jakie rekordowe fałszerstwa pan znalazł?
- Pasztet z bażanta. W składzie jest:
mięso wieprzowe, mięso z bażanta nie mniej niż 15 proc., wątróbki wieprzowe,
mleko, jaja, sól. Ewidentnie wieprzowy pasztet z dodatkiem mięsa bażanta.
Przegięcie.
Albo znaleźliśmy raz pasztet z zająca, w
słoiku. Zająca była śladowa ilość, więc zakwestionowaliśmy nazwę. Ale producent
pokonał nas inwencją, bo poszukał technologa żywności o nazwisku Zając, który
stwierdził, że opracował recepturę, nie wstydzi jej się, więc chce nazwać
pasztet swoim nazwiskiem. I dalej produkowano pasztet Zająca, dużą literą.
Udało nam się za to przekonać producenta
parówek z 6-procentowym dodatkiem mięsa cielęcego, żeby zmienił nazwę. Zgodził
się po długiej dyskusji, produkuje teraz parówki z cielęciną i równie dobrze mu
się sprzedają. To dobre parówki.
Co
najobrzydliwszego pan widział w pracy?
- U dużego producenta wędlin znaleźliśmy w
zeszłym roku kontener z mięsem bez mała chodzącym. Zapach miało tak odrażający,
że inspektorzy niemal wymiotowali. To było przygotowane do wrzucenia w wędlinę
przeznaczoną dla wojska. Wojsko niby wszystko zje. Ale żołnierze się skarżyli
na jakość wędlin i jednostka poprosiła mnie o skontrolowanie dostawcy.
Bywa, że inny produkt się przygotowuje,
żeby wygrać przetarg, a inny później. Bo producent robi wszystko, żeby obniżyć
koszty. Albo: wędlina wygrywa konkurs, dostaje medal. W sklepie jest o tym
informacja, ale to już nie jest ta sama wędlina.
- A ja na półce widziałem syrop malinowy
zagęszczany zrobiony z aronii. Producent wyjaśniał, że syrop zrobiony z malin
brązowieje, więc stosują aronię. To jest zafałszowanie produktu. Jak ktoś chce
kupować sok z aronii, bardzo zdrowej, to niech będzie napisane, że jest z
aronii. Gdyby producent był na naszym terenie, zaraz byśmy tam pojechali.
Co
jeszcze?
- Dużo nieprawidłowości widzimy przy
sprzedaży ryb mrożonych w tzw. glazurze. To jest sprzedaż wody za wysoką cenę.
Glazury może być nawet 50 proc. Mistrzowie potrafią ją tak nałożyć, że ryba
wygląda jak ryba, a produkt składa się w połowie z wody.
To
zgodne z prawem?
- Zgodne, o ile jest podana zawartość
glazury. Ale jak pan pójdzie do supermarketu i będzie kupował rybę z lady
chłodniczej, to takiej informacji pan nie znajdzie. Rzuca pan w domu kilo ryby
na patelnię, zostaje pół kilograma. Jak zaczęliśmy na to zwracać uwagę, zaczęto
zmniejszać ilość glazury, jednocześnie pompując wodę do wnętrza ryby. Są takie
urządzenia, gęsto umieszczone tysiąc igieł - wstrzykuje się wodę z
polifosforanami, które ją utrzymują, żeby nie wypływała. Polifosforanów może
być do 0,5 proc., a potrafią związać wielokrotność swojej masy.
A
gdyby było ich więcej?
- Większa ilość może być szkodliwa.
Polifosforany w nadmiarze powodują zaburzenia przemiany materii, rozregulowują
gospodarkę wapniem.
Będziemy teraz sprawdzać, czy zawartość
polifosforanów nie jest przekroczona. To wieczna wojna, jak z dopingiem w
sporcie.
Z
wędlinami się robi tak samo?
- Tak, z tym że sposobów na sprzedaż wody
jest tu znacznie więcej: dodaje się karagen, skrobię modyfikowaną, błonnik.
Ostatnio modny jest błonnik z bambusa. Bardzo delikatny, ma trudno wyczuwalne
włókna, nie ma wrażenia szorstkości przy jedzeniu. To tzw. wędliny
wysokowydajne.
Bambus
w szynce też jest zgodny z prawem?
- Tak, bo w wędlinach panuje
wolnoamerykanka. Producent nie jest zobowiązany do utrzymywania żadnych
standardów, chyba że coś zadeklaruje. Może zadeklarować, że wędlina zawiera do
70 proc. wody. I my mamy prawo tylko sprawdzić, czy nie przekroczył 70 proc.
wody.
Informacji
o tym i tak nie ma.
- Największy problem jest z produktami,
które w opakowaniach zbiorczych trafiają do sklepu i są rozpakowywane przed
wyłożeniem na ladę. Cały czas wnioskujemy, żeby umieszczać obok informacje: kto
to wyprodukował, jaki jest skład.
Ale
sprzedawcy nie umieszczają. I nikt się nie będzie pytał, bo nie ma czasu, bo
stoi kolejka.
- Ja pytam, np. ekspedientkę w stoisku
rybnym: skąd jest ta panga? Ona, że z Koszalina. Jak to z Koszalina, jak w
Koszalinie pangi nie żyją? No to z morza. Jakiego? Z Bałtyku.
Kompletnie nie wie, że ta panga pochodzi z
Wietnamu, ze sztucznej hodowli w delcie Mekongu. A delta Mekongu jest ściekiem.
I nie wiem, jaka tam jest kontrola jakości mięsa. Wolę zjeść rybę z dolnej
Wisły, która stała się rzeką stosunkowo czystą, powracają tu zapomniane gatunki
jak certa albo łosoś wiślany.
Co
pan robi z tymi wywieszkami, których nie ma?
- To domena Inspekcji Handlowej, my
kontrolujemy producentów. Opinia publiczna powinna w tej sprawie wywierać
presję na prawodawców. Przepisy powinny dać równowagę sprzedawcy i
konsumentowi.
Słyszałem,
że łatwo oszukiwać na maśle.
-
Pan spojrzy na opakowanie: Krówka Masłówka - jest krowa, jest masło na
drewnianej łopatce, nazwy witamin A, D, E, kierzanka, czyli dawne urządzenie do
produkcji masła. A to nie masło, tylko miks tłuszczowy zawierający 7 proc.
masła. Czyli oszustwo.
Krowa
na miksie jest zgodna z prawem?
- To rzecz dyskusyjna, bo oznakowanie jest
niby poprawne, ale oszustwo widać gołym okiem. Wiele miesięcy upłynie, zanim
uzyskamy zgodę wszystkich inspektorów i Ministerstwa Rolnictwa, że jest to
„wprowadzanie konsumenta w błąd szatą graficzną".
Pan spojrzy dalej: Osełka Śmietankowa, to
nam się od razu kojarzy z masłem. A to miks tłuszczowy zawierający 6,5 proc.
tłuszczu mlecznego. Do tego sól, regulator kwasowości w postaci kwasu
mlekowego, emulgator, przeciwutleniacz w postaci sorbinianu sodu, aromat,
barwnik. Czyli chemia z dodatkiem masła.
Starsze osoby pamiętają charakterystyczny
rysunek krowy na maśle śmietankowym. Nasz mózg od razu koduje: to jest masło.
Tu mam mistrzostwo Polski: Masło Ekstra, złote opakowanie z krówką i dzieżką do
śmietanki. Producent deklaruje 82 proc. tłuszczu mlecznego, a tam jest 72 proc.
tłuszczów obcych!
Moi inspektorzy zobaczyli to w sklepie,
cena była podejrzanie niska, mówią: szefie, to nie jest masło. Poznali po
zapachu, konsystencji, charakterystycznie się ugniatało. Masło się ugniata w
sposób ciągły, a to - w przerywany, trzaska pod palcami.
Co
jest w tym „maśle"?
- Tani olej palmowy najgorszej jakości,
zwany oleiną. Żółta maź. On jest przewidziany do celów technicznych, produkcji
smarów. Żeby go związać, dodaje się utwardzacze chemiczne albo tłuszcze o
gęstszej konsystencji, np. łój wołowy. Łój utrudnia nam wykrycie fałszerstwa,
bo profil rozkładu kwasów tłuszczowych podczas analizy robi się podobny do
profilu masła. Czasem dodaje się też sadło, tłuszcz okołojelitowy z uboju świń.
Kto
to wyprodukował?
- Tego nie mogę podać. Bo to
stwierdziliśmy przed wejściem w życie zmiany ustawy o jakości produktów
rolno-spożywczych. A ja już raz wyleciałem z pracy za ujawnienie takiej
informacji.
Jak
to?
- W 2002 roku pracowałem w Inspekcji Skupu
i Przetwórstwa Artykułów Rolnych. W zbożu sprowadzonym z Niemiec znalazłem
nitrofen. To środek chwastobójczy, który okazał się rakotwórczy i został
wycofany z użycia. W Niemczech to zboże przechowywano w magazynie, w którym
wcześniej był nitrofen. Niemcy się dość tanio tego zboża pozbyli, 3 tys. ton
trafiło do Bydgoszczy. Minister niemieckiego landu zawiadomił o tym Polskę,
przeprowadziłem kontrolę, stwierdziłem w zbożu nitrofen, wyniki potwierdziło
jeszcze badanie sanepidu. Po czym zostałem odwołany przez wojewodę.
Bo?
- Bo informacja przeciekła do prasy. Wcale
się tym nie zmartwiłem, bo uważam, że skoro jest możliwość skażenia pieczywa
nitrofenem, społeczeństwu należy się informacja. Myślałem potem: po co my
produkujemy te protokoły? Dla kogo my działamy - dla władzy czy dla
społeczeństwa? Dlatego po powołaniu na obecne stanowisko inspektora jakości
towarów rolno-spożywczych bez ogródek ujawniałem informacje.
Jak?
Przecież nie mógł pan podawać nazwy producenta?
- Mówiłem: duży producent towaru takiego z
powiatu takiego i wszyscy wiedzieli, o kogo chodzi. On mi groził procesem, że
mnie oskarży, bo rnu spadły obroty. A ja wtedy: że proszę bardzo, chętnie się
zjawię w sądzie, niech sąd rozstrzygnie, kto narusza prawo.
Wolno
panu było czy nie?
- Interpretacja Głównego Inspektoratu
była, że nie wolno. Ja to interpretowałem, że można, bo to informacja
publiczna. Nie jestem prywatną instytucją, tylko jednostką publiczną. Za pieniądze
podatników sprawdzam jakość żywności, więc dlaczego podatnicy nie mieliby się
dowiedzieć o efektach mojej pracy? Producent boi się bardzo wysokiej kary
pieniężnej. A jeszcze bardziej przedostania się tej informacji do mediów.
Przekonywałem urzędników, posłów, żeby można było ujawniać nazwy producentów
fałszujących towar. W końcu urzędnicy też nie chcą jeść dziwnych rzeczy. I
obowiązująca od grudnia zmieniona ustawa pozwala nam ujawniać fałszerzy.
Przeprowadziliście
już kontrole na nowych zasadach?
- Na początku stycznia cztery. Dwie
piekarnie i dwóch producentów serów dojrzewających. Stwierdziliśmy trochę
nieprawidłowości, ale nie było żadnego zafałszowania. Na szczęście, bo moim
celem nie jest łapanie fałszerzy, tylko żeby była dobra żywność.
Jakie
to były nieprawidłowości?
- W mleczarniach stwierdziliśmy nieznaczne
nieprawidłowości, będę tu łagodny, bo one wynikają z tradycyjnego sposobu
produkcji serów, co jest dla mnie zaletą. Chodzi o kształt oczek i
równomierność ich rozmieszczenia - było za dużo oczek o nieregularnym
kształcie. Dla mnie to dowód na tradycyjny sposób dojrzewania sera. Bo bardzo
regularne oczka uzyskuje się w sposób sztuczny. Do masy serowej dodaje się
kryształki laktozy, czyli cukru mlekowego. Jak się ją dobrze wymiesza, są równo
rozmieszczone. Bakterie kwasu mlekowego żywią się tą laktozą, powstaje bąbelek,
czyli oczko. Oczkowanie jest idealne, ale uzyskane w sposób sztuczny.
Czyli
przepis jest bez sensu.
- Nie do końca. Bo nierównomierne
oczkowanie wynika z błędów technologicznych. Zbyt wysokiej temperatury albo
zbytniego przyciśnięcia sera. Wydam decyzję o konieczności usunięcia tych wad
na przyszłość.
A
piekarnie? Dlaczego akurat te?
- Dostaliśmy informację, że w jednej z
sieci jest chleb karmelowy z tej piekarni. Okazało się, że to sieć go tak
nazwała, a chleb nie był z dodatkiem zabronionego karmelu, tylko z
zaciemniaczem.
Co
to jest zaciemniacz?
- Chleb - poza chlebem słodowym - nie może
zawierać barwnika. Od kiedy nastała moda na ciemne pieczywo, zamiast zdrowej
mąki razowej do tańszej białej mąki dodaje się barwnika, np. karmelu. Przepisy
słabo nadążają za kreatywnością przedsiębiorców, bo jak zaczęliśmy wycofywać z
obrotu chleby, które zawierały karmel, to zaczęto zaciemniać pieczywo
koncentratem słodu. A to nie barwnik, tylko zaciemniacz. Przepis mówi tylko o
barwnikach, nie możemy uzyskać jednoznacznej interpretacji, czy zaciemniacz w
funkcji barwnika też jest zakazany. Chociaż to jawne oszukaństwo.
A
druga piekarnia?
- Podczas kontroli pół roku temu
stwierdziliśmy dużo uchybień w oznakowaniu i chcieliśmy sprawdzić, czy zostały
usunięte. Np. nieprawidłowa kolejność użytych mąk. Najpierw była żytnia, a
potem pszenna - bo klient obecnie woli mąkę żytnią. A zasada jest taka, że
składniki trzeba wymieniać według ich masy w produkcie. W recepturze było
odwrotnie - więcej mąki pszennej, bo jest tańsza od żytniej.
Znaleźliśmy tam też wyrób „pieczywo
tradycyjne". Producent dodaje do niego polepszaczy, czego nie uwzględnił
na etykiecie, więc będzie za to ukarany mandatem (maksymalnie 500 zł) za tzw.
złe oznaczenie produktu.
Czepiacie
się.
- Nie, bo to ważne pytanie: czy pieczywo
tradycyjne może być z polepszaczem? Moim zdaniem nie. W Polsce funkcjonuje
lista produktów tradycyjnych, wiele produktów ubiega się o wpis na tę listę i
trzeba udowodnić, że są one produkowane tradycyjnie. Jeśli taką samą nazwę
mógłby otrzymać produkt wytwarzany konwencjonalnie, to jaki byłby sens tej
listy?
Moi koledzy niedawno walczyli z firmą,
która produkowała ekojaja. Firma się broniła, że zarejestrowała taką nazwę
jeszcze przed wejściem do Unii. Sąd przyznał nam rację, że jak coś się nazywa
eko - albo bio, albo organie - to musi mieć certyfikat.
Kto
wydaje takie certyfikaty?
- Specjalne jednostki certyfikujące. To
firmy zarejestrowane w Ministerstwie Rolnictwa i nadzorowane przez głównego
inspektora jakości towarów rolno-spożywczych.
Czy
producenci dają się kontrolować?
- Różnie. Producent potrafi się gwałtownie
rozchorować. Twierdzi, że jest chory, a zwolnienie ma w domu. Wychodzi, jedzie
do znajomego lekarza i koniec. Albo: portier dzwoni do sekretariatu, że jest
kontrola, a właściciel wymyka się bocznym wyjściem. A inspektor musi
przedstawić zlecenie, w którym jest cel i zakres kontroli, kierownikowi zakładu
lub osobie przez niego upoważnionej. Na szczęście nowelizacja mówi: kto
uniemożliwia organowi inspekcji podjęcie kontroli, podlega karze do wysokości
20-krotnego przeciętnego wynagrodzenia miesięcznego. To dziś 60 tysięcy
złotych.
Nadal
mu pan nic nie udowodni, bo będzie miał zwolnienie.
- Mogę poprosić ZUS o sprawdzenie, kto i o
której godzinie wystawił zwolnienie. Lekarz, jak go ZUS zaczyna wypytywać, to
też pomyśli, zanim będzie dobrym wujkiem dla swojego kolegi. Teraz na
producentów padł blady strach. Zapraszali mnie na spotkania grup producenckich,
żeby dowiedzieć się, co im grozi.
Propozycja
największej łapówki, jaką pan otrzymał?
- Samochód terenowy. To było jeszcze w
Inspekcji Skupu i Przetwórstwa Artykułów Rolnych - trafiliśmy na puste
magazyny, w których powinno być zboże z rezerw Agencji Rynku Rolnego.
A w
Inspekcji Rolno-Spożywczej?
- Niedawno był przedsiębiorca, który
zaliczył wpadkę z masłem - przyjechał tu i chciał koniecznie ze mną rozmawiać w
cztery oczy. Specjalnie poprosiłem moją zastępczynię i kierownika działu
kontroli. Był bardzo niezadowolony, okazało się, że nie ma żadnej sprawy.
Zwlekał z wyjściem i mówi: „Ja bym był bardzo zadowolony, gdyby mnie pan
odwiedził, ale sam". Powiedziałem mu, że nie ma takiej potrzeby, bo go moi
inspektorzy odwiedzają.
Co
mu groziło? Mandat 500 złotych?
- Przekazałem urzędowi skarbowemu wniosek
o naliczenie „kwoty nienależnej i dodatkowej" z powodu „pogorszenia
jakości produktu". Uważam, że jeżeli coś nie jest masłem, bo zawiera
choćby 5 proc. tłuszczów niemlecznych, to stopień pogorszenia jest 100 proc.
Więc napisałem do naczelnika, że on powinien zwrócić 100 proc. nienależnej
kwoty, a urząd skarbowy dodaje od siebie jeszcze 50 proc. Czyli 150 proc.
wartości sprzedanego towaru wpłaca na konto urzędu skarbowego.
Jaka
to była suma?
- Jakieś 200 tys. zł. A obowiązująca od
grudnia nowa ustawa o jakości artykułów rolno-spożywczych daje nam
niewiarygodnie ostre narzędzie. Możliwość nałożenia na fałszerza kary od
tysiąca złotych do 10 proc. obrotu. Ta maksymalna kara to śmierć firmy.
Jaką
sumą mógłby pan teraz ukarać tego przedsiębiorcę?
- Co najmniej 4 mln zł.
Wymierzając karę, muszę uwzględnić pięć
elementów. Stopień szkodliwości czynu. Stopień zawinienia (zaniedbanie, niedopatrzenie
lub wina umyślna). Zakres naruszenia, czyli w jakim stopniu produkt został
zafałszowany. Dotychczasowa działalność podmiotu na rynku (czy były skargi, czy
inne instytucje go już kiedyś przyłapały). Oraz wielkość obrotów, czy ten
proceder był na dużą skalę.
Gdzie
pan robi zakupy?
- Chleb kupuję w dwóch małych piekarniach,
jedną mam koło pracy. To dobry chleb mieszany, nazywa się Wiejski. Ale czysty
żytni chleb na zakwasie kupuję w piekarni, do której muszę podjechać. To mała
piekarnia, sprzeda wszystko, co wypiecze.
Chleba z supermarketu unikam. A jeśli już
muszę, to patrzę, kto jest producentem, bo wiem, kto uczciwie robi pieczywo.
W supermarkecie chętnie kupuję masło od
producenta z naszego terenu, które ma umiarkowaną cenę i świetną jakość.
Większość tej produkcji trafia do Niemiec, oni badają je bardzo dokładnie, na
parametry, których się u nas nie bada, np. wielkość kropel wody w maśle.
Dobry
produkt nie musi być najdroższy?
- Nie musi. Cena zależy też bardzo od
systemu dystrybucji. Jeśli kanał dystrybucji jest krótki, jak choćby w
piekarni, o której opowiadałem, to cena będzie niższa niż w supermarkecie.
Jest dobre masło z importu, 5 zł za
kostkę. Ale nasze za 3 zł w niczym mu nie ustępuje.
Inspektorzy
chodzą do supermarketu?
- Na służbowe wycieczki. Korzystamy z
informacji od konsumentów (około 10 miesięcznie), od innych instytucji (głównie
z Inspekcji Handlowej, która kontroluje sklepy - ok. 20 miesięcznie). Ale też
patrzymy na superpromocje. Np. masła za 1,50 zł nie da się wyprodukować, same
surowce kosztują więcej. W analizie często wychodzi, że te towary są
zafałszowane.
Inspektorzy są po szkoleniach na
rozróżnianie smaków i zapachów. Osoba nadużywająca alkoholu, paląca tytoń,
pijąca mocną kawę ma te zmysły przytępione.
To
inspektor musi być jak harcerz.
- Tak. Smak słodki, gorzki, słony i kwaśny
znamy wszyscy. Słony jak sól, kwaśny jak ocet, słodki jak cukier, gorzki jak
skórka grejpfruta. Ale smaku urnami (to piąty smak obok słodkiego, słonego,
kwaśnego i gorzkiego) się nie opisze. Tak smakuje glutaminian sodu w czystej
postaci.
Inspektorzy na szkoleniu dostają próbki
smaków w ampułkach i muszą je określić. W czystej postaci to łatwe. Ale
trudniej rozpoznać smak słodko-kwaśny i określić, jaka jest przewaga.
Zapachy? Daleko nam do psa. Ale człowiek
ma tak rozwinięty węch, że może rozpoznać np. zapach prawdziwego masła. A w
maśle zafałszowanym wychwycić zapach margaryny albo oleju.
Plus kolor, jednorodność, a przede
wszystkim tekstura - wrażenie w dotyku.
W supermarketach sprawdzamy zgodność
warzyw i owoców z unijną normą jakości. Wielkość, uszkodzenia, choroby, ślady
zepsucia, obecność szkodników - parametry precyzyjnie opisane w normach.
Krzywiznę
banana też badacie?
- Nie, to mit. W bananie badamy wielkość,
barwę skórki, obecność szkodników. Stopień dojrzałości, bo znajdujemy niezbyt
dojrzałe banany.
Banany zrywa się całkiem niedojrzałe,
przyjeżdżają do Polski, trafiają do dojrzewalni bananów. Tam im się trochę
pomaga, jest taki gaz nieszkodliwy, etylen, który przyspiesza dojrzewanie.
Owoce dojrzewające wydzielają go w sposób naturalny.
Czasami się zdarzają błędy, że jakieś
warzywo udaje inne. Wątpię, czy odróżniłby pan korzeń pasternaku od korzenia
pietruszki. A pasternak jest tańszy, więc czasem się go podkłada.
Albo weźmy ziemniaki. Są okresowe mody na
odmiany ziemniaka. Parę lat temu wszyscy chcieli kupić odmianę bryza. W
supermarkecie wszystkie ziemniaki miały napisane, że to bryza. A myśmy
widzieli, że barwa miąższu, kształt bulwy, głębokość i rozmieszczenie oczek są
różne.
W sklepie możemy też powąchać wędliny. Nos
inspektora potrafi spod aromatów dodawanych do mięsa poczuć jego prawdziwy
zapach. Np. aromat dymu wędzarniczego. Dzisiaj wędlin się nie wędzi nad
ogniskiem, aromat się kupuje w puszce. Wkłada się je do urządzenia do
generowania dymu i ono nadmuchuje aromat na mięso.
Czasem aromat dodaje się do wędliny
podczas produkcji. Ma wtedy smak wędliny wędzonej, chociaż nie była wędzona.
Zabija
pan we mnie nadzieję, że jedzenie produkują rolnicy, a nie chemicy.
- Wędzenie to metoda utrwalania, od wieków
to robiono. Tyle że dym nie pochodzi dziś z paleniska. Ten aromat przykrywa też
czasem zapach psucia się wędliny. Sprawdzamy wtedy, kto jest producentem.
Patrzymy, czy w magazynie surowców producenta nie ma nadpsutego mięsa.
Polskim
przedsiębiorcom nie zależy na budowaniu marki?
- Uczciwym zależy. Dlatego, żeby im pomóc,
będziemy teraz ujawniać nieuczciwych.
Czego
pan nie je?
- Nie jestem wybredny. Chociaż nie jadam
salami produkowanego w Polsce, bo kojarzy mi się z ogłoszeniami w prasie o
zakupie zwierząt wybrakowanych, uszkodzonych, czyli krótko mówiąc padliny.
Gdzie ona trafia? Może na karmę dla psów, a może do produkcji wędlin. Znajomi
fachowcy od przetwórstwa mięsa mówią, że najłatwiej zrobić salami ze starej
maciory, starej krowy. Jeśli już jem wędliny, to raczej z małych masarni, które
robią je metodami tradycyjnymi. Raczej wybieram wędzonki - polędwicę, ogonówkę
- żeby widzieć, co jem. Unikam jaj z ferm, wolę takie od sąsiada po drugiej
stronie Wisły, który hoduje kury w systemie wolnowybiegowym, nie karmiąc ich
paszami, tylko zbożem.
Kiedy
pojawi się żywność dobrej jakości w normalnej cenie?
- To pytanie: kiedy będzie lepiej. Lepiej
już było.
Dojrzejemy do zapotrzebowania na zdrową
żywność. Tylko ona nie może być drastycznie droższa. Ale w miarę rozwoju naszej
zamożności nie zaczynamy jeść więcej, tylko lepiej. Łatwo się to mówi, mając
określone dochody. Wiem, że matce na zasiłku z kilkorgiem dzieci jest trudniej,
od tego jest inspekcja, żeby dbała o jakość towarów na niższych półkach.
Najpierw musimy upowszechnić małe
przetwórstwo. Myśmy, wstępując do Unii pod hasłem, że prawo unijne wymaga,
zniszczyli małe przetwórstwo rolnicze. Na Zachodzie to funkcjonuje, bo w
preambule napisano, że ogólne przepisy nie dotyczą małych wytwórni, gdzie jest
kontakt producenta z konsumentem. Gdy producent jest znany konsumentowi i swoją
twarzą, swoją osobą gwarantuje jakość towaru. Kiedy nie muszę czytać, kto
wyprodukował, bo wiem, kto. Nie muszę czytać, czy ma system HACCP bo widzę, czy
on ma czysto.
Urzędnicy bezrefleksyjnie potraktowali
przepisy. Rozumiem postawę urzędnika, że on woli zamknąć zakład, niż
zaryzykować masowe zatrucie pokarmowe. Ale skoro przez 40 lat nie było
zatrucia, to dlaczego miałoby się zdarzyć teraz?
Byłem na wyjeździe studyjnym w Niemczech -
Polacy się za głowę łapali, że te ich małe zakłady trzeba pozamykać. A oni
pytali: dlaczego? Mój dziad ten zakład prowadził, mój ojciec, teraz ja go
prowadzę. Polacy: że brak rozdziału strefy brudnej od czystej. Oni: ja jednego
dnia robię ubój, sprzątamy, myjemy, następnego dnia rozbiór, sprzątamy, myjemy,
i trzeciego dnia robię przetwory. To tak się da? Tak, przecież strefy mogą być
rozdzielone nie tylko w miejscu, ale także w czasie.
Oscypek uzyskał jako pierwszy odstępstwo,
bo nie da się go zrobić z pasteryzowanego mleka. Ale już ser koryciński długo
walczył o to zezwolenie. A po co mamy zabijać bakterie w mleku, a potem je
sztucznie wprowadzać?
Czyli:
zabierzmy produkcję żywności chemikom i oddajmy ją rolnikom.
- Tak. Jest też kwestia smaków z
dzieciństwa.
Do dziś pamiętam, jak jeździliśmy z
kuzynem na wieś do babci, która w parniku szykowała ziemniaki dla świń, a myśmy
je podkradali - gorące, parzyły w palce - obieraliśmy i jedliśmy.
To było biedne gospodarstwo, często się
jadło ziemniaki z zsiadłym mlekiem. Dziś dietetycy mówią, że to jedno z
najlepszych połączeń produktu skrobiowego z białkowym, należy tak jeść.
Z przerażeniem patrzę na dzisiejszą
młodzież. Oni nie będą mieli wykształconych takich ścieżek pamięci. Jakie smaki
z dzieciństwa zapamiętają? Chipsy i batoniki?
Rozmawiał: WOJCIECH STASZEWSKI
ANGORA
nr 9, marzec 2009
Artykuł opublikowany za zgodą Angory
Autor:
Wojciech Staszewski
Dodał
do zasobów: konradkostka
www.o2.pl | 2009-06-09
CZY
"ZDROWA ŻYWNOŚĆ" JEST NAPRAWDĘ ZDROWA?
Dziś
już nie pojawiają się takie kurioza jak informacja o producencie ekologicznych
płatków owsianych, który swoje produkty obsuszał nad oparami benzyny. Nie
oznacza to jednak, że produkty z etykietą "zdrowa żywność", które
kupujemy w sklepach, nie mogą nas wpędzić w chorobę, a przynajmniej popsuć
naszego samopoczucia.
Odchudzanie
na śniadanie
Najwięcej
"zdrowotnych" cech mają zwykle preparaty i produkty służące walce z
nadwagą. Odchudzanie nie może bowiem odbywać się tak jak za dawnych czasów, nie
może polegać na piciu octu z rana. Odchudzanie to walka z kaloriami, tłuszczem
i węglowodanami. Można oczywiście po prostu odstawić cukier i tłuszcz, ale to
by było zbyt proste i odebrałoby naszemu odchudzaniu malownicze rysy.
Odchudzając się, pochłaniamy więc "zdrowe" produkty nie zawierające
sacharozy, tylko fruktozę, czyli cukier gronowy. Jest to taki sam cukier prosty
jak sacharoza, który także może powodować nadwagę. Nie ma różnicy, czy opychamy
się cukrem w kostkach, czy słodzikami na bazie fruktozy. Do tego jeszcze,
odchudzając się, mamy zwyczaj pożerać różne "zdrowe" batoniki, które
zawierają tłuszcze i cukry oraz kwasy nasycone. Cukier występuje w nich
najczęściej w postaci syropu kukurydzianego i jest tak samo niebezpieczny dla
sylwetki jak ten, który wsypuje się do herbaty.
Zdrowe
jedzenie to takie, które nie zostało przetworzone; warto o tym pamiętać. Jeśli
zjadamy jabłko lub koszyczek malin i popijamy miętą, to mamy pewność, że to, co
wprowadziliśmy do organizmy, rzeczywiście było zdrowe i naturalne.
"Naturalny" to jedno ze słów kluczy, którym posługują się producenci
żywności. Jeśli coś jest naturalne, to musi być też zdrowe. Kiedy wstępujemy do
jakiegoś fast foodu, gdzie serwują nam poskręcane krowie ścięgna w formie
okrągłych kotlecików, także napotykamy produkty naturalne: są to przeważnie
sałatki i różne dodatki do mięs. Nie mają one jednak nic wspólnego z
naturalnością, ponieważ wsypano do nich różne polepszacze smaku, słodziki i
barwniki mające nadać im świeży wygląd. Jeśli je zjemy, na pewno nie staniemy
się zdrowsi, a bywa, że uzależnimy się od tego koszmarnie niezdrowego jedzenia.
Częste
picie skraca życie
W
zdrowej diecie nie może zabraknąć soków owocowych, które przecież nie dość, że
są pyszne, to zawierają jeszcze witaminy. Spróbujcie jednak rozejrzeć się na
półkach w sklepie i znaleźć tam prawdziwy sok owocowy w kartonie. Nie ma. Po
prostu nie ma już prawdziwych soków z wyjątkiem soku z jabłek. Wszystko inne to
płyny, którym nadano szumną nazwę nektaru. Nektary owe, jak również soki, które
sprzedaje się w butelkach z napisem "przysmak babuni" albo podobnym,
zawierają nieprawdopodobne rzeczy, najczęściej oczywiście duże ilości cukru w
postaci rozcieńczonych syropów. Picie tego napoju nie zastąpi nam żywych i
prawdziwych owoców.
Ludzie
poszukujący zdrowia na półkach supermarketów napotykają tam różne napoje z
etykietą "light". To bardzo kuszące produkty. Sprzedają one
złudzenie, że można wychłeptać ulubione kolorowe świństwo, a jednocześnie być
przez to zdrowym i nie rujnować sobie organizmu. Takie myślenie to grube
nieporozumienie. Otóż w większości takich produktów znajduje się sód. Nikt
głośno nie powie, jaki wpływ ma sód na nasz organizm, ale wiadomo, że powoduje
on nadciśnienie. To wystarczy, by nie sięgać po te produkty i zacząć pić zwykłą
wodę po prostu. Jeśli ktoś jednak uważa, że to za mało przekonujące, może kupić
sobie butelkę coca-coli light i wrzucić do niej jedną pastylkę mentosa. To, co
zobaczy, ostatecznie przekona go, że nie należy "zadawać" się z
"lajtami". Eksperyment ten należy jednak przeprowadzać w oddaleniu od
cennych przedmiotów, ludzi i samochodów.
Producenci
są zajęci
Co
jakiś czas Państwowa Inspekcja Handlowa (PIH) przeprowadza kontrole w
gospodarstwach rolnych produkujących tak zwaną zdrową żywność lub żywność
naturalną. Chodzi z grubsza o to, żeby warzywa i zboża tam hodowane nie
wzrastały intensywnie na skutek użycia nawozów sztucznych lub środków ochrony
rośli. W wielu gospodarstwach takie kontrole przebiegają bez żadnych zakłóceń.
Jednak spora część producentów żywności określanej przymiotnikiem
"zdrowa" nie przejmuje się jej ekologiczną uprawą. Na opakowaniach
może sobie być napis, że fasolka pochodzi z ekologicznego gospodarstwa, a w
rzeczywistości i tam będzie nafaszerowana nawozami i opryskana środkiem
przeciwko robactwu, tak jak wszystkie inne fasolki dostępne na rynku.
Kontrolerzy wykrywają te nadużycia, opisują je w raportach, wlepiają kary i
jadą dalej. Producent zaś robi to samo, co do tej pory, bo wyprodukowanie
żywności rzeczywiście "czystej", nie skażonej środkami ochrony
roślin, jest niezwykle trudne i kosztowne. Zawsze trzeba czymś te warzywa popryskać,
bo inaczej zeżrą je gąsienice. To łatwiejsze i tańsze niż zabawa w ekologiczną
hodowlę. Przecież i tak nikt nie pozna, czy zjada pryskaną czy naturalną
sałatę. To jest dominujący trend myślenia wielu producentów ekologicznej
żywności i, nie ukrywajmy tego, konsument, czyli każdy z nas, daje się na to
nabrać, bo zwyczajnie nie ma innego wyjścia.
Informacja
jest najważniejsza
Najważniejsze
w całym tym zamieszaniu dotyczącym zdrowej żywności jest umieszczanie bądź
nieumieszczanie na etykiecie produktu danych o jego składzie, atestach, które
przeszedł, i ewentualnych zagrożeniach, jakie może spowodować u niektórych
ludzi dotkniętych na przykład podwyższonym ciśnieniem lub uczulonych na jakieś
substancje. Jeśli nie ma informacji, nie może być mowy o świadomym wyborze.
Jeśli informacja jest fałszywa, to jest to po prostu kryminał. Choć może być i
tak, że na całkowicie niezdrowym i nienaturalnym produkcie znajduje się
informacja, że jest on w 100 procentach naturalny. Treści takie znajdziemy na
opakowaniach amerykańskich kurczaków wyhodowanych na sterydach i
nafaszerowanych chemią. Zawierają one 100 procent naturalnych składników.
Pochodzą wszak owe składniki z natury, tak jak dwutlenek węgla, amoniak i
siarka. Nie ma się więc co dziwić informacji na opakowaniu i nie należy domagać
się jej sprostowania.
Oczywiste
jest, że zamieszczanie na żywności, także tej "zdrowej", wszystkich
informacji mogących wpłynąć na decyzję klienta o zakupie produktu nie leży w
interesie producenta i całego wianuszka pośredników, którzy zarabiają na
dystrybucji tej żywności. Stąd etykiety, porażające profesjonalizmem i
fachowością użytych na nich sformułowań, w wielu wypadkach nie mówią
wszystkiego.
Idealnie
byłoby, gdyby ktoś, kto jest amatorem naturalnej żywności i nie wyobraża sobie,
że można jeść coś innego, mógł tę żywność sam wyprodukować, sam przechować i
sam skonsumować. Nie każdy jednak ma kawałek działki, a jeśli nawet ma, to
krótkotrwała praca w ogrodzie mogłaby negatywnie wpłynąć na jego decyzje
odnośnie do odżywiania. Miast pielić grządki w palącym, czerwcowym słońcu,
pognałby nasz bohater do najbliższego sklepu po kilo zwyczajnej lub wiejskiej i
nic by go nie obchodziło, że ilość saletry użytej do zakonserwowania tej
pysznej kiełbaski znacznie przekracza normy, które zwykł honorować.
Zapraszamy
do komentowania artykułu
Wypowiedz
się na forum o2.pl
Robert Grąd
www.o2.pl | Piątek [03.07.2009, 18:57] 1
źródło
EKOLOGICZNA
ŻYWNOŚĆ NIE JEST... EKOLOGICZNA
Zawiera
tyle samo chemii co tradycyjna.
Problem
potwierdzono na podstawie zaobserwowanego rozluźnienia kontroli i wydawania
zezwoleń na "uszlachetnianie" produktów spożywczych w Stanach
Zjednoczonych. Olbrzymie koncerny wpływają na regulatorów z departamentu
rolnictwa, którzy zezwalają np. na dodawanie do żywności dla niemowląt
syntetycznych środków wpływających na pracę mózgu dziecka - donosi "The
Washington Post".
Gra
toczy się o olbrzymie pieniądze. Amerykanie wydają co roku 23 mld dolarów na
produkty oznaczone naklejką "żywność ekologiczna". Niestety, jak
dowodzi gazeta, choć płacą za nią nieraz dwukrotnie więcej, dostają towary
identyczne do tych, które produkuje "nieekologiczna" konkurencja.
Rozluźnianie
przepisów, jakie dostrzega się od 2002 roku (gdy zaczęto specjalnie oznaczać
produkty organiczne) doprowadziło do tego, że korporacje jak Kraft, Kellog i
Coca-Cola mogą umieszczać w żywności ekologicznej aż 245 różnych
nieorganicznych substancji - twierdzi "The Washington Post".
Zdaniem
gazety, promowanie korporacji w ich walce o rynek organicznej, ekologicznej żywności
niszczy szanse małych farmerów na dotarcie do klienta z żywnością, która
faktycznie jest ekologiczna. | JS
www.o2.pl | Piątek, 05.06.2009 22:36 17
komentarzy
KRAJ:
UWAGA NA SKLEPOWĄ ŻYWNOŚĆ!
Znaczna
jej część nie spełnia jakościowych wymogów.
Inspekcja
Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych przeprowadziła w ubiegłym roku
ponad 54 tys. kontroli (z tego 9 tys. kontroli jakości handlowej artykułów
rolno-spożywczych na rynku krajowym oraz 45 tys. kontroli w obrocie z
zagranicą) – podała dziś Inspekcja.
Co się
okazało? Blisko 10 proc. skontrolowanych wyrobów posiadało jakość niezgodną z
przepisami. Do tego nieprawidłowo oznakowanych było 35 proc. skontrolowanych
partii artykułów rolno-spożywczych.
Na co
powinniśmy szczególnie uważać?
Najczęściej
kwestionowano jakość handlową: tłuszczu mlecznego (41%), mleka pasteryzowanego
(38%), bułki tartej (27,6%), ziemniaków (24,0%), ryb i przetworów rybnych
(20,2%).
Okazało
się też, że aż 31% partii świeżych owoców i warzyw skontrolowanych na rynku
krajowym było niezgodnych ze standardami UE, a 35% kontrolowanych artykułów
rolno-spożywczych było nieprawidłowo oznakowanych.
Najwięcej
zastrzeżeń w tym zakresie dotyczyło: przetworów z mięsa czerwonego (52%
skontrolowanych partii), herbatek owocowych (49%), ryb i przetworów rybnych
(48%), pieczywa (46,4%), fermentowanych napojów winiarskich (45%), makaronów
(43,1%), herbaty (43%), mieszanek kawy z kawą zbożową (43%), przetworów
mięsnych (41%), koncentratów spożywczych (41%), kawy rozpuszczalnej (35%),
zabielaczy do kawy (35%) i majonezu (34%).
Na
koniec dodajmy też jaja – okazało się, że znaczna ich część nie spełniała
wymagań w zakresie znakowania opakowań
Leszek Sadkowski
leszek.sadkowski@hotmoney.pl
www.o2.pl / www.sfora.pl | Czwartek
[13.08.2009, 15:51] 1 źródło
UWAŻAJ
NA SERY W SKLEPACH! SĄ ZEPSUTE I MOŻESZ SIĘ OTRUĆ
Pełno
jest też podróbek.
Żółtymi
serami w Polsce łatwo możemy się otruć. Sklepy w całym kraju sprzedają zbyt
często nieświeże produkty - alarmuje
inspekcja handlowa. Przykład? To sklepy z Lublina, które sprawdzili
właśnie inspektorzy. Kontrolowali oni jakość mleka i przetworów mlecznych,
sprzedawanych w sklepach. Najwięcej było zastrzeżeń do serów żółtych - donosi
TOK FM.
Inspekcja
zbadała tylko najbardziej popularne gatunki: salami, goudę i edamski. I okazało
się, że większość serów miała zaniżoną zawartość tłuszczu o 2 procent. A wiele
było zepsutych - sery miały gorzki smak i barwę niezgodną z rodzajem wyrobu.
Zakwestionowaliśmy
jakość towarów, aż 9 producentów. Trafiliśmy także na nieświeży biały ser. Był
po prostu gorzki - mówi Magdalena Kowalczyk z lubelskiej Inspekcji Handlowej.
W
polskich sklepach trafić można na wyroby seropodobne - nie zawsze w taki sposób
oznaczone. Od serów tradycyjnych różnią się domieszką łoju zwierzęcego. | AJ
www.o2.pl
/ www.sfora.pl | Środa [27.01.2010, 08:39]
KURCZAK
Z SUPERMARKETU? TO PUŁAPKA
Czym
grozi jedzenie drobiu.
Ponad
65 proc. kurczaków sprzedawanych przez supermarkety nie nadaje się do jedzenia.
To mięso może spowodować zatrucia pokarmowe - ostrzegają eksperci z Food
Standards Agency.
Tylko
w Wielkiej Brytanii z tego powodu choruje około 440 tys. osób rocznie, a około
80 umiera. W 87 proc. badanego mięsa odkryto także szczepy bakterii odporne na
antybiotyki.
Sieci
handlowe muszą szybko znaleźć nową metodę oczyszczania tych produktów. Być może
sprawdzi się oczyszczenie parą lub głębokie zamrażanie - powiedział Tim Smith z
FSA.
W
Nowej Zelandii kurczaki odkażane są chlorem, u nas zabraniają jednak tego
przepisy UE. | TM
www.o2.pl
/ www.sfora.pl | Środa [06.01.2010, 17:07] 1 źródło
TAK NAS OSZUKUJĄ SPRZEDAWCY
MIODU
Sięgniesz
jeszcze po łakocie?
Wyniki
kontroli Inspekcji Handlowej w całej Polsce są szokujące. Co czwarty
sprzedawany miód nie ma z tym naturalnym przysmakiem niemal nic wspólnego. To
przerażające, ale sprzedawcy wciskają nam rozwodnione chińskie miody, do
których wlewają roztopiony cukier - alarmuje "Fakt".
Podczas
badań laboratoryjnych okazało się, że 25 proc. słoików oznakowanych jako
"miód naturalny" nie zawiera wcale pyłków kwiatowych. Tymczasem
zgodnie z przepisami powinny one stanowić ponad połowę zawartości.
To
oznacza, że większość miodów było rozwodnionych, wielokrotnie podgrzewanych,
aby znów stały się lejące, choć o tej porze roku każdy miód powinien być już
skrystalizowany. Efekt? Całkowita utrata wartości zdrowotnych - mówi Małgorzata
Cieloch, rzeczniczka Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów.
Zdaniem
ekspertów - paradoksalnie, po części za oszustwa przetwórców winę ponoszą sami
klienci.
Panuje
bowiem przekonanie, że świeży miód musi mieć płynną postać. Jednak jest tak
tylko zaraz po tym, gdy wyprodukują go pszczoły.
Potem
już twardnieje. Ostatnim miodem lejącym się jest miód wielokwiatowy. Ale i on
krystalizuje się najpóźniej na początku listopada. Aby znów się lał trzeba go
podgrzać, ale wtedy traci wszystkie wartości - tłumaczy Stanisław Olszewski,
właściciel pasieki z Boreczna koło Iławy.
Warto
czytać uważnie etykiety i kupować miód z polskich pasiek. Inaczej ryzykujemy,
że trafimy na ten chiński, mieszankę różnych miodów, a nawet sam syrop z
rozgrzanego cukru.
Co
grozi nieuczciwym producentom, których przyłapała Inspekcja Handlowa? Jeśli
przy kolejnej kontroli znów będą próbowali wcisnąć nam trefny towar, to kara za
ten niecny postępek wyniesie nawet 10 procent ich zysków - dodaje gazeta. | AJ
„POLITYKA” 28.03.1998 r.
ŻYWIĄ I TRUJĄ
W UE wszystkie stada muszą być pod stałą opieką
weterynaryjną. Lekarz ma w swoim komputerze, życiorys każdej krowy, poczynając
od... materiału genetycznego, dzięki któremu przyszła na świat. Odnotowuje
każdą chorobę, którą przechodziła. W przypadku BSE pierwszym niepokojącym
objawem jest
dziwne zachowanie zwierzęcia. Hodowca nie może go
ukryć przed weterynarzem. Nie wyeliminuje też chorej sztuki ze stada, bo stan
jego pogłowia nie będzie się zgadzać z tym, jaki odnotowano w komputerze. A
ponieważ wszystkie krowy są kolczykowane, nie zastąpi jej żadną inną. Nie ma
też interesu, żeby to czynić.
- We Francji
jeżeli krowa padnie na BSE, farmer dostaje za nią pełne odszkodowanie - mówi Irena Głowaczewska, Główny
Inspektor Sanitarny Kraju. Padlinę spala się, dzięki czemu choroba nie może się
rozszerzać.
Nie zawsze tak było. W Anglii, po wprowadzeniu przez
Unie zakazu importu wołowiny z tego kraju, zaczęto przerabiać ją na konserwy
dla zwierząt -przypomina prof. Jan Uradziński z Akademii Rolniczo-Technicznej w
Olsztynie. W 1992r okazało się, że na BSE zaczęły chorować koty. Chorobę
stwierdzono też u pumy w angielskim zoo. Z kolei w Belgii mięso chorej krowy
trafiło przez pomyłkę do produkcji paszy, której część wjechała do Polski.(...)
- Prawo mówi
wyraźnie, że każde zwierzę przed ubojem musi zostać zbadane. Są bowiem choroby,
które najprościej i najtaniej jest wykryć, gdy zwierze jeszcze żyje – wyjaśnia
Andrzej Komorowski, dyrektor departamentu weterynarii w Ministerstwie Rolnictwa
i Gospodarki Żywnościowej. – Morze być to wysoka gorączka, jak w przypadku
bardzo groźnego dla ludzi wąglika , albo też charakterystyczne , nerwowe
zachowanie, widoczne przy chorobie wściekłych krów. Przy późniejszym, rutynowym
badaniu mięsa choroby te są już nie do wykrycia.
Zarówno naukowcy, jak praktycy twierdzą, że ten
istotny dla zdrowia konsumentów przepis jest masowo omijany. Widać to m.in.
po... zarobkach weterynarzy. Są najwyższe na Śląsku i Wielkopolsce, mniejsze w
Polsce centralnej i bardzo niskie na
wschodzie i południu kraju, gdzie rolnicy z usług zwierzęcej służby medycznej
korzystają z rzadka i niechętnie. Jeśli zwierzę zdradza objawy choroby - zamiast je leczyć, nierzadko się je zabija
i sprzedaje mięso na bazarze, żeby uniknąć strat
w razie jego śmierci. Nawet, jeśli zostało ono
obejrzane potem przez weterynarza (a środowisko to jest tak samo odporne na
korupcje jak każde inne) – może zawierać w sobie zalążek choroby lub śmierci.
Co do tego wszyscy są zgodni: największym zagrożeniem dla naszego zdrowia są
bazary. Nie ma bowiem możliwości, aby wyegzekwować przestrzeganie przepisów
przez dostawców. Tak zwany ubój gospodarczy jest zjawiskiem nagminnym. Hodowcy
(choć trudno
tym mianem określić rolnika, który ma w oborze dwie
krowy i wieprzaka , którego zaciuka na własne potrzeby) niewiele robią sobie z
prawa, które zabrania im ubijać zwierzęta w zagrodzie, nakazując korzystać z
usług ubojni. Co jeszcze gorsze – nie sposób wyegzekwować prawa nawet w małych
ubojniach, których liczba idzie już w tysiące. Nie wiadomo więc, które z nich
badają zwierzęta przed ubojem rzetelnie, a które ograniczają się do pobieżnych
oględzin weterynaryjnych już
po uboju, kiedy stwierdzenie chorób najgroźniejszych
jest już prawie niemożliwe. W ministerstwie rolnictwa są już prawie pewni:
surowiec bezpieczny mają duże zakłady mięsne. Jeśli chcemy być zdrowi, unikajmy
mięsa i wędlin anonimowego pochodzenia. Zwłaszcza że często – wbrew potocznym wyobrażeniom
– nie chroni nas przed zakażeniem pieczenie czy smażenie potrawy.
Dietetycy zapewniają, że
najzdrowsze jest mięso z drobiu. Tak, ale pod warunkiem, że ptaki są zdrowe, a
ich hodowca nie uległ pokusie szybkiego zwiększenia zysku przy pomocy...
hormonów, dodawanych do paszy. Nasze prawo, podobnie jak unijne, zabrania
takich praktyk, ale najpierw trzeba je udowodnić. W naszych warunkach jest to
prawie nierealne. W Polsce nikt nie pyta
właściciela fermy, skąd bierze pisklęta ani czym je karmi. W krajach UE
jest to objęte
nadzorem. Dzięki temu
łatwiej wyeliminować zagrożenia. Pasza może być przecież zagrożona
salmonellozą. Jeśli kurczaki zbyt szybko albo zbyt wolno przybierają na wadze –
może to być oznaką faszerowania ich hormonami wzrostu (w pierwszym przypadku)
albo choroby. Im wcześniej się to wykrywa, tym łatwiej i taniej zapobiegać złym
skutkom. W Polsce do kurzej fermy weterynarz zagląda wtedy, kiedy go właściciel
poprosi. A w ubojni nikt hormonów raczej nie wykryje, tym bardziej w sklepie.
Nie sprzyja też naszemu
zdrowiu szara strefa, w której – ponoć na dość szeroką skale – odbywa się tzw. ubój siekierkowy. – Jest to
usługa nielegalna, którą wykonuje właściciel odpowiednio przygotowanej nysy –
tłumaczą w ministerstwie rolnictwa. Oferuje się je właścicielom kurników,
którzy nie chcą ujawniać części
swoich dochodów. W aucie
jest pieniek i siekierka oraz urządzenie do skubania ptaków. Tak ubite ptaki
trafiają na bazary albo do zaprzyjaźnionego sklepu. Nikt ich przed ubojem nie
bada. Jak konsument ma odróżnić kurczaka z szarej strefy od tego, który na
pewno został dokładnie zbadany? Jest to trudne, ale najmniej się ryzykuje
kupując w sklepach, które mają kasy fiskalne. Niska cena, jaką płacimy na
bazarach, może się w rezultacie okazać bardzo wysoka.
Skuteczniej u
źródła
Im dalej od źródła zagrożenia bada się jakość
żywności, tym ta kontrola jest droższa i mniej skuteczna. Oczywiście, nie można
bagatelizować roli Sanepidu czy Państwowej Inspekcji Handlowej, sprawdzającej
produkty spożywcze w sklepach. Często jednak wyniki kontroli są znane wtedy,
gdy towar już został sprzedany i zjedzony. Żeby zagrożenia uniknąć, trzeba
uważnie przyglądać się temu, co dzieje się u producenta żywności, a najuważniej
– u wytwórcy surowców, z których
ona powstaje. Dopóki jednak nasze rolnictwo będzie
tak rozdrobnione jak obecnie, opieka nad zdrowiem zwierząt hodowlanych będzie w
dużej mierze fikcyjna, a więc – nieskuteczna. Nie da się zrobić wszystkiego od
razu, ale dlaczego cofać się po zrobieniu kroku w dobra stronę? Prof.
Uradziński uważa, że tym krokiem było wprowadzenie obowiązku badania kurczaków
na fermach 2 tygodnie przed ubojem. Dawało to możliwość nie tylko wykrycia
chorób, ale także ich wyleczenia. Kiedy właściciele kurników już się z nowym
przepisem oswoili, w połowie nowego roku obowiązek zniesiono. Nie bardzo było
wiadomo, kto ma płacić za kurczaki, których wyleczyć się nie da.(...)
Joanna Solska
„POLITYKA” nr 13, 30.03.2002 r.
NAPCHAĆ SZPRYCĄ
KIEŁBAŚNICĘ
(...) – Jakość zaczyna się w oborze i chlewie –
(...) – Smak mięsa, a więc i wyrobów, się zmienił, bo 20-30 lat temu pasze były
naturalne, a teraz karmi się stworzenie mieszankami. (...) Konkurencja to dobra
rzecz pod warunkiem, że nie polega ona wyłącznie na zbijaniu cen. A to właśnie robią super i hipermarkety. – I
mamy potem – denerwuje się prezes Stańczyk – białą kiełbasę albo parówki po
3,99 zł za kilogram (kilogram żywca kosztuje 4 zł – przyp. WM). A to oznacza,
że taka kiełbasa musi być zrobiona z odpadów, zmielonych żył, ścięgien,
pachwin, podgardla i w 10 proc. z krwi dla koloru. Parówki zaś w 70% z tłuszczu
z dodatkiem emulgatorów i wody.
Dwa kilo z jednego.
Ludzie nie mają pieniędzy,
więc handlowy mówią: wezmę, ale taniej. Taniej oznacza gorszy wyrób;
napompowany, naszprycowany, a to sproszkowanym wyciągiem zasuszonych alg
morskich, który bardzo dobrze wchłania wodę w temperaturze od 69 st. C, a to
białkiem z soi, a to wielofosforanami, czyli solami kwasu fosforowego
absorbującymi wodę. Jest kilka gatunków mieszanek przypraw, ale żeby wyrób był
tani, trzeba kupić i zastosować
najtańszą mieszankę,
zmiotki. Co poniektórzy już
nawet dodają czosnek w proszku albo i w płynie – bo taniej. Wszystko ma więc
jednakowy smak, a tzw. wydajność przekracza nawet 200%. Oznacza to, że np. z
kilograma mięsa robi się – nastrzykując je wypełniaczami emulgatorami i
absorbentami – dwa kilogramy szynki. Prawdziwą szynkę robi się 6–8 tygodni. (–Parmeńska, dojrzewająca, rodzi się 9
miesięcy, ale kosztuje 115 zł za kilogram – powiada prezes Stańczyk). Jeśli jednak szynka ma być tania
(10- 12 zł , inaczej
handlowiec jej nie weźmie), trwa to 24 – 40 godzin. Z przekrojonej leje się
woda, a cienki plasterek, gdy go wziąć pod światło jest przezroczysty. – Przy
masowym, ubogim rynku nie ma szans powrotu do starych technologii – twierdzi
Szymański – ale wyrób jak gąbka: pije wodę, dopóki może.(...)
Wojciech Markiewicz
„NEWSWEEK” nr 23, 09.06.2002 r.: Aż 90% szynek i kiełbas,
oferowanych w sklepach, ma sztucznie wpompowaną wodę i śr. chemiczne.
Przemyslaw Puch
"NEWSWEEK" nr
23, 09.06.2002 r.
SZYNKA
WYSOKO WYDAJNA
Zamiast
restrukturyzować i ciąć koszty, producenci wędlin wolą używać strzykawek z wodą
i roztworem polifosforanów.
Wiele
razy braliście z lodówki szynkę i z obrzydzeniem odkładaliście na bok. Jak to
możliwe, że po dwóch dniach od zakupu wędliny bywają tak obślizgłe? To nie
problem waszego sklepu, ale całego polskiego przemysłu przetwórczego, który
szuka oszczędności.
W
szarym budynku Zakładów Mięsnych w Stanisławowie koło Mińska Mazowieckiego w
pomieszczeniu zwanym peklownią pracuje maszyna wielkości dużej kserokopiarki.
Półtorakilogramowe kawałki surowej szynki, sunące taśmą do jej wnętrza,
napotykają setki igieł. Każda szynka dostaje zastrzyki z białego, podobnego do
mleka płynu, który maszyna pobiera ze stojącej obok metalowej kadzi. To
solanka, czyli roztwór wody, soli i polifosforanów. Dzięki tym ostatnim szynka
z miejsca pęcznieje i zyskuje na wadze. Wprawdzie po kilku dniach zgnije, ale
wtedy już będzie w naszych lodówkach.
Ile
jest mięsa w kilogramie wysoko wydajnej szynki za 15 złotych? 70, najwyżej 80
deko. Resztę wypełnia woda, a polifosforany powodują, że nie wycieka. Mięso
często zastępuje się też dodawanymi do wędliny białkami sojowymi (wzbogacona
nimi kiełbasa podczas gotowania puchnie jak balon).
Tak
wygląda produkcja wędlin w niemal każdym z 3,5 tys. polskich zakładów mięsnych.
Aż 90 procent szynek i kiełbas, oferowanych w sklepach, ma sztucznie wpompowaną
wodę i środki chemiczne. Napchana wędlina nie jest ani smaczniejsza, ani
zdrowsza od wyrabianej metodą tradycyjną. Ale z pewnością tańsza i przez to
zyskowniejsza dla producenta. "Ulepszona" szynka kosztuje w sklepach
15-25 zł za kilogram, ta tradycyjna dwa razy więcej, stąd sprzedaje się jej
kilkanaście razy mniej. W supermarketach można też znaleźć zafoliowaną szynkę
za 6,99 zł. Niewielki napis na etykiecie informuje, że jest to wyrób "wysoko
wydajny".
Prawda
jest taka, że zakłady mięsne swoje przetrwanie bardziej zawdzięczają pompowaniu
szynki niż cięciu kosztów. Dlatego nie należy się spodziewać, że jakość
polskich wędlin poprawi tegoroczna nadprodukcja mięsa - Agencja Rynku Rolnego
szacuje, że w lipcu będziemy mieli 7 proc. więcej mięsa wieprzowego niż przed
rokiem.
Andrzej
Zimiński, dyrektor prywatyzowanych właśnie zakładów Przemysł Mięsny Białystok,
w tej branży pracuje od lat 60. Pytany o pompowanie wędlin, bezradnie rozkłada
ręce: - Co mamy robić, skoro inni kłują na maksa. Gdy pierwszy zakład zaczyna
podnosić wydajność, inni idą jego śladem, żeby nie stracić rynku. Według starej
rzymskiej zasady pieniądz gorszy wypiera lepszy.
Jeszcze
10 lat temu z kilograma mięsa robiło się 70 dkg szynki, teraz przy użyciu
środków spulchniających - 130 dkg. Psucie wędlin wyzwoliła liberalizacja norm
żywieniowych. W 1994 roku Państwowa Inspekcja Handlowa (PIH) wycofywała z
handlu szynkę zawierającą 2000 mg polifosforanów na kilogram gotowego produktu.
Od ubiegłego roku ich dopuszczalna zawartość jest dwa i pół raza wyższa (5000
mg) i producenci skwapliwie to wykorzystują.
Profesor
Andrzej Pisula, rektor Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego, tłumaczy
zjawisko pompowania szynki wojną zakładów mięsnych o przetrwanie. Wiele
polskich firm wykorzystuje jedynie w 35-40 proc. swoje moce produkcyjne: -
Oszczędność na surowcach jest poważną bronią, dlatego tak wiele firm z niej
korzysta - tłumaczy.
Zalety
tej broni jako pierwsze dostrzegły firmy prywatne, które nie bały się nowych
technologii. Teraz równie chętnie używają jej zakłady państwowe. Te konkurują
przede wszystkim ceną wyrobów, która może być niższa dzięki oszczędnościom na
surowcach. To znacznie łatwiejsze niż restrukturyzacja firmy, która wiąże się
najczęściej ze zwolnieniami. Zakłady mięsne (PMB) w Białymstoku zatrudniają
1400 osób, prywatna firma Józefa Bałdygi z Łysych koło Ostrołęki - 400. Obie
firmy sprzedają mniej więcej tyle samo wędlin - miesięcznie ponad tysiąc ton za
kilkanaście milionów złotych.
W
ogromnie konkurencyjnej branży mięsnej utrzymanie wielkości sprzedaży jest dla
większości graczy sprawą życia i śmierci. Ceny wędlin, wbrew powszechnej opinii
konsumentów, rosną bardzo wolno. W latach 1995-2000 cena szynki rosła ponad
trzy razy wolniej (o 30 procent, z 13,93 zł do 18,89 zł za kilogram) niż
inflacja. To nie cud. - Wędlina może wolniej drożeć, bo ma w sobie coraz mniej
drogiego mięsa - mówi profesor Pisula.
Wędliny
wytwarzane metodami naszych dziadów, gdzie do mięsa nie dodaje się niczego
prócz ziół, znalazły miejsce w handlowej niszy. Na niewielkich, oddzielnych
stoiskach sprzedają je niektóre supermarkety, w całym kraju specjalizuje się w
nich kilkadziesiąt sklepów. Ze względu na cenę - od 40 do 200 zł za kg -
tradycyjne wędliny sprzedają się w śladowych ilościach. Lech Zwolan z
Białegostoku miesięcznie produkuje ich tonę. Utargu ma z tego ledwie 100 tys.
zł. W skali całego rynku są to ilości mikroskopijne - dla porównania lider na
rynku przetworów mięsnych, ostródzkie Morliny, miesięcznie sprzedaje 2,5 tys.
ton wędlin za 26 mln złotych.
Jaka
przyszłość czeka nasze podniebienia i żołądki? Obserwując normy żywnościowe w
krajach Unii Europejskiej, można przypuszczać, że pompowanie wędlin dopiero się
zacznie. Profesor Mroczek z SGGW opowiada, że niedawno Hiszpanie podczas jednej
z konferencji naukowych chwalili się, że z kilograma surowca otrzymali dwa kilo
wędliny.
Na
szczęście nie wszyscy specjaliści od żywności równie czarno widzą przyszłość
wędlin. Profesor Roman Urban z Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki
Żywnościowej uważa, że wkrótce znów sięgniemy po wędliny tradycyjne, bo
rozpoczęty w połowie lat 90. okres zachłyśnięcia się produktami wysoko
wydajnymi zwyczajnie minie. Albo przejdziemy na wegetarianizm.
Przemysław Puch
www.o2.pl | Sobota [04.07.2009, 16:32] 4
źródła
SZYNKI
Z SUPERMARKETU TO PODRÓBKI
To
nie mięso, ale woda, tłuszcz i żelatyna - wynika z badań wędlin sprzedawanych w
Niemczech.
Blisko
połowa szynek sprzedawanych w Bawarii zawiera mniej niż 60 procent mięsa.
Reszta to woda, tłuszcz, żelatyna oraz inne sztuczne zagęszczacze - donosi
focus.de
Badania
jakości szynek w niemieckich marketach i lokalach gastronomicznych
przeprowadziły organizacje ochrony konsumentów. Tylko w Bawarii na 78 sprawdzanych
wędlin tego rodzaju, aż 30 okazało się wyrobem szynkopodobnym.
O ile
w sklepach klient może doczytać na opakowaniu, że kupowany przez niego towar
nie jest w rzeczywistości szynką, to już w restauracji czy pizzerii nikt go o
tym nie poinformuje. To właśnie w niemieckich pizzach stwierdzono najwięcej
wędlin, udających szynkę.
Uważajmy
co jemy. Producenci i gastronomicy nie są w wystarczającym stopniu obligowani
do właściwego oznaczania swoich wyrobów i potraw. Wyniki badań pokazują, że
konieczne jest podwyższenie kar za takie oszustwa - powiedziała Andrea
Danitschek z Centrum Praw Konsumentów w Bawarii.
Wcześniej
kontrole w niemieckich restauracjach i sklepach wykazały, że także blisko
połowa sprzedawanego tam sera to wyroby tylko udające ten produkt. | AJ
KANAPKA
Z NOWOTWOREM
(...) Jeśli na przykład świnia dmuchnięta w łeb
prądem, następnie powieszona za nogę na taśmie, zostaje ogolona wrzątkiem i na
jej skórze widać okiem białym i nieuzbrojonym charakterystyczne romby, to nawet
student pierwszego roku weterynarii, stwór minimalnie inteligentniejszy od
swoich czworonożnych pacjentów,
powie natychmiast, że to różyca. Choroba taka.
Diagnoza ta wystarczy, by mięso niezdrowego zwierzęcia uznać za niezdatne do
spożycia. Bezwarunkowo. Nie robi się wówczas żadnych dodatkowych badań przede
wszystkim dlatego, że włoskowiec różycy w wycinkach przeznaczonych do badań w
laboratorium jest bardzo trudny do
wychwycenia, a pierwsze badanie wystarczy. Ale nie dla powiatowego lekarza
weterynarii w Sokołowie. 25 sierpnia
1999 do Sokołowskich
Zakładów
Mięsnych trafiło 14 sztuk świnek, które
po ogoleniu wyglądały jak tłuściutkie szachownice. Diagnoza lekarza z „Salus”-a była jednoznaczna: niezdatna do spożycia. Lekarz powiatowy nie uwierzył,
że można rozpoznać różycę na podstawie zewnętrznych objawów, i dał polecenie,
by przesłać do zbadania wycinki. Jak wspomnieliśmy wyżej, zazwyczaj się
tego nie robi. Zresztą wyniki nie mogły być miarodajne, bo upłynęło zbyt wiele
czasu od uboju. Równocześnie świńskie
zwłoki z wyjątkiem jednej sztuki poszły do przerobu na wędliny czy inne
konserwy. Wyniki wróciły ze wskazaniami,
że świnie były
chore, ale oczywiście było już za późno. Te świnie, które być może, Szanowny
Czytelniku, zjadłeś na śniadanie dwa lata temu, możesz sobie wyciąć i powiesić
nad łóżkiem , bo oto mamy ich zdjęcia. To pośmiertelna fotografia kolejnych 5 sztuk z października 1999r., które
też miały różycę i zostały zakwalifikowane przez pana Żurawskiego jako
warunkowo zdatne do spożycia, jako wędliny parzone, np. baleron. Taką fotkę
warto mieć, jeśli np. okaże się nagle, że masz zapalenie stawów albo wsierdzia,
bo takie właśnie mogą być komplikacje po spożyciu mięsa świń chorych na różycę.
Ale to jeszcze nie wszystko.
Może plasterek szynki wołowej miały jakieś
zgrubienie? To mogła być grupa komórek nowotworowych z tych dwóch krów, co to je puszczono jako zdatne, choć miały
białaczkę jak stąd do Władywostoku.
Praktyka jest taka, że już samo podejrzenie lekarza weterynarii, iż krowa –
denatka miała białaczkę lub inne nowotwory, musi obowiązkowo spowodować
przesłanie wycinków na badania w Zakładzie Higieny Weterynaryjnej w Warszawie. Weterynarze
z
Sokołowa szczycą się tym, że ich podejrzenia
sprawdzały się w 100% przypadków. Pan
Żurawski uważał jednak, iż podejrzenie o białaczkę czy nowotwór wcale nie musi
zobowiązywać służb weterynaryjnych do tracenia pieniędzy na potwierdzające
badania laboratoryjne. Zabronił zatem weterynarzom samodzielnego pobierania
próbek od krów podejrzanych o choroby nowotworowe i zalecił, by takie sztuki
były poubojowo badane komisyjnie, czyli na oko. Na skutki nie trzeba było długo
czekać. 21 czerwca 2000 roku dwie sztuki
bydła podejrzanego o nowotwory zostały decyzją bezpośredniego podwładnego
Żurawskiego
wprowadzone do obrotu, czyli uznano za kwitnąco zdrowe. Weterynarze ze spółki
„Salus” na własny koszt i odpowiedzialność pobrali pokrojone próbówki od
podejrzanych krów i przysłali je na badania laboratoryjne. Wyniki były takie
jak zawsze, gdy podejrzewano nowotwory – obie krowy miały raka. Mamy te wyniki przed sobą.
I również teraz było za późno – białaczkowe krówki zamieniły się w pyszne,
różowiutkie wędlinki, które ktoś zjadł, bez wątpienia ze smakiem. Gdy kolejny raz wysłano wycinki do badania, zgodnie
z przepisami zresztą, Żurawski uznał, że doświadczeni lekarze ze spółki
„Salus” nie dość, że sami kłamią, to jeszcze
wciągnęli w tą brudną grę Zakład Higieny Weterynaryjnej w Warszawie. Dał temu
wyraz ponownie wysyłając wycinki, tym razem do Państwowego Instytutu
Weterynarii w Puławach. wyniki potwierdziły podejrzenia weterynarzy z „Salus”-a
– białaczka limfatyczna. Tym razem się udało i krowy zostały zniszczone.
Opisaliśmy wyżej tylko te przypadki, na które mamy pełen materiał dowodowy.
Poza tym świadkowie twierdzą, że co najmniej kilka jeszcze razy decyzje
powiatowego lekarza weterynarii były przyczyną skierowania do produkcji, a więc
do waszych żołądków, mięsa chorego bydła i nierogacizny. O tych bulwersujących i groźnych faktach weterynarze firmy „Salus”
informowali: wojewódzkiego lekarza weterynarii, Starostwo
Powiatowe,
prezesa Krajowej Rady Lekarsko-Weterynaryjnej, przewodniczącego Komisji Etyki i
Deontologii. Skończyło się tym, że Żurawski rozwiązał umowę ze spółką „Salus” i
weterynarze znaleźli się na zielonej trawce. Owszem, główny lekarz weterynarii
po zbadaniu sprawy polecił przywrócić do pracy wyrzuconych, ale Żurawski olał
to polecenie. Poza tym nikt nawet nie kiwnął palcem w bucie. Dzisiaj w Sokołowskich
Zakładach Mięsnych nie pracuje już spółka „Salus”, pracują natomiast lekarze,
którzy powolni są powiatowemu lekarzowi weterynarii Czesławowi Żurawskiemu.
Pytanie mamy takie: ile razy od tego czasu dopuszczało się do spożycia dla
ludzi chore zwierzęta? Nad odpowiedzią prosimy zastanowić się przy świątecznym
stole, tradycyjnie zastawionym,
wielkanocnymi szynkami i kiełbasami.
Maciej
Wiśniowski
„NEWSWEEK” nr 41, 13.10.2002 r.
PODKŁADANIE ŚWINI
Jakby nam było mało rewelacji o kolejnych
przypadkach BSE w Polsce, grupa uczonych z Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w
Olsztynie przestrzega teraz, że pasza dla zwierząt hodowlanyh sprzedawana w
polskich sklepach zawiera trujące substancje. Są to dwie odmiany mikotoksyn –
trujących wydzielin pleśni.
Zwierzęta karmione taką paszą, również psy i koty,
są narażone na ciężkie choroby układu rozrodczego i pokarmowego. Nie wiemy, w
jakim stopniu mięso zwierząt hodowlanych może być szkodliwe dla ludzi. Prof.
Jan Żmudzki, kierownik Zakładu Farmakologii i Toksykologii Państwowego
Instytutu Weterynaryjnego w Puławach, obawia się, że częste jedzeniewątroby i
nerekwieprzowych skażonych mikotoksynami może doprowadzić do niepłodności
kobiet i mężczyzn.
Uczeni pod kierownictwem prof. Macieja Gajęckiego po
pięciu latach badań zdecydowali się ujawnić część wyników, kktóre mogą
zrewolucjonizować nie tylko sposób hodowli i żywienia naszychdomowych zwierząt,
ale też całe myslenie o hodowli komercyjnej.
Naukowcy z olsztyna badali pasze zwierząt
gospodarczych i karmę dla psów. Do ich produkcji używa się najgorszego zboża. Ale
głównym problemem jest jego składowanie. Często ziarno leży na dnie silosów
zbyt długo i gnije. W zawilgoconych ziarnach zbóż, kukurydzy i wziemniakach
rozwijają się grzyby wydzielające szkodliwe substancje. Dla kilku z nich
ustalono ścisłe normy, których producenci powinni przestrzegać. Jednak dwie:
zearalenon (ZEA) i
deoxynivalenol (DON) uznawano dotąd za mało
toksyczne i żadna norma w Polsce ani w Unii Europejskiej nie reguluje ich
dopuszczalnego poziomu. Z nowych badań wynika, że ZEA i DON mogą zagrażać
zdrowiu zwierząt. – ZEA powoduje zaburzenia w procesie rozrodczym, przyczynia
się do niepłodności zwierząt.
DON powoduje zatrucia pokarmowe i wstręt do jedzenia
– przekonuje prof. Żmudzki.
W Europie tylko niekture kraje, np. Austria,
zalecają by w produktach zbożowych stężenie ZEA nie przekraczało 60 mikrogramów
na kilogram, a DON od 100 do 750 mikrogramów na kilogram. We wrześniu na
miedzynarodowej konferencji w Bydgoszczy niemieccy toksykolodzy zapewniali,
żebędą walczyć, by podobne limity jak najszybciej wszystkie kraje UE (dla ZEA:
20-50 mikrogramów/kg, dla DON 350-500 mikrogramów/kg).
Zespół prof. Gajeckiego przebadał 32 gatunki gotowej
karmy dla psów i kotów. Pochodziły od kilku renomowanych producentów. Jedynymi
wolnymi od mikotoksyn okazały się niektóre preparaty firmy Iams-Eukanuba. W
pozostałych znaleźli od 29 do 299,5 mikrogramów ZEA na kilogram. Na tę truciznę
szczególnie podatne są psy. Długotrwałe karmienie preparatem szkodzi głównie
sukom, powodując stanyzapalne gruczołów mlekowych i powikłania kończące się
czasem amputacją macicy. Wefekcie nagromadzenia
toksyn niektóre zwierzęta zdychają po 5-6 latach.
- Od 2-3 lat obserwujemy częstsze niż kiefyś
występowanie u psów i kotów alergii pokarmowej – mówi dr Zygmunt Kosacki,
prowadzący lecznicęweterynartjną w Jabłonnie. - Objawy to biegunka i bóle
żołądka, któredają się wyleczyć tylko ścisłą dietą lub przejściemna pokarmy
naturalne.
Weterynarze uważają, że odkąd pojawiła się na
polskim rynku niedroga karma, wiekszość właścicieli psów i kotów dla wygody
karmi mnia zwierzęta. Robert
Kaczmarek, prezes Stowarzyszenia Producentów Karmy
dla Zwierząt Domowych, zwraca uwagę, że nie ustalono dokładnie, jakie stężenie
mikotoksyn jest groźne. Weterynaże, z którymi rozmawialiśmy, radzą: jeśli już kupimy
karmę suchą lub w konserwie, nie używajmy jej po upływie daty ważności.
Olsztyńscy uczeni zbadali też zawartość dwóch
niebezpiecznych substancji w 20 gatunkach produkowanych w Polsce pasz dla świń. Tylko jedna - z
firmy Iłpasz z Iławy – była wolna od mikotoksyn. Reszta zawierała dawki 5-2000
mikrogramów na kilogram paszy.
Dalszy etap badań prowadzono już na zwierzętach. 20
lochom uczeni podawali paszę skażoną 200 mikrogramami ZEA na kilogram. Choć
świnie nie osiągnęły jeszcze dojrzałości płciowej, już po tygodniu wystąpiły u
nich objawy rui. Potem zaobserwowano degenerację układu rozrodczego u samic.
DON podawano świniom w dawkach od 200 do 400
mikrogramów na kg. Już po kilku dniach pojawiły się zmiany zwyrodnieniowe
wątroby, przewlekłe zapalenia przewodu pokarmowego, krwawe biegunki i zaparcia.
Zdaniem prof. Żmudzkiego objawy choroby występują, jeśli pasza zawiera znacznie
większą dawkę ZEA: 1000 mikrogramów na kilogram. W tym roku już kilku hodowców
przywiozło mu do badania próbki paszy, w której stężenie ZEA przekraczało 1000
mikrogramów.
Prof. Gajewski zastrzega, że nie sposób
jednoznacznie stwierdzić, że w naszych sklepach lezy mięso systematycznie
zatruwanych zwierząt. – Istnieje jednak duże prawdopodobieństwo, że w łańcuchu
pokarmowymmoże dojść do zakażenia – mówi. Na końcu tego łańcucha jesteśmy my –
ludzie.
Izabela Leszczyńska, Andrzej R. Potocki
„RZECZPOSPOLITA” 28.12.2001 r.
CHLEBA NASZEGO
[Relacja z pobytu w
Niemczech. Co dodawane jest w Polsce?! – red.]
(...) ...zapamiętałem tylko
dwa nowoczesne surowce piekarnicze dodawane w ramach postępu do pieczywa – gips
i kreatynę, uzyskiwaną z ludzkich włosów, skupowanych w zakładach fryzjerskich.
(...)
www.o2.pl | Czwartek [16.07.2009,
17:24] 1 źródło
ZOBACZ JAKIE NAM SPRZEDAJĄ PIECZYWO
Oto wyniki ostatnich kontroli.
Wyniki kontroli inspektorów ze Śląska są szokujące, a trudno przypuszczać,
by w innych regionach Polski było lepiej.
Inspekcja Handlowa w Katowicach po sprawdzeniu 15 śląskich piekarni i
sklepów miała zastrzeżenia do 78 procent sprzedawanych tam bułek i chleba -
donosi forsal.pl
Odkryto, że sprzedawcy oferują pieczywo czerstwe, przypalone, brudne lub
niedopieczone. Na klientów czekał nawet chleb sprzed 4 dni.
Grzechem piekarzy jest natomiast złe oznaczenie - brakuje składu produktu,
proporcji gatunków użytej mąki czy danych producenta. Niewłaściwie opisanych
było aż 137 ze 184 partii towaru.
Sprzedawane bułki nazwano grahamkami, choć do ich produkcji nie zastosowano
mąki typu graham. Podobnia sytuacja dotyczyła "kajzerek żytnich", do
których produkcji użyto zaledwie 17 procent mąki żytniej - informuje Katarzyna
Kielar z Inspekcji Handlowej w Katowicach.
Piekarnie zaniżają
również wagę chleba i bułek. Te, które miały ważyć 100 gram w rzeczywistości
było o 10 procent lżejsze. Chleb sprzedawany jako 600-gramowy miał tylko 445
gramów. | AJ
„RZECZPOSPOLITA”
28.12.2001 r.
SEN NOCY
GŁODNEJ
(...)
kiedyś (nie mam tu na myśli PRL, tylko po prostu poprzednią epokę
technologiczną), ze stu kilogramów mięsa otrzymywało się, zależnie od gatunku 50
- 70 kg wędliny, teraz uzyskuje się 120 -150 kg. . Podobnie jest z surowym
mięsem, szprycowanym chemikaliami wspierającymi wchłanianie wody. Kolor,
zapach, smak – wszystko jest zasługą chemii, a nie masarza. Surowe mięso też
utrzymuje świeży wygląd dzięki chemikaliom. (...)
Maciej
Rybiński
[Co się bardziej opłaca:
kupić np. 1kg mięsa za 10 zł, czy 0,7 kg z dodatkiem 0,3 kg wody z chemikaliami
za 8 zł zostawiam pod rozwagę czytelnikom. – red.]
„FAKTY I MITY” nr 30, 31.07.2003
r. KORESPONDENCJA WŁASNA Z HOLANDII
ŚWINIOKURCZ KOSZERNY
Pożerając w
biegu kawałek parzącego pazury krokieta,
nikt nie może być pewny, co składa się na panierkę ociekającą przechodzonym tłuszczem. „Przeglądy tygodnia” polskich barów epoki Gierka zdają się w dzisiejszych czasach
żywnością zdrową i apetyczną.
Unia Europejska za cholerę nie chce zaakceptować
koncepcji młodszego Busha, który stara się wcisnąć jej żywność
genetycznie modyfikowaną. Jednakże GMO (Geneticaly Modified Organisms)
wypływające z USA zalewa świat. Unia, w której żywności też jest nadmiar, nie
rozumie, dlaczego – mając nadprodukcję – miałaby
produkować (i subsydiować) jeszcze więcej,
zwłaszcza że nie do końca wiadomo, jaki wpływ na organizm człowieka mają zmodyfikowaneproteiny.
Ale dobre!
Bush wie
jednak, że jest to wpływ dobry, a co dobre dla USA, dobre i dla ludzkości. Kto
nie jest z Bushem II, jest – jak wiemy – przeciwko niemu, a to może mieć – z
racji istnienia na świecie Wolfowitza i Rumsfelda – poważne
konsekwencje. Trzy czwarte Holendrów i Belgów, prawie tyle samo Niemców i
większość Francuzów ogarnia wyraźne obrzydzenie na myśl o pożeraniu
ziemniaczanych czy kalafiorowych mutantów. Sprzedaż opakowań napiętnowanych
stemplem GMO nie rokuje tu dobrze. Bush II pragnie jednak równouprawnienia, a w
jego koncepcji geożywnościowej amerykański ziemniak z probówki oraz pyra spod
polskiego końskiego łajna – mają dzielić półki sklepowe, konkurując pięknem i
odorem... Bez żadnych tam nalepek o pochodzeniu. Przecież takie coś jest niczym
paszkwil na gwiazdę filmową, co to popiersie ma z silikonu i tyle naciągania
skóry za sobą, że zrosty zostały wiadomo gdzie. Ludziska chcą wiedzieć, co
jedzą. Wiedzą jednak niewiele, a powinni... nie wiedzieć nic. Szczególnie mało
wiedzą zaś angielscy pożeracze przysmaków z frytury. Jeszcze gorzej, gdy
dostawca ich krokietów kręci interes z Holendrami, którzy co prawda świństw
jeść nie chcą, ale zarobić na nich, to znaczy na innych frajerach – jak
najbardziej.
Dutching
Nie wiecie – co
to? To proces konserwacji żywności wynaleziony przed laty w krainie wiatraków.
Jeśli coś przeleży 5 lat w magazynach i w następnym roku już może rozsadzić
puszkę, wystarczy to poddać twardemu promieniowaniu gamma i jest OK. Żadna
bakteria nie ma prawa przeżyć, a szprocie w oleju i tak to nie zaszkodzi. Nowa
nalepka: „ważne do 2006” i... na półkę. Dziecinna zabawa (jeśli ma się dostęp
do reaktora, plutonu czy radu).
Potem przyszła
era chemii, czyli pompowanie mięsiw wodą z dodatkami. Stabilizatory, białka
proteinowe...
Czego to,
dobrodzieju, nie pcha się dzisiaj do wędlin, aby „podnieść ich smak, aromat i
zawartość białka”?! A tak naprawdę rozwadnia się wędlinę jak zupę z kostki
bulionowej i utrzymuje we względnej świeżości przez tygodnie. O rekord walczy
Dania, która sprzedaje produkt zwany szynką o zawartości wody... 60 proc.
PROWICO z
Holandii (w Polsce przedstawicielem handlowym jest Dydona sp. z o.o.) oferuje
pełną gamę cudów wszelkiej maści, w tym i stabilizatory pozwalające na
utrzymanie poziomu wody w skali 1:10. 26 złociszów za kilogram. Nie jest to
rekord, bo PROWICO oferuje i wersję turbo o parametrach 1:40. Ta reszta
produktu finalnego to kość, resztki mięsa i białka kolagenowe (produkcji
PROWICO rzecz jasna), podnoszące poziom zawartości protein (17 zł kilogram. Z
dostawą). Jak wszędzie, i tu jest postęp. Z punktu widzenia handlowego bije on
na głowę pomysły genetyków amerykańskich.
Test nie
stres
– Test niczego
nie wykazał – stwierdza naukowiec z laboratorium w Manchester. Testowany
krokiet przechodził właśnie genetyczny test PCR (łańcuchowa reakcja polimeryczna).
To jedyna metoda sprawdzenia, jaki rodzaj mięsa stanowi jego zawartość. Od
kiedy pewien genialny kucharz przyrządził (w okresie rewolucji francuskiej)
podeszwę w pikantnym sosie tak znakomicie, że uznana została za wędzony ozór,
nikt już w branży kucharskiej nie kieruje się smakiem i zapachem.
Parę dni
wcześniej Holender z PROWICO wyszeptał na ucho reporterom „Guardiana”, że
przejdą każdy test. W kurczaka wstrzykują rozwodniony stabilizator (utrzymuje
wodę w produkcie na poziomie do 50 proc. – cóż za zysk!), do tego zaś dodają
proteiny wołowe mieszane z tajemniczą substancją, która paraliżuje każdy test
DNA. Filet z kurczaka będący w połowie odpadem wołowych protein iwody z kranu
robi za świeżynkę prosto z kurnika. Taki kurczybyk pasł – za sprawą
współuczestniczących w aferze angielskich dystrybutorów – miliony ludzi w
szkołach, szpitalach i zakładach pracy (tam, gdzie są ich kafeterie). Aby było
apetyczniej, bycze proteiny pochodzą z Brazylii, nie są więc testowane na BSE
(choroba wściekłych krów), ponieważ w Brazylii BSE ponoć nie istnieje.
Niby gorzej dla
producenta, jeśli obok protein wołowych pompuje się w kurę świninę. Test
PCR coś tam wykazuje. Nic to jednak:
świniokurczak chodzi na rynkach jako krokiet, a na opakowaniu – byczymi literami,
a świńskim sposobem – głosi, że krokiet zawiera „mleczny puder”. Dlatego może
zawierać (logicznie!) proteiny wołowe. Diabli wiedzą, jakie proteiny wali się w
szynkę. Może kurze? Z tych zdechłych... w ostatniej holenderskiej epidemii?
PROWICO
ogłosiło naturalnie, że ich substancje anty-PCR nie są wstrzykiwane, by oszukać
testy, lecz dla podniesienia jakości produktów. BBC1 podejrzewa, że rocznie 60
tys. ton kurczaków importowanych z Niemiec i Holandii oprawianych jest
dokładnie w ten sposób. Holendrzy podejrzewają, że tutejsze firmy importują 100
tys. ton kurczaków rocznie z Azji, po czym, po zaświnieniu i rozwodnieniu,
puszczają Angolom na stół. A reszta?
Informator z PROWICO uważa, że ludzie są
głupi albo ślepi, bo produkt paraliżujący test PCR jest w użyciu już od
dziesięciu lat. Czy tak samo Unia powalczy z GMO? Smacznego!
Jacek
D. Pająk
FAKTY I MITY” nr
47, 27.11.2003 r.
ZARAZA
Państwowa
agencja wprowadziła na rynek
setki
tysięcy sztuk chorego bydła. Bezkarnie,
bo
sprawiedliwie obdarowywała łaskami
wszystkie
znaczące siły polityczne. Hojna
też była
nadzwyczajnie wobec Kościoła kat.
Enzootic bovine leucosis to
nie jest nazwa
kwiatu. To
określenie
enzootycznej
białaczki
bydła, nieuleczalnej
choroby
zakaźnej wywołującej
dreszcz emocji
u specjalistów,
czyli
weterynarzy, a guzy w węzłach
chłonnych,
sercu, jelitach, śledzionie
i wreszcie
śmierć – u zwierząt.
Jedliśmy i
jemy obecnie mięso zarażonych
krów, a
także karmimy
ich mlekiem
nasze dzieci.
Wykonując swoje
statutowe
obowiązki
gospodarowania państwowymi
nieruchomościami
rolnymi,
Agencja
Własności Rolnej
Skarbu Państwa
(w lipcu 2003 r.
przemianowana
na Agencję Nieruchomości
Rolnych) między
innymi
sprzedaje bądź
przekazuje
do dzierżawy
majątek popegeerowski.
Z całym
„dobrodziejstwem inwentarza”,
a nawet pod tym
warunkiem,
no bo cóż
mieliby urzędnicy
robić z bydłem
czy trzodą
chlewną...
Gdy Agencja w
1992 r. rozpoczynała
działalność,
nikt nie próbował
policzyć
zarażonych białaczką
krów z byłych
PGR-ów. Państwowy
Instytut
Weterynaryjny
w Puławach
twierdzi, że wolna od
epidemii była
tylko wschodnia i południowa
część Polski.
Na zachodnich
ziemiach
istniały gospodarstwa,
gdzie chorowało
nawet 80
proc. stada.
Pewną
ilustracją skali zjawiska
jest fakt, że
tylko w latach
1994–1997 i
tylko na Pomorzu
Agencja
dysponowała około 100
tysiącami sztuk
chorego bydła. Jedyną
stosowaną
wówczas metodą
ograniczenia
rozprzestrzeniania się
zarazy była
selekcja oraz ubój zwierząt,
u których
wystąpiły wyraźne,
zewnętrzne
objawy kliniczne. Nie
ma danych,
które określiłyby, jaka
część mięsa
trafiła do konsumpcji,
a jaka została
zniszczona.
Coś jednak z
tym fantem trzeba
było zrobić,
żeby zarobić, więc
na rzeczonym
Pomorzu (przy którym
zatrzymamy się
dla zobrazowania
zjawiska)
Agencja prawie
wszystkie z
owych 100 tys. chorych
zwierząt zdołała
sprzedać do dalszej
hodowli,
zatajając informację,
że bydło jest
(lub z dużym prawdopodobieństwem
– może być)
zaatakowane
wirusem
białaczki. Dyskrecja
była
konieczna, gdyż
działano
wbrew prawu (wciąż
obowiązujące
Rozporządzenie Prezydenta
RP z 1927 r.), zakazującemu
jakiegokolwiek
obrotu zarażonymi
zwierzętami.
Na urzędnicze
sumienia kojąco
działały opinie
specjalistów (np.
prof. Marian
Truszczyński z PIWet
w Puławach),
oficjalnie orzekających,
że „zgodnie
»z obecnym
stanem
wiedzy« medycznej nie
stwierdzono
żadnego powinowactwa
między
białaczką występującą
u ludzi i
białaczką bydła”, a
prywatnie
mówiących tak,
jak pewien
naukowiec z
Wydziału Medycyny
Weterynaryjnej
Uniwersytetu Warmińsko-
Mazurskiego w
Olsztynie:
– Ja bym jednak
takiego mięsa wolał
nie jeść i
mleka nie pić. Stan
wiedzy się
zmienia i kto
wie, czy za
jakiś czas nie
okaże się, że
wirus jednak
oddziałuje na
organizm
ludzki.
Białaczka ma
wiele
objawów, a
wśród nich
znaczny spadek
mleczności
krów. Gdy ich
nowi
właściciele z
pomocą weterynarzy
zaczęli
dociekać
przyczyn małej
opłacalności
produkcji mleka
– wybuchł
skandal.
„Znalazłem w
papierach
pozostałych
po urzędujących
w moim
dzisiejszym
gospodarstwie
pracownikach
AWRSP
dokument
świadczący,
iż doskonale
wiedzieli,
że to bydło
jest chore i
nie mogą
go nikomu
sprzedać poza
ubojnią” – napisał rolnik
Bogumił M. z Borzęcina
w złożonym w
prokuraturze
w Słupsku
zawiadomieniu
o
przestępstwie.
„Pracownicy
Agencji zataili fakt
choroby
sprzedawanego mi bydła
(365 szt. –
dop. A.T.) a wręcz przekonywali,
że jest
absolutnie zdrowe.
Już po
podpisaniu umowy,
przez wiele
tygodni zbywano nas
i nie
przekazywano
dokumentów
zdrowotności
bydła” – skarżył się tej samej
p r o k u r a t
u r z e
Wojciech
Leszczyński,
współwłaściciel
gospodarstwa rolnego
„Eko-Plon” w Smołdzinie.
Właściciele i
dzierżawcy wielkotowarowych
gospodarstw
odsprzedawali
drobnym
rolnikom zarażone bydło.
Mleko
skupował znany koncern
spożywczy
zajmujący się m.in.
produkcją
odżywek dla dzieci. Gdy
służby
weterynaryjne położyły temu
kres, rolnicy
stali się bankrutami. Wybijanie
krów było
jedynym sposobem
na pozbycie się
plagi:
– Nie mieliśmy
szansy, żeby podołać
finansowo
cyklicznym badaniom
stada, zabiegom
dezynfekującym
pomieszczenia,
w których bydło
przebywa,
dezynfekcji sprzętu
używanego do
sprzątania i dojenia,
nawet ciągnika,
którym przewoziło
się paszę –
dodaje Leszczyński.
Oszukani
zażądali od Agencji
rekompensat.
Zobaczyli figę z makiem,
bo czyż ktoś
taki jak oni
mógłby wówczas
podskoczyć kochanemu
od politycznego
„prawa”
do „lewa”
prezesowi Adamowi
Tańskiemu? Spostponować człowieka,
który po
oddaniu Kościołowi
ponad 67 tys.
hektarów ziemi
z zasobów
Agencji zaskarbił sobie
szczególne
względy episkopatu,
a wprost
nadzwyczajne u kardynała
Józefa
Glempa (powiązania
rodzinne!)
i abp. Tadeusza
Gocłowskiego
(tylko w latach
1999–2002 sam oddział
gdański AWRSP
przekazał
sutannowym 1261
ha superatrakcyjnych
gruntów)?
A jednak
nabywcy zarażonego
bydła próbowali
ugryźć Tańskiego
i jego ludzi w
prokuraturze. No
i co? No i
prokuratorom zaczęły
ginąć akta w nader
tajemniczych
okolicznościach
(np. w 1999 r.
w Starogardzie
Gdańskim, w sprawie
sprzedaży 57
chorych na białaczkę
krów z
likwidowanego PGR
Miradowo).
Czasem poszkodowani
uzyskiwali
orzeczenia potwierdzające
naruszenie
prawa przez
Agencję, ale
postępowania umarzano
jako...
przedawnione wykroczenia
(np. sprawa o
sygn. Ds.
549/99 w
Bytowie czy Ds. 1198/98
w Słupsku).
Sprytni prokuratorzy
„szatkowali”
śledztwa na przypadki
indywidualne.
Dzięki temu, zamiast
wciąż
podlegającej ściganiu
kolosalnej
afery, uzyskali
100 tys. jak
najbardziej
przedawnionych
drobnych wykroczeń!
Skandal nie
został podchwycony
przez media i
nie ujrzał
światła
dziennego przede
wszystkim z
powodu równorzędnie
przebiegającej
tzw. afery
„wściekłych
krów”, w obliczu której
bagatelizowano inne
zagrożenia
i choroby
bydła.
Można by
powiedzieć, że trudno
– już jest po
sprawie. Krowy zjedzone,
mleko wypite, a
co z tego
wyniknie – czas
pokaże. Otóż nie!
Skutki
wprowadzenia do obrotu
zarażonego
bydła odczuwamy
do dzisiaj,
gdyż okres wylęgania się
Enzootic
bovine leucosis może
trwać bardzo
długo.
– Białaczka
jest chorobą z tej
samej grupy
wirusów powolnych co
AIDS u
człowieka. Oznacza to,
że od momentu
zarażenia do momentu
wystąpienia
objawów może
minąć nawet do
dziewięciu lat
– ujawnia Ryszard
Synowiec, powiatowy
lekarz
weterynarii w Elblągu.
Mięso i
mleko zarażonych
zwierząt
wciąż uważane jest za
pełnowartościowe.
– Dopiero gdy
wystąpi już forma
guzowata i
zmiany nowotworowe,
mięso jest
niszczone – informuje
weterynarz.
Przytoczmy
kilka liczb.
2000 r. – w
woj. warmińsko-mazurskim
odnotowano 1,5
tys. przypadków.
Sondażowe
badanie zwierząt
z 21
gospodarstw powiatu elbląskiego
ujawniło 70
zarażonych
krów, a w
trzech powiatach (sierpeckim,
płockim i
gostynińskim)
woj.
mazowieckiego zarejestrowano
ich 214. Na
obszarze woj. pomorskiego
służby
weterynaryjne
stwierdziły
1524 zachorowania.
2000/2001 r. –
na Lubelszczyźnie
stwierdzono 134
nowe zachorowania.
2002 r. – na
terenie powiatu
szczecineckiego
odnotowano 500
przypadków
białaczki. Dopiero
w sierpniu tego
samego roku w Gorzowie
ogłoszono, że
„od kilku dni
region jest
jednym z niewielu obszarów
w Polsce
całkowicie wolnych
od zarazy”.
Źródła
większości przypadków
tej choroby
właściciele zwierząt dopatrują
się w dokonanym
przed laty
zakupie od
Agencji bydła z byłych
PGR-ów.
Sprawa ma
jeszcze jeden bulwersujący
aspekt.
Otóż byłoby
zbyt proste, gdyby
wpływy Agencji
ze sprzedaży
i dzierżawy
dóbr ogólnonarodowych
przekazywano do
budżetu państwa.
Pieniądze
pozostawały w kasie
AWRSP i do
prezesa Tańskiego należał
głos
decydujący, w jakie przedsięwzięcia
je zainwestować
oraz komu
dać zarobić
(temat na odrębną
opowieść
kryminalną). Natomiast
za straty
płacimy wszyscy.
Innymi słowy –
w przypadku
bydła chorego
na białaczkę działo
się mniej
więcej tak: „Masz tu, Tański,
krowy, sprzedaj
je i zrób z forsą,
co uważasz.
Tylko nie zapominaj
o
przyjaciołach!” – powiedziała
grupa
trzymająca władzę. „Sprzedałem,
ale one są
zarażone. Musicie
je wykupić z
powrotem, bo
nie wpuszczą
was do Unii” – raportował
wkrótce prezes
Agencji.
„A skąd my
weźmiemy tyle pieniędzy?”
– zmartwiło się
Państwo.
„Weźcie za dupę
podatników”
– życzliwie
doradził Tański.
Już od kilku
lat trwa akcja wykupywania
od rolników
zarażonego
bydła (po ok.
1700–1900 zł za
sztukę), które
i tak w części trafia
na nasze stoły.
Obyśmy tylko zdrowi
byli...
Anna Tarczyńska
„FAKTY I MITY” nr 16, 22.04.2004 r.
Gąbczaste zwyrodnienie
mózgu, białaczka...
Te i inne paskudztwa
może mieć co druga
krówka w Polsce,
bo nikt nie kontroluje
diety bydełka. Takie są
wnioski wstrząsającego
raportu NIK, który
jako pierwsi publikujemy
14 dni przed unijną
akcesją.
SMACZNEGO...
Nie wiemy, co jemy – także
wówczas,
gdy spożywamy wieprzowinę
i drób, bo nie ma choćby śladowej
kontroli
tego, co zjadają świnki i
kurczaczki,
zanim same zostaną zjedzone.
Raport NIK, który
wkrótce pewnie wpadnie
w łapy unijnych ekspertów,
opisuje fakty
zadające kłam mitom
o polskiej zdrowej żywności.
Wynika z niego,
że nie wiadomo, kto
w Polsce produkuje pasze,
jakiej one są jakości
oraz z czego się je
wytwarza. Nie wiadomo
też, kto i jakimi lekami
weterynaryjnymi
handluje, kto i jakie pasze
importuje, jak również
nie mamy pojęcia,
co dzieje się z odpadami
poubojnymi. Na
przykład zwierzęce mózgi
(gąbczaste?), których
nie wolno wykorzystywać
do jakiegokolwiek
dalszego przetwórstwa,
tajemniczo
gdzieś znikają. Gdzie?
Smacznego... jedliście
kiedyś paróweczki?
Co jest czym czego
– jak mawiał Kubuś Puchatek
(który w życiu
nie zjadłby Prosiaczka) –
sprawdźmy,
posługując się przytoczonym
raportem
NIK.
Oto mamy krowę. Krowa co żre,
każdy wie, ale czy na pewno? W UE
nadzór nad tym, co Krasula
przyswaja
(po doświadczeniach z BSE) ma
szczególne znaczenie. Zarówno
wytwórca,
jak i dystrybutor paszy są
starannie
monitorowani i nie ma mowy, aby
sprzedali farmerowi hodowcy na
przykład
mączkę kostną. A u nas?
U nas 23 sierpnia 2001 r.
uchwalono
ustawę o środkach żywienia
zwierząt...
Uchwalono, bo na gwałt domagała
się tego Unia. Tylko że
„przypadkowo”
zapomniano o przygotowaniu
do niej aktów wykonawczych
– przepis był więc martwy.
Ministrem
rolnictwa został wkrótce Jarosław
Kalinowski z PSL. O podległych mu
służbach NIK pisze tak: „Niewydanie
w terminie przez ministra (...)
aktów wykonawczych
(...) spowodowane było
m.in. brakiem osób z pełną
orientacją
prawa europejskiego, brakami
kadrowymi
w departamencie produkcji
zwierzęcej
i weterynarii i biurze prawnym
oraz
Głównym Inspektoracie
Weterynarii”.
Czyli co? Czyli indolencja i
niekompetencja
– nie bójmy się tych słów.
Może Kalinowski o tym nie
wiedział?
Otóż wiedział, bo główny lekarz
weterynarii
donosił mu tak: „Brak
rozporządzeń
uniemożliwia wydawanie opinii
technicznych (...) oraz
uniemożliwia
wydawanie decyzji
administracyjnych
(...) może okazać się, że
przedsiębiorstwa,
które otrzymały zezwolenie na
prowadzenie
działalności (...) nie odpowiadają
szczegółowym wymogom”. Ale Kalinowski
zapewne jeszcze teraz przeżuwa
świniaka z własnego,
ekologicznego
uboju.
Wróćmy więc do naszej krowy
i raportu NIK: „Nikt w tej
chwili nie
jest w stanie w Polsce
skontrolować,
co jedzą hodowlane zwierzęta i czy
odpowiada
to standardom europejskim”.
Innymi słowy, zdrowa żywność dla
bydełka
jest fikcją. Nikt bowiem nie wie,
co kto w Polsce i gdzie produkuje
„w temacie pasz”.
Ale to dopiero kawałeczek
problemu,
i to nie najważniejszy, bowiem
kraje unijne – w obliczu epidemii
BSE
– nie mając co zrobić z paszami
obfitującymi
w zmielone kości zwierzęce,
radośnie eksportowały je do
Polski bez
żadnej kontroli!
NIK przyznaje, że w ostatnich
latach
przeniknęły do naszego kraju
setki
tysięcy ton śruty sojowej i
słonecznikowej
niewiadomego pochodzenia.
Żadna kontrola nie objęła tego
importu.
Ale co tam soja i słonecznik...
Polskie
granice przez ostatnie lata stoją
otworem dla mączki drobiowej,
której
wykorzystywanie jako paszy jest w
Europie
całkowicie zabronione. Ile tej
mączki (potencjalnej nosicielki
nieuleczalnej
ptasiej grypy) nasza krówka
zjadła – nikt tak naprawdę nie
wie.
Na przykład firemka BIOAGRO
chciała zaimportować mączkę
mięsno-
indyczą z Chorwacji i... dostała
absolutny zakaz podpisany przez
głównego
lekarza weterynarii. No i co
z tego, skoro takiej zgody
udzielił powiatowy
lekarz weterynarii z Radomska!
No więc importowała...
Na deser nasza Krasula ma okazję
spożyć również mączkę rybną (stek
pachnie wtedy dorszem) lub mączkę
z pierza. TAK! TAK! Obie mączki
miały
odpowiednie certyfikaty
francuskie
i niemieckie (ale tylko na
eksport!),
jednak po badaniach w kraju
okazało
się, że gdyby to krowa zjadła,
toby ją
szlag trafił: „Stanowi to
zagrożenie dla
bezpieczeństwa sanitarnego
Polski” – pisze
NIK, co sugeruje, że nawet
wiarygodne
dokumenty celne są fałszowane.
Jeszcze mniej znane były pasze
importowane ze Wschodu.
Tamtejszej
brei to już naprawdę nikt nie
sprawdzał, bowiem – jak pisze NIK
– „konstrukcja przejść
granicznych
uniemożliwiała bezpieczny i
swobodny
dostęp do skrzyń ładunkowych”...
Okazuje się, że w Polsce można
sprzedać wszystko, dużo i drogo!
Aby zrozumieć skalę zjawiska,
wystarczy przeczytać w raporcie
NIK, że w samym tylko
województwie
pomorskim sprowadzono 149
TYSIĘCY TON PASZY dla bydełka.
Sprowadzono, nie poddając jej
jakiejkolwiek, najdrobniejszej
nawet
kontroli. A w skali kraju? Co od
kilku
lat jedzą nasze krowy i świnie?
Na koniec taki spektakularny
dowód na totalny burdel panujący
w pozamiejskiej Polsce:
Wojewódzki
Inspektorat Weterynarii w Krakowie
wiedział o czterech wytwórcach
pasz na swoim terenie, natomiast
nie znał ani jednego sprzedawcy
tych pasz. Tymczasem Urząd
Statystyczny miał w wykazie 36
wytwórców
i 160 sprzedawców. I to
jest Polska...
Za czternaście dni zaoferujemy
Unii polską zdrową żywność.
A może i ona będzie tylko naszym
wkładem „duchowym”?
Marek Szenborn
Anna Karwowska
PS
Trafiliśmy przy okazji na
oszustwo
warte sporego wyroku: Oto Główny
Lekarz Weterynarii w roku 2003
podaje
w specjalnym i oficjalnym
raporcie,
że pod kątem BSE zostało
przebadanych
w Polsce 278 712 sztuk bydła.
Tymczasem NIK ujawnia, że
przebadano
całkiem inną liczbę rogacizny,
ale nawet kontrolerzy nie wiedzą,
czy
więcej, czy mniej.
Z naszych informacji wynika, że
nowy minister rolnictwa Wojciech
Olejniczak staje na głowie, aby zdążyć
z wyprostowaniem wpadek
Kalinowskiego.
Czy zdąży?
„FAKTY I MITY” nr 18, 12.05.2005 r.
ŚWIŃSKA SPRAWA
Wykryto aferę mięsno-wędliniarską. Na medialnych czołówkach w
Katolandzie konkurowała ona nawet z nowym papieżem B16. Też nam afera! Każdy
masarz z dużych zakładów wie, że przy masowej produkcji żarła korzysta się z
wielu śmierdzących sztuczek...
Dlaczego
właściciele dużych zakładów wędliniarskich nie pozwalają kłaść na swój domowy
stół produkowanych przez własne firmy mięs i kiełbas, tylko zamawiają je u
poczciwych wiejskich masarzy? To proste: zbyt dobrze wiedzą, jak to się u nich
robi! Pan Zbigniew Szpak, prezes rady nadzorczej najsłynniejszych ostatnio
zakładów mięsnych Constar w Starachowicach (miasto afer?), stwierdził, że nieświeże
wędliny i mięso nie trafiały jednak do sklepów. Przekonywał, iż jego teza
znajduje
podstawy w wynikach kontroli przeprowadzonej przez Głównego Lekarza
Weterynarii. Akurat! Constar, zaraz po dziennikarskich publikacjach, rozpoczął
wycofywanie swoich wyrobów z rynku. W sumie uzbierało się tego ponad 200 ton.
Radosław
Zimilski prawie 30 lat przepracował – jak mówi – „w mięsie”. Wyrzucono go dwa
lata temu z największej bodajże krajowej firmy tej branży, kiedy odmówił
namaczania
zepsutej kiełbasy w specjalnej zalewie.
–
Składa się ona z mieszaniny różnych olejów, pieprzu i płynu do wywabiania plam,
np. Ace. Po takiej kąpieli na jakiś czas znika pleśń, kiełbasa nabiera
znakomitego wyglądu, wprost śmieje się do klienta – zapewnia Zimilski.
–
Rewolucją w przetwórstwie – mówi pan Dariusz (były pracownik spółki zajmującej
się handlem różnego rodzaju ulepszaczami do mięs i wędlin boi się podać swojego
nazwiska, bo – jak twierdzi – za tym gigantycznym interesem stoi swoista mafia)
– był dutching. Wymyślono go w Holandii, zaś proces konserwowania żywności
polega w nim na wykorzystaniu promieni gamma. Proszę sobie wyobrazić, że wyroby
można odświeżyć nawet po... 6 latach! Wtedy przylepia się nową naklejkę z datą
ważności i kilkutonowa produkcja przedłuża swoje życie, bez problemu wracając
na rynek.
Laboratoria
chemiczne nie ustają w poszukiwaniu nowych rozwiązań przedłużenia żywota
produktów. Stabilizatory, białka proteinowe – wszystko to wpompowuje się dziś
do mięsiwa. O dziwo, cała ta chemia podnosi aromat, nadaje smakowitego wyglądu,
zwiększa zawartość białka, wydłuża terminy przydatności. Nie truje, ale też
służy organizmowi tyle, co trociny albo stary chleb. – Robiliśmy szynkę z
zawartością wody równej 45 proc. – wyznaje rzeźnik Zimilski. To jeszcze nic. Są
zakłady, które idąc wzorem np. Danii, potrafią wyprodukować szynkę z
zawartością wody przekraczającą 60 proc.!
W
Polsce legalnie działa wiele spółek (np. Dydona spółka z o.o.), które za
niewielkie pieniądze oferują pełny asortyment odczynników zmieniających padlinę
w... cudowną wędlinę. Za około 30 zł za kg kupimy stabilizatory zwiększające
zawartość wody aż dziesięciokrotnie.
–
Przy użyciu takich preparatów – informuje pan Dariusz – można wyprodukować
,,superkiełbasę”, która tak naprawdę w połowie składa się z resztek mięsa
(masarze nazywają to podłogówką!), dużej ilości kości i białek kolagenowych,
podnoszących znakomicie poziom protein. Cuda dzieją się też z kurczakami. Już
trafiły do nas metody z użyciem stabilizatorów. Działa to następująco: w kurczaka
wstrzykuje się substancję utrzymującą 50 proc. wody oraz proteiny wołowe – i
rosołek gotowy! Na Zachodzie mają dodatkowo substancję, która oszukuje kod DNA.
W ten sposób ścierwo będące odpadem staje się świeżutkim ptaszkiem – jak
informują producenci – wprost z ekologicznego kurnika.
Po
opowieści pana Darka wierzymy, że w Polsce rynek mięs i wędlin to „łakomy
kąsek” i nic dziwnego, że przekrętów nie brakuje. Podaż żywności spędza też sen
z powiek największych tego świata. Stany Zjednoczone walczą z UE o dopuszczenie
na rynki unijne żywności modyfikowanej genetycznie. Europa jeszcze stawia opór,
ale prezydent Bush jest przekonany, że w końcu się podda i pozwoli zarzucić
amerykańską paszą dla ludzi.
Ale
świństwa, które codziennie wkładamy do ust, to nie tylko mięso. Bo oto w piękny
poniedziałkowy poranek wśród handlujących warzywami na targowisku w Poznaniu
takie słyszy się rozmowy: – Dorodną i ślicznie wyglądającą marchew osiąga się
przez moczenie jej w płynie Ace lub w innej chemii. Pomidory (szczególnie te
wczesnowiosenne, kupowane niekiedy na sztuki) upiększa się, wstrzykując doń
odpowiednie dawki... końskiego moczu. A dojrzewają one w ciągu jednej nocy w
oparach spalin z rury wydechowej samochodu, podłączonej gumowym wężem do
szklarni. Smacznego!
Jan Kalinowski
www.o2.pl / www.sfora.pl | Sb [03.10.2009,
06:02] 1 źródło
WIERZYSZ
JESZCZE, ŻE JOGURT CHRONI PRZED CHOROBAMI?
Żaden
nie przeszedł unijnej kontroli.
Picie
probiotyków nie wpływa na funkcjonowanie żołądka i jelit w żaden specjalny
sposób - stwierdził Europejski Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności (EFSA).
Dostępne
na rynku europejskim probiotyki, jogurty z żywymi kulturami bakterii, opatrzone
są nieprawdziwymi informacjami o pozytywnym działaniu na przewód pokarmowy
człowieka.
Actimel
i Activia Danone nie zostały objęte badaniami EFSA.
Każdy
producent żywności twierdzący, że jego produkt działa leczniczo musi to
udowodnić. Specjalne wnioski składane są do EFSA, a eksperci potwierdzają te
twierdzenia lub nie - czytamy w "The Independent".
Danone
pierwotnie zgłaszał takie wnioski do EFSA, ale w ostatniej chwili wycofał je.
Gdy EFSA zakończyła badania, wnioski znów wpłynęły.
Choć
EFSA i tak przetestowała oba jogurty, wyniki dostępne będą dopiero w przyszłym
roku. | JS
www.o2.pl / www.sfora.pl | Czwartek
[08.10.2009, 10:21] 4 źródła
JESZ
KURCZAKI? GROZI CI BIEGUNKA LUB ŚMIERĆ
Ile
osób umiera od jedzenia drobiu.
Co
roku od jedzenia zakażonego różnego rodzaju bakteriami drobiu umiera na Wyspach
około 70 osób. Naszemu życiu i zdrowiu zagraża blisko 70 proc. kurczaków
sprzedawanych w brytyjskich supermarketach i sklepach mięsnych - wynika z
raportu Food Standards Agency.
Zdaniem
ekspertów bakterie częściej pojawiają się w drobiu z hodowli ekologicznych,
gdzie kurczaki korzystają z wolności na wybiegu.
W
Wielkiej Brytanii zakażone kurczaki wywołują biegunki, skurcze i bóle brzucha u
55 tys. osób rocznie. W 6 proc. kurczaków odkryto także bakterie salmonelli.
Kurczakom
należy podawać specjalne szczepionki lub wprowadzić nakaz kąpieli drobiu w
chlorowanych roztworach - twierdzą eksperci FSA.
Przed
zjedzeniem mięso należy dokładnie oczyścić i ugotować. Należy także myć ręce,
noże i kuchenne blaty - powiedział Andrew Wadge z FSA. | TM
www.o2.pl / www.sfora.pl | Sobota
[17.10.2009, 14:22] 3 źródła
NASZE
JEDZENIE TO CHEMIA Z LABORATORIUM
Naukowcy:
trująca żywność doprowadzi do epidemii.
Prawie
połowa ludności Wielkiej Brytanii ma problemy zdrowotne spowodowane złą
jakością jedzenia. Eksperci alarmują, że żywność jest już tylko mieszaniną
chemicznych substancji - barwników, polepszaczy czy aromatów - donosi "The
Daily Telegraph".
Zdaniem
lekarzy i dietetyków problem dotyczy już milionów Brytyjczyków (45 proc.
społeczeństwa), a podobne zagrożenie występuje we wszystkich krajach
rozwiniętych.
W
czasie ostatnich 25 lat liczba osób cierpiących na nadwagę, cukrzycę i inne
choroby wywołane złą dietą wzrosła dziesięciokrotnie. W tym czasie na rynku
pojawiły się produkty wprost z laboratorium - margaryny, modyfikowane mleko czy
sztuczne słodziki - mówi dietetetyk Cyndi O'Meara.
Jej
zdaniem grozi nam epidemia nowotworów, depresji, chorób układu krążenia, a
nawet kości i stawów, które wynikać będą tylko i wyłącznie ze spożywania
przetworzonej żywności.
Oprócz
dodatków do żywności na jakość jedzenie wpływa także zanieczyszczenie gleby i
powietrza oraz zbyt intensywne rolnictwo. Do tego dochodzi stres i coraz
szybsze tempo życia. Powinniśmy zmienić zasady żywienia w skali globalnej -
apeluje dr Gill Hearts - biochemik z Instytutu York Test. | AJ
www.o2.pl / www.sfora.pl | Środa [07.10.2009,
07:48] 1 źródło
UWAŻAJ
NA TO JEDZENIE! PO NIM ROZCHORUJESZ SIĘ NAJSZYBCIEJ
Jedząc
wiele produktów ryzykujesz. Oto najgroźniejsze.
Od
salmonelli po bakterie
E.
coli, lekarze nie pozwalają nam zapomnieć o niebezpieczeństwie związanym z jedzeniem.
Właściwie
każdy produkt niesie ze sobą ryzyko choroby - pisze msnbc.com.
Poniżej
zgromadziliśmy te najgroźniejsze, oraz takie, które najczęściej są przyczyną
chorób według badań amerykańskiego Center for Science in the Public Interest.
1.
Sałata - pomimo swojej reputacji, to warzywo najczęściej pokryte jest
wszelkiego rodzaju zarazkami;
2.
Jajka - są najczęstszym źródłem zachorowań na salmonellę;
3.
Tuńczyk - problemem jest szybkie psucie się tej ryby, w dodatku, niewłaściwie
przechowywana szybko
zaczyna
wydzielać toksyny śmiertelne dla ludzi;
4.
Ostrygi - bardzo często przenoszą zarazki z wody gdzie zostały zebrane;
5.
Ziemniaki - najwięcej przypadków zatrucia występuje po spożyciu w sałatce
ziemniaczanej;
6.
Sery - te wyrabiane z pasteryzowanego mleka są w większości bezpieczne, jednak
brie o feta są szczególnie niebezpieczne dla kobiet w ciąży;
7.
Lody - bardzo podatne na niektóre rodzaje bakterii, szczególnie takie dla
których problemem nie są metalowe powierzchnie maszyn do produkcji zamrożonych
słodyczy;
8.
Pomidory - również to warzywo bywa często źródłem salmonelli. Restauracje są
odpowiedzialne za ok. 70 proc zatruć pomidorami;
9.
Kiełki - nie powinny ich jeść osoby starsze oraz dzieci. Ciepło i wilgotność
zwiększa ryzyko rozwoju
bakterii
wraz ze wzrostem roślin;
10.
Jagody - odpowiedzialne za 25 wybuchów chorób i 3,397 zachorowań od 1990 r.
Mogą przenosić żółtaczkę.
JP
www.o2.pl | Czwartek [14.05.2009, 11:04]
NASZE
DZIECI BĘDĄ ŻYŁY KRÓCEJ
Przeciętny
młody Polak będzie żył 5 lat krócej, niż jego rodzice! Naukowcy z
amerykańskiego National Institutes on Aging alarmują: najwyższy czas zmienić
...
Dodał:
EdgarS
"NEWSWEEK"
nr 20, 21.05.2006 r.: Badaczy dopingują niewesołe prognozy epidemiologiczne:
w ciągu najbliższych dziesięciu, dwudziestu lat co trzeci z nas zachoruje na
nowotwór.
www.o2.pl | Środa [10.12.2008, 08:22]
OTO
ŚWIATOWY ZABÓJCA NUMER JEDEN
Za
dwa lata rak będzie zabijał więcej ludzi niż choroby serca - szacuje Światowa
Organizacja Zdrowia. Do roku 2030 gwałtownie wzrośnie liczba chorych i
umierających na nowotwory.
Więcej:
5. TO
TYLKO NISKIE CENY SUROWCÓW, DOPŁATY, PRODUKCJA (następne oblicze tzw.
reklam)(czy to jeszcze jest powietrze, ziemia, woda żywność)...
http://www.wolnyswiat.pl/forum/viewtopic.php?t=183&postdays=0&postorder=asc&start=60
2.
ARTYKUŁY (zagrożenia (odżywianie się))
http://www.wolnyswiat.pl/2.html
22.
SZKODLIWE ART. CHEMICZNE BEZMYŚLNE, NIEBEZPIECZNE, NAŚLADOWNICTWO, ZACHOWANIA
http://www.wolnyswiat.pl/22h1.html
24.
PRAWIDŁOWY TRYB ŻYCIA (M.IN. PRZYCZYNY OTYŁOŚCI, ODŻYWIANIE SIĘ)
http://www.wolnyswiat.pl/24h1.html
„POLITYKA” nr 46, 19.11.2005 r.
PRODUKTY
MARKOPODOBNE
(...)
Wyniki przeprowadzonej w tym roku kontroli produktów spożywczych oferowanych
pod własną marką w sklepach róznych sieci (Biedronka, Champion, Elea, Leader,
Price, Real, Lidl, teslo i Ahodl) są druzgocące. Na wadze jesteśmy oszukiwani
rzadko, na jakości często. Co czwarta próbka nie spełniała wymagań
jakościowych. (...)
Ryszarda Socha
www.o2.pl / www.sfora.pl | Śr [19.08.2009,
07:22] 2 źródła
TAK BARY ORAZ RESTAURACJE OKRADAJĄ CIĘ I TRUJĄ
Przeterminowane o kilka lat kotlety to norma.
Produkty przeterminowane są o kilka lat, barmani nalewają 75 ml wódki
zamiast "setki", a mrożonki udają "pstrągi z potoku" - tak
żywią turystów właściciele barów i restauracji w Beskidach.
Kontrola śląskiej inspekcji handlowej w lokalach gastronomicznych w Wiśle,
Ustroniu i Szczyrku przyniosła zatrważające wyniki.
Jest bardzo źle, gorzej niż przed rokiem - powiedziała Katarzyna Kielar z
Wojewódzkiego Inspektoratu Inspekcji Handlowej w Katowicach.
Ujawniono m.in. mięso przeterminowane o rok oraz inne towary
przeterminowane od 2,5 roku. W drinkach brakowało wódki i prawie połowy soku. O
połowę mniejsze były porcje pieczywa, a podawane frytki zmniejszano o ponad 30
proc. | TM
www.o2.pl / www.sfora.pl |
Niedziela [16.08.2009, 11:11] 2 źródła
NABIJAJĄ NAS W BUTELKĘ. KRANÓWKA ZDROWSZA OD MINERALNEJ
Bo zawiera więcej minerałów niż te ze sklepu.
Wiele wód butelkowanych zawiera mniej składników mineralnych niż woda,
która płynie w kranach. Tylko 15 proc. ma lepszą jakość od kranówki - wynika z
badań przeprowadzonych przez Instytut Chemii Ogólnej i Ekologicznej
Politechniki Łódzkiej.
Naukowcy przebadali wody: Żywiec Zdrój, Kroplę Beskidu i Cisowiankę.
Okazało się, że tylko tą ostatnią uznać można za wodę mineralną, ale
średniozmineralizowaną. Do wód mineralnych nie można natomiast zaliczyć ani
Żywca Zdrój, ani Kropli Beskidu. Suma minerałów zawarta w Żywcu to 243 mg/l, a
w Kropli 360 mg/l. W litrze kranówki odkryto natomiast 323 mg składników
mineralnych.
Wymagania co do butelkowanych wód źródlanych są takie same, jak dla wody,
która płynie w kranie. Jeżeli kranówka pochodzi ze studni głębinowych, nie ma
powodu, by wodę kupować - pisze "Express Ilustrowany".
Na polskim rynku znajduje się ponad 200 rodzajów wód butelkowanych, według
ekspertów tylko 30 spełnia wymogi wody mineralnej. Latem sprzedaż wody
mineralnej wzrasta nawet o połowę. W ciągu roku Polacy wydają na jej zakup
około 3 mld zł. | TM
www.o2.pl / www.sfora.pl | Czwartek
[06.08.2009, 06:24] 3 źródła
HORROR: PRZERABIALI PSY NA SMALEC
W Kłobucku policja wspólnie z fundacją For Animals zlikwidowała rzeźnię
psów.
W chwili interwencji funkcjonariusze znaleźli w siedzibie ubojni 28 psów i
kilka litrów rzekomo leczniczego smalcu. "Gazeta Wyborcza", która
opisała sprawę, tak relacjonuje wygląd miejsca zdarzenia w czasie wizyty
policji:
Dalej psie szczątki walające się wśród żywych jeszcze czworonogów, które
się nimi najwyraźniej żywią. Resztki sierści, siekiera, broń (nie wiadomo
jeszcze, czy potrzebne jest na nią zezwolenie), odzież z plamami krwi,
wypełniona płynem spora strzykawka z grubą igłą. I zakrwawiona wewnątrz
wirówka.
Na miejscu nikogo nie zatrzymano, policja tylko przesłuchała 37-letnią
właścicielkę posesji i zapowiedziała dalsze działania.
- W ciągu kilku dni będziemy wiedzieli, w jakim kierunku pójdą zarzuty.
Tutaj może chodzić nie tylko o znęcanie się nad zwierzętami - mówi cytowany
przez "Gazetę Wyborczą"nadkom. Jarosław Jelonek. | K
www.o2.pl / www.sfora.pl | Piątek
[07.08.2009, 13:21] 1 źródło
MIĘSO WYPRODUKUJĄ Z... PROBÓWKI
Naukowcy wykorzystają metodę in-vitro.
Mięso wyhodowane z probówek nie tylko polepszy los żywych zwierząt, ale
może być też zdrowsze dla ludzi - twierdzi Jason Metheny z grupy badawczej New
Harvest.
Naukowcy twierdzą, że używając metody hodowania mięsa w warunkach
laboratoryjnych, będą w stanie kontrolować m.in. ilość tłuszczu w mięsie
powstałym w ten sposób.
Jednak najważniejszym powodem dla którego Metheny prowadzi badania nad
"mięsem in-vitro", jest wyeliminowanie chorób żywego inwentarza
(spowodowanych warunkami hodowli), które powodują wiele groźnych chorób u
ludzi.
Mięso z laboratorium pozwoli zmniejszyć ryzyko wystąpienia takich chorób jak
świńska czy ptasia grypa, choroba wściekłych krów a nawet salmonella - mówi
Metheny.
W dodatku będzie też efektywniejsza niż hodowla zwierząt na ubój.
W tradycyjnym modelu, z jednego zwierzęcia przerabiamy na jedzenie zaledwie
5 do 25 proc. jego wagi. Mięso z laboratorium ma być znacznie bardziej
ekonomiczne.
Dla przykładu, "wieprzowina" powstaje poprzez zapłodnienie
jajników świni (pozyskanych z rzeźni), powstałe embriony są umieszczane w
odżywczym płynie, gdzie rosną i rozwijają się - pisze CNN.
Naukowcy są zdania,
że technologia umożliwiająca produkcję mięsa w warunkach laboratoryjnych ma być
gotowa w przeciągu 10 lat. | JP
www.o2.pl / www.sfora.pl |
Poniedziałek [17.08.2009, 13:45] 1 źródło
OTO POKARM PRZYSZŁOŚCI
Zwalcza choroby i redukuje tłuszcz. Pomaga na serce.
Chodzi o chlorellę, jeden z rodzajów morskich alg, obficie rosnących u
wybrzeży krajów Dalekiego Wschodu i Australii.
O ile do tej pory jej właściwości doceniali jedynie entuzjaści zdrowego
jedzenia, oficjalnie określający chlorellę mianem superjedzenia, to już wkrótce
roślina ta może trafić na stoły całego świata. Wszystko przez jej niezwykłe
właściwości. Chlorella jest naszpikowana proteinami dwa razy bardziej niż
słynny szpinak, 38 razy niż soja i 55 razy niż ryż. Dodatkowo jest pełna witamin,
minerałów i aminokwasów.
Zdaniem badaczy z Japonii i USA, można z całą pewnością twierdzić, że
chlorella pomaga zwalczać główne choroby cywilizacyjne: otyłość i niewydolności
serca. Udało się już udowodnić, że alga ta jest w stanie redukować tłuszcz w
organizmie i cukier. Mało tego - chlorella działa jak dopalacz, ładuje organizm
energią. Pomaga też osobom cierpiącym na depresję. Roślina wzmacnia również
system odpornościowy osób chorych na raka.
Chlorella chroni nas przed toksynami, którymi jesteśmy bombardowani ze
wszystkich stron. Ta roślina pomaga wyrzucić je z organizmu. To świetny
odkażacz i odświeżacz - mówi Nadia Brydon, terapeutka z brytyjskiego Instytutu
Walki z Rakiem Piersi. Jednak nie ona jedna docenia właściwości rośliny.
Chlorella pomaga też stabilizować problemy z metabolizmem. To nie złoty lek,
jednak wprowadzając ją do diety jesteśmy pewni, że zrobiliśmy dla swojego
zdrowia o jedną dobrą rzecz więcej. To jak codzienne ćwiczenia - mówi prof.
Randall Merchant z wydziału neurochirurgii i anatomii na Virginia Commonwealth
University. | BW
„WPROST” nr 23, 06.06.04 r
CHOROBOTWÓRCZE BĄBELKI
Spożywanie
napojów gazowanych może być przyczyną raka przełyku - ostrzegają naukowcy z
Tata Memorial Hospital w Indiach. W Stanach Zjednoczonych w ciągu 50 lat
pięciokrotnie wzrosła konsumcja napojów gazowanych, co uczeni wiążą z
sześciokrotnym wzrostem przypadków raka przełyku. Tę samą zależność naukowcy
zaobserwowali w Wielkiej Brytanii i Australii. Spożywanie dużej ilości napojów
gazowanych w dzieciństwie zmniejsza również gęstość kości u osób dorosłych,
szczególnie u kobiet – wykazały badania dr Claire McGartland z University
College London. Zwiększa też ryzyko otyłości (z powodu dość dużej ilości cukru
w napojach). z kolei nadużywanie napojów gazowanych z kofeiną powoduje
zaburzenie naturalnego rytmu snu i czuwania – ostrzega pismo „Pediatrics”.
(PG)
„NIE” nr 15, 12.04.2001 r.
„Woda święcona, służąca do
kropienia święconki, zawiera bakterie z grupy coli (norma przekroczona od 24 do
240 razy), oraz kolonie bakterii badane na agarze odżywczym (norma przekroczona
od 9.5 do 28 razy) – wg analiz sporządzonych na zlecenie tygodnika „NIE” z
marca 1994 r. („NIE” nr 15, z 1994 r.)
„FAKTY
I MITY” 14-20.06.2002 r.
Z RĘKĄ W... KLOACE
Przebadaliśmy próbki wody z [przenajświntszyh (jak oni się wyrażają,
bezbożnicy jedni!...) – red.] kropielnic na Jasnej Górze
(...) Bakterii grupy coli
mamy w „naszej” wodzie całe 20 kolonii, a w wodzie, z którą mają styczność
ludzie, pod żadnym pozorem nie może być ani jednej. Prawdziwym „hitem” okazuje
się jednak obecność enterokoka o nazwie
paciorkowiec kałowy. Liczba jego kolonii, jest tak wielka, że biologom w ogóle
nie udało
się tego policzyć (stąd
zapis „niepoliczalny”). Ogólna ilość wykrytych w święconej wodzie paskuctw jest
taka, że wielokrotnie przekracza dopuszczalne normy i urąga elementarnym
zasadom higieny. (...) – „To jest jakaś
okropna woda. Nie pamiętam , abyśmy mieli kiedyś tak fatalną próbkę. Właściwie
to nie woda, ale jakaś chorobotwórcza mieszanina strasznych jadów” –
powiedziała w rozmowie z dziennikarzem „FiM” pracująca przy próbkach
laborantka. (...) ...
dowiedzieliśmy się, że
paciorkowce (nie mają nic wspólnego z różańcem, choć – jak się okazuje – nie do
końca...) mogą powodować zapalenie skóry, zapalenie zatok, szkarlatynę, ciężkie
biegunki, gorączkę, wielodniowe wymioty, zmiany ropne w tkankach, zapalenie
osierdzia. Zarazki coli zaś to takie „przyjemniaczki”,
które są w stanie wywołać
ostre zatrucia pokarmowe, ciężkie zapalenie płuc, a nawet trwałe uszkodzenie
nerek mogące się skończyć dożywotnią dializą pacjenta lub koniecznością
przeszczepu. Epidemia wywołana przez bakterie coli spowodowała kilka lat temu w
Japonii śmierć kilkudziesięciu osób. (...) Tymczasem co dzień, co godzina,
dziesiątki tysięcy ludzi: zdrowych i ciężko chorych, czystych i brudnych,
wprost z trasy pielgrzymkowej: czasem tuż po podtarciu się w polowych
warunkach, wkładają swoje
dłonie do kropielnic wszystkich polskich kościołów. Rąk tych potem nie myją, bo
zazwyczaj nie mają gdzie. Chwilę później podają prawicę przyjaciołom, wycierają
buzię dzieciom, jedzą lody i hamburgery, przeliczają i puszczają w obieg
banknoty. A paciorkowiec aż piszczy z radości i tylko czasem martwi się w
ukryciu czy nie wyprzedzą go w dziele zniszczenia koleżanki – bakterie coli. Te
zaś spokojnie rozmnażają się w brzuszkach. (...)
Marek Szenborn
[Co na to - i od czego jest
- sanepid. Czyżby „święcone” bakterie nie szkodziły?!! Jeśli okaże się, że
szkodzą to pewnie Bóg tak hciał... . Więc nieh tą „świętą wodę” spożyją ci,
ktuży tak twierdzą! – red.]