Pole tekstowe: WOLNY ŚWIAT         

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 


NR 4 [Ostatnia aktualizacja: 08.2009 r.]

ZACHOWANIA LUDZKIE, RYTUAŁY, ZWYCZAJE

 

 

"FAKTY I MITY" nr 4, 01.01.2007 r. ZE ŚWIATA

POTWORNE INDIE

Z zastanawiającym milczeniem i wstrzemięźliwością światowi pogromcy aborcji i obrońcy życia poczętego tolerują indyjską hekatombę.

„W ciągu minionych dwudziestu lat 10 mln dziewcząt zostało w tym kraju wyskrobanych lub zabitych przez rodziców zaraz po urodzeniu” – poinformowała Renuka Chowdhury, indyjska minister ds. kobiet i rozwoju dzieci. „To są dane szokujące i jesteśmy w stanie kryzysu” – oświadczyła.

Dziewczynki uśmiercane są na wymyślne sposoby. Po przyjściu na świat wsypuje im się do ust i nosa piach lub tytoń, a potem grzebie żywcem albo wiesza głową w dół. Wedle raportu UNICEF, w Indiach rejestruje się dziennie 7 tysięcy urodzin dziewczynek mniej, niż wynikałoby to z globalnych statystyk.

Przyjście na świat noworodka płci żeńskiej jest tam klątwą. W świątyniach błogosławi się ludzi słowami: „Obyś miał wielu synów”. Dziewczynka oznacza dla rodziny duże koszty. Przed ślubem musi za nią płacić familii przyszłego męża. Męscy potomkowie postrzegani są jako ci, którzy będą zarabiać na życie. Kobietom odmawia się nauki i godziwego zatrudnienia.

W niektórych częściach kraju rysuje się już niedobór kobiet, spowodowany ich eksterminacją. Minister opisuje wypadek, gdy czterej bracia musieli poślubić jedną kobietę. „W tym kraju bardziej troszczymy się o tygrysy” – mówi Chowdhury. | JF

 

 

"FAKTY I MITY" nr 34, 30.08.2007 r. ZE ŚWIATA

TRUPY NA SPRZEDAŻ

W Mozambiku kwitnie biznes handlu trupami i częściami ciała osób mordowanych właśnie w tym celu.

Sprzedawne są do Malawi, Zimbabwe i RPA, gdzie nabywcami są szarlatani, którzy używają ich do rytuałów czarnoksięskich.

Zatrzymano właśnie trójkę młodych mężczyzn, posiadających wielką liczbę ludzkich kości przeznaczonych na eksport do Malawi. Morderstwa i ekshumacje zmarłych to praktyka powszechna w Mozambiku. Szczególnym wzięciem cieszą się wycięte narządy płciowe nieboszczyków. W ubiegłym roku aresztowano dwoje ludzi oskarżonych o zamordowanie dziewięciu osób. Gdy jednego z oskarżonych, z niewyjaśnionych powodów, policja zwolniła, tłum złapał go i uśmiercił.

Czy powyższa informacja zabrzmiała dla Państwa dziwnie? Taaak? A tak zwane katolickie relikwie? One też służą szarlatanom. | ST

 

 

"FAKTY I MITY" nr 38, 27.09.2007 r.

LOT Z BOŻEJ ŁASKI

Państwowe linie lotnicze Nepal Airlines nie są potentatem na rynku powietrznych usług przewozowych: w kraju jest tylko jedno lotnisko (w stolicy – Katmandu), skąd samoloty przewoźnika odbywają rejsy do 5 miast azjatyckich.

Nepal Airlines są właścicielem 2 boeingów 757 i awaria jednego z nich wywołała kryzys: trzeba było zawiesić część lotów. Aby wyeliminować problemy techniczne, na lotnisku przy samolocie... zabito dwie kozy i złożono je w ofierze hinduskiemu bogu przestworzy – Akashowi Bhairabowi.

Nie wiadomo, czy zrobiono coś ponadto, ale na razie brak sygnałów o katastrofie, więc ofiara podziałała. Wprawdzie media zwracały uwagę, że chodziło o usterkę elektryczną, ale najlepszym elektrykiem jest Pan Przestworzy i to od niego zależy bezpieczeństwo w powietrzu.

Składanie kóz i bawołów w ofierze, by obłaskawić hinduskie bóstwa, jest w Nepalu powszechną praktyką. Może ofiara z dwóch baranów (mogą być politycy) doprowadziłaby w końcu do otwarcia nowego terminalu na Okęciu? | JF

 

 

"FAKTY I MITY" nr 32, 16.08.2007 r. ZE ŚWIATA

ISLAMIŚCI PRECZ!

Wielką Brytanią wstrząsnęła seria zbrodni i wyroków skazujących ekstremistów muzułmańskich.

Na początku lipca w ostatniej chwili udaremniono dwa duże ataki terrorystyczne, w których miały być użyte materiały wybuchowe wypełnione gwoździami dla zabicia jak największej liczby osób. Jednocześnie ujawniono szczegóły nieudanych zamachów z ubiegłego roku. Zamachy nie doszły do skutku tylko dlatego, że szef operacji okazał się partaczem, który w niewłaściwych proporcjach użył środków chemicznych w bombach domowej produkcji, a skutek był taki, że roztwór nie eksplodował. Każdego z czterech schwytanych fanatyków muzułmańskich skazano na dwadzieścia lat więzienia za „bliską sukcesu próbę masowego morderstwa”.

W odstępie kilku dni policja odkryła spalone ciało 20-letniej irackiej Kurdyjki Banaz Mahmod, która została zamordowana przez swojego ojca i stryja w ramach „honorowego morderstwa”, ponieważ spotykała się z chłopakiem, którego nie akceptowali. Mimo że był muzułmaninem. Oprawcy najpierw ją zgwałcili, a następnie torturowali. Jak ustalono, umierała przez dwie godziny, aż „tatuś” stanął jej na szyi. Następnie ciało przewieźli 100 mil, tam je spalili i ukryli. Obaj skazani zostali na dożywocie za „obrzydliwy mord popełniony z wyjątkowym barbarzyństwem”. Pikanterii dramatowi dodaje fakt, iż kobieta i jej kochanek cztery razy prosili o ochronę, twierdząc na policji, że rodzina chce dziewczynę zabić. Odmówiono jej pomocy, ponieważ „tu jest Wielka Brytania i takie rzeczy się nie dzieją”... Tak zareagował policjant.

W innej sprawie skazano czterech fundamentalistów – każdego na sześć lat – za nawoływanie do zabijania „niewiernych” oraz gloryfikację terroryzmu podczas protestu przeciwko karykaturom Mahometa w prasie europejskiej. Skandowali oni hasła: „Zmiażdżyć wszystkich, którzy są przeciwko islamowi”, „Zamachy to kara za grzechy” i inne. Po ich skazaniu radykałowie zorganizowali kolejny protest przeciwko wyrokom, ale już pod delikatnym hasłem: „Brytyjska policja pójdzie do piekła”.

Jakby tego było mało, jednocześnie lekarze ostrzegli, że zakrywanie przez ortodoksyjne muzułmanki całego ciała burką, jedynie ze szparkami na oczy, powoduje kruchość kości i brak witaminy D z powodu braku światła słonecznego. Jej absorpcja odbywa się głównie przez skórę. Tym samym islam wszedł w kolizję z medycyną, podobnie jak świadkowie Jehowy w przypadku transfuzji krwi,

a katolicy – środków antykoncepcyjnych. W niektórych szpitalach w Wielkiej Brytanii już odmawia się leczenia z publicznych środków chorób wywołanych otyłością i paleniem tytoniu. Na tej samej zasadzie można odmówić zakwefionym muzułmankom leczenia złamań kości. Na tle burek zakrywających twarz miały miejsce liczne incydenty – w pewnej sprawie karnej muzułmanka niechętnie zdjęła ją dopiero na polecenie sądu, który zażądał tego dla identyfikacji. Prawa takiego nie ma w miejscu publicznym nawet policja. Ponadto kobiety – nawet z częściowo osłoniętą twarzą – stanowią większe zagrożenie na drodze, ponieważ mają ograniczony kąt widzenia. Matki męczą tym także swoje nawet kilkuletnie córki, ubierając je w ciężkie i czarne materiały nawet w upalne dni. Ekstremiści uznają takie argumenty za objaw „nienawiści do islamu” i „łamanie praw człowieka”. Nie widzą jednocześnie nic dziwnego w tym, że

w krajach ich pochodzenia przejście na chrześcijaństwo karane jest śmiercią.

Maciej Psyk

 

 

"FAKTY I MITY" nr 10, 15.03.2007 r.

BATMAN

Na Tanzanię padł blady strach. Ludzie nie śpią w domach; niektórzy zbierają się w grupy, rozpalają wielkie ogniska i nocują na zewnątrz. Jeszcze inni profilaktycznie nacierają się świńskim smalcem.

Wszystko z powodu „Popo Bawa”. Termin ten oznacza nietoperza i odnosi się do demona, w którego lud tanzański mocno wierzy. Doniesienia o jego poczynaniach są od lat szeroko kolportowane: zabija mężczyzn i gwałci kobiety. „Popo Bawa” ma co prawda postać gacka, ale potrafi przeistaczać się w mężczyznę. Znany astrolog tanzański, szejk Yaha Hussein, informuje, że nietoperz demon jest wypuszczany przez wiedźmy i atakuje ich przeciwników. Wiara w czarnoksięstwo i przesądy jest w Tanzanii szeroko rozpowszechniona.

W Polsce też. W niedzielę i święta... | TN

 

 

"NEWSWEEK" nr 40, 05.10.2003 r. ŚWIAT / BLISKI WSCHÓD

PLAMA NA HONORZE

Co roku w krajach muzułmańskich za pozamałżeńskie kontakty seksualne mordowane jest 5 tys. kobiet.

Sheila, 27-letnia ładna kobieta z wioski Darbandiham w Iraku, położonej tuż koło irańskiej granicy, nie ma czego szukać w rodzinnym domu. Kilka lat temu zakochała się w chłopaku z sąsiedztwa. To była wielka miłość, ale rodzice nie zgodzili się na ślub. Młodzi postanowili uciec.

 

Na wygnaniu wzięli ślub, urodziło im się dwoje dzieci i po dwóch latach postanowili wrócić do rodzinnej wioski. Przywitały ich kule wystrzelone przez ojca i braci Sheili. Dla nich ucieczka siostry z mężczyzną, który jeszcze nie był jej mężem, to hańba dla całej rodziny. Tylko śmierć wiarołomnej z rąk jej najbliższych - tzw. honorowe zabójstwo - mogła zmyć tę hańbę.

 

Mąż Sheili zginął na miejscu, ona zdołała uciec. Dzisiaj żyje w schronisku dla kobiet Aram w Sulejmanii, na północy Iraku. W takich miejscach mieszkają dziesiątki kobiet podejrzewanych o związki z mężczyznami bez ślubu, zgwałconych, a nawet takich, których grzechem była "podejrzana znajomość" z obcym mężczyzną. Dla każdej z nich powrót do domu oznacza pewną śmierć.

 

Honorowe zabójstwa kobiet, które dopuściły się pozamałżeńskich kontaktów z mężczyznami, za czasów Saddama były bezwzględnie tępione. Dziś powracają. I są powszechne nie tylko w Iraku. Według ONZ co roku z rąk ojców lub braci ginie w krajach muzułmańskich około pięciu tysięcy kobiet.

 

Okrutny zwyczaj nie ma nic wspólnego z Koranem i religią islamską - jest plemienną tradycją przekazywaną z pokolenia na pokolenie. Sądy traktują morderców córek i sióstr nadzwyczaj łagodnie. W wielu krajach muzułmańskich za zabicie kobiety podejrzewanej o stosunek z obcym mężczyzną nie ma żadnej kary albo skazuje się zabójców najwyżej na kilku-, kilkunastomiesięczne więzienie.

 

Nie pomagają społeczne kampanie na rzecz powstrzymania procederu. W Jordanii, gdzie przeciwko honorowym zabójstwom protestowali nawet członkowie rodziny króla Abdullaha, na początku września parlament odrzucił projekt uchwały nakładający wysokie kary za tego typu zbrodnie.

 

Ostatnie słowo wciąż należy do ojców rodów, którzy bez wahania wydają wyroki śmierci na własne córki. 17-letni Ahmed z miejscowości Zarka w Jordanii przez dwa miesiące tropił swoją dwa lata starszą siostrę Hanin, która uciekła z domu ze swoim chłopakiem. W momencie, gdy strzelał do niej z karabinu, była w drugim miesiącu ciąży. Chłopak przesiedział w więzieniu tylko rok. Wracał do wioski triumfalnie, witany jak bohater. - Oczyściłem honor rodziny - mówił z dumą Ahmed przedstawicielom organizacji Women News, badającej przypadki łamania praw kobiet na świecie. - Hanin zhańbiła nas, więc lepiej, żeby zginęła jedna osoba, niż cały ród miałby umrzeć ze wstydu.

 

Według oficjalnych statystyk w Jordanii każdego roku zabijanych jest 25 nastoletnich dziewcząt w celu "oczyszczenia" dobrego imienia rodu. Ale prawdziwa liczba może być dużo większa. Zabitym kobietom odmawia się szacunku nawet po śmierci, więc ich groby bywają nieoznaczane.

 

Ale w Kurdystanie na północy Iraku działają już organizacje broniące przed rodową zemstą. Prowadzą specjalne schroniska dla kobiet z dziećmi.

 

W schronisku Asuda w Sulejmanii pracownice pokazują przerażający album ze zdjęciami ofiar tzw. honorowych zabójstw. 23-letnia Awas uciekła do schroniska przed mężem. Jego brat chciał uprawiać z nią seks. Gdy odmówiła, oskarżył ją przed mężem o rzekomy związek z innym mężczyzną. Kobieta musiała uciekać. Teraz pracownicy schroniska próbują wytłumaczyć mężowi, że to było oszczerstwo. Jeśli uwierzy, kobieta będzie mogła wrócić do domu.

 

W krajach Bliskiego Wschodu powstaje coraz więcej fundacji występujących w obronie kobiet i schronisk. Jordańska Narodowa Kampania Eliminacji tzw. Zbrodni Honoru skupia zwykłych Jordańczyków przeciwnych okrutnym praktykom plemiennym. Na razie jej oddziaływanie jest niewielkie.

 

Członkowie Kampanii za swój największy sukces uważają jednak fakt, że zaczęli głośno mówić o problemie, o którym społeczeństwa arabskie dotychczas milczały. Wiedzą jednak doskonale, że walka ze zwyczajem zakorzenionym w kulturze od setek lat zajmie im całe życie. Ale na pewno też wiele żyć uratuje.

 

 

"FAKTY I MITY" nr 9, 08.03.2007 r.

HORROR, NIE HONOR

Ojciec 17-letniej dziewczyny z Jordanii wpakował jej cztery kule w mózg, żeby – jak wyjaśnił – ratować honor rodziny. Podejrzewał bowiem, że córka straciła dziewictwo, gdy uciekła z domu.

Podejrzenia były zupełnie wyssane z palca; kilka tygodni przed śmiercią dziewczyna poddała się badaniu lekarskiemu, które wykazało, że hymen jest taki, jak Allach przykazał. Oddano ją ojcu pod warunkiem, że nie będzie jej karał. Sekcja zwłok wykazała, że w chwili śmierci córka wciąż była dziewicą.

To pierwsze w tym roku tzw. zabójstwo honorowe w Jordanii. Przeciętnie ma ich miejsce 20 rocznie. Dziewczyna może stracić życie za samo spotkanie z chłopakiem. Arabowie uważają, że seks przedmałżeński to niezmywalna plama na honorze rodzinnym.

Międzynarodowe organizacje obrony praw ludzkich zaapelowały do króla Abdullaha II, by położył kres tym mordom. W odpowiedzi rząd zaostrzył kary: dotąd ojciec mógł za zabójstwo córki na tle honorowym dostać 6 miesięcy, teraz grozi mu 15 lat – jak za każde morderstwo. Próby wprowadzenia przepisów w życie natrafiły jednak na opór konserwatywnych legislatorów, którzy je zablokowali. | JF

 

 

 www.wp.pl | Gazeta Wyborcza | dodane 2008-11-03 (09:23)

"MÓJ TATA I BRACIA CHCĄ MNIE ZABIĆ"

19-letnia Lejla pochodzi z Iranu. Kiedy miała 6 lat, razem z rodzeństwem widziała, jak jej ojciec zabija matkę. Zrobił to, bo usłyszał plotki o niej i jakimś mężczyźnie. Dlaczego ojciec nie trafił za kratki? U nas takie rzeczy po prostu się zdarzają - mówi dziewczyna. Sama Lejla też wielokrotnie słyszała od ojca i braci, że zginie, jeśli postąpi wbrew ich woli. Zbrodnie honorowe to swoista plaga, również w Europie - pisze "Gazeta Wyborcza".

 

Od śmierci matki Lejla razem z siostrą zajmowały się domem, a ojciec i bracia cały czas je bili. Dziewczyna nie chce o tym mówić, ale Diana Nammi, szefowa kampanii "Stop honour killings" zajmującej się walką z zabójstwami honorowymi w Europie, opowiada, że Lejla miała na ciele ponad 150 blizn - od noża, papierosów, wrzątku. Jak dodaje Nammi, dziewczyna miała także kilkanaście razy łamane ręce i nogi.

 

Kiedy Lejla skończyła 17 lat, ojciec i bracia siłą wydali ją za mąż za człowieka, którego nawet nie znała. Ale oni cieszyli się, że znalazł się chętny na dziewczynę ze zhańbionej rodziny. Niestety przez to właśnie mąż jej nie szanował, a po roku znalazł sobie nową kobietę. Lejla zażądała rozwodu. Wtedy po raz pierwszy usłyszała od braci: jeśli to zrobisz, zginiesz.

 

Aby uciec przed "karą" Lejla wyjechała do rodziny mieszkającej w Londynie. Okazało się, że brytyjscy krewni niewiele różnią się od rodziny w Iranie. Uznali, ze skoro uratowali mi życie, to ono teraz należy do nich. Kazali mi pracować w domu, bili, nie pozwalali wychodzić - opowiada dziewczyna.

 

Nie sądziła, że mogą jej zrobić krzywdę do momentu, w którym poznała Ahmada. Rodzina dowiedziała się, że z nim rozmawiała. Wtedy drugi raz usłyszała, że zginie.

 

Lejla uciekła, wylądowała na ulicy. Dzięki kampanii "Stop honour killings" udało jej się wyjść na prostą. Teraz mieszka, pracuje w Londynie i spotyka się z jednym mężczyzną. Jej krewni dostali ostrzeżenie od policji. Wiedzą, że są obserwowani, więc nie zaryzykują. Ale nie powstrzymuje ich to od wysyłania sms-ów z pogróżkami - mówi dziewczyna.

 

To sprawa kultury

Zabójstwa honorowe w Europie zdarzają się nie tylko w Wielkiej Brytanii, ale też w Niemczech, Francji, Belgii czy Szwecji. Co roku organizacja Diany Nammi ratuje z takich sytuacji około 70 kobiet. Scenariusz zwykle jest podobny: zabija mężczyzna, a ofiarą jest kobieta, która łamie określone tradycją normy kulturowe. Sama chce wybrać sobie męża, bez ślubu traci dziewictwo albo wybiera mniej tradycyjny styl życia.

 

Kiedy krewni stwierdzają, że w ten sposób splamiła ich honor, robią wszystko żeby go oczyścić - czytamy w "Gazecie Wyborczej".

 

 

 www.wp.pl | EAI | dodane 2008-11-04 (17:39)

ZAMORDOWALI 13-LATKĘ ZA TO, ŻE ZOSTAŁA ZGWAŁCONA

W Somalii doszło do okrutnego mordu. 13-letnia Aisza została przez 50 mężczyzn ukamienowana za przedmałżeński seks, którym dla islamskich fanatyków był dokonany na niej gwałt. Bestialskiemu morderstwu przyglądało się 1000 gapiów.

Aisza została zgwałcona przez trzech mężczyzn. Żaden z nich nie poniósł kary. Początkowo somalijskie media podawały, że Aisza miała 23 lat, jednak ojciec dziewczynki potwierdził, że miała 10 lat mniej.

Somalia jest krajem muzułmańskim, w którym żyje 0,2 % chrześcijan.

 

 

 www.o2.pl | Czwartek [18.06.2009, 08:47] 1 źródło

JEDNA CZWARTA MĘŻCZYZN PRZYZNAJE SIĘ DO GWAŁTU

Wynika tak z najnowszych badań przeprowadzonych w RPA.

Trzy czwarte gwałcicieli było nastolatkami, gdy po raz pierwszy zaatakowali kobietę. Pięć procent badanych przyznało, że zmusili do seksu kobietę lub dziewczynkę nie dalej niż rok temu - pisze "Guardian".

W Republice Południowej Afryki zjawisko gwałtu jest bardzo rozpowszechnione. Sądzę, że ma to dużo wspólnego z wizją męskości, głęboko zakorzenioną w afrykańskiej kulturze - mówi prof. Rachel Jewkes z Medical Research Council.

Badania przeprowadzono anonimowo na grupie 1,738 mężczyzn z dwóch prowincji RPA.Trzy proc. badanych przyznało, że zgwałcili mężczyznę lub chłopca. Prawie połowa gwałcicieli potwierdza, że dokonali przestępstwa kilkukrotnie - czytamy w raporcie.

Władze tego kraju nie chcą zrozumieć skali problemu. To po prostu nie leży w ich interesie - mówi Carrie Shelver aktywistka walcząca o prawa kobiet.

Jeden gwałciciel na czterech, mający więcej niż 25 lat, jest prawdopodobnie zarażony wirusem HIV. | JP

 

 

 www.o2.pl | Piątek [05.06.2009, 13:14] 4 źródła, 1 wideo

ZŁOŻYLI W RYTUALNYM MORDZIE 30 CIĘŻARNYCH KOBIET

Archeolodzy odkryli w Peru ciała z poderżniętymi gardłami.

W pobliżu nadmorskiego miasteczka Chiclayo, nieopodal starożytnego grobowca Sipan, archeolodzy odkryli szczątki ponad 30 ofiar z poderżniętymi gardłami. Wszystkie zginęły ponad 600 lat temu.

Wiedzieliśmy, że Inkowie składali ofiary z ludzi, ale odnalezienie tylu szczątek w jednym miejscu to rzadkość - powiedział Carlos Webster, który prowadził badania w Chotuna-Chornancap w Peru.

Zdaniem badaczy ofiary zostały złożone zaledwie kilkadziesiąt lat przed przybyciem na tereny obecnego Peru hiszpańskich konkwistadorów.

Jak informują badacze, większość ofiar to młode kobiety w wieku około 15 lat. | TM

 

 

„WPROST” nr 1, 04.01.2004 r.

MUR Z OGNIA

CUDZOZIEMIEC ODNOSZĄCY SUKCES NA WSI WYWOŁUJE AGRESJĘ, BO BURZY RYTUAŁ NIERÓBSTWA

Czym byłoby rolnictwo Wielkopolski, gdyby nie holenderscy farmerzy, którzy osiedlali się tam pod koniec XVI i w XVII wieku? Polscy rolnicy nie mieliby szans z niemiecką konkurencją w wieku XVIII i XIX, gdyby nie standardy i umiejętności, które przejęli od Holendrów. Podobnie było na Żuławach, Zamojszczyznie, Dolnym Śląsku, gdzie osiedlali się także Niemcy, Duńczycy, Szkoci, Anglicy. Gdy przybywali do Polski, byli często traktowani nieufnie, podpalano ich gospodarstwa. Tak jest i obecnie - niektórzy polscy chłopi podpalają gospodarstwa swoich cudzoziemskich sąsiadów, zanim zdążą ich poznać.

 

Od agresji do kohabitacji

Wedle badań prof. Ewy Nowickiej z Uniwersytetu Warszawskiego, agresja i niechęć sąsiadów dotknęła 82 proc. cudzoziemców gospodarujących na terenach popegeerowskich, a tylko 3,5 proc. tych, którzy kupili ziemię w regionach, gdzie dominowały gospodarstwa rodzinne. Kiedy Ewa Żakiewicz przygotowywała pracę magisterską z socjologii "Holendrzy na Dolnym Śląsku. Procesy przystosowywania się do życia w społeczeństwie polskim", ośmiu z dziesięciu jej rozmówców dotknęła agresja sąsiadów (spalenie stodoły, czasem plonów).

Podpalenia i przejawy agresji są problemem nie tyle wsi polskiej, ile wsi popegeerowskiej, gdzie patologie występują częściej niż gdzie indziej. Ofiarami agresji są także Polacy, którzy w popegeerowskich wsiach próbują zakładać nowoczesne farmy. Polscy rolnicy nie są zresztą jedynymi, którzy nie tolerują obcych. Podobne prześladowania spotykały w ostatnich latach Holendrów czy Duńczyków, którzy próbowali gospodarować w Niemczech, a także belgijskich farmerów osiedlających się we Francji. Gospodarstwa cudzoziemskich rolników płonęły w ostatnich latach również w Czechach, na Słowacji czy Węgrzech.

Przykład Bambrów (rolników z okolic Bambergu w południowej Frankonii) - sprowadzonych w latach 1719-1753 przez władze Poznania do podpoznańskich wsi Luboń, Bonin, Jeżyce, Winiary, Rataje, Wilda czy Górczyn - pokazuje, że procesy asymilacji trwają czasem kilkadziesiąt lat. Bambrów spotykały akty agresji, mimo że osiedlili się we wsiach opuszczonych przez Polaków, spustoszonych przez wojnę północną i zarazy. Dopiero w drugim pokoleniu, gdy zaczęło dochodzić do małżeństw mieszanych, potomkowie osadników z Bambergu przestali być traktowani jako obcy. Wtedy docenionio ich solidność, gospodarność, pracowitość i uczciwość.

 

RytuaŁ nieróbstwa

Pięć lat temu Holender Freddy Beltman wraz z żoną przyjechał do Cetynia, małej wioski koło Słupska. Od Agencji Rolnej Skarbu Państwa wydzierżawili gospodarstwo o powierzchni 273 hektarów. Na początku mieszkali w oborze. Z czasem zbudowali dom, rozwinęli hodowlę krów. W Cetyniu przyszły na świat ich trzy córki. Freddy zatrudnił kilka osób ze wsi. W czerwcu 2000 r. spłonęła stodoła Beltmanów, a kilka tygodni później - obora. Cudem uratowano 76 krów, 20 jałówek i 23 cielęta. Kilka miesięcy temu Holendrzy sprzedali cały dobytek, spakowali walizki i wrócili do rodzinnego kraju. - Łudziłem się, że mimo dwóch pożarów dogadam się z sąsiadami. Niestety, nie udało się. Okazali się dla mnie psychologiczną zagadką: gdy im się coś nie podobało, nie mówili tego prosto w oczy, tylko walili w łeb od tyłu - opowiada "Wprost" Freddy Beltman.

Beltmana znienawidzono, bo odnosił sukcesy, zarabiał, stworzył w swoim gospodarstwie miejsca pracy dla innych. W ten sposób udowadniał polskim sąsiadom, że ich bieda nie jest ani karą boską, ani winą państwa, lecz wynika z tego, że za mało pracują, wolą narzekać i obnosić się ze swoim ubóstwem, zamiast zakasać rękawy. Beltman naruszył ukształtowany w czasach pegeerowskich rytuał nieróbstwa i nieodpowiedzialności. Sąsiadów zraził tym, że zbierał z hektara dwa razy więcej ziemniaków niż oni, że zbierał ponad 70 kwintali zboża z hektara, podczas gdy innym nie udawało się zebrać nawet 50 kwintali. Ale największą złość wywoływało to, że całe swoje mleko sprzedawał firmie Nestlé.

 

Wypalanie sukcesu

Holender Hans Goense cztery lata temu kupił gospodarstwo w Pieszycach koło Zielonej Góry. Szybko wyremontował budynki, kupił maszyny i nawozy. Kredyt zaciągnął w Holandii. Kiedy zaczął odnosić sukcesy, spłonęła należąca do niego stodoła (w środku znajdowały się maszyny rolnicze, 15 ton słomy i kilkanaście ton nawozów). Śledztwo umorzono z powodu niewykrycia sprawców. - Kiedy mówiłam, że sąsiedzi otwarcie nam grozili, miejscowi policjanci ostrzegli, bym bez dowodów nie oskarżała niewinnych ludzi - opowiada Małgorzata Goense. Tuż przed podpaleniem Hans Goense został obrzucony kamieniami, gdy pracował w polu. - Widziałem tych ludzi i dam sobie rękę uciąć, że to byli moi sąsiedzi - opowiada "Wprost" Goense. Przed Wielkanocą 2003 r. sąsiad wyciął drzewa w należącym do Goensego lesie (straty oszacowano na 30 tys. zł). Holender przyłapał go na gorącym uczynku. Policja zdążyła zabezpieczyć ślady, ale dochodzenie w sprawie umorzono z powodu niewykrycia sprawców! Po tym zdarzeniu Goense'owie długo bali się wychodzić z domu, bo słyszeli wyzwiska i okrzyki: "Won do Holandii!", "Wynocha, parszywcy!", "Nie wykupicie nas!". Kilka tygodni temu holenderska rodzina wyniosła się z Pieszyc. O pomoc prosili polskich urzędników oraz holenderską ambasadę. Na razie bezskutecznie. - To sprawa między sąsiadami. Gminie nic do tego - mówi Norbert Twardy, zastępca burmistrza Pieszyc.

- Gdybym nie miała zobowiązań i kredytów, natychmiast wyjechałabym z rodziną do Holandii - mówi Maria Hellenberg, Polka, która wraz z mężem dzierżawi były PGR w Jachcicach koło Bydgoszczy. Przyjechali do Polski siedem lat temu. Marię irytuje to, że sąsiedzi są przekonani, iż przybyli tu z Holandii z ogromnymi pieniędzmi. Nie przyjmują do wiadomości, chociaż to widzą, że na sukces trzeba pracować od świtu do nocy. Hellenbergowie nie potrafią już zliczyć włamań do ich zabudowań czy zniszczonych zasiewów. Z podwórza ukradziono im dwa samochody.

Kilka lat temu spłonęły zabudowania i maszyny Holendrów gospodarujących w Łupawie i Karżnicy. Jan Druff mieszka w Łupawie dziesięć lat. Większość ziemi obsadza ziemniakami, które odbiera lęborska firma produkująca frytki. Pięć lat temu z dymem poszły należące do niego trzy ciągniki oraz dwa opryskiwacze. Tuż przed wykopkami spaliły się dwa kombajny. Podpalono także kombajny należące do Jespera Stelwagena, który mieszkał w Karżnicy. Anglik Arend Hendriks przyjechał do Kawęcina niedaleko Świecia pięć lat temu. Jego gospodarstwa nikt wprawdzie nie spalił, ale za to sąsiedzi niszczyli mu uprawy, folię w tunelach, a ostatnio nękają go procesami w sądzie. Kilka osób oskarżyło go, że swoimi ciągnikami zniszczył drogę.

 

Ofiary ksenofobii

- W zasiedziałych od dziesiątek lat społecznościach obcy, który odnosi sukces, nie staje się przykładem do naśladowania. Staje się prowokatorem, bo burzy przekonanie, że sukces na polskiej wsi nie ma prawa zaistnieć, nie jest normalny. Lokalna społeczność, dotychczas niesolidarna i zawistna, jednoczy się wtedy przeciwko obcemu - mówi prof. Józef Styk z Zakładu Socjologii Wsi i Miasta UMCS w Lublinie.

Etnologowie podkreślają, że podpalani przez sąsiadów Holendrzy stali się ofiarami ksenofobii, czyli światopoglądu, według którego kryterium oceny otaczającego świata jest podział na "swoich" i "obcych". Swoi są grupą wyidealizowaną, zaś obcy to uosobienie wszelkiego zła i zagrożenie. Ksenofobia zakłada agresywność wobec obcych, nakazuje walkę z nimi. Jeżeli obcy wykazują się większą od miejscowych zapobiegliwością, przedsiębiorczością, większymi umiejętnościami, uprzedzenia przekształcają się w otwartą wrogość.

Jak pisał Mircea Eliade, we wszystkich kulturach "obcy to święty i przeklęty, boski i diabelski, czysty i nieczysty, odrażający i piękny". Na początku obcy są postrzegani prawie wyłącznie negatywnie, z czasem tzw. miejscowi nie wyobrażają sobie bez nich życia.

Tomasz Krzyżak

 

 

„FAKTY I MITY” nr 23, 16.06.2005 r.

STO LAT ZA...

Idzie nowe w kąpielisku Cape May w stanie New Jersey. Udało się oto odwołać obowiązujący od ponad 30 lat zakaz kąpieli w slipkach.

Tu słowo wyjaśnienia dla Europejczyków niezorientowanych w realiach. W Ameryce nikt (z wyjątkiem turystów z Europy) slipów nie odważy się założyć. Do wody wchodzi się w obszernych galotach do kolan. Czemu? To proste: slipy przylegają do pośladków i genitaliów (tfu!), odsłaniają górne partie uda. Jest to więc publiczne zgorszenie, wyuzdanie i wodzenie na pokuszenie. Na tej samej zasadzie widok dwuletniej dziewczynki, która biega po plaży wyłącznie w majtkach kąpielowych, a bez biustonosza, jest w USA szokujący w swym bezwstydzie, więc i niespotykany.

Kurort Cape May nie tylko wpuścił slipy na plażę, ale przyzwolił paradować w nich po przybrzeżnej promenadzie. Młode panienki wstępnie rozradowało rozporządzenie, ale szybko się rozczarowały. Slipki założyli głównie brzuchacze i pomarszczeni staruszkowie. Co gorsza – również pedały.

PZ

 

 

„PRZEGLĄD” nr 23, 12.06.2005 r.

KOBIETA W INDIACH JEST CAŁKOWICIE ZALEŻNA OD MĘŻCZYZNY. W CAŁOŚCI PODPORZĄDKOWUJE SIĘ JEGO PRAGNIENIOM I ASPIRACJOM

MODLITWA O SYNA
Indie to kraj mężczyzn. Rola kobiet określona jest tu tylko w relacji do nich. Bez mężczyzny nie ma praktycznie dla kobiet miejsca w zdominowanej przez tradycję indyjskiej codzienności. Wciąż aktualny jest starożytny Kodeks Manu, według którego: "W dzieciństwie kobieta podlega ojcu, w młodości mężowi, a kiedy ten umrze, swoim synom; kobieta nigdy nie może być niezależna".

POSŁUSZNA AŻ DO ŚMIERCI
Gdy kobieta zachodzi w ciążę, zaczynają się modły. Trzeba wymodlić chłopca. Dziewczynka będzie karą, chłopiec - nagrodą. Presja rodziny jest wielka. Wszyscy pragną męskiego potomka. Matka pragnie głównie dlatego, iż nie chce, by jej dziecko przechodziło piekło bycia kobietą. Bo kobieta w Indiach jest całkowicie zależna od mężczyzny. W całości podporządkowuje się jego pragnieniom i aspiracjom. Jest traktowana jak przedmiot bez woli, pragnień i prawa do własnego życia. Patriarchat dotyczy rodziny, pracy, prawa, uczestnictwa w życiu publicznym i religii.
Nie istnieje żaden obszar, w którym patriarchat by nie obowiązywał. Do szkoły chodzą chłopcy, dziewczynki zostają na ogół w domu; przy stole najpierw siadają mężczyźni, gdy skończą, wtedy jedzą kobiety. Gdy jedzenia jest mało, dostają je tylko mężczyźni. Właścicielem kobiety jest najpierw ojciec, a po ślubie - od tego momentu zaczyna się najczęściej piekło - mąż. Kobieta przeprowadza się do rodziny męża, gdzie często traktowana jest jak obca, niepotrzebna osoba, obciążająca rodzinną spiżarnię. Jeśli jest wykorzystywana, nie może się rozwieść ani wrócić do domu rodzinego. Takie zachowanie naraziłoby jej rodziców na potępienie wspólnoty społecznej, do której przynależą, męża okryłoby hańbą, a szanse sióstr na znalezienie mężów spadłyby do zera. Mahatma Gandhi pisał: "Dla żony Hindusa bezwzględne posłuszeństwo wobec swego małżonka jest niemal religią. Hindus małżonek uważa siebie za pana i władcę swojej żony, która winna okazywać mu na każdym kroku uległość". Jeśli kobieta umrze wcześniej, mąż ma prawo ożenić się ponownie i otrzymać kolejny posag. W odwrotnym przypadku patriarchalne społeczeństwo zostawia owdowiałej kobiecie kilka możliwości. Jeśli jedynym celem kobiety była służba mężczyźnie, to wraz z jego śmiercią jej życie traci sens. Może więc popełnić sati, czyli spalić się żywcem na stosie wraz z ciałem zmarłego męża. To jedyna okazja, by kobieta została świętą i tym samym - po śmierci - chociaż raz przyniosła splendor rodzinie. Obecnie podobne praktyki zdarzają się jednak sporadycznie. Po śmierci męża kobieta odbierana jest jako bezużyteczna i często obwiniana przez rodzinę o jego śmierć. Wdowa staje się obciążeniem finansowym, jej życie to skromna, pełna upokorzeń egzystencja. Często wdowy - w szczególności gdy nie mają męskich potomków - zostają porzucone.
Dlatego matka wie, że urodzona przez nią dziewczynka przejdzie przez piekło, i modli się o syna.

PRZEKLEŃSTWO POSAGU
Dla rodziny dziewczynka to obowiązek wydania jej za mąż i obdarowania rodziny męża olbrzymim posagiem. Obowiązek, bo presja społeczna jest wielka; podobnie jak Hindus nie może istnieć poza kastą, tak hinduska kobieta nie może funkcjonować poza małżeństwem. Jest ono jedynym akceptowalnym statusem dorosłej kobiety. A instytucja posagu - pomimo prawnego zakazu - to rzecz święta. Dobrego męża - tj. z dobrej kasty, z dobrej rodziny, wykształconego - można sobie kupić za dobry posag. Ale i za tego gorszego, w kraju gdzie większość małżeństw aranżują rodzice, trzeba słono zapłacić. Tak słono, że niekiedy rodziny zapożyczają się na całe pokolenia, sprzedają ziemię i często cały dobytek, byle tylko wypełnić obowiązek ojca - unikając tym samym hańby - i wydać córkę za mąż. Ale wielokrotnie nie starcza majątku na kupienie córce męża. W takich przypadkach rodzina będzie, często do końca życia, spłacać dług.
Syn to także gwarancja utrzymania rodziców na starość oraz odprawienia ceremoniału kremacyjnego rodziców - i tym samym zadośćuczynienie jakże ważnej tradycji - który może odprawić tylko potomek płci męskiej. Matka jest więc pod wielką presją urodzenia męskiego potomka. Jej przydatność społeczną mierzy się liczbą urodzonych chłopców. Jeśli rodzi kolejne córki, może doprowadzić rodzinę do finansowego bankructwa.
Gdy córka jest jeszcze dzieckiem, posag będzie niższy. Dlatego też w biednych wielodzietnych rodzinach nie należy do rzadkości aranżowanie małżeństw dziecięcych. Los kilkumiesięcznej dziewczynki wydanej za mąż za niemowlaka, który kilka dni później umiera, to niekończący się koszmar. Zanim dziewczyna zrobi samodzielnie pierwszy krok, staje się społecznie potępioną wdową, dla której nie ma miejsca w otaczającym ją świecie.

KOŁO PRZEMOCY
Lekarz i dwóch policjantów wysiadło z samochodu marki TATA w jednej z wsi indyjskiego stanu Uttar. Ktoś doniósł o śmierci nowo narodzonej dziewczynki. Bimala, matka dziecka, siedziała na czarpoju - drewnianej ramie na czterech nogach oplecionej pasem materiału - przed drzwiami rozlatującej się chaty. Po chwili ciszy, gdy doktor zażądał wyjaśnień, niezdecydowanym głosem wyszeptała: - Ona urodziła się prawie martwa, pluła krwią, kaszlała. Teściowa potwierdziła zeznanie. - To typowy przypadek dzieciobójstwa - doktor Rakesh jest prawie pewien. - Bimala żyła w skrajnej nędzy i miała trzy córki, ta miała być czwartą.
Bimala i jej rodzina są częścią wielkiego procederu, do którego dochodzi za zamkniętymi drzwiami na subkontynencie - zabójstw dokonywanych na kobietach.
Na każdym z trzech etapów życia - niezamężna, zamężna, wdowa - kobieta jest zagrożona. Według ostatniego spisu powszechnego z 2001 r., na 1000 mężczyzn przypadają w Indiach 933 kobiety. Czy to przypadek? W ubogich, wielodzietnych rodzinach szczególną troską objęci są chłopcy. Oni dostają lepsze jedzenie, lepszą opiekę zdrowotną, co powoduje, iż wśród niemowląt umieralność dziewczynek jest znacznie większa. Do tego dodajmy bardzo powszechne zabójstwa noworodków. Jeśli rodziny nie stać na posag, prawdopodobieństwo takiego zdarzenia wzrasta. Wystarczy nie nakarmić, żeby pozbyć się niechcianego dziecka. A presja rodziny ciąży. Kobieta z ofiary przemienia się w oprawcę. Tajemnicą poliszynela są częste zgony noworodków płci żeńskiej. Wszyscy mieszkańcy wsi wiedzą, gdzie i co się stało, ale świadomość tego, że za moment mogą być w podobnej sytuacji, każe im milczeć.
Praktyki mordowania dziewczynek stosowane są w Indiach od niepamiętnych czasów. Od lat 80. coraz częściej stosuje się testy umożliwiające określenie płci nienarodzonego dziecka. Jak grzyby po deszczu wyrastają kliniki określające płeć płodu, niemal na każdej ścianie, słupie czy dworcu widnieją ogłoszenia reklamujące badanie: "Lepiej 500 rupii teraz niż 500 tys. później". Test jest tani, kosztuje równowartość 10-40 dol., a więc jego dostępność, szczególnie w miastach, jest prawie masowa. Skutki są natychmiastowe. Szacuje się, że w Indiach rocznie dokonuje się około 200 tys. aborcji, których jedyną przyczyną jest płeć dziecka. Liczba dziewczynek w stosunku do chłopców w wieku 0-6 lat zmniejszyła się w latach 90. z 945/1000 w 1991 r. do 927/1000 w 2001 r., a w stanie Pendżab osiągnęła katastrofalnie niską wartość 793/1000. Dostępność nowych technologii - jako że jest to tradycyjnie najbogatszy i najlepiej rozwinięty gospodarczo stan Indii - jest tu największa. W 1994 r. zakazano wykorzystywania badań prenatalnych do określania płci dziecka i tym samym ich reklamowania. Skończyło się na niewielkim wzroście cen.

SARI PALI SIĘ SZYBKO
Życie kobiety w domu rodzinnym męża nierzadko bywa koszmarem. Często jest torturowana fizycznie, prawie zawsze psychicznie. Bo to jest kontrakt. Jedna rodzina płaci, druga bierze do siebie dziewczynę, a ta ma rodzić mężczyzn. Jeśli ojciec dziewczyny za mało płaci albo kobieta rodzi córki, może dojść do tragedii.
Gdy czytamy w prasie, że na skutek nieszczęśliwego wypadku młoda mężatka lub wdowa oblała się naftą i spłonęła żywcem, możemy być pewni, że nie był to przypadek. A bawełniane sari pali się szybko. Wystarczy, że teściowa lub mąż obleje kobietę naftą. Często posag jest zbyt niski albo po prostu zachłanna rodzina męża chce nowej żony z nowym posagiem. Niektórzy rodzice potrafią ożenić syna kilkakrotnie, gromadząc w ten sposób fortunę. W 1997 r. przyczyną dwóch trzecich nienaturalnych zgonów kobiet było właśnie spalenie, a 75% z nich dotyczyło tych w wieku 18-30 lat. Do tego dochodzą samobójstwa kobiet, część jest wymuszonych, ale zdarza się, że córki, chcąc ulżyć doli ojca, popełniają je dobrowolnie.

TRADYCJA KONTRA RESZTA
Siła indyjskiej tradycji jest ogromna. Szczególnie na wciąż jeszcze bardzo zacofanej wsi, którą zamieszkuje 75% społeczeństwa. To tam przede wszystkim rozgrywa się apokaliptyczny niemalże dramat kobiet. Wśród pięcioprocentowej, zeuropeizowanej indyjskiej klasy średniej, mieszkającej głównie w miastach, podobne praktyki występują coraz rzadziej, aczkolwiek przynależność kastowa i klasowa przy wyborze współmałżonka nadal odgrywa decydującą rolę.
Przez cały - prawie 60-letni - okres funkcjonowania niepodległych Indii najpierw twórcy konstytucji, a później kolejne rządy, robili wiele, aby poprawić sytuację kobiet. Konstytucja mówi o równości płci pod każdym względem. Prawo zakazuje instytucji posagu, a za spowodowanie śmierci z tego powodu grozi od siedmiu lat więzienia do dożywocia. Zakazane jest także aranżowanie dziecięcych małżeństw oraz stosowanie praktyk sati. Prawo dopuszcza rozwody oraz ponowne wyjście za mąż owdowiałej kobiety, a badania ustalające płeć zostały zakazane ustawowo. W 1992 r., wraz z utworzeniem jednolitego systemu samorządności lokalnej na terenie całego kraju, zagwarantowano kobietom jedną trzecią miejsc w zgromadzeniach lokalnych, co szczególnie na tradycyjnej i zacofanej indyjskiej wsi nosiło znamiona rewolucji obyczajowej.
Ograniczenia te, a nawet gwarancje konstytucyjne mają jednak niewielki wpływ na praktykę życia codziennego, w której nadal dominuje odwieczna tradycja. Wprowadzenie prawa opartego na zasadzie równości w społeczeństwie, w którym nierówność i struktury hierarchiczne są podstawą tysiącletnich tradycji, powoduje, że w większości przypadków jest ono martwe, a jeśli funkcjonuje, to często w sposób karykaturalny. Dramat indyjskich kobiet szybko się więc nie skończy.

Grzegorz Bywalec
Autor jest doktorantem w Katedrze Finansów i Bankowości Uniwersytetu Łódzkiego i podróżnikiem. Przemierzył ponad 40 krajów Azji, Afryki i Ameryki Łacińskiej.

[By zapobiegać takim potwornościom, wyłudzeniom w takich przypadkach musi być obowiązek zwrotu posagu w całości oraz wypłata odszkodowania, renty. – red.]

 

 

„PRZEGLĄD” nr 3(317), 22.01.2006 r.: Co najmniej 362 pielgrzymów zostało zadeptanych przez tłum podczas rytualnego kamieniowania szatana w miejscowości Mina pod mekką.

 

 

 www.onet.pl

PAP, POg /02.10.2008 06:05

SPANIKOWANI PIELGRZYMI STRATOWALI 224 OSOBY

Do 224 wzrosła liczba pielgrzymów stratowanych na śmierć przez tłum w hinduistycznej świątyni w mieście Dżodhpur w indyjskim Radżastanie - poinformowała policja.

 

 

 www.o2.pl

2008-10-02 05:57

Co najmniej 19 nastolatków zginęło stratowanych na dyskotece w środkowej Tanzanii, gdzie świętowano zakończenie ramadanu, Id al-Fitr - poinformowała tamtejsza policja.

(PAP)

 

[Nazwa tego rytuału jest chyba nieodpowiednia... – red.]

 

 

 „WPROST” nr 32, 14.08.2005 r. ZABOBONY

PUTINOMANIA

PUTIN WSZECHMOGĄCY

Rosjanie nie muszą się już bać terrorystów.

Talizmanem stał się wizerunek prezydenta wytatuowany na ciele. Jego szczęśliwi posiadacze twierdzą, że podobizna Putina sprawia, iż czują się bezpieczni. Podobnie jak opiewani przez Włodzimierza Wysockiego przestępcy, którzy tatuowali sobie wizerunek Stalina. Szaleństwo ogarnęło całą Rosję, w Omsku ustawiają się kolejki chętnych do posiadania groźnie wyglądającej twarzy, sylwetki albo chociaż imienia lub nazwiska prezydenta. Niektórzy w geście uwielbienia posunęli się jeszcze dalej i zmieniają sobie nazwisko na Putin.

(AG)

 

 

„ANGORA” nr 27, 03.07.2005 r. (Na podst. „BBC”, The Guardian”, The Independent”, „The Times”, „The Telegraph”, „The Mirror”) WLK. BRYTANIA

CZAROWNICY MORDUJĄ W LONDYNIE

Brzmi to jak scenariusz makabrycznego filmu grozy, a jednak dzieje się naprawdę. Afrykańskie dzieci przemycane są do Wielkiej Brytanii i mordowane w rytuałach egzorcyzmów czy też czarnej magii.

Takie szokujace wnioski przedstawia raport londyńskiej Policji Metropolitalnej. Dokument ten, ujawniony przez korporację BBC, przytacza „niezliczone” przypadki bicia lub mordowania malców, których religijni przywódcy uznali za czarowników lub opętanych przez złe duchy.

Twórcy raportu pracowali przede wszystkim w londyńskich dzielnicach Newham i Hackney, gdzie znajduje się wiele afrykańskich i azatyckich wspólnot skupionych wokół swoich świątyń i kościołów, żyjących w izolacji od „białego”, brytyjskiego świata. Kilku rozmówców opowiadało, że „aby zaklęcie okazało się skuteczne, należy złożyć w ofierze dziecko płci męskiej, które jeszcze nie zostało skażone obrzezaniem”. Nikt jednak nie chciał  zdradzić szczegółów ponurego rytuału, panowało bowiem powszechne przekonanie, że każdy, kto to uczyni, szybko stanie się „zimnym trupem”. (...)

 

 

"FAKTY I MITY" nr 26, 07.07.2005 r.

GŁOS NIEBIOS

Amerykański Senat przeprosił za stosowanie przez 105 lat okrutnego „prawa” linczu. Lepiej późno niż wcale.

Począwszy od roku 1882 w Stanach Zjednoczonych zlinczowano 4743 osoby, a większość (3446) stanowili Murzyni, którym towarzystwa na szubienicy dotrzymywali imigranci – przedstawiciele innych mniejszości etnicznych, nie zachowujący się zgodnie z wytycznymi białych ubermenschów. Ostatni lincz miał miejsce w roku 1968. Tylko w czterech północnych stanach nie kultywowano tej tradycji: w Massachusetts, Rhode Island, New Hampshire i Vermont. Najwięcej linczów (581) odbyło się w Missisipi.

Nigdy nie było w USA federalnego prawa zakazującego samosądów i większość stanów odmawiała karania białych za zabójstwo Murzynów. Trzykrotnie w Izbie Reprezentantów próbowano takie prawo przeforsować, jednak za każdym razem stanowczy i skuteczny opór stawiali kongresmani z Południa.

Większości zlinczowanych wcale nie zamordowano z powodu popełnionych ciężkich przestępstw. Typowe przewinienia to... harde odpowiadanie białym panom lub oglądanie się za ich białoskórymi kobietami. Procedura nie ograniczała się do powieszenia czy zastrzelenia, lecz obejmowała cały smakowity rytuał wstępny. Ofiarom wyłupywano oczy, wyrywano zęby szczypcami, palono je na stosie, obcinano członki, kastrowano, no i oczywiście bito. Nie bez powodu używamy słowa „smakowity” – lincze były igrzyskami dla ludu, któremu po znojnej pracy dostarczały takiej rozrywki, jaką dzisiejsze pokolenia znajdują tylko w telewizji. Zwłaszcza na Południu lincze miały charakter karnawału: gazety ogłaszały, gdzie mają się odbyć najbliższe samosądy, organizowano specjalne kursy pociągów do tych miejsc, zamykano szkoły i zakłady pracy, by wszyscy, mężczyźni, kobiety, dzieci – z przedstawicielami władz na czele – mogli skorzystać z walorów widowiska. Sprzedawano jadło i napoje, a uszy, oczy czy palce ofiar były traktowane jako atrakcyjne pamiątki. Trupy zlinczowanych eksponowano w miejscach publicznych przez długi czas, ku przestrodze. Ktoś niezbyt rozgarnięty mógłby się zdziwić, jak to wszystko konweniowało

z chrześcijańską mentalnością głęboko religijnych Amerykanów, ale przecież w działaniach inkwizycji też nie dopatrywano się sprzeczności z naukami Chrystusowymi.

I oto 13 czerwca Senat USA zebrał się w sobie, sprężył i wykrztusił przeprosiny, że przydarzyło mu się przykre opóźnienie z uchwaleniem delegalizacji linczu i karania za bestialskie samosądy. Stało się tak w efekcie żmudnej pracy organizacji Committee for Formal Apology (Komitet Oficjalnych Przeprosin).

W przeszłości Senat USA przepraszał już oficjalnie Indian, Amerykanów japońskiego pochodzenia oraz inne grupy (Departament Stanu w XX wieku wypłacił pół miliona odszkodowania Chinom, Meksykowi i Włochom za linczowanie imigrantów z tych krajów, przybyłych do „ziemii obiecanej”). Do przeproszenia Murzynów kongresmani nie mogli się przełamać, więc jakoś tak nie wiadomo kiedy przeleciało 105 lat. W ceremonii przepraszania uczestniczył 91-letni James Cameron, któremu w tych nielekkich czasach udało się ujść z życiem. Jako jedyna żywa ofiara linczu, oświadczył á propos rezolucji: „To był głos niebios. To był cud. Bóg ocalił mnie, bym uczestniczył w tym, co ma dziś miejsce”.

Jak stwierdziliśmy na wstępie, tradycja ma niezwykle mocne korzenie: nawet teraz dziesiątka senatorów nie znalazła w sobie siły, by w głosowaniu podnieść rękę w geście przeprosin. W ich stanach nie byłoby to dobrze widziane, a wybory uzupełniające za rok...

John Freeman

 

 

[DEMOKRATURA, CZYLI DEMOKRACJA PO AMERYKAŃSKU (NP. U NAS JEST PO KATOLICKU)... – red.]

„FAKTY I MITY” nr 45, 17.11.2005 r.

OBLICZA WOLNOŚCI

Moją misją jest niesienie światu wolności! – grzmi podczas oficjalnych wystąpień Bush. Nie wiadomo tylko, o jaką wolność mu chodzi, bo ta amerykańska powoli staje się mitem.

Na wiece i przemówienia prezydenckie wpuszcza się wyłacznie zdeklarowanych entuzjastów. Demonstracje protestancyjne są brutalnie tłumione przez policję.

Niedawno do samolotu linii Southwest nie wpuszczono dziewczyny, bo kilku pasażerom nie podobał się napis na jej podkoszulce, krytykujący prezydenta. Secret Service, agencja strzegąca bezpieczeństwa szefa państwa, musi mieć pełne ręce roboty i nie chodzi tu wcale o tropienie potencjalnych zabójców Dablju. Oto dowody: nauczucielka liceum w Północnej Karolinie na lekcji wychowania obywatelskiego omawiała Kartę Praw. Kazała uczniom wykonać fotografie ilustrujące funkcjonowanie owych praw w USA. Jeden z nich pragnął zilustrować, w czym przejawia się prawo do wolności wypowiedzi. Pstryknął więc sobie zdjęcie na tle portretu Bucha z kciukiem skierowanym w dół...Przeliczył się.

Zdjęcie wyłapała wywołujaca film aktywistka w domu towarowym Walmart i zadenuncjowała zdrajcę. Ta bezzwłocznie dała znać Secret Service i smutni panowie w podejrzanie wypchanych marynarkach pojawili się u nauczycielki, a autorowi zdjęcia kazali opowiedzieć os wojej definicji wolności.  Nastepnie zawiadomili prokuraturę, która – mając resztki oleju w głowie – odmówiła postawienia „złoczyńcy” przed sądem. Przynajmniej nie w tym roku. Jednak do końca prezydenckiej kadencji „zbawiciela świata” zostały 3 długie lata. Uczeń, któremu iluzja wolności przewróciła w głowie, ma już swą teczkę u republikanów.

No, ale przynajmniej go nie bito, nie prowadzono nago na smyczy, nie porazono pradem ani nie podtapiano.

TW